„Among the superstitions of planning and housing is a fantasy about the transformation of children. It goes like this: A population of children is condemned to play on the city streets. These pale and rickety children, in their sinister moral environment, are telling each other canards about sex, sniggering evilly and learning new forms of corruption as efficiently as if they were in reform school. This situation is called “the moral and physical toll taken of our youth by the streets,” sometimes it is called simply “the gutter.”
If only these deprived children can be gotten off the streets into parks and playgrounds with equipment on which to exercise, space in which to run, grass to lift their souls! Clean and happy places, filled with the laughter of children responding to a wholesome environment. So much for the fantasy.
(…) The fascination of street life for city children has long been noted by recreation experts, usually with disapproval, [as] the stubborn tendency of children to “fool around” instead of playing “recognized games.” (Recognized by whom?).
(…) Why do children so frequently find that roaming the lively city sidewalks is more interesting than back yards or playgrounds? Because the sidewalks are more interesting. (…) They slop in puddles, write with chalk, jump rope, roller skate, shoot marbles, trot out their possessions, converse, trade cards, play stoop ball, walk stilts, decorate soap-box scooters, dismember old baby carriages, climb on railings, run up and down. It is not in the nature of things to make a big deal out of such activities. It is not in the nature of things to go somewhere formally to do them by plan, officially. Part of their charm is the accompanying sense of freedom to roam up and down the sidewalks, a different matter from being boxed into a preserve. If it is impossible to do such things both incidentally and conveniently, they are seldom done.
As children get older, this incidental outdoor activity—say, while waiting to be called to eat—becomes less bumptious physically and entails more loitering with others, sizing people up, flirting, talking, pushing, shoving and horseplay. Adolescents are always being criticized for this kind of loitering, but they can hardly grow up without it. The trouble comes when it is done not within society, but as a form of outlaw life.”
J. Jacobs, The Death and Life of Great American Cities, New York 1961.
Uziemiony na placu zabaw
„Jednym z przesądów urbanistyki i budownictwa mieszkaniowego jest fantazja o kształtowaniu dzieci. Idzie to tak: istnieje populacja dzieci skazana na zabawę na miejskich ulicach. Te blade i cherlawe dzieciaki tkwią w zgniliźnie moralnej, opowiadają sobie bujdy o seksie, chichoczą złowrogo i przechodzą kolejne stopnie deprawacji tak łatwo, jakby siedziały w poprawczaku. Sytuację tę nazywa się ‘moralną i fizyczną ceną, jaką nasza młodzież płaci ulicy’, a czasem nazywa się ją po prostu ‘rynsztokiem’.
Gdyby tylko można było zabrać te biedactwa z ulic do parków i na place zabaw ze sprzętem do ćwiczeń, przestrzenią do biegania, murawą, która uwzniośli ich dusze! Do miejsc czystych i szczęśliwych, rozbrzmiewających śmiechem dzieci radujących się zdrowym otoczeniem. To tyle, jeśli chodzi o fantazje.
(…) Fascynację miejskich dzieci życiem ulicznym już dawno zauważyli eksperci od rekreacji, przyjmując ją zazwyczaj z dezaprobatą, (…) że dzieci uparcie przejawiają tendencję do ‘wygłupów’, zamiast grać w ‘uznawane gry’ (Uznawane przez kogo?).
(…) Dlaczego dzieci tak często odkrywają, że przemierzanie żywych ulic miasta jest ciekawsze od podwórek i placów zabaw? Ponieważ chodniki są ciekawsze. (…) Chlapią się w kałużach, mażą kredą, skaczą na skakance, jeżdżą na wrotkach, grają w kulki, chwalą się skarbami, rozmawiają, wymieniają się kartami, grają w piłkę przed domem, chodzą na szczudłach, ozdabiają pojazdy zrobione ze skrzynek, rozbierają na części stare wózki, wspinają się po poręczach, biegają raz w jedną, raz w drugą stronę. Nadmiernie przejmowanie się takimi zabawami jest nienaturalne, podobnie jak nienaturalne jest chodzenie w ustalone miejsce, żeby bawić się według planu, oficjalnie. Urokiem zabawy jest towarzyszące jej poczucie swobody we włóczeniu się chodnikami, czyli dokładne przeciwieństwo poczucia zamknięcia w rezerwacie. Jeśli nie można robić takich rzeczy spontanicznie i swobodnie, rzadko się je robi.
W miarę jak dzieci rosną, spontaniczne zajęcia na świeżym powietrzu (na przykład podczas oczekiwania na posiłek) stają się mniej dynamiczne i polegają raczej na wałęsaniu się z innymi, obserwowaniu przechodniów, flirtowaniu, rozmawianiu, przepychaniu, popychaniu i błaznowaniu. Nastolatki zawsze obrywają od dorosłych za takie praktyki, choć nie mogą bez nich dorastać. Problemem jest to, że społeczeństwo je piętnuje i wypycha na margines”.
J. Jacobs, Śmierć i życie wielkich miast Ameryki, przeł. Ł. Mojsak, Warszawa 2014, s. 91, 101-102.