środa, 30 czerwca 2021

Polish Popular History without the commons / Historia ludowa Polski bez dóbr wspólnych

Polish Popular History without the commons 

"Polish historians writing about the premodern rural economy in the first half of the twentieth century and then in the communist period tended to bring the political emancipation of Polish peasants to the foreground of their studies and sought the traces of class struggle in historical sources from the pre-industrial era. Consequently, all those historians paid considerable attention to the problem of mutual relations between landlords, representing the privileged, and their subjects, representing the oppressed. They primarily based their research on court records that documented legal disputes over land resources. Beyond that, available primary sources would also allow historians to conduct comprehensive studies of the commons in Poland, but, unfortunately, no attempt has been made so far. The more or less successful efforts of rural communities to preserve the commons have been mentioned by many historians on the margins of other discussions, but this is not enough to present the problem synthetically. The question of the commons in Poland remains largely neglected by historians. Our knowledge of the commons in late medieval and early modern Poland is, at this stage, best summarised by Burszta writing that ‘neither sołtys, nor landlords were able to destroy the institution of nawsie. It survived, although substantially reduced in size, and so did the custom of the communal use of the land and its resources'. 
Historians distinguish between two types of commons: skotnice/wągrody and nawsie. Skotnice was a name used in Little Poland, while in other regions the name wągrody was preferred to refer to a fenced pasture used by the whole village community. According to Stefan Chmielewski, skotnice/wągrody ‘were used to graze cattle, horses and pigs, tended and guarded by shepherds whose wages were paid by all villagers’. 
Jan Gerlach notes that there must have been a close correlation between the existing commons and the layout of fields and buildings in villages as well as natural features of the area. In his studies he shows that access to water (pond, river, stream) was a decisive factor in determining the location of nawsie. Nawsie was a piece of undivided land serving a variety of purposes. Part of it was wasteland known as agri inutiles, but most of it played a significant economic role in the life of a village. Primary sources use the following terms to refer to nawsie: campita (compita), exitium, exitorium commune, exitus, medietas villae, planicies communis, planicies villae, superficies, vicus, willa, villa communis, villagium, villamentum (villimentum). 
The surviving documents yield information about conflicts between village owners and members of the village self-government representing the interests of the whole community. These documents show that villagers were not defenceless and were not always fighting a losing battle. 
It is indisputable that the commons with their meadows, pastures, forests and a central square played a significant role in the peasants’ economy, especially in husbandry. Bohdan Baranowski claims that here the community of peasants shared common pastures and meadows as well as acres of fallow land belonging to individual peasants. The commons were used not only for communal cattle but also for pig and horse grazing. In the Subcarpathian region, the commons were used as pastures for sheep. 
Much less information is available about the uses of forests at the disposal of the whole village community. The proportion of forests in the commons was smaller than in the lands belonging to the manor or to individual peasants and their economic significance for the community was probably also smaller. Instead, from the late middle ages, location privileges included regulations guaranteeing the right of peasants to exploit manorial forests. They were allowed to cut trees there or to hunt birds, but they were expected to pay a special rent in return called gajowe. 
A characteristic feature of settlement on the territory of nawsie was the so called wspólnictwo (co-operation). Originally, wspólnictwo was connected with inheritance patterns, e. g. when two brothers lived and worked together on one farm. In eighteenth-century Little Poland village communities often extended the acreage of arable land by turning communal fallow lands into gardens or small allotments for their ‘co-operators’. 
The fact that the commons were exempt from taxes paid by peasants to the landlord and the state was the reason why they were not mentioned in inventories and tax records – a factor that seriously hinders research. Another problem is the lack of data from land surveys. As a result, historians writing about manorial and peasant economy concentrated on the amount of arable land at the disposal of peasants and the lord of the manor, ignoring the problem of the commons or limiting themselves to descriptions of common pastures and meadows based on the common-sense speculation that peasants must have used and controlled these lands collectively".
P. Guzowski, The Commons in Late Medieval and Early Modern Poland. An Unattended Historical Phenomenon, "Jahrbuch für Geschichte des ländlichen Raumes" 12 (2015).

Historia ludowa Polski bez dóbr wspólnych
„Polscy historycy piszący o przednowoczesnej gospodarce wiejskiej w pierwszej połowie XX wieku, a następnie w okresie komunizmu, na pierwszy plan wysuwali polityczną emancypację polskich chłopów i doszukiwali się w źródłach historycznych śladów walki klasowej. W związku z tym wszyscy ci historycy zwracali dużą uwagę na problem wzajemnych relacji między obszarnikami reprezentującymi uprzywilejowanych, a ich poddanymi, reprezentującymi uciśnionych, zaś swoje badania opierali przede wszystkim na aktach sądowych dokumentujących spory prawne o zasoby ziemskie. Poza tym dostępne źródła pierwotne pozwalałyby również historykom na poprowadzenie kompleksowych badań nad dobrami wspólnymi w Polsce, ale niestety do tej pory nie podjęto żadnej takiej próby. O mniej lub bardziej udanych wysiłkach społeczności wiejskich na rzecz zachowania dóbr wspólnych wspominało wielu historyków na marginesie innych dyskusji, ale to nie wystarczy, by przedstawić problem w sposób syntetyczny. Kwestia dóbr wspólnych w Polsce pozostaje w dużej mierze zaniedbywana przez historyków. Naszą wiedzę o tym, co wspólne w późnośredniowiecznej i wczesnonowożytnej Polsce najlepiej podsumowuje w obecnej sytuacji stwierdzenie Burszty, że 'ani sołtys, ani właściciele ziemscy nie byli w stanie zniszczyć instytucji nawsia. Przetrwała ona, choć znacznie uszczuplona, podobnie jak przetrwał zwyczaj wspólnego użytkowania ziemi i jej zasobów'. 
Historycy rozróżniają dwa typy dóbr wspólnych: skotnice/wągrody oraz nawsie. Skotnice to nazwa używana w Małopolsce, podczas gdy w innych regionach nazwę wągrody preferowano stosować do ogrodzonego pastwiska używanego przez całą społeczność wiejską. Według Stefana Chmielewskiego skotnice/wągrody 'służyły do ​​wypasu bydła, koni i świń, będąc doglądane i pilnowane przez pasterzy, których pensje płacili wszyscy wieśniacy'. 
Jan Gerlach zauważa, że ​​musiała istnieć ścisła korelacja między istniejącymi dobrami wspólnymi a układem pól i zabudowy na wsi oraz naturalnymi cechami terenu. W swoich badaniach pokazywał, że dostęp do wody (stawu, rzeki, potoku) był decydującym czynnikiem przy ustalaniu lokalizacji nawsia. Nawsie było kawałkiem niepodzielnego gruntu, który służył różnym celom. Część stanowiły nieużytki znane jako agri inutiles, ale większość z nich odgrywała znaczącą rolę gospodarczą w życiu wsi. W źródłach pierwotnych w odniesieniu do nawsia stosowane są następujące terminy: campita (compita), exitium, exitorium commune, exitus, medietas villae, planicies communis, planicies villae, superficies, vicus, willa, villa communis, villagium, villamentum (villimentum). 
Zachowane dokumenty dostarczają informacji o konfliktach pomiędzy właścicielami wsi a członkami wiejskiego samorządu reprezentującymi interesy całej społeczności. Z dokumentów tych wynika, że ​​wieśniacy nie byli bezbronni i nie zawsze toczyli przegraną bitwę. 
Bezsporne jest to, że dobra wspólne z ich łąkami, pastwiskami, lasami i centralnym placem odegrały znaczącą rolę w gospodarce chłopskiej, zwłaszcza w hodowli. Bohdan Baranowski twierdzi, że to właśnie w tym obszarze społeczność chłopska dzieliła wspólne pastwiska i łąki oraz akry ugorów należących do poszczególnych chłopów. Dobra wspólne były wykorzystywane nie tylko do wypasu wspólnego bydła, ale także do wypasu świń i koni. Na Podkarpaciu dobra wspólne były wykorzystywane jako pastwiska dla owiec. 
Mamy znacznie mniej informacji o użytkowaniu lasów, którymi dysponowała cała społeczność wsi. Udział lasów w dobrach wspólnych był mniejszy niż na ziemiach należących do folwarku czy do poszczególnych chłopów, a ich znaczenie gospodarcze prawdopodobnie również było mniejsze. Zamiast tego od późnego średniowiecza w przywilejach lokacyjnych znalazły się przepisy gwarantujące chłopom prawo do eksploatacji lasów folwarcznych. Mogli tam wycinać drzewa lub polować na ptaki, ale w zamian musieli płacić specjalny czynsz, które nazywał się 'gajowe'. 
Charakterystyczną cechą osadnictwa na terenie nawsia było tzw. wspólnictwo. Pierwotnie wspólnictwo związane było ze wzorcami dziedziczenia, m.in. kiedy dwaj bracia mieszkali i pracowali razem na jednym gospodarstwie. W XVIII-wiecznej Małopolsce gminy wiejskie często powiększały areał gruntów ornych, zamieniając komunalne ugory na ogródki lub małe działki dla swoich 'wspólników'. 
Fakt, że dobra wspólne były zwolnione z podatków płaconych przez chłopów właścicielowi ziemskiemu i państwu, był powodem, dla którego nie zostały wymienione w inwentarzach i ewidencji podatkowej – to czynnik poważnie utrudniający badania. Kolejnym problemem jest brak danych ze spisów katastralnych. W efekcie historycy piszący o gospodarce dworskiej i chłopskiej skoncentrowali się na ilości gruntów ornych będących do dyspozycji chłopów i pana dworskiego, ignorując przy tym problem dobra wspólnego lub ograniczając się do opisów wspólnych pastwisk i łąk opartych na zdroworozsądkowych spekulacjach, że chłopi musieli kolektywnie użytkować i kontrolować te ziemie".
P. Guzowski, The Commons in Late Medieval and Early Modern Poland. An Unattended Historical Phenomenon, "Jahrbuch für Geschichte des ländlichen Raumes" 12 (2015).

wtorek, 29 czerwca 2021

Gypsy's Europe / Cygańska Europa

"Kluczowe dla naszego podejścia jest pragnienie przesunięcia kwestii romskiej mobilności i - w konsekwencji - płynnego i wewnętrznie sprzecznego socjopolitycznego podporządkowania rasowego Romów, co jest rdzeniem każdej krytycznej analizy dotyczącej tzw. 'Europy'. Mobilność romska jest szczególnie istotna dla kwestii dotyczących obywatelstwa EU-ropejskiego, granic EU-ropy, tak zwanego 'kryzysu migracyjnego' w Europie i wzrostu znaczenia skrajnie prawicowego, antyimigranckiego i rasistowskiego populizmu wzdłuż i wszerz przestrzeni Europy. To znaczy, że zamiast fetyszyzować badania wokół 'Romów' jako takich, jako zesencjalizowanej 'grupy etnicznej' badanej w izolacji, upieramy się, że dosłownie nie może istnieć żadne adekwatne ujęcie znaczeń 'europejskości' czy polityki wokół 'europejskiej' tożsamości w ramach szerszych studiów europejskich, które nie będzie sytuować kwestii urasowienia i podporządkowania Romów w swoim centrum.

Huub van Baar, pośród innych badaczy, dosadnie zauważył, jak przebiegał polityczny i prawny proces europeizacji w odniesieniu do społecznej kondycji mniejszościowych społeczności romskich, zwłaszcza w ramach (wschodniego) rozszerzenia UE i rozciągnięcia obywatelstwa UE. Faktycznie, nawet samo ustanowienie coraz bardziej normatywnego i wszechobecnego terminu 'Rom' - jako rdzennej nazwy dla heterogenicznych (wielojęzykowych, plurinarodowych i multikulturowych) mniejszościowych społeczności rozmaicie się określających, jako Romowie, Roma, Wołoscy Romowie, Romani, Xoma, Sinti, Ashkali, Bayash, Kale, Manouches, Gitanos, 'Egipcjanie', Cyganie itd. - stanowi efekt większego procesu instytucjonalizacji UE.

Nie dziwi, że pomimo faktu, iż różne europejskie państwa narodowe i władze UE przeznaczyły w ostatnich latach znaczące środki na wyrugowanie utrzymującej się antyromskiej dyskryminacji wraz z kampaniami na rzecz 'integracji' swoich romskich 'mniejszości' i 'poprawy' ich materialnych warunków bytowych, ludność romska (jako sprowadzone do mniejszości społeczności) pozostaje wśród 'najsłabiej zintegrowanych' i najmocniej prześladowanych (urasowionych) 'populacji' w Europie! To, że 'Romowie' powinni stać się przedmiotem tej czy innej interwencji politycznej, nacelowanej na rzekomą 'poprawę' ich społeczno-politycznego statusu czy położenia, lub - alternatywnie - być przedmiotem różnych działań związanych z bezpieczeństwem, zaplanowanych tak, by zwiększyć ich podporządkowanie wobec władz i policji, odsłania jedynie ponownie zakres, w jakim 'Romowie' jako tacy zostali wytworzeni jako 'europejskie problemy', a zatem, niezmiennie, ludność romska - jako przynależna do urasowionej (i rasowo podporządkowanej) kategorii społecznej czy też jako pozorna 'grupa' (bez względu na to, jak bardzo heterogeniczna i amorficzna) - została jedynie przebrana za 'problem'; rzeczywiście, zostali oni wyniesieni do miana prawdziwie 'europejskiego' - to znaczy, EU-ropejskiego - problemu.

Musimy jednak zapytać, czy to nie romskie problemy są dokładnie rzecz biorąc przynależne rasistowskiemu porządkowi społeczno-politycznego samej Europy? Stąd możemy pójść dalej i umieścić także 'Europę' również jako wyłaniający się problem - przede wszystkim dla samych Romów, ale także dla krytycznych badań i politycznie zaangażowanej refleksji teoretycznej.

Jedną z przewidywalnych strategii rozmaitych romskich społeczności, by poradzić sobie z uporczywymi i utrwalonymi barierami dla ich (pionowej) mobilności społeczno-ekonomicznej była ucieczka do mobilności przestrzennej (geograficznej), wyraźnie wzmocniona przez obywatelstwo UE, zwłaszcza przez pozorną 'wolność przepływu' i domniemane 'prawo do rezydencji' w innych krajach członkowskich UE, co było celebrowane jako cechy wyróżniające ten rodzaj obywatelstwa. Stąd też współczesne powtórne urasowienie 'Romów' wzdłuż i wszerz Europy jest nieodłączne dla ich wyłonienia się przez dwie ostatnie dekady jako głównego, choć często pomijanego, wariantu nowo formującej się transeuropejskiej i transgranicznej mobilności.

Etienne Balibar dokonał ważnej obserwacji, że ponowne urasowienie 'Romów' w europejskiej skali może być właściwie zrozumiane wespół z doświadczeniami 'nieeuropejskich' migrantów w ramach 'ogólnego kontekstu wyłaniającego się europejskiego apartheidu, tej mrocznej strony europejskiego obywatelstwa'. W konsekwencji, w refleksji Balibara Romowie wyznaczają 'kluczowy sprawdzian' dla hipotezy, wedle której nowy 'europejski' rasizm towarzyszył zjednoczeniu EU-ropejskiemu. Stawką tego ciągłego procesu powtórnego urasowienia europejskich Romów jest oczywiście w zamierzeniu ich dyskwalifikujące potraktowanie, gdy idzie o przypisanie im 'europejskości', w większym procederze ponownej stabilizacji 'europejskiej' tożsamości - jako (postkolonialnej) formacji rasowej bieli. Balibar odnotowuje, że szukanie wśród romskich mniejszościowych społeczności kozłów ofiarnych odzwierciedlało 'wstrzymywanie' i nieukończenie europeizacji przez same państwa członkowskie, które pozostają wewnętrznie nieufne i uprzedzone do realizacji tego zadania.

W każdym razie, sama pan-europejska transnarodowość Romów bezpośrednio kwestionuje i destabilizuje założenia leżące za każdego rodzaju nacjonalizmem. W tym zakresie nazywanie Romów 'narodem w ekscesie' wydaje się być kontrproduktywne, ponieważ jedynie podkreślałoby w ten sposób i obnażało konceptualne ubóstwo każdego normatywnego słownika uwięzionego w obrębie nacjonalistycznych przesłanek metodologicznych.

Musimy być ostrożni w stosunku do liberalnych gestów podtrzymujących 'europejską' tożsamość czy status ludności romskiej, jak również oficjalne uznawanie 'Romów' za 'największą mniejszość etniczną' Europy, co tylko potwierdza pewnego rodzaju mało ochoczą europeizację. 'Romowie', którzy właściwie przewyższają liczebnie kilka uznawanych 'narodowości' (takich jak 'Duńczycy' czy 'Portugalczycy'), są portretowani jako jedna z europejskich 'mniejszości', kiedy ci, którzy potrafią utrzymać i umocnić swój 'narodowy' status za pomocą władzy państwowej są postrzegani jako część prawowitej (autentycznie 'europejskiej') 'większości'. Faktycznie, uciekając się do porównania, byłoby czymś nie do pomyślenia głosić absurdalną propozycję wyznaczenia 'największej mniejszości etnicznej' Azji czy Afryki. Zawierając niewysłowione, ale skryte normatywne rasowe przesłanki odnośnie tego, kto w zasadzie może być policzony jako 'mniejszość etniczna' Europy, ten gest powtórnego wytworzenia mniejszości (tym razem na skalę 'Europy') zbiera społeczności romskie wewnątrz 'Europy', ale zapisuje je ponownie jako pojedynczą (homogeniczna, monolityczną) 'etniczną' inność, która finalnie okazuje się 'europejska' tylko o tyle, o ile jest konstruowana jako właściwie 'nie-europejska', a więc zawsze irytująco 'nie na miejscu'.

Co więcej, przywołanie kategorii 'europejskiej mniejszości' pozwala wywnioskować o istnieniu widma 'nie-europejskich' mniejszości i subtelnie zrównuje 'Romów' z ich 'nie-europejskimi' odpowiednikami, a tym samym implicite odmawia ludności romskiej przynależnego jej miejsca wewnątrz Europy. Takie skojarzenia zarówno powracają do fundamentalnie ideologicznego zrównania różnicy rasowej z obcością, a zatem i z migracją, ale także przedstawiają 'Romów' ponownie jako rzekomych 'nomadów', tak aby współczesna migracja czy ruchy uchodźców romskich wydawały się tylko najnowszym powtórzeniem ciągłego i przynależnego im nomadyzmu.

Z krytycznego punktu widzenia badań nad historycznym i trwającym obecnie socjopolitycznym wytwarzaniem i reprodukowaniem Romów jako sfetyszyzowanej figury europejskiej inności, musimy odnotować, że tego rodzaju kulturalistyczne dyskursy dotyczące romskiej 'różnicy' - obojętnie, czy ta różnica jest konstruowana jako 'kulturowa' czy 'etniczna' - zawsze były nieodłączne od większych procesów rasowego podporządkowania. Utrzymująca się i uparta konstrukcja monolitycznej i homogenicznej 'romskiej' tożsamości była umownie założona w oparciu o pomieszane pojęcie 'kulturowej' partykularności, najwidoczniej przenoszonej poprzez dzieje, wewnątrz założonego kontekstu współdzielonych przodków i wspólnego pokrewieństwa. W ten sposób termin 'etniczność' - ugruntowany zawsze w domniemanym istnieniu 'grupy etnicznej', takiej jak 'Romowie' - wydaje się łączyć kulturowy partykularyzm z genealogią, a tym samym ponownie stabilizuje pseudobiologiczne fundamenty samej grupy, rzekomej grupy. W rezultacie zostajemy z esencjalistycznym ujęciem oddzielnej, trwale zdefiniowanej, odgraniczonej grupy, która w sposób ciągły reprodukuje się, zamiast z historycznym podejściem do socjopolitycznych warunków i sił, jakie przyczyniają się do wytwarzania danej grupy.

Zwyczajowo pozytywistyczne (pseudobiektywne) i esencjalistyczne kryteria członkostwa w 'grupie etnicznej' - takie jak te dotyczące 'narodowości' czy 'europejskości' - zawsze przyczyniały się jedynie do rosnącej niekoherencji w ustalaniu tego, co dokładnie konstytuuje integralność 'Romów' jako kategorii socjopolitycznej, a tym samym niweczyły nadzieje na adekwatne rozpoznanie i nazwanie romskiej kondycji. W tym miejscu instruktywna jest obserwacja jednej z uczestniczek badań etnograficznych Ioany Vrabiescu: 'Dopiero po tym jak mnie eksmitowano, wyrzucono na ulicę z moim dzieckiem, zdałam sobie sprawę, że jestem Romką'.

Tym, co finalnie konstytuuje 'Romów' (czy też ich liczne ekwiwalenty) jako relatywnie trwałą i stabilną kategorię socjopolityczną, jest w rzeczy samej podzielana (europejska) historia anty-'cygańskiego' rasowego podporządkowania i rozliczne i sprzeczne ze sobą formy romskiego anty-rasistowskiego oporu i samostanowienia.

Jednakże poza współdzielonymi dziejowymi doświadczeniami, zachodzące cały czas polityczne procesy i walki wokół romskiego urasowienia mogą być należycie uchwycone poprzez analizowanie praktyk odrzucenia, marginalizacji i kryminalizacji, na które te partykularne urasowione ciała, osoby i zbiorowości są narażone wzdłuż i wszerz wielobarwnej i najeżonej sprzecznościami przestrzeni EU-ropy w XXI wieku, włączając w to środki stosowane przez rządy, aby dyscyplinować i podporządkowywać romską mobilność.

Stąd hegemoniczny EU-ropejski ideał 'wolnego przepływu' zostaje zdefiniowany jako 'wolny przepływ pomiędzy państwami, który jest określany poprzez społeczne i związane z bezpieczeństwem ekscesy oraz przez imperatywy zmierzające do ich powstrzymania... rekonfigurując tym samym wolny przepływ z okazji w serię zagrożeń'. Mobilność pracujących biednych Europy, a w szczególności tych romskich, przeobraża 'wolny przepływ' w założeniu samorządnych i 'odpowiedzialnych' jednostek w 'problem' postrzegany jako zawsze wynikający z działania niesfornych kolektywności - (urasowionych) formacji 'grupowej' mobilności - a więc przedstawiany jako 'kwestia ustalenia tego, kto może być pełnoprawnie mobilny, a czyja mobilność musi być powstrzymana na gruncie bezpieczeństwa'. Stąd też odrzucenie 'niepożądanej' mobilności romskich 'obywateli' wyjawia konstytutywną sprzeczność w obrębie szerszego projektu EU-ropejskiego. Raz za razem i uparcie 'Romowie' paradoksalnie jawią się jako 'problem' dokładnie z powodu swojego obywatelstwa UE i z uwagi na to, że jego skutkiem jest wymóg, by państwa członkowskie UE obchodziły lub łamały prawo UE w celu pochwycenia romskich 'nieregularnych' i deportowalnych migrantów.

Tak więc z punktu widzenia Romów i innych ubogich migrantów EU-ropa jest wewnętrznie sprzeczną przestrzenią, w której ich domniemane 'prawo' do 'wolnego przepływu' jako rzekomych obywateli EU-ropejskich jest nierozerwalnie splecione z dyscyplinarnym wymuszeniem ich bardziej fundamentalnej socjopolitycznej nie-woli, nawet jeśli ich autonomiczne podmiotowości i ich wolna mobilność pozostają z gruntu konstytutywne dla bardziej podstawowej dialektyki romsko-migranckiej walki o przestrzeń i swobody wzdłuż i wszerz Europy.

Współistnienie między EU-ropejskim 'prawem' do wolnej mobilności a wieloma aparatami bezpieczeństwa mającymi na celu odebranie wolności migrantom romskich wyjawia toksyczną symbiozę, w wyniku której pracownicy 'migracyjni', włączając w to mobilnych obywateli UE, są systematycznie ograbiani ze swoich 'praw' do zatrudnienia i uprawnień do świadczeń społecznych, uzyskanych w wyniku wielowiekowych historycznych walk pracowniczych.

Abjektalna socjopolityczna kondycja romskich migrantów, tak wyraźnie ukształtowana poprzez delikatny balans wolnego/niewolnego ruchu, została ewidentnie wytworzona przez ich urasowienie jako 'Europejczyków' z różnicą. W tej mierze, jednakże, romskie kłopotliwe położenie sygnalizuje bardziej fundamentalną i mającą odległe konsekwencje erozję obywatelstwa w Europie w ogóle. Społeczne formacje nie/wolnej mobilności, które uosabiają romscy migranci, w pouczający sposób rozświetlają położenie analogicznych mobilności ze strony innych 'grup' i kategorii migrantów w obrębie przestrzeni 'Europy', zaś kryminalizacja i działania policyjne wymierzone w Romów dostarczają eksperymentalnego laboratorium dla nadzorowania innych podporządkowanych, urasowionych 'mniejszości' i innych zubożałych obywateli (jak również migrantów nie-obywateli). Wraz z innymi prominentnymi przykładami rasowo podporządkowanych tożsamości, takich jak czarny, muzułmanin, 'uchodźca', 'migrant', 'azylant', 'obcokrajowiec' czy ktoś o 'migranckim pochodzeniu', pośród innych, Romowie są politycznie wyobrażani jako permanentna figura inności dla 'Europy' - ikoniczny europejski Inny - i stąd obciążeni są ideologicznym i społecznym brzemieniem, mającym za zadanie podtrzymywać i re-stabilizować hegemoniczną 'europejską' tożsamość, która mogłaby pozostać znacząca, istotna i wartościowa dla swoich domniemanych (samo)uprawniających się nosicieli".
N. De Genova, C. Yildriz, Introduction – Un/Free mobility: Roma migrants in the European Union, [w:] N. De Genova, C. Yildriz (eds.), Roma Migrants in the European Union. Un/Free Mobility, Routledge 2019.

środa, 16 czerwca 2021

The dying memory of the commons / Umierająca pamięć o dobrach wspólnych

The dying memory of the commons

"Across England, Scotland and Wales, most of what was once commons land has been enclosed, cementing one of the most concentrated land ownership structures in the world. Although the enclosures of history were mainly responsible, enclosure has continued to the present day, often aided by commercial interests.

The varied right of use of the commons have also diminished as common land has dwindled. Today the most extensive right registereed in the remaining commons is 'pasturage' - the right to graze domestic livestock. Rights to graze sheep are registered in 53 per cent of Welsh commons and 16 per cent of English commons; rights for cattle grazing in 35 per cent of Welsh and 20 per cent of English commons; and for horses, in 27 per cent of Welsh and 13 per cent of English commons. In some commons, right to graze goats, geese and ducks are still registered, and in a few the type of livestock is not specified.

The right to 'estover', so central to the Charter of the Forest, has been even less protected. This gives commoners permission to take limbs of trees and broken branches for minor works to buildings, for making farm implements and hurdles, and as deadwood for fuel, as well as bracken and heathen for bedding. Less than 22 per cent of Welsh commons and 10 per cent of English commons have that right registered today. And gleaning as right disappeared in the late eighteenth century, although it is still practised by activists groups around the country, with permission from private landowners.

However, the common right to 'turbary' - to cut peat or turf for fuel - is still widely practised in Scotland, though to a lesser extent that in the past. The right, if not the practice, also exists in 12 per cent of Welsh and 8 per cent of English commons. Even less recognized today is the right of 'pannage', the right to graze pigs on acorns or beech mast in woodlands in autumn, which is listed in only 2 per cent of Welsh and English commons. The right is rarely used except in certain ancient hunting forests such as the New Forest.

'Common in the soil' gave commoners the right to extract minerals such as sand, gravel, marl (clay), walling stone and lime from common land. That right has also faded; it is now guaranteed in only 5 per cent of the Welsh and English commons, and is concentrated in a few areas, notably around Swansea. A particular form known as 'free-mining', the right of commoners to dig for coal and iron ore, persists in the Forest of Dean.

The right to 'piscary', the right to take fish, still exists in 262 commons in England and Wales, again with a cluster of areas around Swansea. Finally, there are localized rights. Over 850 commons land units in England have some additional rights, such as the right to take wild animals (ferae naturae), usually solely for personal use rather than for sale or for sport. In Scotland, fowling - the removal of cliff-nesting birds, fledglings and eggs - has been a traditional common right. In Norfolk some coastal areas have registered wildfowling rights. And there are rights to take reeds for thatching and seaweed, shellfish, sea lavender and samphire, all customary edibles. It seems probable that these became and remind rights simply because they were carried out over a prolonged period by commoners.

The 'right to roam' is the time-honoured right to walk where you will. In Britain the Law of Property Act of 1925 gave everyone the right to walk on 140,000 miles of recognized public footpaths. Rights of way are based on custom and customary use. The crucial test is that the pact or highway must have been used 'as of right', unchallenged, 'without force, without secrecy and without permission'. The New Labour government, with the Countryside and Rights of Way Act 2000, set a deadline for 2026 for all historic rights of way not already mapped to be included on an updated register. It will be big challange to identify and register all these ancient rights of way in time, failing which they will be lost to the public for ever. Most people do not know what is or is not a public right of way, and few will be aware of what has been registered as such. Not only do people have to identify a path, bridleway or byway, they also have to prove it has been a commons, often in the face of costly legal objections by wealthier landowners.

The right to roam is more than just a legal matter. In Britain, survey suggets that in the past four decades the 'roaming range' - the area within which children are permitted to play unsupervised - has shrunk by more than 90 per cent, due to traffic growth, pressures of school, parental fears for children's safety, and a decline in green spaces. This reduction in physical activity has led to increased rates of obesity; children on average spend less time outdoors nowadays than prisoners".

G. Standing, Plunder of the Commons. A Manifesto for Sharing Public Wealth, Penguin Random House 2019.

Umierająca pamięć o dobrach wspólnych

"W całej Anglii, Szkocji i Walii większość ziemi, która kiedyś była dobrem wspólnym, została ogrodzona, cementując tym samym jedną z najbardziej skoncentrowanych struktur własności ziemi na świecie. Chociaż odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponoszą głównie historyczne grodzenia, to grodzenie trwa do dziś, często będąc wspierane przez interesy komercyjne.

Zróżnicowane prawa do użytkowania dóbr wspólnych również zostały ograniczone, wraz ze skurczeniem się wspólnej ziemi. Obecnie najbardziej rozległym prawem zarejestrowanym na tych dobrach wspólnych, które nam pozostały, jest 'pasturage' - prawo do wypasu zwierząt domowych. Prawo do wypasu owiec jest zarejestrowane w 53% walijskich i 16% angielskich dóbr wspólnych; prawo do wypasu bydła w 35% walijskich i 20% angielskich dóbr wspólnych; a w przypadku koni - w 27% walijskich i 13% angielskich commons. Na niektórych pastwiskach prawo do wypasu kóz, gęsi i kaczek jest ciągle odnotowywane, a na kilku z nich nie określono rodzaju inwentarza żywego.

Prawo do 'estover', tak znaczące w Karcie Lasu [ludowym suplemencie Wielkiej Karty Swobód], jest jeszcze słabiej chronione. Prawo przyznaje pospólstwu pozwolenie na zabieranie konarów drzew i połamanych gałęzi do drobnych prac budowlanych, do wyrobu narzędzi rolniczych i ogrodzeń, a także na opał, do zbioru paproci i wyściółki. Mniej niż 22% walijskich dóbr wspólnych i 10% angielskich dóbr wspólnych ma dziś zarejestrowane to prawo. A prawo do zbioru pokłosia [gleaning] jako zanikło pod koniec XVIII wieku, chociaż jest ono nadal praktykowane przez grupy aktywistów w całym kraju, za zgodą prywatnych właścicieli ziemskich.

Jednakże wspólnotowe prawo do 'turbary' – pozyskiwania torfu lub darni na paliwo – jest nadal powszechnie praktykowane w Szkocji, choć już w mniejszym stopniu niż w przeszłości. Prawo to, nawet jeśli nie jest praktykowane, obowiązuje również w 12% walijskich i 8% angielskich dóbr wspólnych. Jeszcze mniej uznawane jest dziś prawo do 'pannage', czyli prawo do jesiennego wypasu świń lasach dębowych i bukowych, które jest wzmiankowane w zaledwie 2% walijskich i angielskich dóbr wspólnych. Prawo to jest rzadko używane, za wyjątkiem niektórych starych lasów łowieckich, takich jak New Forest.

'Dobro wspólne w ziemi' dawało mieszkańcom prawo do wydobywania minerałów, takich jak piasek, żwir, margiel (glina), kamień murarski i wapno z gruntów wspólnych. To prawo również zanikło; jest teraz gwarantowane tylko w 5% walijskich i angielskich dóbr wspólnych, będąc skoncentrowane w kilku obszarach, zwłaszcza wokół Swansea. Jego szczególna forma, znana jako 'wolne kopactwo', prawo zwykłych ludzi do kopania węgla i rudy żelaza, istnieje w Forest of Dean.

Prawo do 'piscary', czyli prawo do połowu ryb, nadal istnieje w 262 dobrach wspólnych w Anglii i Walii, w tym również w skupisku wokół Swansea. Wreszcie istnieją prawa lokalne. Ponad 850 dóbr wspólnych w Anglii ma pewne dodatkowe prawa, takie jak prawo do pozyskiwania dzikiej zwierzyny (ferae naturae), zwykle wyłącznie do użytku osobistego, a nie na sprzedaż lub dla sportu. W Szkocji prawo do ptactwa – do usuwania ptaków z klifów, do piskląt i jaj – jest tradycyjnym prawem wspólnotowym. W Norfolk niektóre obszary przybrzeżne zarejestrowały prawa do dzikiego ptactwa. Są też prawa do pozyskiwania trzciny na strzechę i do zbioru wodorostów, skorupiaków, lawendy morskiej i samfiru skalnego - wszystkie są zwyczajowe. Wydaje się prawdopodobne, że stały się one i pozostały prawami po prostu dlatego, że były egzekwowane przez długi czas przez pospólstwo.

'Prawo do wędrowania' to uświęcone tradycją prawo do chodzenia tam, gdzie chcesz. W Wielkiej Brytanii ustawa o prawie własności z 1925 roku dała każdemu prawo do chodzenia po 140 000 mil uznanych ścieżki publiczne. Prawa drogi są oparte na zwyczajach i zwyczajowym użytkowaniu. Kluczowym sprawdzianem jest to, czy dany trakt lub trasa były używane 'jako prawo', czyli w sposób niekwestionowany, 'bez użycia siły, nie potajemnie i bez pozwolenia'. Rząd Nowej Partii Pracy, za sprawą ustawy o wsi i prawach drogi z 2000 roku, wyznaczył na rok 2026 nieprzekraczalny termin, do którego wszystkie historyczne prawa drogi, które nie zostały jeszcze zmapowane, mając zostać uwzględnione w zaktualizowanym rejestrze. Zidentyfikowanie i zarejestrowanie wszystkich tych wielowiekowych praw drogi na czas będzie wielkim wyzwaniem, w przeciwnym razie zostaną one na zawsze utracone dla dobra publicznego. Większość ludzi nie wie, co jest lub nie jest publicznym prawem drogi, a niewielu będzie świadomych tego, co zostało zarejestrowane pod tą kategorią. Ludzie nie tylko muszą określić ścieżkę, drogę konną lub objazd, ale także udowodnić, że było to wspólne dobro, często w obliczu kosztownych roszczeń prawnych, wznoszonych przez zamożniejszych posiadaczy.

Prawo do szwędaczki to coś więcej niż tylko zagadnienie prawne. Badanie przeprowadzone w Wielkiej Brytanii sugeruje, że w ciągu ostatnich czterech dekad 'obszar włóczęgi' – obszar, na którym dzieci mogą bawić się bez nadzoru – skurczył się o ponad 90 procent z powodu wzrostu natężenia ruchu, presji ze strony szkoły, obaw rodziców o bezpieczeństwo dzieci i zmniejszania się terenów zielonych. Ten spadek aktywności fizycznej doprowadził do wzrostu wskaźników otyłości; dzieci spędzają dziś przeciętnie mniej czasu na świeżym powietrzu niż więźniowie”.

G. Standing, Plunder of the Commons. A Manifesto for Sharing Public Wealth, Penguin Random House 2019.

wtorek, 15 czerwca 2021

The enclosures of child communism / Grodzenia dziecięcego komunizmu

The enclosures of child communism

"Children and childhoods can and do represent a challenge and/or alternative to capitalist social reproduction, and thus also to capitalist value production. A social reproduction feminist perspective is especially well equipped to highlight the contradictions ingrained in the systemic reproduction of capitalism because it begins from an expansive definition of labor. It reminds us that although value-productive forms of labor dominate, capitalism does not—indeed cannot—exist without other forms of labor. And it insists that those labors, and the social reproductive processes and institutions they sustain, are geared to navigating the systemic contradiction between meeting human need and producing labor power for capital. It pushes social reproduction feminism to account for two facts that are rarely, if ever, queried:

(i) That children do not begin life under the direct control of capital, but instead their bodies and minds must learn their way into those capitalist subjectivities; 

(ii) That children participate in their own socio-specific transformations into capitalist subjects.

In the 1970s, a handful of scholars and children’s rights advocates challenged traditional conceptions of children as passive and infinitely malleable and began emphasizing their essential resilience and creativity instead. So, for instance, while marketers try to pull them ever more deeply toward consumerism and other market-based values, children become increasingly market-savvy, able to decode and resist commercial messages. The key for social theory and policy is to recognize this and create environments in which children’s voices and meaningful contributions can be acknowledged, understood, and attended to.

This new paradigm of children’s subjectivity took hold swiftly, providing a productive framework for empirical work and bolstering a children’s rights participation agenda. Yet it also spawned a tendency to overestimate the potential of children’s voices and agency while underplaying their relative social powerlessness. The earlier model of the vulnerable, passive child had been swept away only to be supplanted by another, equally static and reified model of subjectivity.

Rejecting both these models, a more nuanced theorization of children’s subjectivities has emerged from the field of children’s geography. Rather than simply assessing the impact children make on the world—what they achieve as social actors—these geographers focus as well on how children relate to their environments. In a series of empirically rich and theoretically penetrating studies, they highlight the embodied and transformative nature of that relationship. Children, they show, come to know the spaces they occupy through manipulating them physically and imaginatively and in ways that are charged with affect. This is an essentially playful mode of being, and it is not only observable in young children 'at play'. It is also characteristic of older children surviving life on the streets of Yogyakarta, organizing community service projects in Chula Vista, herding cattle in Howa, or traveling to and from school in Manhattan. In inquiring into the quality of children’s interactions with the world (what do those interactions look—and feel—like?), this alternative understanding of subjectivity troubles the hard and fast distinction between work and play.

I want to suggest that all this close observation yields some important clues about what, for Marx, is the premise of all human history: the conscious, practical activity that transforms the world—that which is generally called work or labor. The above accounts (and the theorization of childish subjectivities they inspire) highlight the “praxic” nature of a child’s interaction with the world. Like workers, players transform their environments, but they do so in ways that are simultaneously imaginative and sensual, and often pleasurable and/or aimed at creating something better. Such, proposes Thomas Henricks, is the very essence of play:

'Play is the laboratory of the possible. To play fully and imaginatively is to step sideways into another reality, between the cracks of ordinary life. Although that ordinary world, so full of cumbersome routines and responsibilities is still visible to us, its images, strangely, are robbed of their powers. Selectively, players take the objects and ideas of routine life and hold them aloft. Like willful children, they unscrew reality or rub it on their bodies or toss it across the room. Things are dismantled and built anew'.

There is open-endedness and fluidity to this 'childish' way of being in the world that is both familiar and strange to many adults. As Curti and Moreno write, 'In emerging action, function, effect, assembling, doing—becoming—children move and change in and through their own affective strivings, endeavoring and imaginings, actively becoming with—while simultaneously transforming the identity, constitution and form of—objects, places, bodies and spaces'. Creation in these instances is a thoroughly two-sided affair: tactile and intellectual. Whatever else play might be, it is this two-sidedness that allows children to transform their worlds in ways that allow new meanings and possibilities to flourish.

Consider too how the distinction here between work and play is blurred. Worlds are built in work-like ways (with intention and focus), yet the interactions are brimming with feeling (both physical and emotional) and imagination. Such a mode of being approximates the sort of unalienated self-objectification that Marxists identify with self-actualization and freedom. It engages all the senses and brings imagination and concrete interactions with the environment together to produce a material and social world that satisfies human desires and needs. This, in other words, is the conscious practical human activity Marx identifies in the Economic and Philosophical Manuscripts of 1844 as the very generator of society. In a world in which people have unimpeded access to resources and freedom to explore their potentialities, the 'work' of reproducing ourselves and our worlds can be both sensuous and imaginative. That is, it can be 'playful'. It can also be decidedly pleasurable. 'Play' is synonymous with 'fun' in the sense that any activity ceases to be play when the fun—or perhaps more accurately, the good feeling—goes out of it. But capital, Marx (and experience) tells us, cannot tolerate this pleasurable shifting along a work/play continuum. Capital needs instrumentalized workers who are alienated not just from the products of their labor but also from each other, and from their own sensibilities and sensualities. It needs workers who are willing and able to subsume their more expansive life needs and potentialities to a de-eroticized, narrowly functional relationship with the world and others.

Children—the future laborers on whom capitalism depends—thus pose a problem for capitalism: they are not as prepared, as adults are, to abandon the play end of the work/play continuum and all that comes with it. This is not to suggest that children are fundamentally noncapitalist. Nor am I suggesting that play represents a purely unalienated state of being, one that is not inflected with and circumscribed by capitalist realities.

This is crucial to developing a robust understanding of capitalist childhood as well as understanding capitalism—capital’s demand for laboring subjects exists in tension with other dimensions of forming and reproducing life in general (dimensions which could be considered productive of the 'good life'). This tension abides throughout the vast majority of people’s lives. It is particularly evident, however, in childhood, because children are less subject to and less adapted to capital’s direct demands. 'The child who resists, who preserves something against, the demands of cultural life . . . can thrust the spectator back towards the mute, but still agitating, states of being and mind in infancy and early childhood', suggests Vicky Lebeau in her work on the cinematic child. 'Bordering on an otherness within, a space and time we have all known without knowing it, this is a child that must be left behind . . . [but with whom] we must too, continually negotiate'. 

Children’s 'excess' of sensuality and imagination (their 'leaky bodies', to use Margrit Shildrick’s evocative term) poses a threat to the given order of social reproduction—as was evident in the inflated reformer and popular discourse about street 'urchins' and 'lay-abouts'. Supervised playgrounds, summer camps, youth organizations, and schooling are all 'solutions' to this supposed 'problem'. Meanwhile, those presumed to be the most sensual and 'dirty' children (depending on the context, this could include girls, and black, Indigenous, working-class, and poor children, who therefore stoke the greatest fears) invite more severe forms of social control such as reform schools, prison, and other forms of discipline that deny them the opportunity to play and pursue pleasure. But for the most part, efforts to preserve, develop, and protect 'childhood' are at the same time efforts to organize and control children’s more playful ways of being in the world. 'Protection', that is, is always at the same time 'regulation'. Individual employers and capitalists as a class may not be directly pushing for these policies, but plenty of people— from middle-class professionals to skilled and 'unskilled' workers who have already adapted to and largely internalized capitalist subjectivities—know in their bones (if not always in their hearts too) how necessary it is to repress the sensual, creative qualities of living. They know that the reproduction of life depends upon the ability to earn a wage, which in turn depends upon learning one’s way into capitalist subjectivities.

Schooling is fundamentally about disciplining children. But it is about more than that. Because they are not directly under the thumb of capitalist control, schools (and other institutions of social reproduction) can and do regularly make time and space to attend to the psychological and physiological impulses. They encourage children to tell stories, draw pictures, sing, play sports, and work together to solve problems, activities that are oriented to pleasure, affect, physicality, and sociality. As such, they stoke and preserve the sensual and imaginative life of the child in a way that the work world rarely if ever does. They actively cultivate, that is, alternative ways of being or subjectivities (while also working to repress these in other ways). To the extent that turn-of-the-century working-class parents and middle-class reformers perceived schooling as an alternative to child labor—notwithstanding other motives for educating their children—schools continued to be imagined as places in which the play/work continuum could be protected and even encouraged to some extent.

Because capitalist social relations establish the terrain on which social reproduction occurs, there are real limits to the degree to which individual children and the institutions of social reproduction can allow expansive human needs and potentialities to flourish. But the point is that both dynamics can be found within schools and other such institutions—precisely because the social reproduction of labor cannot be separated from the social reproduction of life and because children and childhoods are generally afforded a greater distance from the temporal and spatial compulsions of capitalist value creation (even as they are an essential condition to its reproduction). Children themselves are thus constantly negotiating between their more sensual, imaginative subjectivities and the denial or repression of these. In the process they provide a window onto an alternative way of being that many adults recognize as valuable and something to be preserved, even fought for. Seen in this light, children are not powerless victims of a disciplinary educational regime. Rather, they are social negotiators whose playful ways shape the school systems that are essential to today’s reproduction of labor power. That role, however, is deeply contradictory because, as children remind us by their alternative mode of being, labor power is not a thing. It is a capacity of concrete, potentially playful individuals whose needs and desires come into conflict with the capitalist impulse to separate play and work".

S. Ferguson, Children, Childhood, and Capitalism: A Social Reproduction Perspective In T. Bhattacharya (ed.), Social Reproduction Theory. Remapping Class, Recentering Oppression, London 2017.


Grodzenia dziecięcego komunizmu

"Dzieci i dzieciństwo mogą stanowić i stanowią wyzwanie i/lub alternatywę dla kapitalistycznej reprodukcji społecznej, a zatem i dla kapitalistycznej produkcji wartości. Feministyczna perspektywa reprodukcji społecznej jest szczególnie dobrze przygotowana do uwypuklenia sprzeczności zakorzenionych w systemowej reprodukcji kapitalizmu, ponieważ rozpoczyna od poszerzonej definicji pracy. Przypomina nam, że chociaż wytwarzające wartość formy pracy są dominujące, to kapitalizm nie istnieje – a właściwie nie może istnieć – bez innych form pracy. I podkreśla, że ​​te inne formy pracy oraz społeczne procesy reprodukcyjne i instytucje, które są przez nie podtrzymywane, są nastawione na negocjowanie systemowej sprzeczności między zaspokajaniem ludzkich potrzeb a wytwarzaniem siły roboczej dla kapitału. Popycha to feminizm reprodukcji społecznej do wyjaśnienia dwóch faktów, które rzadko, jeśli w ogóle, są poddawane dyskusji:

(i) Dzieci nie rozpoczynają swojego życia pod bezpośrednią kontrolą kapitału, a zamiast tego ich ciała i umysły muszą nauczyć się przystosować do kapitalistycznych podmiotowości;

(ii) Dzieci uczestniczą w swoich własnych społecznych transformacjach w kapitalistyczne podmioty.

W latach 70. grono naukowców i obrońców praw dziecka zakwestionowało tradycyjną koncepcję, wedle której dzieci są bierne i nieskończenie plastyczne, a zamiast tego zaczęło podkreślać ich zasadniczą odporność i kreatywność. Tak więc, przykładowo, podczas gdy marketingowcy starają się wciągnąć je coraz głębiej w wir konsumpcjonizmu i innych wartości rynkowych, dzieci stają się coraz bardziej świadome mechanizmów rynkowych, zdolne do dekodowania przekazów reklamowych i opierania się im. Kluczem dla teorii i polityki społecznej jest rozpoznanie tego faktu i stworzenie środowiska, w którym głos dzieci i ich znaczący wkład mogą być doceniane, rozumiane i wysłuchane.

Ten nowy paradygmat podmiotowości dziecięcej szybko się przyjął, stwarzając produktywne ramy dla pracy empirycznej i wzmacniając nacisk na prawa dzieci. Jednak spowodowało to również tendencję do przeceniania znaczenia dziecięcych głosów i ich sprawczości, jednocześnie bagatelizując ich względną bezsilność społeczną. Wcześniejszy model bezbronnego, biernego dziecka został zmieciony i wyparty przez inny, równie statyczny i zreifikowany model podmiotowości.

Odrzuciwszy oba te modele, w dziedzinie geografii dziecięcej wyłoniła się bardziej zniuansowana teoria podmiotowości dzieci. Zamiast po prostu szacować wpływ, jaki dzieci wywierają na świat – co takiego osiągają jako aktorzy społeczni – ci geografowie skupiają się również na tym, jak dzieci odnoszą się do swojego środowiska. W serii bogatych empirycznie i wnikliwych teoretycznie badań podkreślają ucieleśnioną i transformacyjną naturę tej relacji. Pokazują, że dzieci poznają przestrzenie, które zajmują, manipulując nimi fizycznie i z wyobraźnią oraz w sposób naładowany afektywnością. Jest to zasadniczo figlarny sposób bycia, który można zaobserwować nie tylko u małych dzieci 'bawiących się'. Jest on również charakterystyczny dla starszych dzieci, które żyją na ulicach Yogyakarty, organizują komunalne projekty społeczne w Chula Vista, pasą bydło w Howa czy podróżują do i ze szkoły na Manhattanie. Badając jakościowe interakcje dzieci ze światem (to, jak te interakcje wyglądają – i jak są odczuwane?), te alternatywne rozumienie podmiotowości komplikuje wprowadzanie mocnych i szybkich rozróżnień między pracą a zabawą.

Chcę wskazać, że wszystkie te wnikliwe obserwacje dostarczają pewnych ważnych wskazówek na temat tego, co według Marksa jest przesłanką całej ludzkiej historii: mowa o świadomej, praktycznej działalności, która przekształca świat – tym, co ogólnie nazywa się pracą lub wytwórczością. Powyższe obserwacje (oraz teorie dziecięcych podmiotowości, które są nimi inspirowane) podkreślają 'prakseologiczny' charakter interakcji dziecka ze światem. Podobnie jak pracownicy, gracze przekształcają swoje otoczenie, ale robią to w sposób, który jest jednocześnie pełni wyobraźni i zmysłowy, a często przyjemny i/lub ma na celu stworzenie czegoś lepszego. Jak proponuje Thomas Henricks, taka właśnie jest sama istota zabawy:

'Zabawa to laboratorium możliwości. Grać w pełni i z wyobraźnią to wchodzić ukradkiem w inną rzeczywistość, między szczeliny zwykłego życia. Chociaż ten zwyczajny świat, tak pełen uciążliwej rutyny i obowiązków, wciąż jest dla nas widoczny, to jego obrazy, o dziwo, stają się pozbawione mocy. Gracze w sposób selektywny chwytają przedmioty i idee rutyny życiowej i przeobrażają je. Jak rozmyślne dzieci odkręcają rzeczywistość, wcierają ją w swoje ciała lub rozrzucają po pokoju. Rzeczy są demontowane i budowane od nowa'.

W tym 'dziecięcym' sposobie bycia w świecie, który wielu dorosłym będzie zarówno znajomy, jak i obcy, istnieje otwartość i płynność. Jak piszą Curti i Moreno: 'W pojawiającym się działaniu, funkcjach, efekcie, gromadzeniu, robieniu – stawaniu-się – dzieci poruszają się i zmieniają się poprzez własne dążenia afektywne, starania i wyobrażenia, aktywnie stając się – i jednocześnie przekształcając tożsamość, konstytucję i formę — wespół z przedmiotami, miejscami, ciałami i przestrzeniami'. Tworzenie w tych wypadkach to sprawa na wskroś wzajemna: dotykowa i intelektualna. Czymkolwiek mogłaby być zabawa, to właśnie ta dwustronność pozwala dzieciom przekształcać ich światy w sposób, który umożliwia rozkwit nowych znaczeń i możliwości.

Zważmy na to, jak zaciera się tu rozróżnienie między pracą a zabawą. Światy są tu budowane w sposób podobny do pracy (z intencją i skupieniem), jednak interakcje są przepełnione uczuciami (zarówno fizycznymi, jak i emocjonalnymi) i wyobraźnią. Taki sposób bycia zbliża się do tego rodzaju niewyalienowanego samouprzedmiotowienia, które marksiści utożsamiają z samorealizacją i wolnością. Angażuje wszystkie zmysły i łączy wyobraźnię oraz konkretne interakcje ze środowiskiem, tworząc materialny i społeczny świat, który zaspokaja ludzkie pragnienia i potrzeby. Innymi słowy, jest to świadoma, praktyczna działalność ludzka, którą Marks identyfikuje w Rękopisach Ekonomiczno-Filozoficznych z 1844 roku jako sam generator społeczeństwa. W świecie, w którym ludzie mają nieograniczony dostęp do zasobów i swobodę odkrywania swoich możliwości, 'praca' reprodukcji nas samych i naszych światów może być zarówno zmysłowa, jak i pomysłowa. Oznacza to, że może być 'zabawna'. Może być też zdecydowanie przyjemna. 'Zabawa' jest synonimem 'ubawu' w tym sensie, że jakakolwiek czynność przestaje być zabawą, gdy ubaw – a dokładniej, dobre samopoczucie – znika. Ale kapitał, jak mówi nam Marks (i jak podpowiada nam doświadczenie), nie może tolerować tego przyjemnego przesuwania się wzdłuż kontinuum praca/zabawa. Kapitał potrzebuje zinstrumentalizowanych pracowników, którzy są wyobcowani nie tylko od produktów swojej pracy, ale także od siebie nawzajem oraz od własnej wrażliwości i zmysłowości. Potrzebuje pracowników, którzy chcą i są w stanie podporządkować swoje bardziej ekspansywne potrzeby życiowe i potencjał oderotyzowanej, wąsko funkcjonalnej relacji ze światem i innymi.

Dzieci — przyszli robotnicy, od których zależy kapitalizm — stanowią zatem problem dla kapitalizmu: nie są tak przygotowani, jak dorośli, by porzucić zabawę, przerwać kontinuum praca/zabawa i wszystko, co się z tym wiąże. Nie oznacza to, że dzieci są z zasady niekapitalistyczne. Nie sugeruję też, że zabawa reprezentuje czysto niewyalienowaną kondycję istnienia, która nie jest przekształcana i ograniczana przez kapitalistyczną rzeczywistość.

To kluczowa kwestia dla zaproponowania solidnego wglądu w kapitalistyczne dzieciństwo, a także dla zrozumienia kapitalizmu: zapotrzebowanie kapitału na podmioty pracujące znajduje się w napięciu z innymi wymiarami formowania i reprodukcji życia w ogóle (wymiarami, które można uznać za produktywne dla 'dobrego życia'). To napięcie trwa przez większość życia ludzi. Jest jednak szczególnie zauważalne w dzieciństwie, ponieważ dzieci są mniej podatne i słabiej przystosowane do realizacji bezpośrednich żądań kapitału. 'Dziecko, które stawia opór, które broni czegoś przeciwko wymaganiom życia kulturalnego może zepchnąć widza z powrotem w stronę niemych, ale wciąż poruszających stanów bytu i umysłu z okresu niemowlęctwa i wczesnego dzieciństwa' – sugeruje Vicky Lebeau w swojej pracy o filmowym dziecku. 'Granicząc z innością od wewnątrz, w przestrzeni i czasie, które wszyscy znaliśmy, nie wiedząc o tym, jest dzieckiem, które należy pozostawić w tyle. . . ale z którym musimy także nieustannie negocjować'. 

Dziecięcy 'nadmiar' zmysłowości i wyobraźni ('nieszczelne ciała' dziecka, by użyć sugestywnego określenia Margrit Shildrick) stanowi zagrożenie dla danego porządku reprodukcji społecznej – co było widoczne w reformatorskim i popularnym dyskursie o ulicznych 'urwisach' i 'próżniakach'. Nadzorowane place zabaw, obozy letnie, organizacje młodzieżowe i szkoły to 'rozwiązania' tego rzekomego 'problemu'. Tymczasem te uważane za najbardziej zmysłowe i 'brudne' dzieci (w zależności od kontekstu mogą to być dziewczęta oraz czarne, tubylcze, robotnicze i biedne dzieci, które w związku z tym budzą największe obawy) proszą się o bardziej surowe formy kontroli społecznej, takie jak poprawczaki, więzienia i inne formy dyscypliny, które odmawiają im możliwości zabawy i czerpania przyjemności. Ale w większości wysiłki na rzecz zachowania, rozwoju i ochrony 'dzieciństwa' są jednocześnie wysiłkami na rzecz organizowania i kontrolowania bardziej niesfornych sposobów bycia dzieci w świecie. 'Ochrona' zawsze znaczy jednocześnie 'regulację'. Indywidualni pracodawcy i kapitaliści jako klasa może nie forsują bezpośrednio takiej polityki, ale mnóstwo ludzi – od profesjonalistów z klasy średniej po wykwalifikowanych i 'niewykwalifikowanych' robotników, którzy już przystosowali się i w dużej mierze zinternalizowali podmiotowość kapitalistyczną – czuje w kościach (nawet jeśli nie zawsze w swoich sercach) jak konieczne jest tłumienie zmysłowych, twórczych aspektów życia. Wiedzą oni, że reprodukcja życia zależy od zdolności do zarabiania, a ta z kolei zależy od opanowania drogi do stania się kapitalistycznymi podmiotowościami.

W szkole chodzi zasadniczo o dyscyplinowanie dzieci. Ale chodzi też o coś więcej. Ponieważ nie znajdują się one bezpośrednio pod kontrolą kapitalistyczną, szkoły (i inne instytucje reprodukcji społecznej) mogą regularnie wygospodarowywać czas i przestrzeń, aby dawać ujście psychologicznym i fizjologicznym impulsom. Zachęcają dzieci do opowiadania historii, rysowania obrazków, śpiewania, uprawiania sportu i wspólnej pracy nad rozwiązywaniem problemów, czynnościami zorientowanymi na przyjemność, afekt, fizyczność i towarzyskość. W związku z tym podsycają i podtrzymują zmysłowe i pełne wyobraźni życie dziecka w sposób, w jaki świat pracy rzadko, jeśli w ogóle, to robi. Aktywnie kultywują alternatywne sposoby bycia lub podmiotowości (choć jednocześnie pracują nad ich represjonowaniem w inny sposób). Do tego stopnia, że ​​rodzice z klasy robotniczej z przełomu wieków i reformatorzy z klasy średniej postrzegali edukację jako alternatywę dla pracy dzieci – pomimo, że mieli również inne motywy do edukowania swoich dzieci – szkoły nadal wyobrażano sobie jako miejsca, w których zabawa/praca kontinuum może być do pewnego stopnia chroniona, a nawet stymulowana.

Ponieważ kapitalistyczne stosunki społeczne wyznaczają teren, na którym zachodzi reprodukcja społeczna, istnieją realne ograniczenia tego, w jakim stopniu poszczególne dzieci i instytucje reprodukcji społecznej mogą sobie pozwolić na rozkwit ekspansywnych ludzkich potrzeb i możliwości. Chodzi jednak o to, że obie te dynamiki można znaleźć w szkołach i innych tego typu instytucjach – właśnie dlatego, że społecznej reprodukcji pracy nie można oddzielić od społecznej reprodukcji życia, a dzieciom i dzieciństwu na ogół zapewnia się większy dystans od przymusów czasowych i przestrzennych typowych dla tworzenia wartości kapitalistycznej (chociaż są one niezbędnym warunkiem jej reprodukcji). Same dzieci w ten sposób nieustannie negocjują między swoją bardziej zmysłową, wyobrażeniową podmiotowością a jej zaprzeczeniem lub stłumieniem. W ten sposób otwierają okno na alternatywny sposób bycia, który wielu dorosłych uznaje za wartościowy i warty zachowania, a nawet taki, o który należy walczyć. W tym świetle dzieci nie są bezsilnymi ofiarami dyscyplinarnego reżimu edukacyjnego. Są raczej negocjatorami społecznymi, których filuterne sposoby działania kształtują systemy szkolne niezbędne do dzisiejszej reprodukcji siły roboczej. Ich rola jest jednak głęboko sprzeczna, ponieważ, jak przypominają nam dzieci swoim alternatywnym sposobem bycia, siła robocza nie jest rzeczą. Stanowi ona zdolność konkretnych, potencjalnie niesfornych jednostek, których potrzeby i pragnienia stoją w konflikcie z kapitalistycznym impulsem do oddzielenia zabawy od pracy”.

S. Ferguson, Children, Childhood, and Capitalism: A Social Reproduction Perspective, [w:] T. Bhattacharya (ed.), Social Reproduction Theory. Remapping Class, Recentering Oppression, London 2017.

wtorek, 8 czerwca 2021

Capital and sadomasochistic desire / Kapitał i sadomasochistyczne pragnienie

Capital and sadomasochistic desire

"Mark Fisher reads Lyotard's text: 'But, you will say, it gives rise to power and domination, to exploitation and even extermination. Quite true; but also to masochism; but the strange bodily arrangement of the skilled worker with his job and his machine, which is so often reminiscent of the dispositif of hysteria, can also produce the extermination of a population: look at the English proletariat, at what capital, that is to say their labour, has done to their body. You will tell me, however, that it was that or die. But it is always that or die, this is the law of libidinal economy. And perhaps you believe that ‘that or die’ is an alternative?! And that if they choose that, if they become the slave of the machine, the machine of the machine, fucker fucked by it, eight hours, twelve hours, a day, year after year, is it because they are forced into it, constrained, because they cling to life? Death is not an alternative to it, it is a part of it, it attests to the fact there is jouissance in it, the English unemployed did not become workers to survive, they — hang on tight and spit on me [MF: I love that! (Laughter.)] — enjoyed the hysterical, masochistic, whatever exhaustion it was of hanging on in the mines, in the foundries, in the factories, in hell, they enjoyed it, enjoyed the mad destruction of their organic body which was indeed imposed upon them, they enjoyed the decomposition of their personal identity, the identity that the peasant tradition had constructed for them, enjoyed the dissolution of their families and villages, and enjoyed the new monstrous anonymity of the suburbs and the pubs in the morning and evening.' 
Is it the case simply that capitalism is imposed on the peasant body as something wholly unpleasant or is it something which engenders its own desire, or, as he puts it here, “forms of endurance”? And he wants to say: no, it does! There are these forms of endurance intrinsic to capitalism! The proletariat, then, is not the same as the peasantry here. The proletariat — the industrial proletariat — is something produced, partly, in this enjoyment of the dissolution of the old world. 
What’s key to this, then, is something that really goes throughout the chapter, which is overthrowing any notion of an outside to capital, repeatedly. That’s the move that keeps being made. This is the move against Baudrillard, for instance. We’ll look at Baudrillard later. We’ll look at Symbolic Exchange and Death later. Part of the argument there is… Well, Baudrillard is a kind of primitivist. So, what he’s saying is — and like Lyotard, it’s a form of Marxist argument — in some ways you could say Baudrillard is more of a Marxist than Lyotard, in that he retains the idea of a critique of equivalence. The idea is that, with Marx, what happens in capitalism is that everything is made equivalent. This is what capital is, right? X physical thing here equals a virtual quantity of capital. This is what it is to inject things into a capitalist system — and Baudrillard opposes this to what he calls 'symbolic exchange'. Symbolic exchange, as Lyotard professes here, partly comes from Mauss’s theory of gift-exchange — Marcel Mauss — the idea of gift exchange, which was a study of certain practices of so-called primitive societies — practices of potlatch — anyone heard of this? Yeah. Basically, it’s a form of ritualistic gift-giving often with a latent (or not so latent) aggression to it, where you escalate and escalate the gifts that are given, sometimes to the point where you burn down the whole village as a 'top that!' 
The thing is, with gift-exchange, there is no equivalent. There is no law of equivalence. If I give you something and you respond with something else, what is the metric that would make those things equivalent? There isn’t anything. This is what Baudrillard says. This is the logic of the gift. It has nothing to do with any kind of law of equivalence. This is, then, a part of primitive societies that can be completely contrasted with capitalism. But Lyotard really wants to reject any attempt to find an outside to capitalism. There is no subversive region. There is nothing beyond the purview of capital. 
And this is also what he’s rejecting, right? The idea of alienation. The 'phantasy of a non-alienated region', as he puts it. These kinds of dualisms, whereby there is a pure subversive region — a primitive region untainted by capitalism. There are no such regions. There are no such spaces. This is a relentless message in this text. And I think it’s not clear if he means there never were primitive societies in this way, or certainly not now — there is no access to anything that would function like that. And it would also mean that there is no revolutionary outside either. 
There’s a problematic gendering that keeps coming up through the text, I think. It comes up first in this opposition between the Old Man Marx and the Little Girl Marx. What is the Old Man Marx? He’s a kind of writer-prosecutor figure. This is the Marx who is making the case against capital. The Great Prosecutor Marx. This is the first tension that we work with, and these are ways of drawing out certain tendencies within Marx[ism] itself… What is the Little Girl Marx, though? If Old Man Marx is the Prosecutor making a case against capital, what is the Little Girl Marx? 
'The young innocent Little Girl Marx says: you see, I am in love with love, this must stop, this industrial and industrious crap, this is what makes me anxious, I want to return to the (in)organic body; and it has been taken over by the great bearded scholar so that he may establish the thesis that it cannot stop, and so that he may testify, as the counsel to the poor (amongst which is the Little Girl Marx), to his revolutionary conclusions; so that he may give, to her, this total body he requires, this child, at least this child of words which would be the anticipated double (the younger child born first) of the child of flesh: of the proletariat, of socialism. But alas, he does not give her this child. She will never have this ‘artistic whole’ before her, these writings ‘in their entirety’. She will have suffering growing before her and in her, because her prosecutor will discover in the course of his research, insofar as it is endless, a strange jouissance: the same jouissance that results from the instantiation of the pulsions and their discharge in postponement'. 
I think there is the key opposition. She wants it to be over. And this is, as I said, part of the series of problematic genderings throughout the text. The Little Girl Marx is kind of naive. The Little Girl Marx just doesn’t like capitalism and wants it to be over with. Whereas the Old Man Marx is making the case against capitalism, and together they should have this child which should be the revolutionary subject of the proletariat. But this child never comes, because the Old Man Marx is never done with the prosecution of the case against capital. This thing about deferring. Don’t come yet. Never come. The case is never finalised. 
His endless deferring in getting rid of the object of critique [means that] at the same time… the critique is never finished. The critique is never finished, which means that the work of getting rid of capital can never really start. And the other way round, right? 
That’s why Lyotard’s text seems, in a way, more modern than Anti-Oedipus, because of its lack of a… Because it seems to really fit into that moment, really, after the Sixties, after the Seventies, when this clearly has become the problem: the immersion into capital, the lack of any outside, or the difficulty of thinking of the working class now as separate from and outside capital. 
And this is part of the sadomasochistic reading of capital and the proletariat that he tries to outline in this chapter. With the proletariat there is a masochistic desire. There is an enjoyment of being subjugated to the intensities of capital. Capital can be understood in this sadistic sense… This is [Lyotard] supposing the problem that we face today. This is the sausage pâté section. (Laughter.) 
'Why, political intellectuals, do you incline towards the proletariat? In commiseration for what? I realize that a proletarian would hate you, you have no hatred because you are bourgeois, privileged smoothskinned types, but also because you dare not say the only important thing there is to say, that one can enjoy swallowing the shit of capital, its materials, its metal bars, its polystyrene, its books, its sausage pâtés, swallowing tonnes of it till you burst — and because instead of saying this, which is also what happens in the desire of those who work with their hands, arses and heads, ah, you become a leader of men, what a leader of pimps, you lean forward and divulge: ah, but that’s alienation, it isn’t pretty, hang on, we’ll save you from it, we will work to liberate you from this wicked affection for servitude, we will give you dignity. And in this way you situate yourselves on the most despicable side, the moralistic side where you desire that our capitalized’s desire be totally ignored, forbidden, brought to a standstill, you are like priests with sinners, our servile intensities frighten you, you have to tell yourselves: how they must suffer to endure that! And of course we suffer, we the capitalized, but this does not mean that we do not enjoy, nor that what you think you can offer us as a remedy — for what? — does not disgust us, even more. We abhor therapeutics and its Vaseline, we prefer to burst under the quantitative excesses that you judge the most stupid. And don’t wait for our spontaneity to rise up in revolt either'. 
These [left-wing projects] are all inadequate and all for the same reason, over and over again, in that they don’t take the desire of the capitalized seriously. They reject it and are therefore keep re-inscribing moralism. And in re-inscribing moralism they keep re-invoking this distinction between inside and outside, between immanence and transcendence, between the realm of capital and a realm outside it, which would be pure and free from this. But to be free from capital would be to be free from desire! Isn’t this the problem that he keeps talking about? In order to understand capital, we don’t only need Marx, we need to understand Marx alongside Sade. That’s that point about quantity — with Sade there are a thousand blows or whatever. He’s making that analogy — or perhaps more than an analogy — between the quantificatory dimension of enjoyment in Sade and the quantities of the way that capital counts. He’s continually insisting on this convocation of desire and capital. 
We have to throw aside a simple utilitarian model of desire, of pleasure. Utilitarian would be the idea that we move away from pain and we’re motivated towards pleasure. We seek pleasure and we move to avoid pain. Anything from Sade to Freud… Particularly in Sade and Freud, I think, there is an attempt to express that this is not the case. There is a complicated attraction to what is painful. What is suffering can also be enjoyed. That’s a good point. It’s a really important point that I think is really implicit. That has implications, right? The co-implication of suffering and desire would also pose a set of complicated questions, then, about capitalism, right? If capitalism makes you suffer but also you enjoy that suffering, what does that mean? There’s the enjoyment of eating sausage pâtés and all that kind of thing, but there’s also a libido of subjugation and of artificiality and of disillusion. 
What I wanted people to take from this was, really, those questions about the complication of desire and capitalism, particularly in that historical moment of the Seventies, [when we] really started to think desire as immanent to capitalism — not even to capitalism — immanent to work, a kind of capitalist desire that is immanent to a working class. What do we do about that? Do we reject it? Do we moralise about it? Or not? 
Lyotard clearly thinks we shouldn’t reject it, we shouldn’t moralise about it, but I don’t think he has a clear model of what the alternative to moralising about it would be. He seems to be suggesting that there must be a way of accounting for or dealing with this desire, at the very least. At some other level, it might even be more than that. It might be that we have to celebrate this desire. 
Ultimately, then, what I’m reading this as, is to do with the impasses of leftist theory — but it is itself a more massive impasse. It is not offering a way out of this. Partly because it has precluded this conclusion of a way out, by going on about 'there is no subversive region', there’s no outside… 
I suggest, then, that the use of it is a diagnostic one. It points to these impasses, points to these problems — problems that are still not solved and which pose all kinds of difficulties to this day. The old, simple model — alienation implies an unalienated world; the struggle to restore the unalienated world — this is the old model, which [Lyotard] rejects. We give that up. We say, let’s give up the fantasy of the unalienated world, uncontaminated by capital. What are we left with? This is a confusing and difficult and either an overcomplete or incomplete answer to that question."
M. Fisher, Postcapitalist Desire. The Final Lectures, London 2021.

Kapitał i sadomasochistyczne pragnienie

"Mark Fisher czyta tekst Lyotarda: 'Ale, powiecie na to, że [kapitał] daje początek władzy i dominacji, wyzyskowi, a nawet eksterminacji. To brzmi całkiem prawdziwie; ale daje on także początek masochizmowi; dziwnemu układowi cielesnemu robotnika wykwalifikowanego z jego pracą i jego maszyną, który tak często przypomina urządzenie histerii, może również spowodować eksterminację populacji: spójrzcie na angielski proletariat, to znaczy na to, co kapitał, w formie jego własnej pracy, wyrządził ich ciału. Powiecie mi jednak, że do wyboru było to lub śmierć. Ale zawsze jest to wybór między tym lub śmiercią, takie jest prawo ekonomii libidinalnej. A może uważasz, że 'to albo zgiń' jest alternatywą?! I że jeśli wybiorą to, jeśli staną się niewolnikami maszyny, maszyną maszyny, ruchaczem, który sam jest przez nią pierdolony, przez osiem godzin, dwanaście godzin, dzień, rok po roku, czy to dlatego, że są do tego zmuszani, zniewoleni, że trzymają się życia? Śmierć nie jest dla tego scenariusza alternatywą, jest jego częścią, świadczy to o tym, że jest w nim zawarta rozkosz [jouissance], angielscy bezrobotni nie stali się robotnikami, żeby przeżyć, oni — trzymajcie się mocno i naplujcie na mnie [Mark Fisher: Kocham ten fragment! (śmiech)] — cieszyli się histerycznym, masochistycznym, jakkolwiek rozumianym wyczerpaniem, jakim było zasuwanie w kopalniach, odlewniach, fabrykach, w piekle, cieszyli się tym, cieszyli się z szalonego niszczenia ich organicznego ciała, które rzeczywiście zostało im narzucone, cieszyli się rozkładem ich osobistej tożsamości, tożsamości, którą zbudowała dla nich chłopska tradycja, cieszyli się rozpadem swoich rodzin i wiosek, cieszyli się nową potworną anonimowością przedmieść i pubów z rana i wieczorem'. 
Czy jest po prostu tak, że kapitalizm jest narzucany ciału chłopstwa jako coś całkowicie nieprzyjemnego, czy jest to coś, co rodzi się z jego własnego pragnienia, czy, jak to tu ujął, 'form trwania'? I Lyotard chce powiedzieć: rodzi się! To są formy trwania nieodłącznie związane z kapitalizmem! Proletariat to więc nie to samo, co rodzime chłopstwo. Proletariat — proletariat przemysłowy — jest czymś częściowo wytworzonym w ramach tego rozkoszowania się rozpadem starego świata. 
Kluczem do tego jest zatem coś, co tak naprawdę przewija się przez cały rozdział, co obala wszelkie wyobrażenia o istnieniu zewnętrza wobec kapitał. To ruch, który Lyotard wciąż wykonuje. Przykładowo, jest to ruch przeciwko Baudrillardowi. Przyjrzymy się Baudrillardowi później. Przyjrzymy się później jego Wymianie symbolicznej i śmierci. Część tej argumentacji jest… Cóż, Baudrillard jest pewnego rodzaju prymitywistą. Więc to, co mówi, to – podobnie jak w przypadku Lyotarda, jest to forma argumentacji marksistowskiej – w pewnym sensie można powiedzieć, że Baudrillard jest marksistą bardziej niż Lyotard, ponieważ zachowuje krytykę ekwiwalencji. Chodzi o to, że u Marksa to, co dzieje się w kapitalizmie, opiera się na tym, że wszystko staje się równoważne. Czym jest kapitał? X rzeczy fizycznej równa się tutaj wirtualnej ilości kapitału. Na tym polega wstrzykiwanie przedmiotów do systemu kapitalistycznego – a Baudrillard przeciwstawia to temu, co nazywa 'wymianą symboliczną'. Wymiana symboliczna, jak twierdzi Lyotard, częściowo wywodzi się z teorii wymiany darów Maussa — Marcela Maussa — idei wymiany darów, która była studium pewnych praktyk w tak zwanych społeczeństwach pierwotnych — praktyk potlaczu — czy ktoś o tym słyszał? Zasadniczo jest to forma rytualnego dawania prezentów, często z ukrytą (lub nie aż tak znowu ukrytą) agresją, w której eskalujesz i eskalujesz wręczane podarki, czasami do tego stopnia, że ​​spalasz całą wioskę z góry na dół! 
Chodzi o to, że w przypadku wymiany darów nie ma relacji ekwiwalencji. Nie ma prawa równoważności. Jeśli dam ci coś, a ty odpowiesz czymś innym, jaka miara sprawi, że te rzeczy będą równoważne? Nie ma niczego takiego. Tak mówi Baudrillard. Taka jest logika daru. Nie ma to nic wspólnego z jakimkolwiek prawem równoważności. Jest to zatem element społeczeństw pierwotnych, które można całkowicie przeciwstawić kapitalizmowi. Ale Lyotard tak naprawdę chce odrzucić wszelkie próby znalezienia zewnętrza dla kapitalizmu. Nie ma regionu subwersji. Nie ma nic poza zasięgiem kapitału. 
I to jest to, co Lyotard odrzuca, prawda? Ideę alienacji. 'Fantazję o niewyalienowanym regionie', jak to ujął. Tego rodzaju dualizmy, w ramach których istnieje czysto subwersywny obszar — pierwotny obszar nieskażony kapitalizmem. Nie ma takich obszarów. Nie ma takich przestrzeni. To powracająca wiadomość w tym tekście. I myślę, że nie jest jasne, czy ma on na myśli, że nigdy nie istniały w taki sposób pierwotne społeczeństwa, ale już na pewno nie istnieją teraz – nie ma dostępu do niczego, co mogłoby tak funkcjonować. A to oznaczałoby również, że nie ma rewolucyjnego zewnętrza. 
Myślę, że w tekście pojawia się problematyczne genderowanie. Pojawia się ono najpierw w tej opozycji między Starcem Marksem a Małą Dziewczynką Marksem. Kim jest Starzec Marks? Jest kimś w rodzaju pisarza-prokuratora. To Marks wnosi oskarżenie przeciwko kapitałowi. Wielki Prokurator Marks. To jest pierwsze napięcie, z którym pracujemy, i jest to sposób na wydobycie pewnych tendencji w samym marksizmie… Ale kim jest Mała Dziewczynka Marks? Jeśli Staruszek Marks jest prokuratorem wysuwającym sprawę przeciwko kapitałowi, to kim jest Mała Dziewczynka Marks? 
'Młoda, niewinna dziewczynka Marks mówi: widzisz, jestem zakochana w kochaniu, to musi się skończyć, te bzdury o przemyśle i pracy, to mnie niepokoi, chcę wrócić do (nie)organicznego ciała; i zostaje przejęta przez wielkiego brodatego uczonego, aby ten mógł postawić swoją tezę, że nie można tego zatrzymać, po to, aby on mógł zeznawać, jako rzecznik ubogich (wśród których jest Mała Dziewczynka Marks), ze swoimi rewolucyjnymi wnioskami; aby mógł dać jej całe ciało, którego potrzebuje to dziecko, przynajmniej to dziecko słów, które byłoby antycypacją sobowtóra (młodsze dziecko urodzone jako pierwsze) ucieleśnionego dziecka: proletariatu, socjalizmu. Ale niestety nie daje on go temu dziecku. Dziewczynka nigdy nie będzie miała przed sobą tej 'artystycznej całości', tych pism 'w całości'. Będzie przeżywać narastające cierpienie przed sobą i w sobie, ponieważ jej prokurator odkryje w toku swoich badań, w ich niekończącym się trwaniu, dziwną jouissance [rozkosz]: tę samą jouissance, która wynika z wystąpienia pulsacji i ich wyładowania w odroczeniu'. 
Myślę, że to jest kluczowa opozycja. Ona chce, żeby to się skończyło. I jest to, jak już powiedziałem, część serii problematycznych upłciowionych par w całym tekście. Mała Dziewczynka Marks jest trochę naiwna. Mała dziewczynka Marks po prostu nie lubi kapitalizmu i chce, żeby to się skończyło. Podczas gdy Starzec Marks występuje przeciwko kapitalizmowi i razem powinni spłodzić to dziecko, które powinno być rewolucyjnym podmiotem proletariatu. Ale to dziecko nigdy nie przychodzi, ponieważ Stary Marks nigdy nie kończy oskarżenia przeciwko kapitałowi. To ta rzecz o odroczeniu. Nie przychodź jeszcze. Nie przychodź nigdy. Sprawa nigdy nie jest sfinalizowana. 
Jego niekończące się zwlekanie z pozbyciem się przedmiotu krytyki oznacza, że… krytyka nigdy się nie kończy. Krytyka nigdy się nie kończy, co oznacza, że praca nad pozbyciem się kapitału nigdy nie może się tak naprawdę rozpocząć. I na odwrót, prawda? 
Dlatego tekst Lyotarda wydaje się w pewnym sensie bardziej nowoczesny niż Anty-Edyp [Deleuze'a i Guattariego], z powodu braku… Wydaje się, że naprawdę pasuje do tego momentu, po latach sześćdziesiątych, po latach siedemdziesiątych, kiedy to wyraźnie stało się problemem: zanurzenie w kapitał, brak jakiegokolwiek zewnętrza lub trudność w myśleniu, że klasa robotnicza jest teraz oddzielona od i poza kapitałem. 
I to jest część sadomasochistycznego odczytania kapitału i proletariatu, którą stara się nakreślić w tym rozdziale. U proletariatu pragnienie jest masochistyczne. Istnieje tu przyjemność bycia podporządkowanym intensywnościom kapitału. Kapitał może być rozumiany w tym sadystycznym sensie… To tu Lyotard zakłada, że mamy dzisiaj do czynienia z problemem. To jest fragment o pasztetach kiełbasianych: (Śmiech.) 
'Dlaczego, intelektualiści polityczni, skłaniacie się ku proletariatowi? Z litości, ale czym umotywowanej? Zdaję sobie sprawę, że proletariusz by was znienawidził, w was nie ma nienawiści, bo jesteście burżujami, uprzywilejowanymi gładkoskórymi typami, ale też dlatego, że nie ośmielacie się powiedzieć jedynej ważnej rzeczy, jaką można powiedzieć, że można się cieszyć połykaniem gówna kapitału, jego materiałów, jego metalowych sztabek, jego styropianu, jego książek, jego pasztetów kiełbasianych, połykając tony tego wszystkiego, aż się pęknie — i dlatego, zamiast o tym mówić, a to jest również to, co dzieje się w pragnieniu tych, którzy pracują rękami, tyłkami i głowami, ach, stajecie się przywódcą ludzi, co z Was za przywódca alfonsów, pochylacie się i bajdurzycie: ach, ależ to alienacja, to takie nieładne, trzymaj się jakoś, uratujemy cię od tego, będziemy pracować, aby cię wyzwolić z tego niegodziwego przywiązania do niewoli, damy ci godność. I w ten sposób sytuujecie się po najbardziej nikczemnej stronie, po stronie moralistycznej, gdzie pragniecie, aby nasze pragnienie kapitalistyczne zostało całkowicie zignorowane, zakazane, zatrzymane, jesteście jak księża z grzesznikami, nasze służalczości was przerażają, musicie powiedzcie sobie: jak oni muszą cierpieć, aby to znieść! I oczywiście cierpimy, my, skapitalizowani, ale to nie znaczy, że nie rozkoszujemy się, ani że to, co myślisz, że możesz nam zaoferować jako lekarstwo — na co? — nie brzydzi nas jeszcze bardziej. Brzydzimy się terapeutykami i ich wazeliną, wolimy pękać pod ilościowymi ekscesami, które uważacie za najgłupsze z możliwych. I nie czekajcie, aż nasza spontaniczność wybuchnie w buncie'. 
Wszystkie te projekty lewicowe są nieadekwatne i wszystkie są takie z tego samego powodu, raz za razem, ponieważ nie traktują poważnie pragnienia kapitalizmu. Odrzucają je i dlatego wciąż na nowo wpisują się w moralizm. Wpisując się na nowo moralizm, przywołują na nowo to rozróżnienie między wnętrzem a zewnętrzem, między immanencją a transcendencją, między sferą kapitału a sferą poza nim, która byłaby od niego czysta i wolna. Ale uwolnienie się od kapitału byłoby uwolnieniem się od pragnień! Czy to nie jest problem, o którym ciągle mówi? Aby zrozumieć kapitał, potrzebujemy nie tylko Marksa, musimy zrozumieć Marksa obok Sade'a. To jest kwestia ilości — tysiąca uderzeń u Sade'a. Lyotard dokonuje tej analogii – a może więcej niż analogii – między ilościowym wymiarem przyjemności a Sade'a a ilościami, w jakich liczy się kapitał. Nieustannie nalega na to połączenie pragnień i kapitału. 
Musimy odrzucić prosty, utylitarny model pożądania, przyjemności. Utylitarna jest idea, że odchodzimy od bólu i kierujemy się ku przyjemności. Szukamy przyjemności i staramy się uniknąć bólu. Wszystko od Sade'a do Freuda... Myślę, że szczególnie w przypadku Sade'a i Freuda próbuje przedstawić to, że tak nie jest. Istnieje skomplikowany pociąg do tego, co bolesne. Tym, co jest cierpieniem, można się również cieszyć. To trafne spostrzeżenie. To naprawdę ważny punkt, który moim zdaniem jest tu zawarty. To ma swoje konsekwencje, prawda? Nakładanie się cierpienia i pożądania również postawiłoby zestaw skomplikowanych pytań o kapitalizm, prawda? Jeśli kapitalizm sprawia, że cierpisz, ale też rozkoszujesz się się tym cierpieniem, co to znaczy? Jest radość z jedzenia pasztetów kiełbasianych i tego typu rzeczy, ale jest też libido podporządkowania, sztuczności i rozczarowania. 
To, co chciałem, abyście wynieśli z tego, to tak naprawdę te pytania dotyczące komplikacji pragnienia i kapitalizmu, szczególnie w tym historycznym momencie lat siedemdziesiątych, kiedy naprawdę zaczęliśmy myśleć, że pragnienie jest immanentne dla kapitalizmu – nawet nie dla kapitalizmu – immanentne dla pracy, jest rodzajem kapitalistycznego pragnienia, które jest immanentne dla klasy robotniczej. Co z tym zrobimy? Czy to odrzucimy? Czy będziemy moralizować na ten temat? Czy nie? 
Lyotard wyraźnie uważa, że ​​nie powinniśmy tego odrzucać, nie powinniśmy na ten temat moralizować, ale nie sądzę, żeby miał jasny model tego, jaka byłaby alternatywa dla moralizowania w tej sprawie. Wydaje się sugerować, że przynajmniej musi istnieć sposób objaśnienia tego pragnienia lub poradzenia sobie z nim. Na jakimś poziomie może powinno być go nawet więcej. Być może musimy celebrować to pragnienie. 
Ostatecznie więc to, co z tego wyczytuję, ma związek z impasem lewicowej teorii – ale sam w sobie jest to bardziej masowy impas. Tekst nie oferuje wyjścia z tego. Częściowo dlatego, że wykluczyło to wyjściowe stwierdzenie, mówiące, że 'nie ma obszaru subwersywnego', nie ma zewnętrza... 
Sugerowałbym zatem, aby zastosowanie tego tekstu miało charakter diagnostyczny. Wskazuje on na te napięcia, wskazuje na te problemy — problemy, które wciąż nie są rozwiązane i które do dziś stwarzają wszelkiego rodzaju trudności. Stary, prosty model — alienacja implikuje istnienie niewyobcowanego świata, walka o przywrócenie tego niewyobcowanego świata — to stary model, który Lyotard odrzuca. Rezygnujemy z tego. Mówimy: porzućmy fantazję o niewyalienowanym świecie, o świecie nieskażonym kapitałem. Z czym nas to zostawia? To myląca i trudna odpowiedź na to pytanie, która jest albo nadmierna, albo niepełna".
M. Fisher, Postcapitalist Desire. The Final Lectures, London 2021.

wtorek, 1 czerwca 2021

W obronie glamour. Jak burżuazja odebrała klasie robotniczej szminki i tusz do rzęs

„Glamour:

1. Urok działający na oko, sprawiający, że przedmioty wyglądają inaczej niż w rzeczywistości. 
2. Czary; magia; zaklęcie. 
3. Rodzaj mgiełki w powietrzu, powodujący, że rzeczy wyglądają inaczej niż w rzeczywistości. 
4. Wszelkie sztuczne zainteresowanie przedmiotem lub związek z nim, za pośrednictwem którego wydaje się on w złudny sposób wywyższony lub gloryfikowany. 
To właśnie glam dokonał wyłomu, który pozwolił na zaistnienie punka. Zasadniczo to glam przywrócił pop publiczności z klasy robotniczej, zniesmaczonej i odtrąconej przez rozmemłaną hipisowską obrzydliwość. Mimo swego ‘androgynicznego’ wizerunku hipis był zasadniczo średnioklasowym męskim fenomenem. Chodziło o to, by mężczyźni mogli cofnąć się do stanu Jego Królewskiej Mości, hedonicznego infantylizmu Ego, które ma pod ręką kobiety mogące zaspokoić wszystkie jego potrzeby. 
Glam naprawiał błąd genetyczny, który nawiedzał myślenie Nietzschego. Chociaż nie ma wątpliwości, że analiza Nietzschego dotycząca śmiercionośnych skutków moralizującego, niewolniczego ‘egalitarnego zrównywania’ trafnie zidentyfikowała wirusa chorej umysłowości, który zamknął zachodnią kulturę w nienawidzącym życia spadku intensywności, prowadzącym ku śmierci, jego peany na cześć arystokratycznej kultury posiadaczy niewolników, były oparte na błędnym założeniu, że szlachectwo może być ustanowione jedynie poprzez społeczne pochodzenie. 
Szlachetność to właśnie kwestia wartości; czyli postawa etyczna, a więc sposób zachowania. Jako taka jest dostępna dla każdego, kto ma wolę i chęć jej zdobycia – nawet, przypuszczalnie, dla burżuazji, chociaż cała jej socjalizacja uczy ją opierania się tej postawie i nienawidzenia jej. Bardziej niż ktokolwiek poza nim Nietzsche rozumiał, że głęboka wrogość europejskiej burżuazji do ’pojęcia wyższości’ skrywa zaciekle resentymentalną psychopatologię. Jeśli Nietzscheańska ateologia głosi: musimy stać się Bogiem, to burżuazyjna sekularyzacja odpowiada na to: nikt nie może być większy ode mnie — nawet Bóg. 
Wszyscy wiedzą, że między klasą robotniczą a arystokracją zawsze istniała głęboka więź. Kultura klasy robotniczej, z przynależnymi jej bazowymi aspiracjami, jest obca zrównującemu impulsowi kultury burżuazyjnej – i oczywiście może to być politycznie ambiwalentne, ponieważ jeśli aspiracja dotyczy dążenia do wyższego statusu i autorytetu, to potwierdza i usprawiedliwia burżuazyjny świat. Jest ona politycznie pozytywna tylko jeśli pragnienie ucieczki prowadzi do obrania linii ujścia w stronę proletariackiego ciała zbiorowego. 
Niechlujne, źle dopasowane ubrania hippisów, zaniedbany wygląd i przyćmione psychodeliczne faszystowskie gadki o narkotykach wykazywały pogardę dla zmysłowości, która jest charakterystyczna dla zachodniej klasy panów. (‘Hej człowieku, chodzi o UMYSŁ’). Kiedy hipisi podnieśli się ze swojej ułożonej na wznak hedono-mgiełki, by przejąć władzę (a był to bardzo krótki krok), przynieśli ze sobą swoją pogardę dla zmysłowości. Brutalnie funkcjonalny utylitaryzm plus estetyczne niechlujstwo i niewzruszone poczucie własnych praw są cechami charakterystycznymi dla burżuazyjnej wrażliwości. 
Hipisowska klasa panująca pragnęła władzy bez konieczności wkładania wysiłku w ubieranie szat władzy. Naturalnie, hippisowskie ‘feministki’ z klasy średniej nigdy nie przegapiły okazji, by przejść od swego rzekomego egalitaryzmu do wyniosłego osądzania innych. Czym jest pogarda dla kosmetyków i ubrań, jeśli nie atakiem na klasę robotniczą? Założenie burżuazyjnych tak zwanych feministek jest takie, że ich życie w neurotycznej ‘wolności’ skakania od łóżka do łóżka i wiecznej nastoletniości w stylu Carrie Bradshaw jest lepsze niż model klasy robotniczej polegający na ohajtaniu się (kiedyś) młodo i na posiadaniu dzieci (teraz) młodo, kiedy jasnym jest, że to jedynie kolejna pułapka — niekoniecznie bardziej korzystna. 
Teraz burżuazyjni filistrowie zniszczyli glam i wrócili do swego preferowanego trybu estetycznego: romantyzmu. Współczesny burżuazyjny romantyk urzeczywistnił romantyzm w jego najbardziej wydestylowanej formie. Tak zwani romantyczni poeci, muzycy i malarze z końca XVIII i początku XIX wieku pozostawali sensualistami, podczas gdy naszych współczesnych romantyków określa ich pogląd, że zmysłowość jest w najlepszym razie nieistotna, bo odwraca uwagę od istotnego przedsięwzięcia, jakim jest wyrażanie swej podmiotowości. 
Romantyzm oznacza przebranie nastoletniej ontologii w kosmologię estetyczną. Nastoletnia ontologia rządzi się przekonaniem, że to, co naprawdę się liczy, to wewnętrzność: to, jak się czujesz w środku, jakie są Twoje doświadczenia i opinie. 
Pamiętaj, że glamour oznacza: ‘Wszelkie sztuczne zainteresowanie przedmiotem lub związek z nim, za pośrednictwem którego wydaje się on w złudny sposób wywyższony lub gloryfikowany’. 
Ośmieszony, zapomniany, a jednocześnie podskórnie żywotny, gotyk to ostatnia pozostałość glamu w kulturze popularnej. Gotyk to także kult młodzieżowy kojarzony głównie z kobietami i fikcją. 
Dlaczego poświęcać uwagę gotom właśnie teraz? Częściowo dlatego, że niedorzeczny arystokratyczny eksces gota nie mógł być bardziej sprzeczny ze zdominowanym przez hip-hop i odzież sportową wulgaryzmem współczesnej kultury. Goth ma swoją własną wersję mniej więcej każdej innej kultury młodzieżowej (stąd mamy techno goth, industrial goth, hippie goth…) Ale zacznijmy od Siouxsie. 
Glam nosi szczególne powinowactwo z angielskimi przedmieściami; jego ostentacyjna antykonwencjonalność jest negatywnie inspirowana ekscentrycznym konformizmem wypielęgnowanych trawników i cichaczem utrzymywanej psychozy, o której Siouxsie śpiewała w Suburban Relapse
Ale glam był domeną męskiego pożądania: jak wyglądałby jego strój noszony przez kobietę? To była szczególnie fascynująca inwersja, gdy weźmiemy pod uwagę, że najważniejszym zasobem Siouxsie nie była seksualna ambiwalencja Davida Bowiego w kwestii tożsamości, ale inscenizacja męskiego pożądania bliska Roxy Music. Siouxsie mogła spędzać czas z chłopakami wystylizowanymi na Bowiego, ale zdawała się czerpać znacznie więcej ze lśniącej czerni lateksu z okładki For Your Pleasure Roxy Music niż z czegokolwiek, co było w szafie Thin White Duke’a. Utwory z płyty For Your Pleasure, takie jak Beauty Queen i Editions of You, stanowiły autodiagnozy męskiej choroby, zwierciadlanego pragnienia skupiającego się na kobiecych przedmiotach, które wie, że nigdy nie zostanie przez nie zaspokojone. 
Jeśli tradycyjnym problemem mężczyzny w popkulturze jest pragnienie nieosiągalnego – pamiętajmy, że dla Lacana każde pragnienie jest pragnieniem nieosiągalnego – to komplementarną trudnością dla kobiety było pogodzenie się z nie byciem tym, czego mężczyzna chce. Przedmiot wie, że to, co ma, nie odpowiada temu, czego brakuje podmiotowi. 
Jest prawie tak, jakby odpowiedzią gotyku na ten dylemat było samoświadome przyjęcie roli ‘zimnego, zdystansowanego, nieludzkiego partnera’ (Žižek) fallicznego pożądania. Męski bohater glam pozostaje uwięziony w swoim idealnym apartamencie, zamieszkanym przez głupie, fantazmatyczne lalki do zabawy; w międzyczasie gotka zmienia role wampa i wampira, sukuba, automatu. Patologie mężczyzny-glam są patologiami podmiotu; problem kobiety-gotki dotyczy przedmiotu. Pamiętaj, że pierwotne znaczenie glam — urok — nawiązuje do władzy nad podmiotem ze strony kogoś, kto dobrowolnie się uprzedmiotawia. ‘Jeśli Bóg jest męski, idole są zawsze kobiece’ – pisze Baudrillard w O uwodzeniu, a Siouxsie różniła się od poprzednich ikon popu tym, że nie była ani artystą ‘sfeminizowanym’ do miana ikony przez fanów, ani marionetką manipulowaną przez męskich Svengalisów, ani kobietą bohatersko walczącą o dowartościowanie swej zmarginalizowanej podmiotowości. Wręcz przeciwnie, perwersja Siouxsie polegała na wytworzeniu sztuki z własnego uprzedmiotowienia. Podobnie jak Grace Jones, inna artystka, która stworzyła sztukę z własnego uprzedmiotowienia, Siouxsie nie żądała RESPEKTU od swych kawalerskich zalotników (z domniemaną obietnicą zdrowego związku opartego na wzajemnym szacunku), ale błagała o podporządkowanie. 
Zamiast potwierdzać iluzoryczną ‘autentyczną podmiotowość’, która rzekomo kryje się pod kostiumami i kosmetykami, Siouxsie i Grace Jones upajały się tym, że stają się obiektami dla spojrzenia. Przyjmowanie przez Siouxsie i Jones swego uprzedmiotowienia świadczy o tym, że istnieje skopiczny pęd, który studenci kulturoznawstwa marudzący o ‘byciu zredukowanym do przedmiotu’ zawsze ignorowali: ekshibicjonistyczny pęd do bycia widzianym. 
Simon Reynolds ma rację, że Painted Bird (z arcydzieła Siouxsie and the Banshees – płyty A Kiss in the Dreamhouse) i niemal współczesne mu Fireworks były ‘wirtualnymi manifestami gotyku’, ale warto zastanowić się, jak różne są te piosenki w przekazie i nastroju od oklepanego obrazu tej kultury. Zarówno Fireworks, jak i Painted Bird (ze swoim ‘rozkosznym obrazem upiększania siebie jako gestem glamu, błyskającym w mroku przyziemności’) nie są żałobne, matowo-czarne czy zaabsorbowane sobą, ale stanowią celebrację barwności i zbiorowości. ‘Jesteśmy fajerwerkami’, śpiewa Siouxsie, ‘kształtami spalającymi się w nocy’, a trudno byłoby znaleźć piosenkę, która byłaby tak pełna przyjemności jak ta. Banshees w swojej muzycznej interpretacji powieści Kosińskiego Malowany ptak proponują także triumf zbiorowej radości nad prześladowaną, izolowaną, zindywidualizowaną podmiotowością. W powieści Kosińskiego bohater maluje ptaka, a kiedy oddaje go do stada, inne ptaki nie rozpoznają go i dlatego go niszczą. Ale goci Siouxsie nie malują się czyjąś ręką; są to ‘malowane ptaki według własnego projektu’. Nie jest to znany scenariusz tragiczno-heroiczny, w którym outsider, skazany na przegraną, mimo to samotnie przeciwstawia się konformistycznemu stadu. ‘Puszyste stado’ ma zostać ‘skonfundowane’, ale przez inne stado, a nie przez jednostkę, zaś rezultatem nie jest frustracja, ale – raz jeszcze – jouissance (rozkosz), bo pod koniec piosenki ‘nie ma już smutku’. 
Pomyślmy, jak bardzo różni się to od konfederacji izolacji stworzonej przez Joy Division, w której funkcjonalne ubrania i ‘nie-obraz’ opierały się na założeniu tradycyjnie męskiego, subiektywnego uprzywilejowania wnętrza nad zewnętrzem, głębi nad powierzchnią. Oto jeden z rodzajów ‘czarnej dziury’: ‘linia abolicji’, którą Deleuze i Guattari opisują w Micropolitics and Segmentarity, dążenie do totalnej autodestrukcji. Z drugiej strony, Banshees bardziej przypominały ‘zimne gwiazdy’ przywoływane przez Einstürzende Neubauten: posępne, odległe, ale jednocześnie będące także królowymi paradoksalnie egalitarnej arystokracji, w której członkostwo nie było gwarantowane przez urodzenie czy piękno, ale przez udekorowanie samego siebie. 
Goth jest pod wieloma względami próbą naprawienia tego symbolicznego deficytu w kulturze ponowoczesnej: przebieranie się jako forma ponownej rytualizacji, odzyskanie powierzchni ciała jako miejsca nacinania znamion i dekoracji (czyli odrzucenie idei, że ciało jest tylko pojemnikiem lub powłoką dla wnętrza). Weźmy obuwie noszone przez gotów. Dzięki ich rażącej antyorganicznej kanciastości, pogardzie dla użytkowych kryteriów komfortu lub funkcjonalności, gotyckie buty i buciory wyginają, wiążą, skręcają i wydłużają ciało. Odzież odzyskuje swoją cybernetyczną i symboliczną rolę hiperbolicznego dopełnienia ciała, jako tego, co niszczy iluzję organicznej jedności i proporcji. 
W Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz Simon Reynolds mówi, że wczesne Banshees było ‘seksowne w taki sam sposób, w jaki Crash Ballarda było sexy”. Crash dostarcza modelu nowej, mechaniczno-masochistycznej pornografii, w którym nie liczy się już tak zwane wnętrze ciała, ale ciało jako powierzchnia — powierzchnia, którą należy ozdobić ubraniami, naznaczyć bliznami, podziurawić przez techniczną maszynerię. Seks jest tutaj całkowicie skolonizowany przez kulturę i język. Wszystkie sceny seksu są skrupulatnie skonstruowane, nieredukowalnie fantazmatyczne, nie dlatego, że są ‘nierealne’, ale dlatego, że ich inscenizacja i spójność zależą w pełni od fantazji. ‘Patologia’ Ballarda w Crash wydaje się dziwnie zdrowa, a jego małżeństwo stanowi model dobrze dostrojonej perwersji. Jest to utopijna seksualność, w której kontakt seksualny jest pozbawiony wszelkiego poczucia winy. 
Lokując się daleko od koszmaru wzajemnej dominacji, seksualna utopia Cronenberga i Ballarda jest perwersyjnym przeciwstawieniem królestwa celów Kanta. Królestwo celów było dla Kanta idealną wspólnotą etyczną, w której każdy traktowany jest jako cel sam w sobie. Kant argumentował, że z punktu widzenia jego etyki seks jest z natury problematyczny, ponieważ angażowanie się w akt seksualny wiąże się z traktowaniem drugiego człowieka jako przedmiotu do wykorzystania. Jedynym sposobem, w jaki seks mógł być uzgodniony z imperatywem kategorycznym – który w jednej ze swoich wersji głosi, że nikt nie powinien być traktowany jako środek do osiągnięcia celu – byłoby dokonanie tego w kontekście małżeństwa, w którym każdy z partnerów zgodziłby się na kontraktowe użycie swoich narządów w zamian za korzystanie z narządów partnera. 
Pożądanie jest tu rozumiane w kategoriach prostego zawłaszczenia (ta ekwiwalencja to jeszcze jeden sposób, w jaki Kant współgra z Sade'em). Ale to, czego Kant – i ci, którzy podążają za nim w potępianiu pornografii, ponieważ ta ostatnia ‘uprzedmiotawia’ – nie dostrzegają, to fakt, że naszym najgłębszym pragnieniem nie jest posiadanie kogoś innego, ale bycie przez niego uprzedmiotowionym, używanym przez niego w jego fantazji/jako jego fantazja. To jeden z sensów słynnej lacanowskiej formuły, że ‘pragnienie jest pragnieniem pochodzącym od innego’. Idealna sytuacja erotyczna nie pociągałaby za sobą ani dominacji drugiej osoby, ani zespolenia z nią; polegałaby raczej na byciu uprzedmiotowionym przez kogoś, kogo Ty także chcesz uprzedmiotowić. 
Oczywiście Crash dąży do odseparowania sexu od genitalności. Libido jest inwestowane w mis-en-scene bardziej niż w mięso, które niemal całkowicie czerpie swoją atrakcyjność z przylegania do ozdób nieorganicznych – do ubrań w równym stopniu jak do samochodów. Ubrania odróżniają zimną i okrutną kultywację uroku glam od prawdziwie hardcore’owej pasji tego, co realne. Bez garniturów, sukienek i butów, bez futra, skóry i nylonowych pończoch pornografia równie dobrze mogłaby być układaniem mięsa w oknie rzeźnika. Crash czerpie inspirację z magazynów mody, których obrazy są bardziej artystyczne niż dzieła sztuki, bardziej nasycone dewiacyjnym erotyzmem niż hardcorowym porno. Czy nie byłoby możliwe, aby pojawiła się pornografia sponsorowana przez Diora lub Chanel, napisana przez współczesnego Masocha lub Ballarda, których fantazje były równie pomysłowo wyreżyserowane, jak najbardziej efektowne modowe sesje zdjęciowe? 
Niewiele mam do dodania do moich ostatnich uwag na temat Moloko i Róisín Murphy jako najnowszego — ale mam nadzieję, że nie ostatniego — wkładu do historii artystowskiego popu. Ale warto odróżnić Murphy od Madonny i Kylie Minogue. 
Minogue jest sex workerką w najbardziej banalnym i poniżającym sensie, ponieważ jasne jest, że jej krygujące się podporządkowanie spojrzeniu kolesi to nic więcej niż karierowiczowska zagrywka. Natomiast Murphy sprawia wrażenie kogoś, kto dobrze się bawi, kto robi coś, co zrobiłaby tak czy owak (i tak się po prostu składa, że trafia akurat na swoją publiczność). Widać, że cieszy się uwagą (mężczyzn i nie tylko), ale jak w przypadku wszystkich wielkich wykonawców, jej jouissance/rozkosz wydaje się być zasadniczo auterotyczna. Publiczność nie funkcjonuje tu jako bierny, onanistyczny konsument, ale jako element sprzężenia zwrotnego w Róisín-maszynie. 
W przeciwieństwie do Madonny, Murphy nie fotoszopuje wszystkich połączeń i cięć w swym performensie. Podczas gdy w super-profesjonalnym show Madonny chodzi o osiągnięcie gładkości jak z filmu korporacyjnego, to Murphy — zakładająca swoje fetyszystyczne buty na scenie — zawsze się bawi, chociaż robi to na poważnie. 
Pytanie: Stajesz się ikoną stylu. Czy to obszar, który Cię interesuje? 
Róisín Murphy: Cóż, myślę, że stroję się dla siebie, to znaczy, i tak zawsze się stroiłam, i po prostu to lubię. Myślę, że ludzie mają po prostu dość gwiazd popu, którym mówi się, co mają robić i w co się ubierać.”

M. Fisher, k-punk. The Collected and Unpublished Writings of Mark Fisher (2004-2016), London 2018.