środa, 11 czerwca 2025

W obronie glamour. Jak burżuazja odebrała klasie robotniczej szminki i tusz do rzęs

k-punk, albo glampunkowe diskontinuum art popu 

„Glamour:

1. Urok działający na oko, sprawiający, że przedmioty wyglądają inaczej niż w rzeczywistości. 
2. Czary; magia; zaklęcie. 
3. Rodzaj mgiełki w powietrzu, powodujący, że rzeczy wyglądają inaczej niż w rzeczywistości. 
4. Wszelkie sztuczne zainteresowanie przedmiotem lub związek z nim, za pośrednictwem którego wydaje się on w złudny sposób wywyższony lub gloryfikowany. 
Wyrażenia glamour gift, glamour might - dar lub moc tworzenia glamour. Pierwsze jest używane w  przenośni, w odniesieniu do daru wywoływania fascynacji właściwego kobietom. 

>>Każda kobieta ma instynkt i zdolność do maksymalnego wykorzystania swoich wdzięków. To świetna sprawa oddawać się bez miłości i przyjemności: przy zachowaniu samokontroli, zbiera się wszystkie korzyści wypływające z danej sytuacji<< — Leopold von Sacher-Masoch, Wenus w futrze.

Glam to punk; historycznie i konceptualnie. Jak stwierdził (to musiało być jakiś rok temu) Simon Reynolds: to właśnie glam dokonał wyłomu, który pozwolił na zaistnienie punka. Zasadniczo to glam przywrócił pop publiczności z klasy robotniczej, zniesmaczonej i odtrąconej przez rozmemłaną hipisowską obrzydliwość. Mimo swego ‘androgynicznego’ wizerunku hipis był zasadniczo średnioklasowym męskim fenomenem. Chodziło o to, by mężczyźni mogli cofnąć się do stanu Jego Królewskiej Mości, hedonicznego infantylizmu Ego, które ma pod ręką kobiety mogące zaspokoić wszystkie jego potrzeby (jeśli mi nie wierzycie - a będę z Wami szczery, że jestem bardzo daleki od bycia obiektywnym komentatorem odnośnie hippisowego lol - przeczytajcie zimny, racjonalistyczny klasyk Atwood Surfacing, by przekonać się, jak 'wyzwalające' to było dla kobiet, które przeszły przez te doświadczenia). 

'I nawet Zaratustra/ kolejny przegryw/ mógł uwierzyć w Ciebie' (Roxy Music, Mother of Pearl)

Glam lat siedemdziesiątych rozgrywał Nietzschego z Poza dobrem i złem oraz Z genealogii moralności (Nietzsche, który wysławiał arystokrację, szlachtę i pańskość) przeciwko młodemu Nietzschemu. Jak argumentował Simon [Reynolds]:

'Tendencja obecna w glamie (wyrażająca się w przesuwaniu akcentu w stronę wizualności, a nie dźwięku, spektaklu, a nie logiki roju - hałasu i tłumów) ciążyła w stronę klasyki, w opozycji do romantyzmu. Glam antydionizyjski. Dionizyjskość jest zasadniczo demokratyczna, pospolita, zrównująca, znosząca rangi; tworzy tłumy, wywołuje turbulencje, zamieszki, hałaśliwą komunię. Glam jest o monumentalizmie, zamienianiu siebie w posąg, kamiennego bożka'. 

Lecz glam naprawiał błąd genetyczny, który nawiedzał myślenie Nietzschego. Chociaż nie ma wątpliwości, że analiza Nietzschego dotycząca śmiercionośnych skutków moralizującego, niewolniczego ‘egalitarnego zrównywania’ trafnie zidentyfikowała wirusa chorej umysłowości, który zamknął zachodnią kulturę w nienawidzącym życia spadku intensywności, prowadzącym ku śmierci, jego peany na cześć arystokratycznej kultury posiadaczy niewolników, były oparte na błędnym założeniu, że szlachectwo może być ustanowione jedynie poprzez społeczne pochodzenie. 
Szlachetność to właśnie kwestia wartości; czyli postawa etyczna, a więc sposób zachowania. Jako taka jest dostępna dla każdego, kto ma wolę i chęć jej zdobycia – nawet, przypuszczalnie, dla burżuazji, chociaż cała jej socjalizacja uczy ją opierania się tej postawie i nienawidzenia jej. Bardziej niż ktokolwiek poza nim Nietzsche rozumiał, że głęboka wrogość europejskiej burżuazji do ’pojęcia wyższości’ skrywa zaciekle resentymentalną psychopatologię. Jeśli Nietzscheańska ateologia głosi: musimy stać się Bogiem, to burżuazyjna sekularyzacja odpowiada na to: nikt nie może być większy ode mnie — nawet Bóg. 
Wszyscy wiedzą, że między klasą robotniczą a arystokracją zawsze istniała głęboka więź. Kultura klasy robotniczej, z przynależnymi jej bazowymi aspiracjami, jest obca zrównującemu impulsowi kultury burżuazyjnej – i oczywiście może to być politycznie ambiwalentne, ponieważ jeśli aspiracja dotyczy dążenia do wyższego statusu i autorytetu, to potwierdza i usprawiedliwia burżuazyjny świat. Jest ona politycznie pozytywna tylko jeśli pragnienie ucieczki prowadzi do obrania linii ujścia w stronę proletariackiego ciała zbiorowego. 

Glam stanowił powrót do momentum modsów, które zostało przerwane przez hippisowski hedonistyczny longeur późnych lat sześćdziesiątych. Podobnie jak większość nazw przypisywanym grupom subkulturowym, termin 'mods' narodził się jako obelga, w tym przypadku pochodząca od wiecznych przeciwników modsów - rockersów. Jak wyjaśnia Jeff Nuttall, dla rockersów 'mods oznaczał zniewieściałość, zarozumiałość, naśladowanie klasy średniej, dążenie do konkurencyjnego wyrafinowania, snobizmu, fałszywości'.

Ale żadna dyletantka/ani filigranowa fantazja/nie pobije plastikowego 'Ty' (Roxy Music, Mother of Pearl)

Modsi w latach sześćdziesiątych bardzo różnili się od tego, jak wyglądali w designerskiej pianie cappuccino w ejtisowej soul-cialist retro-mitologizacji. To rockersi odwoływali się do 'autentyczności' i 'naturalności': ich bunt przedstawiał się jako rousseauistyczny opór przeciwko cywilizacji i masowej (fabrykowanej) kulturze. Z drugiej strony, modsi przyjęli hipersztuczność: dla nich, jak napisał Nuttall, 'alienacja stała się czymś w rodzaju świadomej postawy'. Szlachetność nie była przyrodzona modsom: raczej była czymś, co należało osiągnąć, poprzez bezwzględną denaturalizację ciała za pomocą dekoracji i chemicznej modyfikacji.

Modsi byli pod każdym względem uzależnieni od prędkości, a czarna amerykańska muzyka, którą łykali z benzydryną i kawą, była konsumowana w tym samym duchu i z tych samych powodów: jako akcelerator, wzmacniacz, sztuczne źródło ekstazy. To znaczy jako chemiczny przypływ do Teraz, NIE jako jakiś ponadczasowy wyraz dumy i godności.

W relacji pragnienie-przyjemność, istnieje trzeci, ukryty termin: zmysłowość. 

Niechlujne, źle dopasowane ubrania hippisów, zaniedbany wygląd i przyćmione psychodeliczne faszystowskie gadki o narkotykach wykazywały pogardę dla zmysłowości, która jest charakterystyczna dla zachodniej klasy panów. (‘Hej człowieku, chodzi o UMYSŁ’). Kiedy hipisi podnieśli się ze swojej ułożonej na wznak hedono-mgiełki, by przejąć władzę (a był to bardzo krótki krok), przynieśli ze sobą swoją pogardę dla zmysłowości. Brutalnie funkcjonalny utylitaryzm plus estetyczne niechlujstwo i niewzruszone poczucie własnych praw są cechami charakterystycznymi dla burżuazyjnej wrażliwości (spójrzcie tylko na te sklepy w Stoke Newington, na których wywieszono, że otwierają się 'gdzieś koło dziesiątej' i już będziecie wiedzieć, z jaką dokładnie klasą macie do czynienia).
Hipisowska klasa panująca pragnęła władzy bez konieczności wkładania wysiłku w ubieranie szat władzy. Naturalnie, hippisowskie ‘feministki’ z klasy średniej nigdy nie przegapiły okazji, by przejść od swego rzekomego egalitaryzmu do wyniosłego osądzania innych. Czym jest pogarda dla kosmetyków i ubrań, jeśli nie atakiem na klasę robotniczą? Założenie burżuazyjnych 'tak zwanych feministek' jest takie, że ich życie w neurotycznej ‘wolności’ skakania od łóżka do łóżka i wiecznej nastoletniości w stylu Carrie Bradshaw jest lepsze niż model klasy robotniczej polegający na ohajtaniu się (kiedyś) młodo i na posiadaniu dzieci (teraz) młodo, kiedy jasnym jest, że to jedynie kolejna pułapka — niekoniecznie bardziej korzystna. 
Teraz burżuazyjni filistrowie zniszczyli glam i wrócili do swego preferowanego trybu estetycznego: romantyzmu. Współczesny burżuazyjny romantyk urzeczywistnił romantyzm w jego najbardziej wydestylowanej formie. Tak zwani romantyczni poeci, muzycy i malarze z końca XVIII i początku XIX wieku pozostawali sensualistami, podczas gdy naszych współczesnych romantyków określa ich pogląd, że zmysłowość jest w najlepszym razie nieistotna, bo odwraca uwagę od istotnego przedsięwzięcia, jakim jest wyrażanie swej podmiotowości. 
Romantyzm oznacza przebranie nastoletniej ontologii w kosmologię estetyczną. Nastoletnia ontologia rządzi się przekonaniem, że to, co naprawdę się liczy, to wewnętrzność: to, jak się czujesz w środku, jakie są Twoje doświadczenia i opinie. W tym sensie, niechlujna zapijaczona kumpela [Ladette] Tracy Emin jest jedną z najbardziej romantycznych artystek w historii. Tak jak kumple [Lads] - prawdziwi spadkobiercy dziedzictwa hippisów - niewyraźna, rozmyta, piwna, szczwana, sprośna antysensualna wrażliwość Emin stanowi reklamę pustki jej własnych preferencji.

To, co znajdujemy u Emin, Damiena Hirsta, Rachel Whiteread i u tego - jak mu było - idioty, który odbudował dom swojego ojca w Tate, to pogarda dla sztuczności, dla sztuki jako takiej, w rozpaczliwie naiwnej próbie (ponownego) przedstawienia tej przedwarholowskiej, przedduchampowskiej, przedkantowskiej nieozdobionej Realności. Podobnie jak cała nasza nie-dająca-się-ponownie-oszukać kultura, najbardziej boją się oni bycia glamouryzowanym. Pamiętaj, że glamour oznacza: ‘Wszelkie sztuczne zainteresowanie przedmiotem lub związek z nim, za pośrednictwem którego wydaje się on w złudny sposób wywyższony lub gloryfikowany’. 

Ale omówmy naszą sprawę, rozważając szczegółowo niektóre artefakty.

Dowód pierwszy: okładka For Your Pleasure Roxy Music z 1973 r.

Obrazy na okładce są arcydziełem ambiwalencji.

Spójrzmy na to oczami Iana Penmana, najbardziej wytrawnego obserwatora Roxy. (Bez wątpienia Penman, podobnie jak ja, nieustannie wraca do Ferry'ego, ponieważ odbył tę samą podróż z klasy robotniczej do bycia zaakceptowanym w angielskiej klasie mistrzowskiej).

(Nie przepraszam za nazbyt obszerne przytoczenie tekstu Penmana The Shattered Glass: Notes on Bryan Ferry, ponieważ jest niemal przestępstwem, że ten brawurowy pokaz teoretycznej elegancji gnije pośród stron dawno zapomnianej, zakurzonej kredą kolekcji Cult Studs).

'Na brzegu For Your Pleasure, na nabrzeżu, stoi drugi z wielu nowych modeli: na pierwszy rzut oka to druga instalacja z serii Ferry/kobieta Roxy'.

Ale, żeby uzyskać pełny obraz, musimy rozłożyć książeczkę płyty, żebyśmy mogli ujrzeć Ferry'ego patrzącego...

Penman kontynuuje:

'Ferry wypełnia swoją funkcję jej szofera (przewoźnika śródlądowego, landlock ferryman: znak czasów). Czeka z rozbawionym podziwem, zgłębiając schludność wizualnego kalamburu — modelka zabiera swojego kota na spacer: tworząc jednolity i jednakowo drapieżny sojusz ze swoją czarną panterą, oczy i usta kieruje w stronę widza. Władczo zaczerpuje powietrzę, obdarza go łaską, zabiera swoją animę na polowanie i przebieżkę. Ferry — z pewnością — pozostaje widoczny, uśmiechając się męsko za jej plecami, artystycznie ukryty w zaginanej książeczce płyty. Zaaranżował swój wizerunek zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz głównej ramy'.

('Wewnątrz i na zewnątrz głównej ramy': czyż nie znajdujemy się tam tak często w dzisiejszych czasach, zagubieni, osamotnieni?).

Cięcie.

'Jest kobietą-modelką, to pewne; moda sunąca w stronę abstrakcji i wyrafinowanej kodyfikacji, nie będąca tam dla dobra produktu jako takiego lub przemawiająca wyłącznie w imię Sztuki; więc kim wydaje się być? Zjawia się, jeśli w ogóle się zjawia, bez atrybutów. Nie możemy przypisać jej niczego poza pewnym wyimaginowanym obszarem bogactwa, bogactwa jako fetyszu, co jest prawem fizyki (Helmuta) Newtona. Jest ona najczystszą, ostrą, niebieską nicością'.

Na marginesie, ponieważ tyczy się to innej debaty: ostatnią rzeczą, jaką były piosenki Ferry'ego — przynajmniej na tym etapie — to 'prostymi dobrymi melodiami'. Nade wszystko były one pytaniami: w tym pytaniami o to, co może oznaczać dobra melodia…

I — na tym etapie — piosenki Ferry'ego nie były bardziej 'piosenkami miłosnymi' niż Kondycja ludzka Magritte'a przedstawieniem krajobrazu. Podobnie jak u Magritte'a, całkowity chłód i dystans Ferry'ego nie mogą nie zwrócić naszej uwagi na ramujące maszyny, które umożliwiają emocje, które wyraża w śpiewie.

Kolejne cięcie, do 'krainy pewnego narcystycznego erotyzmu, do którego nie wolno mu wejść, bez podważenia swojej heteroseksualnej wrażliwości':

'Kobiety we wszystkich jego piosenkach (a będzie tak szczególnie w przypadku płyty Stranded i kolejnych lamentów) są bezgłośnymi syrenami, które — chociaż sprawują największą władzę nad życiem i wrażliwością artysty — wydają się być bez implikacji (czyli: są uwiecznione poza istnieniem). Wykastrowane czasy i miejsca (te odwieczne okresy mody) naturalnie łączą się w postaci kobiety. Kobieta jako postać lub scena — wojenna pin-up, kobieta-kot, amazonka, syrena, Maedchen u Leni Riefenstahl'.

'Sprawują największą władzę nad życiem i wrażliwością artysty…' Największą władzę… Czy on, artysta, Severin, jest protagonistą Wenus w futrze Masocha? A może Sarasine, nieszczęsny oszukany bohater z powieści Balzaka, który nieświadomie zakochuje się w kastracie? Bo, jak zobaczycie, ironiczna puenta brzmi: ona nie jest (-tylko) kobietą.

Amanda Lear, modelka z okładki For Your Pleasure, była transseksualistką (choć, co stanowi kolejną komplikację, później temu zaprzeczała). Transseksualistką, której operację mógł opłacić nikt inny, jak Salvador Dali.

Tak czy inaczej, jasne jest, że Ferry wyznaczył dla lat 70. ton, w którym mężczyzna jest zarówno glamour, jak i glamouryzowany, sam będąc przepięknie wystylizowanym fotogenicznym obiektem, oczarowanym i uwiedzionym przez piękno kosmetyczne, z którym częściowo chce nawiązać kontakt, ale głównie chce przekształcić się w niezmienną nietykalność. Mother of Pearl — która, jak zauważył Penman w The Pill Box, jest omówieniem całego Lacana w siedem minut — leży najbliżej napisanego przez Ferry'ego manifestu jego meta-melancholii, meta-piosenki miłosnej o niemożności — i niepożądaniu — osiągnięcia Idealnego obiektu.

Ta melancholia nie jest 'tragiczna' wprost (a nawet gdyby była, miałaby niewiele wspólnego z jakąkolwiek wrażliwością mieszczańską, ponieważ, jak pokazuje każdy, od Szekspira i George'a Steinera [Śmierć tragedii] do Nietzschego do Bataille'a, mieszczański sekularyzm jest z natury wrogi wszelkiemu pojęciu tragiczności). Ale wrażliwość Ferry'ego jest zdecydowanie masochistyczna. (W przeciwieństwie do lat sześćdziesiątych, które, jak sugerował na przykład Nuttall, były sadystyczne. Porównaj Jealous Guy Lennona, przepraszającego sadystę, z lat sześćdziesiątych, z interpretacją tej piosenki przez Ferry'ego, masochistę rozkoszującego się własnym bólem, aby uzyskać migawkę kontrastu między tymi dwiema wrażliwościami).

Perwersja masochisty polega na odmowie wyłącznego, a nawet podstawowego skupienia się na genitalności lub seksualności, nawet w jej Sade'owskim polimorficznym sensie, który jest perwersyjny tylko w bardzo zdegradowanym sensie. Wyobraźnia Sade'owska szybko osiąga swoje granice, gdy staje w obliczu ograniczonej liczby otworów, które organizm ma do dyspozycji do penetracji. Ale masochista — a Helmut Newton jest pod tym względem, jak i pod wieloma innymi, masochistą na wskroś, podobnie jak Ballard — rozprowadza libido po całej scenie. Erotyka ma być umiejscowiona we wszystkich elementach maszyny, czy to żywej — delikatnego nacisku ciała — czy martwej skóry zwierzęcej — futra — czy technicznej. Masochizm jest cyberotyką, właśnie dlatego, że nie uznaje rozróżnienia między tym, co ożywione a tym, co nieożywione. W końcu, kiedy przeczesujesz palcami włosy ukochanej osoby, pieścisz coś martwego.

Jak Ferry się tu znalazł, utknąwszy na początku lat siedemdziesiątych jako artysta-podglądacz, masochistyczny dyrektor artystyczny?

Często powtarzanym faktem jest to, że Ferry studiował malarstwo pod okiem Richarda Hamiltona, tak zwanego ojca chrzestnego brytyjskiej sztuki popularnej, na Uniwersytecie w Newcastle. Czy możemy w końcu zacząć rekonstruować wpływ, jaki sztuka Hamiltona wywarła na brytyjską kulturę?

Cóż, można wyrobić sobie pewne zdanie na ten temat, biorąc pod uwagę fakt, że w filmie dokumentalnym o Hamiltonie, wyprodukowanym przez Channel 4 na początku lat 90., Ballard wymienił Just What Is It That Makes Today’s Homes so Different, so Appealing Hamiltona z 1956 r. jako jedno z wydarzeń kulturalnych, które umożliwiły mu zostanie pisarzem science fiction. Lepiej byłoby powiedzieć, że Hamilton umożliwił Ballardowi przekroczenie granic science fiction, odkrycie k-punku [cybernetycznego punku].

1956 r. był oczywiście rokiem przełomowych płyt Presleya. Jednak na swój sposób kolaż Hamiltona był co najmniej tak samo ważny dla rozwoju brytyjskiego popu, co Presley.

Po latach pięćdziesiątych pop i sztuka zawsze oddziaływały na siebie i wzajemnie implikowały się w brytyjskiej kulturze w sposób, w jaki nie miało to miejsca w Ameryce. Nuttall pisze: 'Studenci i modsi krzyżowali się... Purpurowe serca pojawiały się w dziwnej obfitości. Spodnie dzwony rozkwitały w dzikich kolorach. Buty były malowane lakierem Woolworths. Obie płcie nosiły makijaż i farbowały włosy... Powietrze na ulicach wibrowało nowym delirium'.

Niezniszczalna sztuczność brytyjskiego popu sprawia, że ​​jest on tak odporny na romantyczną naturalizację, którą osiągnęli tacy artyści jak Greil Marcus i Lester Bangs w odniesieniu do amerykańskiego rocka. Nie ma sposobu, aby ugruntować brytyjski art pop w krajobrazie. W żadnym wypadku w krajobrazie naturalnym.

Gdyby art pop miał krajobraz, byłby to agresywnie antynaturalistyczny krajobraz, który Ferry stworzył w kolażu Virginia Plain (nazwanym na cześć jednego z jego obrazów, który z kolei został nazwany na cześć marki tytoniu). Czy to krajobraz wewnętrzny, to, co widzi oko umysłu? Być może. Ale tylko jeśli uznamy, że — jak utrzymują kolaże Hamiltona i fikcja Ballarda — pod koniec XX wieku 'przestrzeń' wewnętrzno-psychologiczna została całkowicie przeniknięta przez to, co Ballard nazywa krajobrazem medialnym.

Kiedy śpiewa brytyjska gwiazda popu, to nie 'kraj' (land z landscape) mówi (a co Marcus słyszy w amerykańskim rocku, którego mitologizuje w Mystery Train, jeśli nie amerykańską ziemię?), ale deterytorialność kultury konsumpcyjnej wywodzącej się z Ameryki. Stąd rycząca groteskowość śpiewającego głosu Ferry'ego w tych wczesnych wydawnictwach Roxy.

Dzięki doświadczeniu z pierwszej ręki kogoś, kto musiał stracić głos, aby móc mówić (bo to jest to, co musisz zrobić, jeśli kształcisz się — lub jesteś kształcony — w środowisku klasy robotniczej), Penman bardzo dobrze ukazuje, jak integralną częścią kariery Ferry'ego był problem akcentu — utraty akcentu Geordie i nieuzyskania akcentu amerykańskiego.

W czasach studenckich, życie Ferry'ego było podzielone poprzez kursowanie za dnia w środowisku artystycznym a w nocy bycie frontmanem zespołu soulowego wykonującego covery. Dwa głosy, dwa życia. 'Nie znalazłem niczego, co zespoliłoby mnie w całość'. Wczesne płyty Roxy to próby Ferry’ego w stylu Warhola-Frankensteina ręcznego wytworzenia przestrzeni, która obejmowałaby jego dzienne i nocne 'ja'. Nie są więc tyle wyrazem spójnej podmiotowości, co rodzajem destratyfikacji w toku, produkcją, w locie, płaszczyzny spójności pop-artu, w której mógł czuć się nieswojo.

Oto więc muzyka pop, co zadziwiające, bardziej ukształtowana przez Duchampa niż przez Bo Diddleya. Metodologia, którą Ferry zastosował na swoich solowych albumach coverów (a pamiętajmy, że takie albumy były wówczas niemal nieznane w muzyce rockowej) była wyraźnie Duchampowska. Jego interpretacje standardów takich jak Smoke Gets in Your Eyes i These Foolish Things były, jak sam powiedział, Duchampowskimi 'readymades': znalezionymi przedmiotami, na których odcisnął własne piętno.

Częścią tego, co sprawiało, że wczesne Roxy brzmiało tak zimno — szczególnie w porównaniu z gorącą autentycznością amerykańskiego rocka — był fakt, że ewidentnie nie byli oni zbiorem spontanicznych, kreatywnych podmiotów, ale skrupulatnie wykonaną koncepcją w stylu Duchampa: grupą, której każdy gest był mikroprojektowany i która na okładkach swoich albumów podawała nazwisko swojego stylisty, projektanta mody Anthony'ego Price'a.

Wielką pokusą dla Ferry'ego zawsze było wślizgnięcie się w ramy: stanie się, naprawdę, rozdzierającym serce kawalerem w wymarzonym domu, osiągnięcie tego, co Simon [Reynolds] nazywa:

'fantazją o wyjściu poza skromny świat produkcji do suwerennego królestwa czystej, nieograniczonej ekspresji i zmysłowej pobłażliwości, wyimaginowaną i fikcyjną ideą arystokracji (bardziej Huysmanów niż prawdziwych lordów, którzy muszą robić nudne rzeczy, takie jak zarządzanie majątkiem, żonglowanie inwestycjami, trochę handlu bronią)'.

Aby osiągnąć całkowitą symulację manier, które do tej pory tylko pastiszował-afektował.

I czyż Simon nie ma racji, czy późniejsze nagrania Ferry'ego nie opowiadają o 'rozczarowaniu faktycznym osiągnięciem superkasiastego życia arystokraty — Ferry, skazany na wieczne błąkanie się, znużony przez wernisaże, pokazy mody, wszystkie jutrzejsze imprezy (lepiej jest podróżować niż dojechać)?

Zostawmy Ferry'ego tam, osadzonego, oprawionego.

I cięcie.

Przenieśmy się do roku 1982. Compass Point, Nassau. Zdumiewające nagranie Joy Division She’s Lost Control autorstwa Grace Jones.

Masoch: 'Klepnięcie w twarz jest skuteczniejsze niż dziesięć wykładów, zwłaszcza jeśli wygłosi je kobieta'.

Kodwo Eshun: 'Kobieta-maszyna Grace Jones, rocznik 82 to przebudowa She’s Lost Control Joy Division, rocznik 79 - aktualizuje ona mechaniczną pannę młodą z lat pięćdziesiątych. Dla tej drugiej utrata kontroli oznaczała elektryczną epilepsję, głos wysychający przez sprzężenie zwrotne. Dla Jones modelka, która traci kontrolę, wywołuje poczucie, że automatyzacja się wyczerpuje, człowiek zapada się w maszynowy grymas. Modelka — jako dziewczyna, jako samochód, jako syntezator — uosabia czas montażu pokoleń, przestarzałość, 3-letnie okresy życia. Modelka wyznacza przyszłość cyborgowi po zimnej wojnie, kobiecie-maszynie zmodyfikowanej i zmutowanej przez wojskowy kompleks rozrywkowo-medyczny. Stąd The Model Kraftwerk, w którym kawalerom-maszynom zagrażają wyższe zdolności reprodukcyjne kobiet-maszyn. The Model jest wycinkiem z powojennych wojen maszyn reprodukcyjnych'.

Jones jest wzniosłym obiektem, przed którym Ferry się kłaniał — i który mu odpowiedział. Przez zęby waginy dentata. Uważaj na kobietę-maszynę. Gryzie. Jones nie jest cyborgiem, ponieważ nie jest żadnym organizmem (a przydomek 'cybernetyczny' jest w każdym razie zbędny, ponieważ wszystkie organizmy, podobnie jak wszystko, co działa, są cybernetyczne). Jest neurobotyczną kobietą-maszyną. Mechaniczną panną młodą rozbierającą swoich kawalerów.

Jones była modelką, ale kiedy ma okazję 'wyrazić siebie', bezwzględnie eksploatuje swoje ciało i wizerunek znacznie bardziej, niż odważyłby się jakikolwiek (męski) fotograf. 'W niedawnym sondażu przeprowadzonym przez magazyn Men’s Health czytelnicy płci męskiej wymienili Grace Jones […] wśród kobiet, które najbardziej ich przerażały', podaje Brian Chin.

Zwierzyna staje się myśliwym. Ona prześciga Ferry’ego w Duchampowaniu, (od)krywając, że jego piosenka Miłość jest narkotykiem to napotkany obiekt, który ma zostać wchłonięty przez kobiecą maszynę.

Jones rozumie swoje ciało spinozjańsko jako maszynę zdolną do bycia dotkniętą i wytwarzania afektów. To ciało w żaden sposób nie ogranicza się do organizmu; jest rozłożone na fotografiach, dźwięku i wideo — i żadne z tych mediów nie stanowi reprezentacji pierwotnego ciała organicznego. Każdy z nich jest unikalnym ekspresyjnym składnikiem osobliwości Jones. To całkowita immanencja.

Nie ma Grace Jones jako podmiotu, który wyraża swoją podmiotowość w dźwięku i obrazie. Jest tylko Jones, abstrakcyjne hiperciało, pocięta maszyna nożycowa, która tnie się bezlitośnie. Ciało Jones jest również immanentne, ponieważ, jak wielokrotnie podkreśla Kodwo w More Brilliant than the Sun, fikcja dźwiękowa produkuje własną teorię.

Z pewnością, kiedy Manifest Cyborga Donny Haraway wkracza na scenę, robi to tylko po to, by wprowadzić w błąd poprzez reterytorializację.

(...) Cięcie do teraz.

Niewiele mam do dodania do moich ostatnich uwag na temat Moloko i Róisín Murphy jako najnowszego — ale mam nadzieję, że nie ostatniego — wkładu do historii artystowskiego popu. Ale warto odróżnić Murphy od Madonny i Kylie Minogue. 
Minogue jest sex workerką w najbardziej banalnym i poniżającym sensie, ponieważ jasne jest, że jej krygujące się podporządkowanie spojrzeniu kolesi to nic więcej niż karierowiczowska zagrywka. Natomiast Murphy sprawia wrażenie kogoś, kto dobrze się bawi, kto robi coś, co zrobiłaby tak czy owak (i tak się po prostu składa, że trafia akurat na swoją publiczność). Widać, że cieszy się uwagą (mężczyzn i nie tylko), ale jak w przypadku wszystkich wielkich wykonawców, jej jouissance/rozkosz wydaje się być zasadniczo auterotyczna. Publiczność nie funkcjonuje tu jako bierny, onanistyczny konsument, ale jako element sprzężenia zwrotnego w Róisín-maszynie. 
W przeciwieństwie do Madonny, Murphy nie fotoszopuje wszystkich połączeń i cięć w swym performensie. Podczas gdy w super-profesjonalnym show Madonny chodzi o osiągnięcie gładkości jak z filmu korporacyjnego, to Murphy — zakładająca swoje fetyszystyczne buty na scenie — zawsze się bawi, chociaż robi to na poważnie. 
Pytanie: Stajesz się ikoną stylu. Czy to obszar, który Cię interesuje? 
Róisín Murphy: Cóż, myślę, że stroję się dla siebie, to znaczy, i tak zawsze się stroiłam, i po prostu to lubię. Myślę, że ludzie mają po prostu dość gwiazd popu, którym mówi się, co mają robić i w co się ubierać.”

 

Dla twej nieprzyjemności: hauter-couture gota

"Ośmieszony, zapomniany, a jednocześnie podskórnie żywotny, gotyk to ostatnia pozostałość glamu w kulturze popularnej. Gotyk to także kult młodzieżowy kojarzony głównie z kobietami i fikcją. 
Dlaczego poświęcać uwagę gotom właśnie teraz? Częściowo dlatego, że niedorzeczny arystokratyczny eksces gota nie mógł być bardziej sprzeczny ze zdominowanym przez hip-hop i odzież sportową wulgaryzmem współczesnej kultury. Goth ma swoją własną wersję mniej więcej każdej innej kultury młodzieżowej (stąd mamy techno goth, industrial goth, hippie goth…) Ale zacznijmy od Siouxsie. 
Glam nosi szczególne powinowactwo z angielskimi przedmieściami; jego ostentacyjna antykonwencjonalność jest negatywnie inspirowana ekscentrycznym konformizmem wypielęgnowanych trawników i cichaczem utrzymywanej psychozy, o której Siouxsie śpiewała w Suburban Relapse
Ale glam był domeną męskiego pożądania: jak wyglądałby jego strój noszony przez kobietę? To była szczególnie fascynująca inwersja, gdy weźmiemy pod uwagę, że najważniejszym zasobem Siouxsie nie była seksualna ambiwalencja Davida Bowiego w kwestii tożsamości, ale inscenizacja męskiego pożądania bliska Roxy Music. Siouxsie mogła spędzać czas z chłopakami wystylizowanymi na Bowiego, ale zdawała się czerpać znacznie więcej ze lśniącej czerni lateksu z okładki For Your Pleasure Roxy Music niż z czegokolwiek, co było w szafie Thin White Duke’a. Utwory z płyty For Your Pleasure, takie jak Beauty Queen i Editions of You, stanowiły autodiagnozy męskiej choroby, zwierciadlanego pragnienia skupiającego się na kobiecych przedmiotach, które wie, że nigdy nie zostanie przez nie zaspokojone. Chociaż 'sprawia, że ​​jego rozgwieżdżone oczy drżą', Ferry wie, że 'to nigdy by to nie zadziałało' (Beauty Queen). To logika Lacanowskiego pragnienia, którą Alenka Zupančič wyjaśnia następująco: '[…] przedział lub luka wprowadzona przez pragnienie jest zawsze wyimaginowanym innym, 'obiektem małym a' Lacana, podczas gdy Realne (Inne) pragnienia pozostaje nieosiągalne. Realne pragnienia to jouissance — ten >>nieludzki partner<< (jak nazywa go Lacan), do którego pragnienie dąży poza swoim obiektem i który musi pozostać niedostępny'.

W utworze In Every Dreamhome a Heartache Roxy opowiada o próbie, jednocześnie rozczarowująco-cynicznej i pożądliwo-rozpustnej, rozwiązania tego impasu. To tak, jakby Ferry uznał, wraz z Lacanem, że pożądanie falliczne jest zasadniczo masturbacyjne. Ponieważ, innymi słowy, ekran fantazmatyczny uniemożliwia jakiekolwiek stosunki seksualne, tak że jego pożądanie zawsze dotyczy 'nieludzkiego partnera', Ferry mógłby równie dobrze mieć partnera, który jest dosłownie nieludzki: nadmuchiwaną lalkę. Ten scenariusz ma wielu prekursorów: najsłynniejszym z nich jest być może opowiadanie Hoffmana Piaskun (stanowiące oczywiście jedno z głównych punktów odniesienia w eseju Freuda na temat niesamowitego). 

Jeśli tradycyjnym problemem mężczyzny w popkulturze jest pragnienie nieosiągalnego – pamiętajmy, że dla Lacana każde pragnienie jest pragnieniem nieosiągalnego – to komplementarną trudnością dla kobiety było pogodzenie się z nie byciem tym, czego mężczyzna chce. Przedmiot wie, że to, co ma, nie odpowiada temu, czego brakuje podmiotowi. 
Jest prawie tak, jakby odpowiedzią gotyku na ten dylemat było samoświadome przyjęcie roli ‘zimnego, zdystansowanego, nieludzkiego partnera’ (Žižek) fallicznego pożądania. Męski bohater glam pozostaje uwięziony w swoim idealnym apartamencie, zamieszkanym przez głupie, fantazmatyczne lalki do zabawy; w międzyczasie gotka zmienia role wampa i wampira, sukuba, automatu. Patologie mężczyzny-glam są patologiami podmiotu; problem kobiety-gotki dotyczy przedmiotu. Pamiętaj, że pierwotne znaczenie glam — urok — nawiązuje do władzy nad podmiotem ze strony kogoś, kto dobrowolnie się uprzedmiotawia. ‘Jeśli Bóg jest męski, idole są zawsze kobiece’ – pisze Baudrillard w O uwodzeniu, a Siouxsie różniła się od poprzednich ikon popu tym, że nie była ani artystą ‘sfeminizowanym’ do miana ikony przez fanów, ani marionetką manipulowaną przez męskich Svengalisów, ani kobietą bohatersko walczącą o dowartościowanie swej zmarginalizowanej podmiotowości. Wręcz przeciwnie, perwersja Siouxsie polegała na wytworzeniu sztuki z własnego uprzedmiotowienia. Podobnie jak Grace Jones, inna artystka, która stworzyła sztukę z własnego uprzedmiotowienia, Siouxsie nie żądała RESPEKTU od swych kawalerskich zalotników (z domniemaną obietnicą zdrowego związku opartego na wzajemnym szacunku), ale błagała o podporządkowanie. 
Zamiast potwierdzać iluzoryczną ‘autentyczną podmiotowość’, która rzekomo kryje się pod kostiumami i kosmetykami, Siouxsie i Grace Jones upajały się tym, że stają się obiektami dla spojrzenia. Przyjmowanie przez Siouxsie i Jones swego uprzedmiotowienia świadczy o tym, że istnieje skopiczny pęd, który studenci kulturoznawstwa marudzący o ‘byciu zredukowanym do przedmiotu’ zawsze ignorowali: ekshibicjonistyczny pęd do bycia widzianym. 
Simon Reynolds ma rację, że Painted Bird (z arcydzieła Siouxsie and the Banshees – płyty A Kiss in the Dreamhouse) i niemal współczesne mu Fireworks były ‘wirtualnymi manifestami gotyku’, ale warto zastanowić się, jak różne są te piosenki w przekazie i nastroju od oklepanego obrazu tej kultury. Zarówno Fireworks, jak i Painted Bird (ze swoim ‘rozkosznym obrazem upiększania siebie jako gestem glamu, błyskającym w mroku przyziemności’) nie są żałobne, matowo-czarne czy zaabsorbowane sobą, ale stanowią celebrację barwności i zbiorowości. ‘Jesteśmy fajerwerkami’, śpiewa Siouxsie, ‘kształtami spalającymi się w nocy’, a trudno byłoby znaleźć piosenkę, która byłaby tak pełna przyjemności jak ta. Banshees w swojej muzycznej interpretacji powieści Kosińskiego Malowany ptak proponują także triumf zbiorowej radości nad prześladowaną, izolowaną, zindywidualizowaną podmiotowością. W powieści Kosińskiego bohater maluje ptaka, a kiedy oddaje go do stada, inne ptaki nie rozpoznają go i dlatego go niszczą. Ale goci Siouxsie nie malują się czyjąś ręką; są to ‘malowane ptaki według własnego projektu’. Nie jest to znany scenariusz tragiczno-heroiczny, w którym outsider, skazany na przegraną, mimo to samotnie przeciwstawia się konformistycznemu stadu. ‘Puszyste stado’ ma zostać ‘skonfundowane’, ale przez inne stado, a nie przez jednostkę, zaś rezultatem nie jest frustracja, ale – raz jeszcze – jouissance (rozkosz), bo pod koniec piosenki ‘nie ma już smutku’. 
Pomyślmy, jak bardzo różni się to od konfederacji izolacji stworzonej przez Joy Division, w której funkcjonalne ubrania i ‘nie-obraz’ opierały się na założeniu tradycyjnie męskiego, subiektywnego uprzywilejowania wnętrza nad zewnętrzem, głębi nad powierzchnią. Oto jeden z rodzajów ‘czarnej dziury’: ‘linia abolicji’, którą Deleuze i Guattari opisują w Micropolitics and Segmentarity, dążenie do totalnej autodestrukcji. Z drugiej strony, Banshees bardziej przypominały ‘zimne gwiazdy’ przywoływane przez Einstürzende Neubauten: posępne, odległe, ale jednocześnie będące także królowymi paradoksalnie egalitarnej arystokracji, w której członkostwo nie było gwarantowane przez urodzenie czy piękno, ale przez udekorowanie samego siebie. 

'Bezpłodność idoli jest rzeczą dobrze znaną', ciągnie Baudrillard, 'nie rozmnażają się, ale powstają z popiołów, jak feniks, lub wychodzą z lustra, jak uwodzicielka'. Gotyk zawsze dotyczył replikacji w przeciwieństwie do reprodukcji. Nieprzypadkowo, wampirzyca była często kojarzona z lesbijstwem (najbardziej chwalebnie w prawdopodobnie krańcowym osiągnięciu filmu gotyckiego -The Hunger), ponieważ wampiry i lesbijki (zupełnie jak maszyny) przynoszą horror (z punktu widzenia fallicznego Jedynego) replikującej się mocy, która nie ma zastosowania dla męskiego nasienia. Z drugiej strony, 'gotyk żeński' często patologizuje ciążę, wykorzystując język grozy do opisania stopniowego przejmowania ciała przez byt, który jest zarówno przerażająco znajomy, jak i niemożliwie obcy. We Hunger z albumu Hyaena Banshees z 'horrorem ssania' wpisuje się w linię żeńskiego horroru, w którym 'ciąża w kategoriach przerażającej drapieżności świata owadów' była postrzegana jako 'pasożytnicza inwazja'.

Głównymi wektorami propagacji gotyckich są oczywiście znaki i ubrania (i — ubrania jako znaki). Wygląd Siouxsie jest w istocie odtwarzalną maseczką kosmetyczną — dosłownym zatarciem organicznej ekspresji twarzy przez geometryczny wzór, pełen ostrych kątów i mocnych kontrastów między bielą a czernią. Biała plemienność.

Goth jest pod wieloma względami próbą naprawienia symbolicznego deficytu w kulturze ponowoczesnej: przebieranie się jako forma ponownej rytualizacji, odzyskanie powierzchni ciała jako miejsca nacinania znamion i dekoracji (czyli odrzucenie idei, że ciało jest tylko pojemnikiem lub powłoką dla wnętrza). Weźmy obuwie noszone przez gotów. Dzięki ich rażącej antyorganicznej kanciastości, pogardzie dla użytkowych kryteriów komfortu lub funkcjonalności, gotyckie buty i buciory wyginają, wiążą, skręcają i wydłużają ciało. Odzież odzyskuje swoją cybernetyczną i symboliczną rolę hiperbolicznego dopełnienia ciała, jako tego, co niszczy iluzję organicznej jedności i proporcji. 
W Podrzyj, wyrzuć, zacznij jeszcze raz Simon Reynolds mówi, że wczesne Banshees było ‘seksowne w taki sam sposób, w jaki Crash Ballarda było sexy”.


Pozwól mi być swoją fantazją 

"Ballard, Lacan i Burroughs podzielają ze sobą wspólne przekonanie, że ludzka seksualność jest zasadniczo pornograficzna. Dla wszystkich trzech, ludzka seksualność jest nieredukowalna do biologicznego pobudzenia; usuń halucynacje i fantazmaty, a seksualność zniknie wraz z nimi. Jak twierdzi Renata Salecl w (Per)Versions of Love and Hate, zwierzęciu łatwiej jest wejść do porządku symbolicznego, niż człowiekowi oduczyć się symboliczności i osiągnąć zwierzęcość. Obserwację tę potwierdza wiadomość, że gdy orangutanowi przedstawiono pornografię, przestał wykazywać jakiekolwiek zainteresowanie seksualne innymi małpami człekokształtnymi i spędzał cały dzień na masturbacji. Orangutan został wprowadzony w ludzką seksualność przez 'nieludzkiego partnera', fantazmatyczny dodatek, od którego zależy cała ludzka seksualność.

Pytanie nie brzmi zatem 'pornografia - tak czy nie?', ale 'jaka pornografia?'. Dla Burroughsa pornoseksualizm zawsze był żałosnym powtórzeniem, boschowskim negatywnym karnawałem, w którym rdzewiejące na jarmarku koło pożądania wiecznie obraca się w opustoszałej scenerii. Ale u Ballarda i w filmowej adaptacji Crash Ballarda autorstwa Cronenberga możliwe jest odkrycie wersji pornografii, która jest pozytywna, a nawet utopijna. 

Dzieło Cronenberga można postrzegać jako odpowiedź na wyzwanie, jakie Baudrillard rzucił w O uwodzeniu. Hardcore'owa pornografia nawiedza późny kapitalizm, funkcjonując jako szyfr rzekomo zdemistyfikowanej, rozczarowanej 'rzeczywistości'. 'Pornograficzna kultura par excellence: taka, która zawsze i wszędzie przenika rzeczywistość'. Tutaj hardcore'owość jest rzeczywistością seksu, a seks jest rzeczywistością wszystkiego innego. Hardcore zasadza się tu na pewnej dosłowności - wierze, że istnieje jakieś empirycznie określone 'to', którym jest seks jako rzeczywistość i w rzeczywistość. Jak ironicznie zauważył Baudrillard, ta empiryczna bio-logika jest skupiona na pewnego rodzaju technicznej wierności — film pornograficzny musi być wierny (rzekomo) nieozdobionemu, brutalnemu mechanizmowi seksu. Jednak znak i rytuał są nieuniknione: w hardcore'owym porno, zwłaszcza w filmach z kręgu bukkake, funkcja nasienia jest, ostatecznie, zasadniczo semiotyczna. Nie ma seksu bez znaków. Im wyższa rozdzielczość obrazu, im bliżej organów, tym bardziej 'to' znika z pola widzenia. Nie ma lepszego obrazu tej 'orgii realizmu' niż 'japońska cyklorama waginalna', którą Baudrillard opisał w rozdziale Stereoporno w O uwodzeniu. 'Prostytutki z rozchylonymi udami, siedzące na krawędzi platformy, japońskie pracownice w koszulach z krótkim rękawem… którym pozwolono wpychać nosy i gałki oczne w pochwę kobiety, aby widzieć, widzieć lepiej — ale widzieć co?'. 'Dlaczego zatrzymać się na genitaliach?', pyta Baudrillard. 'Kto wie, jaką głęboką przyjemność można znaleźć w wizualnym rozczłonkowaniu błon śluzowych i mięśni gładkich?'.

Wczesne filmy Cronenberga — od Dreszczy i Wściekłość do Videodrom — dostarczają odpowiedzi na to pytanie. Cronenberg zasłynął z tego, że zadał własne pytanie: 'dlaczego nie ma konkursów piękności dla wnętrza ciała?', a Dreszcze i Wściekłość zakładają, że body horror i erotyzm idą ze sobą w parze. Pozorna katastrofa, którą kończą się oba filmy — całkowita degeneracja struktury społecznej w kipiącą, nieorganiczną orgię — działa ambiwalentnie. Dezintegracja integralności organizmu, powrót do stanu przedwielokomórkowego, jest rodzajem parodystyczno-utopijnej riposty na Kulturę jako źródło cierpień Freuda. Jeśli kultura i nieskrępowane libido są wobec siebie niewspółmierne, jak jest to dorozumiane, tym gorzej dla cywilizacji. Blok mieszkalny przejęty przez bezmyślne seksualne zombie pod koniec Dreszczy to spełnienie marzeń lat sześćdziesiątych o wyzwolonym seksie…

Crash jest przytomnym zejściem z tej drogi: dostarcza modelu nowej, mechaniczno-masochistycznej pornografii, w którym nie liczy się już tak zwane wnętrze ciała, ale ciało jako powierzchnia — powierzchnia, którą należy ozdobić ubraniami, naznaczyć bliznami, podziurawić przez techniczną maszynerię. Seks jest tutaj całkowicie skolonizowany przez kulturę i język. Wszystkie sceny seksu są skrupulatnie skonstruowane, nieredukowalnie fantazmatyczne, nie dlatego, że są ‘nierealne’, ale dlatego, że ich inscenizacja i spójność zależą w pełni od fantazji. Wszystkie sceny seksu są skrupulatnie skonstruowanymi obrazami, nieodwracalnie fantazmatycznymi, nie dlatego, że są 'nierealne', ale dlatego, że ich inscenizacja i spójność zależą od fantazji. Scena otwierająca film, z Catherine Ballard w hangarze lotniczym, jest całkiem wyraźnie odgrywaniem fantazyjnego scenariusza; działa również, później, poprzez swoje odtworzenie, jako fantazmatyczny dodatek do pierwszego spotkania seksualnego, które widzimy między Catherine i Jamesem. Nie ma 'to' seksu, nie ma brutalnego, nagiego, definiowalnego momentu, kiedy 'to' się dzieje, jest tylko plateau, które jest (paradoksalnie) zarówno rozszerzone, jak i odroczone, w którym słowa i wspomnienia odbijają się echem mocniej niż jakakolwiek penetracja.

Crash jest tak bardzo zadłużone u Helmuta Newtona, że ​​często wygląda jak niewiele więcej niż seria animowanych obrazów Newtona. Albo, lepiej: w Crash ciała osiągają niemal nieożywioną bezruchowość żywych manekinów Newtona. Echa Newtona są tu całkowicie na miejscu, ponieważ Ballard uważał Newtona za 'naszego największego artystę wizualnego', surrealistycznego twórcę obrazów, którego wizja zawstydzała przeciętność tych, którzy pracowali w sztukach pięknych. 'W dziele Newtona', pisze Ballard, 'widzimy nową rasę istot miejskich, żyjących na nowej granicy ludzkości, gdzie cała namiętność jest wyczerpana, a cała ambicja dawno zaspokojona, gdzie najgłębsze emocje zdają się przenosić, przemieszczając się na teren bardziej tajemniczy niż w Marienbadzie'.

‘Patologia’ Ballarda w Crash wydaje się dziwnie zdrowa, a jego małżeństwo stanowi model dobrze dostrojonej perwersji. Jest to utopijna seksualność, w której kontakt seksualny jest pozbawiony wszelkiego poczucia winy. Brak seksu twarzą w twarz w małżeństwie Ballardów — wobec którego, sam Cronenberg znów przejawia tendencję do mówienia negatywnie, jakby był odstępstwem od jakiegoś zdrowego, twarzowego seksu, w którym partnerzy osiągają harmonijną jedność — wskazuje na poczucie, że 'stosunek seksualny nie istnieje' (Lacan). Jednak brak bezpośredniego kontaktu, uznanie, że każde spotkanie seksualne musi odbywać się poprzez fantazję, jest podstawą wszystkich ich erotycznych przygód, okazuje się daleki od bycia trudnością dla małżeństwa Ballardów. Porównajcie małżeństwo Ballardów z małżeństwem Harfordów w filmie Oczy szeroko zamknięte. Wykorzystanie przez Ballardów swoich schadzek seksualnych z innymi jako bodźca do własnego — beznamiętnego, wyważonego, onirycznego — seksu stanowi wyraźny kontrast z impasem małżeństwa Harfordów, który ujawnia się w niepowodzeniu Billa w radzeniu sobie lub nadążaniu za fantazją Alice. Podczas gdy Bill jest zgorszony sposobem, w jaki Alice wyraża swoje fantazje, seks w małżeństwie Ballardów rządzi się 'kobiecą' potrzebą gadatliwości; jest niemal tak, jakby wszystkie fizyczne spotkania zdarzały się tylko po to, by można je było przekształcić w historie, które później się opowie.

Najbardziej naładowana emocjami scena w Crash rozgrywa się w myjni samochodowej, gdzie James patrzy przez lusterko wsteczne na Catherine i Vaughana, którzy — jak mówi scenariusz Cronenberga — są 'jak dwie półmetaliczne istoty ludzkie z przyszłości, uprawiające miłość w chromowanej altanie'. Deborah Unger, prawdziwa gwiazda filmu, jest tutaj szczególnie imponująca. Niczym koci automat, 'gra swoimi włosami, drobnymi korektami, potrząsaniami głową, które wyjawiają przechodzenie małych emocji'.

Kto kogo tu wykorzystuje? Odpowiedź jest taka, że ​​wszystkie trzy postacie wykorzystują siebie nawzajem. Spotkanie Catherine z Vaughanem pobudza Jamesa, tak jak Catherine pobudza myśl, że James obserwuje ją z Vaughanem. Vaughan wykorzystuje parę jako podmioty własnych eksperymentów libidalnych, podczas gdy Ballardowie wykorzystują Vaughana jako trzecią postać w swoim małżeństwie. Mis-en-abyme pożądania… 

Lokując się daleko od koszmaru wzajemnej dominacji, seksualna utopia Cronenberga i Ballarda jest perwersyjnym przeciwstawieniem królestwa celów Kanta. Królestwo celów było dla Kanta idealną wspólnotą etyczną, w której każdy traktowany jest jako cel sam w sobie. Kant argumentował, że z punktu widzenia jego etyki seks jest z natury problematyczny, ponieważ angażowanie się w akt seksualny wiąże się z traktowaniem drugiego człowieka jako przedmiotu do wykorzystania. Jedynym sposobem, w jaki seks mógł być uzgodniony z imperatywem kategorycznym – który w jednej ze swoich wersji głosi, że nikt nie powinien być traktowany jako środek do osiągnięcia celu – byłoby dokonanie tego w kontekście małżeństwa, w którym każdy z partnerów zgodziłby się na kontraktowe użycie swoich narządów w zamian za korzystanie z narządów partnera. 
Pożądanie jest tu rozumiane w kategoriach prostego zawłaszczenia (ta ekwiwalencja to jeszcze jeden sposób, w jaki Kant współgra z Sade'em). Ale to, czego Kant – i ci, którzy podążają za nim w potępianiu pornografii, ponieważ ta ostatnia ‘uprzedmiotawia’ – nie dostrzegają, to fakt, że naszym najgłębszym pragnieniem nie jest posiadanie kogoś innego, ale bycie przez niego uprzedmiotowionym, używanym przez niego w jego fantazji/jako jego fantazja. To jeden z sensów słynnej lacanowskiej formuły, że ‘pragnienie jest pragnieniem pochodzącym od innego’. Idealna sytuacja erotyczna nie pociągałaby za sobą ani dominacji drugiej osoby, ani zespolenia z nią; polegałaby raczej na byciu uprzedmiotowionym przez kogoś, kogo Ty także chcesz uprzedmiotowić. 
Oczywiście Crash dąży, wzorem Masocha i Newtona, do odseparowania seksu od genitalności. Libido jest inwestowane w mis-en-scene bardziej niż w mięso, które niemal całkowicie czerpie swoją atrakcyjność z przylegania do ozdób nieorganicznych – do ubrań w równym stopniu jak do samochodów. Ubrania odróżniają zimną i okrutną kultywację uroku glam od prawdziwie hardcore’owej pasji tego, co realne. Bez garniturów, sukienek i butów, bez futra, skóry i nylonowych pończoch pornografia równie dobrze mogłaby być układaniem mięsa w oknie rzeźnika. Newton powiedział Ballardowi, że 'uwielbia Crash Cronenberga', ale jedna rzecz go drażniła. 'Sukienki' – wyszeptał. 'Były takie okropne'. Wydaje mi się to złośliwie niesprawiedliwe wobec eleganckich wyborów garderoby dokonanych przez Denice Cronenberg. Crash czerpie inspirację z magazynów mody, których obrazy są bardziej artystyczne niż dzieła sztuki, bardziej nasycone dewiacyjnym erotyzmem niż hardcorowym porno. Czy nie byłoby możliwe, aby pojawiła się pornografia sponsorowana przez Diora lub Chanel, napisana przez współczesnego Masocha lub Ballarda, których fantazje były równie pomysłowo wyreżyserowane, jak najbardziej efektowne modowe sesje zdjęciowe?". 


malowane huśtawki na jarmarku

Mówiąc o patologii miłości, czy została gdzieś lepiej zilustrowana niż w tekście piosenki These Foolish Things (tytułowy utwór, co znamienne, pierwszej płyty Ferry'ego z coverami).

Tym, co jest fascynujące w litanii utraconych uczuć w tej piosence ('dzikie truskawki tylko za siedem franków za kilogram... westchnienie pociągów o północy na pustych stacjach... malowane huśtawki na jarmarku'), to to, że kochanek pojawia się w nich tylko jako seria nieobecności ('papieros, który nosi ślady szminki...  perfumowany gardenią pierścień na poduszce') i nigdy nie jest bezpośrednio przywoływany. A to oczywiście dlatego, że nie ma 'ukochanego obiektu jako takiego'. To, co jest ukochane, to obiekt małe a, który nie jest konkretnym obiektem, ale obiektem jako takim, 'pustką zakładaną przez żądanie'. Fizyczna i psychiczna 'obecność' kochanki jest wymagana tylko jako to, co pozwala na to, aby zbiór afektów zyskał pozornie koherentnie ześrodkowanie. Ale ostatecznie, kochanka jest właśnie tym: przestrzenią, płótnem, na którym można ułożyć kolaż wspomnień i skojarzeń.

Niemniej jednak, nawet jeśli to nie kochanka 'jako taka' jest pożądana, kochanki nie można całkowicie pominąć: w przeciwnym razie znajdujemy się w fetyszyzmie czystej wody. Slavoj Žižek ilustruje różnicę między 'normalną' patologią a fetyszyzmem, odnosząc się do sceny w Vertigo, w której Scottie obejmuje Judy przerobioną na Madeleine. Kamera oddala się, aby pokazać, jak Scottie przerywa pocałunek, aby z niepokojem sprawdzić, czy kolor włosów jej jest nadal blond. Ale to NIE jest fetyszyzm, ponieważ fetyszysta całkowicie zrezygnowałby z kobiety, i czerpał przyjemność z samego pukla włosów. Groza Vertigo leży w tym, jak nieustępliwie ujawnia sztuczności pragnienia. Scottie może zajrzeć w pustkę, założoną przez jego żądania, i nadal, groteskowo, stawiać żądania. To jest różnica między Vertigo a wieloma filmami noir, do których tytuł ten nawiązuje, które komentuje i które przewyższa: rzecz nie w tym, że Scottie ostatecznie zostaje oszukany przez femme fatale, nabrany do tego stopnia, że wierzy się, że ona jest czymś, czym nie jest. Wręcz przeciwnie, on doskonale wie, że nie ma Madeleine. Ale wiedza ta jest niczym, a wyjaśnienie jego ciągłej fiksacji na punkcie Madeleine, która nie jest nawet duchem, przedstawia Alenka Zupancic: gdyby Scottie zrezygnował ze swojego obiektu, musiałby on zrezygnować z samego siebie, umrzeć.

Nie ma wątpliwości, że istnieje specyficznie męska relacja z obiektem małe a, którą ujawnia Vertigo. To w pewnym stopniu odpowiada na pytanie zadane przez Infinite Thought [Ninę Power] jakiś czas temu, w ślad za Žižkiem: mianowicie, dlaczego mężczyźni, mając do wyboru seks z małpą lub seks z robotem, zawsze wybierają robota? Bardziej niepokojąca jest myśl, że mężczyźni w praktyce zawsze woleliby robota od prawdziwej kobiety — i dlatego to ekonomia libidalna, zostawiając na boku wykonalność techniczną, Żon ze Stepford jest tak straszliwie wiarygodna.

Tekstem, który najbardziej wyraźnie obnaża ten męski mechanizm pożądania, jest The Future Eve (1877) Villiersa de l’Isle-Adama, który zapowiada zarówno Vertigo, jak i Żony ze Stepford, a także Metropolis i Blade Runnera. Historia dotyczy rozwiązłego dekadenta, który jest oczarowany formą swojej ukochanej, Alicji, ale nienawidzi tego, co uważa za frywolność i płytkość jej osobowości. Postać wynalazcy-mentora (w niektórych wersjach, co nieprawdopodobne nazwa imieniem żyjącego wówczas jeszcze Thomasa Edisona) przekonuje go, że powinien po prostu zaakceptować przygotowaną przez wynalazcę automatyczną kopię swojej kochanki, która będzie pod każdym względem idealną repliką, z wyjątkiem tego, że zostanie zaprogramowana tak, aby być stymulującym towarzyszem. „Edison” nie mógłby być bardziej bezpośredni, bardziej demistyfikacyjny, bardziej Lacanowski:

'Stworzenie, które kochasz i które dla ciebie jest jedyną REALNOŚCIĄ, nie jest w żadnym wypadku tym, które jest ucieleśnione w tej przemijającej ludzkiej postaci, ale jest kreacją twojego pragnienia. [...] Ta iluzja jest tym, z czym walczysz przeciwko wszelkim przeciwnościom, aby OŻYWIĆ  ukochaną, pomimo przerażającej, śmiertelnej, wyniszczającej nicości Alicji. To, co kochasz, to tylko ten fantom; to dla tego fantomu chcesz umrzeć. To i tylko to jest tym, co rozpoznajesz jako bezwarunkowo REALNE. Krótko mówiąc, to ta zobiektywizowana projekcja twojego własnego umysłu, którą przywołujesz, którą postrzegasz, którą TWORZYSZ w swojej żyjącej kobiecie, a która jest niczym innym, jak twoim umysłem zreplikowanym w niej'.

Oczywiście, 'twórcza' siła, która naprawdę ożywia ukochany obiekt, to nie swobodna gra romantycznej wyobraźni, ale nieubłagany mechanizm nieświadomości. To dla fantomu chcesz umrzeć: ale taka 'śmierć' oznaczałaby, że pożądająca rama, która nadaje sens światu, przetrwałaby. Jedyną prawdziwą śmiercią byłaby taka, w której cała ta rama zostałaby zniszczona, a podmiot zostałby skonfrontowany z 'białą przestrzenią' czystej potencjalności. 

To jest to, czego podmiot zniewolony przez zasadę przyjemności musi za wszelką cenę unikać. Dobrze znana nuda Sade'owskiego pragnienia jest nieuniknioną konsekwencją, gdy dojdzie do uczciwej konfrontacji z tym impasem. Jeśli obiektem Sade'owskiego pragnienia jest, jak mówi Žižek, wiecznie piękna nieumarła ofiara, która może cierpieć wszelkie rodzaje wyrzeczeń, a mimo to być magicznie odnawiana na zawsze, to podmiotem tego pragnienia jest, jak bardzo dobrze wiedział Burroughs, wampir-ćpun. Wampir-ćpun musi być nienasycony i musi realizować swoje pragnienia aż do samozniszczenia, ale nigdy nie może przekroczyć granicy unicestwienia.

Empiryczna narracja głosi, że ćpun jest stopniowo 'wciągany' w uzależnienie, zwabiany do zależności przez chemiczną potrzebę. Ale jest jasne, że ćpun wybiera uzależnienie — pragnienie, by się naćpać, jest tylko pozorną motywacją do tego popędu, tak jak 'wygrywanie pieniędzy' jest tylko oficjalnym alibi dla przyjemności hazardzisty.

Porównanie miłości z uzależnieniem przez Burroughsa nie jest więc w żadnym wypadku cyniczną przesadą. Burroughs doskonale rozumiał, że jeśli miłość jest uzależnieniem ('Jeśli jest na to lekarstwo, to go nie chcę'), to uzależnienie jest również formą miłości ('To moja żona i moje życie'). Zawsze, jak zauważył Gregory Bateson w swoim eseju o alkoholizmie, istnieje metauzależnienie, z którym należy sobie poradzić: uzależnienie od samego uzależnienia. To właśnie od tego uzależnia się 'uzależniony od kontroli' Bradley Martin u Burroughsa: 'Nie jestem uzależniony. Jestem uzależnionym'.

Liryczna moc pisarstwa Burroughsa — zwłaszcza we wczesnych powieściach dzielonych, które są powszechnie odrzucane jako trudne i nudne — jest często pomijana. Ale duża część jej mechanicznej melancholii powstaje z pokazywania 'foolish things' pragnienia: heroinowych nałogów związanych z gwiżdżącymi pociągami, radiowymi dżinglami, obrazami na billboardach i kontaktami seksualnymi. Choć początkowo są one przypadkowe, to te afektywne kolaże, gdy są powtarzane i remiksowane przez pamięć i pragnienie, stają się konieczne. Tak więc tylko TEN odcień niebieskiego dla garnituru Madeleine, tylko TEN odcień szminki na czubku papierosa, się nada.

Tak, to malowane huśtawki okrutnego jarmarku pragnienia...".


M. Fisher, k-punk, or the glampunk art discontinuum, 11/11/2004, [w:] k-punk. The Collected and Unpublished Writings of Mark Fisher (2004-2016), London 2018.

M. Fisher, for your unpleasure: the hauter-couture of goth, 01/06/2005, [w:] k-punk. The Collected and Unpublished Writings of Mark Fisher (2004-2016), London 2018.

M. Fisher, let me be your fantasy, 27/08/2006, [w:] k-punk. The Collected and Unpublished Writings of Mark Fisher (2004-2016), London 2018.

M. Fisher, a fairground's painted swings[w:] k-punk. The Collected and Unpublished Writings of Mark Fisher (2004-2016), London 2018.

środa, 7 maja 2025

Nieformalny komunistyczny sposób produkcji, albo: dlaczego marksista musi być piratem

"Piractwo medialne jawiło się jako zjawisko społeczne ucieleśniające tak wiele z tego, co mnie interesuje walkach toczonych w kapitalizmie, i wydawało się, że tak rzadko było rozumiane w ten właśnie sposób. Piractwo było widziane albo jako działanie podejmowane przez zadeklarowanych łobuzów, albo jako niefortunny skutek uboczny technologii cyfrowych. A marksiści w dużej mierze całkowicie je ignorowali, nawet gdy prowadzili wiele interesujących analiz dotyczących technologii cyfrowych. Polityka marksistowska tradycyjnie koncentruje się w końcu na walkach między pracą a kapitałem w hali produkcyjnej, a świat na pozór odległy od nastolatków ściągających pliki z muzyką.

Moim argumentem brzmi tak: piractwo medialne, podobnie jak wiele innych zjawisk w sieci, można owocnie konceptualizować w kategoriach pracy, a to daje nam lepsze rozumienie piractwa i wielu innych działań, w które zaangażowane są kultury cyfrowe, zaś taka konceptualizacja może nawet dodać głębi polityce cyfrowej. Z kolei szczegółowe rozumienie walk prowadzonych w przestrzeniach online pomaga nam lepiej uchwycić transformacje pracy i kapitału, oraz nową politykę, która z nich wynika. Krótko mówiąc, chcę wprowadzić marksistów do sieci i sprawić, by cyfrowi tubylcy podnieśli czerwoną flagę.

(...) W początkach informatyki i programowania oprogramowanie [software] nie było towarem. Sam sprzęt komputerowy [hardware] był wiodącym towarem, ogromną inwestycją kapitałową, na którą stać było tylko duże firmy, wojsko i uniwersytety. Instytucje te polegały na wykwalifikowanych technikach, którzy opracowywali programy przeznaczone specjalnie dla komputera i zadań, jakie miał on wykonywać. Większość badań nad programowaniem komputerowym miała miejsce na uniwersyteckich wydziałach informatyki, odizolowanych od problemów biznesu i handlu. Ponieważ oprogramowanie było pracochłonne w produkcji i nie stwarzało wówczas perspektyw komercyjnych, wśród programistów rozwinęła się kultura dzielenia się kodem - była to grupa, która obejmowała uniwersyteckich informatyków i studentów studiów podyplomowych, a także różnych majsterkowiczów-amatorów pozbawionych bezpośredniej afiliacji uniwersyteckiej. Jak opisuje swoje doświadczenie Richard Stallman, który założył później ruch wolnego oprogramowania, 'kiedy zacząłem pracować w MIT Artificial Intelligence Lab w 1971 roku, stałem się częścią społeczności dzielącej się oprogramowaniem, która istniała już od wielu lat'. Dla Stallmana swobodne dzielenie się oprogramowaniem i kodem było istotną częścią doświadczenia programowania:

'Współdzielenie oprogramowania nie ograniczało się do naszej konkretnej społeczności; jest ono tak stare jak same komputery, tak jak dzielenie się przepisami jest tak stare jak samo gotowanie…'.

Te społeczności współdzielenia wyznaczały jeden z początków komputerowej subkultury hakerów.

Wraz z rozwojem komputerów osobistych, rozwijał się również rynek oprogramowania, co doprowadziło do powstania komercyjnej branży software. Jednak kluby hobbystyczne, z których wyłonił się przemysł komputerów osobistych (PC), podzielały hakerskie wartości i praktyki Stallmana: umiejętność testowania, dekonstruowania, uczenia się i dzielenia się oprogramowaniem, przede wszystkim jako sposób na rozwijanie umiejętności programowania i sieci komputerowych. Powszechną praktyką było dostarczanie innym hobbystom dysku ze skopiowanym oprogramowaniem za darmo; członkowie klubów często uczyli się programowania poprzez wspólną dekonstrukcję oprogramowania. Działania te nie pozostały niezauważone przez rodzący się przemysł oprogramowania komercyjnego, zatroskany potrzebą stworzenia stabilnych rynków dla swoich towarów.

(...) W przeciwieństwie do hakerów uniwersyteckich, drugie pokolenie hakerskie pojawiło się w erze komputerów osobistych, ponieważ komputery stały się produktami konsumenckimi i urządzeniami gospodarstwa domowego, a nie inwestycjami w kapitał stały. Kultura hakerska, jak ją charakteryzuje Douglas Thomas, to 'kultura, która wyrażała ogólne niezadowolenie ze świata, typowe dla nastoletniego niepokoju, ale także niezadowolenie ze sposobów, w jakie technologia była wykorzystywana. Dla nastoletnich chłopców odkrywających sposoby, w jakie komputery mogą być używane do nawiązywania ze sobą kontaktu, nie było nic bardziej niepokojącego niż widok tych samych komputerów używanych do systematycznej organizacji świata. Grupy hakerów zaczęły się spotykać, uczyć się od siebie nawzajem i tworzyć subkulturę, która była poświęcona stawianiu oporu i zakłócaniu >>systemu<<.'

Ograniczenia po stronie własności intelektualnej, dotyczące udostępniania kodu i programów, stanowiły część tego 'systemu' (...), ale Thomas wskazuje również na 'świat haseł i numerów PIN' zarządzany przez duże instytucje, takie jak wojsko, rząd i wielkie korporacje, które zagrażały hakerskiej swobodzie surfowania i dostępu w sieciach cyfrowych.

Gilles Deleuze odmalował sugestywny opis tego świata. Twierdzi on, że epoka instytucji dyscyplinarnych, które teoretyzował Michel Foucault i które służyły do ​​wytworzenia przemysłowej siły roboczej w procesach grodzeń, ustąpiła miejsca 'społeczeństwu kontroli'. Według Deleuze’a, w miarę jak instytucje dyscyplinarne, odpowiedzialne za produkcję odrębnych podmiotów, takich jak 'żołnierz' lub 'robotnik', ulegają rozpadowi, ludzie są coraz bardziej poddawani swoistej 'odroczonej' dominacji', 'ciągłej zmienności' wymuszanej hasłami: 'cyframi otwierającymi dostęp do informacji lub go wzbraniającymi'. Są to formy kontroli nad fabryką społeczną (...), gdzie produkcja i reprodukcja wykraczają poza 'grodzenia' w 'obwody': kontrola opiera się na dostępie i uwierzytelnianiu, a produkcja kapitalistyczna zmierza w kierunku niematerialności. Co najważniejsze, 'społeczeństwa kontroli posługują się maszynami trzeciej generacji - maszynami informatycznymi i komputerami, zagrożonymi pasywnie przez zaburzenia i aktywnie przez piratów oraz rozprzestrzeniające się wirusy'.

Deleuze wskazuje na punkt przejściowy między fordyzmem a postfordyzmem, choć nie posługuje się tymi kategoriami. Instytucje dezagregują się, gdy siła robocza rozkłada się na bardziej rozproszone i elastyczne podmiotowości. Dostęp do danych uwierzytelniających i haseł wymaga, aby siła robocza przeorganizowała się zgodnie z neoliberalnymi wytycznymi, zdobywając odpowiedni kapitał ludzki i inwestując w siebie, aby zwiększyć swoją autonomię. Zobaczymy, że w kulturze hakerów opracowane praktyki mające na celu przeciwstawić się społeczeństwu kontroli, a także komodyfikacji komputerów osobistych. W kontrze do tych tendencji, hakerzy konstruowali alternatywne metody przemierzania sieci, interakcji online i wymiany informacji. Całość tych praktyk i sieci stała się znana jako komputerowe podziemie.

Praca Corneliusa Castoriadisa zawiera stosowne ramy teoretyczne dla ujęcia komputerowego podziemia. Sam będąc pracownikiem fabryki i zaciekłym krytykiem despotycznych technik zarządzania, Castoriadis argumentował, że kapitalistyczna kontrola procesu produkcji nigdy nie może być kompletna. Całe zarządzanie, nawet niezwykle szczegółowe dyrektywy dotyczące ciał i ruchu, opracowane przez 'naukowe zarządzanie' Fredericka Winslowa Taylora i jego uczniów, mogło zostać ustanowione jedynie na poziomie planu, a jego wykonanie musiało zakładać pewną dozę sprawczości pracowniczej. Ponadto, plany musiały zostać wdrażane w rozmaitych warunkach, wymagających wszelkiego rodzaju modyfikacji, poprawek i adaptacji. '«Najlepszy sposób» nie ma nic wspólnego z konkretną rzeczywistością produkcji. Jego definicja zakłada istnienie idealnych warunków - warunków, które są niezwykle odległe od rzeczywistych warunków, w jakich znajduje się pracownik'. Nawet w obliczu tayloryzmu pracownicy praktykowali pewien rodzaj samorządności, który dla Castoriadisa stanowił sedno stosunków socjalistycznych.

Całokształt tych praktyk samorządności stanowi 'nieformalną organizację przedsiębiorstwa': faktycznie istniejący przejaw produktywnej praktyki, która dla Castoriadisa posiada 'treść społeczną, treść związaną z walką'. Zamiast wyłaniać się w aporiach dominacji technokratycznej, jak w teorii taktyki Michela de Certeau: 'wyrachowane działanie określone przez brak właściwego mu miejsca', nieformalna organizacja konfrontuje się z formalnymi planami zarządzania:

'Nieformalna organizacja nie jest naroślą pojawiającą się w szczelinach organizacji formalnej; ma ona tendencję do reprezentowania innego trybu działania przedsiębiorstwa, skupionego wokół rzeczywistej sytuacji wykonawców. Kierunek, dynamika i perspektywa obu organizacji są sobie całkowicie przeciwstawne – i to przeciwstawne na społecznym terenie, który ostatecznie pokrywa się z walką między dyrektorami a wykonawcami'.

Wraz z wprowadzeniem mechanizmów kontroli – kodów dostępu, zapór sieciowych, zabezpieczeń przed kopiowaniem – do nowych sił wytwórczych sieci komputerowych, powstawały właśnie tego rodzaju nieformalne organizacje, które je kwestionowały, próbując alternatywnych sposobów na rekompozycję klasy robotniczej, zaczynając od tych, którzy pracowali z komputerami.

W miarę rozwoju przemysłu komputerowego, a wraz z nim przemysłu oprogramowania, hakerzy napotykali wyzwania dla samorządności w swojej działalności komputerowej. Współdzielenie kodu oprogramowania zostało uznane, w nieco osobliwej decyzji Sądu Najwyższego z 1978 r., za nielegalne. Podczas gdy sąd uznał, że algorytmy nie mogą być patentowane, orzekł też, że fragmenty kodu komputerowego, jako wyrazy podstawowych idei dotyczących najlepszego sposobu tworzenia oprogramowania, są chronione prawem autorskim. Przyniosło to dwa znaczące skutki. Po pierwsze, ochrona praw autorskich w USA jest automatyczna: w przeciwieństwie do patentów, które muszą zostać zarejestrowane w Urzędzie Patentowym USA, 'prawo automatycznie chroni dzieło, które zostało stworzone i utrwalone w namacalnym nośniku ekspresji w dniu 1 stycznia 1978 r. lub później'. Gdy tylko kod został napisany, stawał się własnością intelektualną. Po drugie, ochrona praw autorskich trwa niezwykle długo: podczas gdy patenty wygasają po 20 latach, prawa autorskie trwają przez całe życie twórcy plus 70 lat, a w przypadku prac anonimowych - 120 lat od momentu stworzenia.

Konsekwencje tego orzeczenia dla programistów komputerowych stały się jasne natychmiastowo. Dzielenie się kodem, podstawowym elementem pracy programisty i hakera, od teraz było nielegalne. W odpowiedzi Stallman utworzył specjalną grupę interesu, Free Software Foundation, i zaprojektował nowy schemat licencjonowania, który miał być alternatywą dla praw autorskich do jego programowania. Celem Stallmana w przypadku licencji GNU General Public Licenses, czyli 'copyleft', było zachowanie praktyk pracowniczych, z których korzystał jako informatyk w Massachusetts Institute of Technology (MIT), gdzie, odizolowany od kapitalistycznych nacisków na maksymalizację zysku, cieszył się dużą autonomią.

'Nasze Powszechne Licencje Publiczne zostały zaprojektowane tak, aby zapewnić Ci swobodę rozpowszechniania kopii wolnego oprogramowania (i pobierania za nie opłat, jeśli sobie tego życzysz), tak że otrzymasz kod źródłowy lub możesz go zdobyć, jeśli zechcesz, tak że możesz zmieniać oprogramowanie lub używać jego fragmentów w nowych wolnych programach, oraz tak, że wiesz, że możesz to wszystko robić' (Projekt Gnu – Fundacja Wolnego Oprogramowania).

Poprzez to, co Coleman i Hill nazwali 'sprytnym prawniczym hackiem', Powszechna Licencja Publiczna (GPL) skutecznie wykorzystywała żelazne prawo licencjonowania praw autorskich, aby wymagać od każdego, kto tworzy programy z wolnego oprogramowania, dzielenia się kodem źródłowym, pozbawiając tym samym kogokolwiek możliwości monopolizowania swoich programów. Jak mówi Stallman, 'copyleft wykorzystuje prawo autorskie, ale wywraca je na nice, aby służyć przeciwstawnemu celowi: zamiast być środkiem prywatyzacji oprogramowania, staje się środkiem utrzymywania oprogramowania wolnym'. Inicjatywa Stallmana szybko rozbudziła wyobraźnię programistów związanych z komputerowym podziemiem, którego członkowie zabrali się do pracy nad budowaniem ekosystemu oprogramowania nieograniczonego prawami autorskimi.

Dafermos i Söderberg argumentowali, że politykę hakerów wolnego oprogramowania należy rozumieć jako rodzaj walki pracowników z kierownictwem, a także ucieczkę od korporacyjnego żywota:

'Próbując uciec od wyalienowanej egzystencji, ruch hakerski wynalazł alternatywny model organizacji pracy oparty na wspólnej własności środków produkcji, na udziale wolontaryjnym i zasadzie samowyrażania się w pracy. To właśnie ta obietnica leży u podstaw polityki ruchu hakerów'.

Innymi słowy, ruch ten przyjmuje formę nieformalnej organizacji, tak jak opisywał ją Castoriadis: alternatywnej formy produktywnych relacji, istniejącej równolegle do kapitalistycznego zarządzania Internetem. Polityka hakerska nie jest jawnie antykapitalistyczna, ale wynika z oporu hakerów wobec sposobów, na jakie kapitał próbował interweniować i kontrolować ich procesy pracy za pomocą własności intelektualnej. GPL pozwoliła hakerom zachować pewną miarę niezdyscyplinowanej i niezrutynizowanej autonomii - coś, co Dafermos i Söderberg nazywają hakerskim 'odrzuceniem tayloryzmu'. Hakerzy starają się zachować swoje umiejętności i niezależność w obliczu tendencji do deskillingu i kontrolowania produkcji oprogramowania wewnątrz dużych firm.

(...) Sukces systemu operacyjnego Linuks dowiódł, że rozproszona organizacja wolnego oprogramowania, choć na pozór chaotyczna, stanowiła realny model rozwoju oprogramowania, daleki od strategii korporacyjnych. Ale dowiodła czegoś więcej. (...) Poprzez wykorzystanie rozproszonej grupy wolontariuszy, zorganizowanych dla sprawy, a nie poprzez płace i struktury zarządzania, wolne oprogramowanie stanowiło alternatywny sposób produkcji i nowy rodzaj organizacji demokratycznej, konkretną apoteozę rewolucji politycznej i ekonomicznej, którą komputery osobiste obiecywały u swego zarania.

(...) A jednak wolne oprogramowanie jako proces produkcyjny nie wyzwoliło się całkowicie z kapitalistycznych stosunków społecznych. Po pierwsze, kapitalizm zawsze opierał się na formach pracy, które pojawiają się poza płacą. Marksistowskie feministki, takie jak Maria Dalla Costa, Selma James i Silvia Federici, wykazały, w jaki sposób reprodukcja stosunków kapitalistycznych opiera się na nieodpłatnej pracy reprodukcyjnej kobiet w rodzinie i domu. Co więcej, pomimo wszystkich swych radykalnych ambicji, wolne oprogramowanie nigdy nie było całkowicie antagonistyczne wobec kapitalizmu. Biznes zaczął dostrzegać zalety tego, co libertariański programista Eric Raymond nazwał 'bazarem' rozproszonego, niezastrzeżonego kodowania, w przeciwieństwie do hierarchicznej 'katedry' silnie zabezpieczanej przez własność intelektualną: lepsze produkty wytwarzane taniej. Chcąc uspokoić kapitalistów zatroskanych implikacjami słowa 'darmowy' przypisanym do ich produktów, przedsiębiorcy Bruce Perens i Tim O’Reilly przemianowali ruch na open source, aby przyciągnąć inwestycje. Podstęp zadziałał. Jak dokumentuje David Bollier, International Business Machines (IBM) wydało 1 miliard dolarów na rozwój Linuksa; firmy takie jak Amazon i eBay przeszły na open source, a od 2002 r. 'nawet jedna trzecia programistów pracujących nad projektami open source to pracownicy korporacji'. Oprócz bycia niszą jako system operacyjny dla indywidualnych użytkowników komputerów, Linux jest obecnie składnikiem większości serwerów, routerów i superkomputerów: innymi słowy, jest kluczowym elementem infrastruktury Internetu. Podobnie jak kapitalizm opiera się na publicznej infrastrukturze, takiej jak drogi lub przestrzenie wspólne, takie jak międzynarodowe szlaki wodne, w celu produkcji i dystrybucji towarów, tak samo opiera się on na wolnym i otwartym oprogramowaniu.

(...) Sukcesy ruchu wolnego oprogramowania zainspirowały stawianie prawom autorskim kolejnych wyzwań w sferze kultury. Przemysły kulturalne, które już rozpoczęły proces digitalizacji swoich własności w celu obniżenia kosztów produkcji i dystrybucji, były zaniepokojone sposobami, na jakie technologia cyfrowa pozwalała użytkownikom dokonywać kopii, zmieniać układ i remiksować ich marki, znaki towarowe i towary. Znaczące techniki artystyczne, takie jak pastisz, kolaż, remiks i détournement, opracowane w XX wieku jako odpowiedź na produkcję masową, zostały uproszczone przez digitalizację i komputery, by stać się kamieniami węgielnymi współczesnej praktyki twórczej (Bourriard, Coombe).

Chcąc obronić swoją hegemonię w obszarze dystrybucji, przemysł kulturalny usiłował wprowadzić ścisłe prawa autorskie do treści multimedialnych w sieci, mimo że technologie i praktyki kulturowe promowały kopiowanie i rozpowszechnianie informacji u podstaw.

(...) W odpowiedzi na te restrykcje zawiązał się ruch reformatorski, kierowany przez profesorów prawa, takich jak Lawrence Lessig, oraz internetowe organizacje zajmujące się prawami obywatelskimi, takie jak Electronic Frontier Foundation: ruch na rzecz wolnej kultury. Podążając za przykładem Stallmana, ruch Free Culture założył organizację Creative Commons, aby tworzyć i administrować alternatywnymi licencjami, które modyfikowałyby prawa autorskie, zezwalając na ponowne wykorzystywanie, remiksowanie i udostępnianie treści cyfrowych. (...) Pod względem politycznym ruch Free Culture ucieleśnia podejście liberalne w swoim rozumieniu konfliktów dotyczących kultury cyfrowej, oraz w swoich metodach i celach. (...) Podczas gdy Stallman zajmował się warunkami pracy programistów oprogramowania - choć wyrażanymi w kategoriach wolności jednostki - to Lessig kieruje swoją krytykę praw autorskich w stronę ich wpływu na wolności obywatelskie, w szczególności na wolność słowa. Dla Lessiga tworzenie, przekształcanie i dystrybucja dzieł kultury jest 'formą mowy', a Internet jest porównywany do fotografii filmowej jako 'demokratyczna technologii ekspresji'.

(...) Podobnie jak Stallman opracowywał alternatywne licencje, aby podważyć ochronę własności intelektualnej, tak samo czynił Lessig i ruch wolnej kultury. Creative Commons 'ma na celu zbudowanie tkanki rozsądnych praw autorskich w miejsce panującego obecnie skrajnego podejścia. Robi to, ułatwiając ludziom tworzenie w oparciu o cudze pracy, ułatwiając twórcom promowanie wolności, aby inni mogli czerpać i tworzyć w oparciu o ich prace'. Dzięki licencji Creative Commons posiadacze praw autorskich dobrowolnie zrzekają się części praw do tworzonych przez siebie treści, pozwalając innym na redystrybucję lub remiksowanie ich prac. Chociaż istnieją pewne różnice, większość obiektów objętych licencją Creative Commons wymaga zachowania praw autorskich i zazwyczaj ogranicza generowanie zysków dla wszystkich prócz pierwotnego twórcy.

(...) Dla liberalnych reformatorów takich jak Lessig pojęcie dóbr wspólnych (commons) działa jak ideał regulacyjny. Zastępuje on liberalną sferę publiczną, w której ma panować wolność wypowiedzi, metaforą bardziej odpowiadającą wolnemu (choć z pewnymi ograniczeniami) obiegowi towarów. Jest to również znacząca metafora polityczna, utożsamiająca hakerów i reformatorów prawa własności intelektualnej z historycznymi ruchami społecznymi udokumentowanymi przez E.P. Thompsona, Marcusa Redikera i Petera Linebaugha, którzy pokazali, że 'pirat' i 'wyjęty spod prawa' były terminami mającymi na celu osłabienie oporu wobec grodzeń gruntów w XVIII wieku i wobec nowych stosunków kapitalistycznych, które grodzenia te narzucały.

(...) Jednak historyczny opór wobec grodzeń nie dotyczył wyłącznie dostępu do własności. Był to również atak na nowe stosunki pracy. Oddzielenie od dóbr wspólnych było warunkiem wstępnym restrukturyzacji procesu pracy od feudalnych technik rzemieślniczych w kierunku wykwalifikowanej pracy najemnej w fabrykach. Thompson opisuje nie tylko sprzeciw wobec własności prywatnej w obronie dóbr wspólnych, ale także obronę praktyk pracy rzemieślniczej. Okresowo grupy pracowników niszczyły grodzenia blokujące im dostęp do pastwisk i atakowały maszyny, które zmechanizowały ich pracę i zniszczyły ich źródła utrzymania. W opisie piractwa atlantyckiego z tego samego okresu, przedstawionym przez Redikera, atrakcyjność piractwa dla marynarzy wynikała z demokratycznych warunków pracy i współdzielenia zysków, w przeciwieństwie do wyzyskującej i hierarchicznej organizacji statków handlowych i wojskowych.

(...) Bardziej współczesne marksistowskie teorie pracy i technologii cyfrowych powróciły do ​​teorii wartości Marksa, aby zrozumieć organizację komercyjnych platform internetowych i mediów społecznościowych w bardziej szczegółowy i rygorystyczny sposób, pozbawiony optymizmu charakterystycznego tak dla teoretyków wolnej kultury, jak i dla autonomistycznych marksistów. Marks opisuje wydobywanie wartości dodatkowej w następujący sposób. Towary zyskują wartość wykraczającą poza wartość ich materiałów składowych ze względu na szczególny towar, siłę roboczą, wniesioną przez pracownika w trakcie procesu produkcji. Aby osiągnąć zysk, kapitalista musi zapłacić pracownikowi wynagrodzenie niższe od wartości pracy wniesionej do towaru. Marks omawia tę wartość dodatkową w mniejszym stopniu w kategoriach niedopłaty, a w większym w kategoriach wydłużenia czasu pracy. Aby zarobić dniówkę, pracownik musiał pracować ponad to, co było społecznie niezbędne do reprodukcji jego siły roboczej. Tego rodzaju wyzysk jest konstytutywną cechą kapitalizmu.

Badania recepcji publiczności prowadzone przez Dallasa Smythe'a stanowiły wczesne i wpływowe zastosowaniem teorii wartości w analizie kapitalistycznych mediów wspieranych reklamami. Smythe argumentował, że istotnym towarem w telewizji komercyjnej nie była treść, czyli same programy, ponieważ widzowie nie płacili za ich oglądanie, ale konsumowali je za darmo. Telewizja służyła raczej do produkcji towaru-widowni, który następnie był sprzedawany reklamodawcom. Wedle tej wykładni oglądanie staje się rodzajem pracy wykonywanej przez widzów w celu wytworzenia siebie jako towaru. Podobnie jak praca, czas oglądania jest wydłużany poza to, co jest społecznie niezbędne, za pośrednictwem reklam.

Teoretycy pracy cyfrowej podążają za linią argumentacji Smythe'a: bezpłatne usługi i nawigacja w wolnym dostępie, dostarczane przez korporacje internetowe, działają w podobny sposób jak 'bezpłatne' oglądanie telewizji. W rzeczywistości większość gospodarki cyfrowej opiera się na reklamach, a zatem oglądanie stron internetowych i kanałów jest, zgodnie ze Smythe'em, pracą, która produkuje użytkowników jako towar.

Pod wieloma względami środowiska cyfrowe sprawiają, że idee Smythe'a dotyczące pracy publiczności stają się jeszcze bardziej namacalne. Przedsiębiorca internetowy Tim O’Reilly użył terminu 'architektury partycypacji', aby opisać interaktywne przestrzenie Web 2.0, zakładając, że aktywność użytkowników na platformach komercyjnych znajdzie się w centrum gospodarki cyfrowej po jej wcześniejszym krachu. 'Partycypacja' stała się następnie słowem kluczowym dla analityków mediów cyfrowych, od entuzjazmu Claya Shirky’ego dla 'nadwyżki behawioralnej' wydatkowanej na LOLcats i Wikipedię po wychwalanie przez Henry'ego Jenkinsa demokratycznego potencjału nowych 'mediów partycypacyjnych', w których to fani mogliby brać udział w tworzeniu mediów. Jednak podstawą nowego kreatywnego potencjału odbiorców jest śledzenie i monitorowanie danych. W przeciwieństwie do odbiorców telewizyjnych, użytkownicy sieci są zindywidualizowani, a każde kliknięcie lub ruch myszki może stać się wiązką danych dla badań rynkowych lub środkiem do dalszego przekształcania infrastruktury sieciowej w celu lepszego uchwycenia aktywności odbiorców.

Dla teoretyków pracy cyfrowej te architektury uczestnictwa są w istocie 'cyfrowymi grodzeniami' podlegającymi intensywnemu nadzorowi i eksploracji danych w celu wydobycia jak największej ilości informacji o użytkownikach, które są następnie sprzedawane reklamodawcom (Mark Andrejevic). Dostarczają one również 'pracy uwagi' (Jonathan Beller) reklamom tworzonym na podstawie tych danych, co ostatecznie stanowi metodę realizacji zysków online, stosowaną przez Facebooka i Google. Tiziana Terranova przytomnie sklasyfikowała odmiany aktywności generującej i realizującej wartość w środowiskach cyfrowych jako 'pracę darmową', która obejmuje generowanie danych, produkcję obiektów cyfrowych i utrzymywanie środowisk bez żadnej zapłaty. 'Jednocześnie dobrowolnie przekazana i nieopłacana, przynosząca radość i wyzyskiwana, praca darmowa w sieci obejmuje tworzenie stron internetowych, modyfikowanie pakietów oprogramowania, czytanie i uczestnictwo w listach mailingowych oraz budowanie przestrzeni wirtualnych na MUD i MOO' (Terranova).

W ten sposób nawigacja w środowiskach cyfrowych i korzystanie z narzędzi cyfrowych – oprogramowania, aplikacji, gier – są same w sobie produktywne. Użytkownicy produkują dane, które firmy wykorzystują następnie do modyfikowania swoich produktów i dostosowywania kampanii reklamowych. Elementy produkcji kulturalnej, takie jak edycja zdjęć czy produkcja muzyczna, są zautomatyzowane, prowadzą do deskillingu i grodzeń w zastrzeżonych środowiskach. To neutralizowanie umiejętności pozwala konsumentom brać udział w procesie produkcji, stając się 'prosumentami' z przewidywań Alvina Tofflera lub 'masowymi dostosowawcami' hołubionymi w teorii zarządzania (Gilmore i Pine). Ta dramatyczna transformacja procesów pracy w obszarze pracy kulturalnej powoduje deprofesjonalizację i odformalizowanie tej pracy w pracę amatorską, pracę wolontariacką i mimowolne formy ekstrakcji wartości dodatkowej. Publiczność nie produkuje już tylko siebie jako towaru do sprzedaży osobie trzeciej; jest coraz bardziej składnikiem samego procesu produkcji mediów. Jak twierdzi Christian Fuchs, 'prosumpcja jest wykorzystywana do outsourcingu pracy do użytkowników i konsumentów, którzy pracują bez wynagrodzenia. W ten sposób korporacje obniżają swoje koszty inwestycji i pracy, miejsca pracy są niszczone, a konsumenci pracujący za darmo są ekstremalnie wyzyskiwani'.

Teoria pracy cyfrowej stanowi eleganckie przeformułowanie liberalnych teorii gospodarki cyfrowej. 'Partycypacja' opisywana przez entuzjastów Web 2.0, takich jak O’Reilly, Shirky i Jenkins, jest w rzeczywistości formą pracy w sieciach. Użytkownicy usług internetowych są w rzeczywistości pracownikami, którzy nie uznają siebie za takowych, a zatem rzadko kwestionują system własności i produkcji wartości ustanowiony przez firmy internetowe. Nasycenie sieci cyfrowych działalnością generującą wartość nie jest, jak twierdzą Michael Hardt i Antonio Negri, ostatecznym obaleniem teorii wartości opartej na pracy, ale w rzeczywistości świadczy o rozszerzeniu jej aplikowalności. Nawet gdy użytkownicy angażują się w dobrowolne projekty wykorzystujące ich umiejętności w czasie wolnym, nadal podlegają kapitalistycznej logice utowarowienia.

Podczas gdy teza o darmowej pracy ma posmak rewolucji kopernikańskiej, nieodwracalnie zmieniającej rozumienie gospodarki cyfrowej, ma ona również swoje ograniczenia. Ponieważ tak wiele zależy od stawek reklamowych generowanych przez wiarygodnych odbiorców, modele biznesowe oparte na pracy darmowej są wątłe i niestabilne: nie wystarczy wydobyć wartości dodatkowej od użytkowników klikających w strony, taka wartość musi jeszcze zostać zrealizowana na rynku. W tej sytuacji większość usług internetowych jest wspierana nie z przychodów z reklam, ale z finansowania kapitału o podwyższonym ryzyku. A firmy internetowe zatrudniają również tysiące pracowników najemnych, od uprzywilejowanych programistów wysokiego szczebla po moderatorów treści opłacanych marnymi groszami do usuwanie obraźliwych obrazów z sieci. Wielu z tych pracowników jest wykorzystywanych w mniej nowatorski sposób niż to, co Fuchs problematycznie nazwał 'nieskończonym wyzyskiem' produktywnych użytkowników Facebooka: podlegają oni 'starej' teorii wartości opartej na pracy, zgodnie z którą ciężko pracują ponad wartość swoich wynagrodzeń, aby zapewnić zysk właścicielom. Niemniej jednak teza o darmowej pracy otwiera możliwości zrozumienia tego, w jaki sposób kapitalizm czerpie zyski z subsumowanych formalnie, nieformalnych obszarów Internetu.

(...) Jak była o tym mowa wcześniej, hakerzy wolnego oprogramowania toczyli pierwsze bitwy o własność intelektualną w sieciach komputerowych. Ich zmagania koncentrowały się na zachowaniu autonomicznych praktyk pracy w obliczu szybkiego utowarowiania i racjonalizacji branży rozwoju oprogramowania, która poszukiwała posłusznych konsumentów, a nie niezależnych drobnych producentów. Rozwój oprogramowania open source i pracy cyfrowej w gospodarce Web 2.0 ostudziły niektóre z tych napięć, ale nie wykorzeniły ich do końca. Własność intelektualna pozostaje narzędziem, którego producenci mediów używają, aby próbować kontrolować zarówno produkcję, jak i konsumpcję w sieciach cyfrowych, kierując te działania na zracjonalizowane, przewidywalne ścieżki.

Opór wobec tego rodzaju racjonalizacji i utowarowienia wśród innych wczesnych użytkowników sieci komputerowych często pojmował tę walkę tak, jak ruch wolnego oprogramowania: jako walkę o zachowanie umiejętności i autonomii nad produktywną i konsumpcyjną działalnością. To tu pojawili się pierwsi piraci cyfrowi. Taką kategorię nadał im przemysł oprogramowania, ale wielu z nich wkrótce z dumą przyjęło tę określenie.

(...) Wartość użytkowa oprogramowania jest postrzegana jako narzędzie pedagogiczne: poprzez majstrowanie przy kodzie użytkownicy, produktywnie konsumujący oprogramowanie, sami uczą się programować. Jednak firmy produkujące oprogramowanie retorycznie delegitymizowały te praktyki: 'Kiedy redaktorzy mówią o >>piratach<<, mają na myśli ciebie i mnie oraz naszą >>niewinną<<, przygodną wymianę oprogramowania. My jesteśmy piratami! Jesteśmy owym >zagrożeniem dla całego rynku oprogramowania<<. Nie byłoby wcale czymś błędnym twierdzić, że to my, konsumenci oprogramowania, jesteśmy piratami!… Coś jest strasznie nie tak z każdym systemem, który etykietuje wszystkich swoich konsumentów jako >>przestępców<< i piratów najpodlejszego sortu' [cytat z tekstu Beva Haightsa z czasopisma Hardcore Computing z 1981 roku].

(...) Jak zauważył Johann Söderberg, osoby głęboko zaangażowane w piractwo cyfrowe są często zaangażowane w inne aspekty podziemia hakerskiego. Dotyczyło to szczególnie wczesnego piractwa cyfrowego w Bulletin Board Systems (BBS), który stanowił wczesny sposób na łączenie komputerów za pomocą linii telefonicznych. (...) Przesiąknięte wartościami buntu nastolatków, komputerowe podziemie BBS jednoczyło się wokół prestiżu związanego z chwaleniem się destrukcyjnymi praktykami komputerowymi. Praktyki te zostały zgrupowane pod etykietą HPAV: h jak hakowanie (testowanie i włamywanie się do systemów), p jak phreaking (zdobywanie darmowego czasu telefonicznego), a jak anarchia (popełnianie drobnych przestępstw i wandalizmu) oraz v jak wirusy (złośliwe oprogramowanie). Piractwo stało się również integralną częścią komputerowego podziemia BBS. Praktyka hakerska polegająca na transgresywnym wykazywaniu się umiejętnościami znalazła potężne ujście w 'łamaniu' zabezpieczeń oprogramowania i dystrybucji pirackich wersji oprogramowania i gier. Najwcześniejsi piraci rozkoszowali się swoją buntowniczą tożsamością, podobnie jak Haights, przyjmując pseudonimy, które podkreślały ich nielegalną działalność: mowa tu o poszczególnych piratach, takich jak Apple Bandit, Burglar, Black Bart, Copy/Cat i Rogue Pirate; oraz grupach takich jak Midwest Pirates Guild, West Coast Pirate Exchange, Racketeers i Hi-Rez Hijackers.

(...) Podejścia do piractwa cyfrowego oparte na determinizmie technologicznym, zakładające, że jest ono nieuniknionym efektem ubocznym niedoskonałości praw autorskich w dobie sieci cyfrowych, mają tendencję do ignorowania jego elementu organizacyjnego oraz znaczeń i wartości, które się z nim wiążą: tego, co moglibyśmy nazwać, dla zwięzłości, kulturą piractwa cyfrowego.

(...) Pierwszą rolą w jej ramach jest rola dostawcy, który musi pozyskać oryginalną treść, która ma zostać spiracona. Na początku istnienia BBS-ów oznaczało to po prostu zakup programu ze sklepu. BBS mógł opierać się na zamożnym członku, który to zrobi, ale niektóre BBS angażowały się również w oszustwa związane z kartami kredytowymi, aby kupić zarówno sprzęt wymagany do uruchomienia BBS, jak i programy wymagane do dystrybucji w jego ramach. Ostatecznie czołowe organizacje pirackie miały swoich kretów w firmach, którzy zapewniali im zaawansowany dostęp do treści.

(...) Drugą i prawdopodobnie najważniejszą rolą w organizacji pirackiej pełni cracker, który musi obejść zabezpieczenia programów, aby udostępnić je każdemu użytkownikowi, aby, tym samym, stały się skutecznym towarem pirackim. Często odbywa się to poprzez majstrowanie przy kodzie źródłowym programu, co wymaga wysokiego poziomu umiejętności kodowania. Z tego powodu cracking stwarza programistom doskonałą okazję do transgresyjnego zaprezentowania swoich umiejętności kodowania swoim kolegom.

(...) Wraz z ustabilizowaniem się podziału pracy i rozwojem sceny warez, pirackie towary stawały się coraz bardziej wyrafinowane i obejmowały coraz większą różnorodność pracy. Piraci zaczęli wstawiać własne animacje jako intro i kompozycje muzyczne do złamanych programów. Te 'cracktro' służyły do ​​promowania wydań i prezentowania umiejętności programistycznych i kompozytorskich piratów. Ekipy tworzyły swoje 'wydania' (pliki skompresowane do jednej paczki typu .ZIP), co zmniejszało rozmiar plików, a jednocześnie umieszczały w nich plik .NFO zawierający informacje o ekipie, która go stworzyła, a także wielokolorowe grafiki, znane jako sztuka ANSI (odnosząc się tym samym do tekstów i kolorów ustalonych przez American National Standards Institute). Poprzez te wydania naśladowali, często w sposób niegrzeczny, dostępne komercyjnie produkty. Wydania pirackie działają jako performatywna krytyka kapitalistycznego przepływu towarów cyfrowych, stanowiąc sposób na kreatywne wyrażenie wizji alternatywnie zorganizowanej przestrzeni cyfrowej.

Ta alternatywna organizacja nie była alternatywą dla kapitalizmu. Piraci komputerowi nie próbowali stworzyć przestrzeni antykapitalistycznej, ale raczej inaczej zorganizowaną przestrzeń kapitalistyczną, z bardziej autonomicznym stosunkiem do utowarowienia i konsumpcji. (...) Rzeczywiście, jak wielokrotnie przyznawali sami piraci, piraci sumiennie kupują towary. Thomas i Meyer, socjologowie, którzy eksperymentowali z publikacją swoich badań w pirackiego zina w pliku tekstowym, argumentowali, że 'piraci komputerowi… donoszą, że wydają znacznie więcej pieniędzy na zakup oprogramowania niż przeciętny użytkownik. Wiele z tych zakupów ma na celu wymianę, a w świecie piratów istnieje silny etos, że jeśli ktoś używa programu, to go kupuje'. Późniejsze badania wykazują, że piraci objawiają tendencję do kupowania większej ilości dóbr medialnych niż ci, którzy nie piracą. Piraci komputerowi argumentowali również, że ich praktyki rozpowszechniają umiejętności komputerowe wśród młodych ludzi, którzy nie byli w stanie kupić oprogramowania, ale stali się dobrymi konsumentami w późniejszym życiu. Pliki .NFO w wydaniach pirackich, które służyły jako swego rodzaju manifest lub biuletyn dla grup wydających, często zawierały nawoływania do wspierania wydań oprogramowania wysokiej jakości: 'JEŚLI PODOBAŁ CI SIĘ TEN PRODUKT, KUP GO! AUTORZY OPROGRAMOWANIA ZASŁUGUJĄ NA WSPARCIE!!'.

W ten sposób piractwo nie odrzucało utowarowienia wprost. Piraci starają się raczej zarządzać zalewem drogiego oprogramowania w sposób ekonomicznie opłacalny, testując produkty i rozwijając umiejętności przed podjęciem decyzji, co kupić. Jest to bardzo podobne do strategii autoredukcji cen we Włoszech w latach 70., kiedy to pracownicy stawiali opór inflacji i wzrostom cen towarów i usług, po prostu płacąc starą cenę. Cherki i Wieviorka identyfikują, w jaki sposób te zmagania miały swoje 'stawki związane z konsumpcją': dzielnice klasy robotniczej organizowały się, wraz ze związkami zawodowymi, przeciwko podwyżkom stawek za media i usługi, odmawiając płacenia nowych stawek. Walki o niższe ceny towarów zostały podjęte przez sam formalny ruch pracowniczy, jako walki wykraczające poza miejsce pracy.

(...) Przemysł oprogramowania odpowiedział na scenę warez represjami prawnymi. (...) Późniejsze policyjne naloty zmusiły oddanych członków do wycofania się w bardziej skryte zakątki Internetu i podniosły bariery wejścia do subkultury. Forma organizacyjna opracowana przez piratów z warez BBS przetrwała do dziś. Wiele pirackich towarów, które szmugluje się w systemach udostępniania plików P2P, takich jak BitTorrent, pochodzi od grup funkcjonujących dawniej w ramach struktury Scene, a jej praktyki twórcze, takie jak nazwy załóg i manifesty NFO, pozostają nienaruszone.

(...) Jeśli chodzi o piractwo P2P [peer-to-peer], to wywodzi się ono z subkultury piractwa audio, która sama wyłoniła się ze sceny warez. Piractwo P2P oparło się na połączeniach przez program IRC, który zastąpił BBS w roli narzędzia komunikacyjnego. Historia tej subkultury ma ogromne znaczenie dla rozwoju piractwa cyfrowego, nie tylko dlatego, że jasno ukazuje sposoby, w jakie kapitał działa, aby zdekomponować masową opozycję i przekształcić ją w nowe źródła wartości i zysku. Piractwo audio to również punkt, w którym piractwo cyfrowe stało się zjawiskiem masowym, a nie niszowym, nadając w ten sposób ton późniejszym walkom. Muzyka pozostawała w tyle za oprogramowaniem w kulturach pirackich z powodu braku formatu pliku, który równoważyłby jakość i odpowiedni rozmiaru pliku w dystrybucji dokonywanej za pośrednictwem prędkości połączeń i dysków twardych tamtych czasów. Zmieniło się to wraz z rozwojem formatu MP3.

(...) To piraci ustanowili MP3 jako preferowany format plików dla muzyki cyfrowej w pierwszej dekadzie XXI wieku i opracowali wiele jego zastosowań. Jak opisuje to Jonathan Sterne,

'Australijski haker nabył L3Enc [kodek należący do niemieckiej firmy Fraunhofer, który kompresował dźwięk do formatu MP3], używając w tym celu skradzionej karty kredytowej. Następnie haker dokonał inżynierii wstecznej na oprogramowaniu, napisał nowy interfejs użytkownika i rozpowszechniał go bezpłatnie, nazywając go >>dziękuję Fraunhofer<<'.

W rezultacie pliki MP3 stały się preferowanym formatem plików dla cyfrowych nagrań dźwiękowych wśród piratów, a tym samym praktycznie dla wszystkich innych użytkowników, ponieważ w tamtym czasie nie istniał żaden legalny format cyfrowy dla muzyki.

Pirackie ekipy zaangażowane w wydania w formacie MP3 powstały w 1996 roku. Podobnie jak piraci oprogramowania, ci piraci byli kreatywni. Ustanowili standardy jakości dla wydań (ironicznie nazwane 'RIAA' dla krytyki grupy lobbingowej przemysłu płytowego Recording Industry Association of America) za pośrednictwem organizacji o nazwie MP3 Council. Piraci określili, jaki poziom kompresji dźwięku jest odpowiedni do odtwarzania. Piraci byli również pionierami w stosowaniu tagów metadanych do oznaczania poszczególnych plików MP3, a także standardowej struktury plików do organizowania albumów ('Recap', 'Netfrack'). Niektóre grupy wydawały domowe miksy obok plików MP3 komercyjnych wydań muzycznych ('Beatforge'). W czasach, gdy komercyjnie pliki MP3 po prostu nie były dostępne, piraci opracowali wiele praktyk, na których oparł się dalszy rozwój muzyki cyfrowej.

Sean Fanning był częścią tej sceny warezowej MP3, spędzając wolny czas na kanale IRC o nazwie 'w00w00'. Chciał zautomatyzować wiele niewygodnych aspektów wymiany plików MP3 i zabrał się do pracy nad programem nazwanym na cześć jego dziecięcego pseudonimu: Napster. Inni członkowie kanału, w tym jego przyszły partner Sean Parker, udzielali bezpłatnej pomocy zgodnie z modelem nieodpłatnej produkcji peer-to-peer opisanej przez Yochaia Benklera. Program szybko stał się ogromnym sukcesem, zdobywając 32 miliony użytkowników w ciągu niecałego roku, zanim został szybko zamknięty w obliczu pozwów ze strony przemysłu muzycznego.

Za nagłym sukcesem Napstera stała struktura, która pomimo całej swojej pozornej nowości, odtwarzała elementy starszej infrastruktury warezowej. Jak opisuje to Merriden, 'Napster nawiązuje do małych, zamkniętych sieci BBS: Napster jest w pewnym sensie regresją do dawnych czasów Internetu. Masowe korzystanie z Internetu oznaczało, że serwery muszą być używane do przechowywania informacji. Napster zaś, przeciwnie, opiera się na komunikacji między komputerami osobistymi członków społeczności Napstera'.

Zamiast przechowywać pliki MP3 na własnym serwerze, co byłoby zarówno drogie, jak i wysoce nielegalne, Napster działał jako zwykła usługa tworząca wykazy, zbierająca nazwy użytkowników i udostępniane przez nich pliki na liście, która była aktualizowana w czasie rzeczywistym. Transfer danych odbywał się między użytkownikami: od peera do peera. Jednak, jak zauważa Burk, taka architektura nie chroniła Napstera przed odpowiedzialnością za łamanie praw autorskich. Sąd orzekł, że Napster jest winny wtórnego i pośredniego naruszenia: 'Napster stanowił cyberprzestrzenny odpowiednik właściciela giełdy: kontrolował, kto się logował i kto handlował muzyką w jego systemie'. W rezultacie, kolejne sieci P2P unikały jakiejkolwiek centralizacji jako sposobu na uciekanie od odpowiedzialności.

(...) Bitwa o Napstera wywołała zadziwiająco dużo aktywizmu i dyskursu politycznego. Program pojawił się w ważnym momencie, szczególnie dla młodych ludzi. Napster eksplodował w tym samym czasie, gdy przemysł muzyczny rozstrzygał pozew zbiorowy o oszukiwanie konsumentów poprzez ustalanie cen płyt CD. W tym świetle, wyzyskiwana i bezwzględnie kontrolowana publiczność odkryła sposób, aby odmówić gry według starych zasad produkcji, dystrybucji i konsumpcji muzyki. Napster był również niezwykle popularny na kampusach uniwersyteckich, co Gantz i Rochester wiążą z kosztami kształcenia wyższego, które zaczęły gwałtownie rosnąć. Studenci college'ów walczyli z próbami ograniczenia korzystania z programu w sieciach uniwersyteckich i często wygrywali.

(...) Znaczenie Napstera leżało w tym, jak uwolnił proces piractwa od konieczności posiadania wysokich kwalifikacji, czyniąc praktykę udostępniania plików muzycznych łatwą i niemal automatyczną. Poprzez swoje protokoły sieciowe i prosty interfejs zapewniał techniczną kompozycję niezbędną dla już skomponowanej klasy konsumentów. Jednak to rodziło zarazem napięcia z istniejącą subkulturą piratów cyfrowych.

(...) Jednak, choć ten rodzaj deskillingu piractwa zagrażał tradycjom celebrowania umiejętności, to jednocześnie poszerzył walkę z własnością intelektualną poprzez masową, odtowarowioną wymianę plików MP3: co najmniej 50 milionów użytkowników w szczytowym okresie. Chciałbym zasugerować, że Napster ujawnił bardziej rewolucyjny potencjał niż elitarne piractwo The Scene. Polityka The Scene koncentrowała się na utrzymywaniu przywilejów wynikających z rozwiniętych umiejętności, co powodowało, że dystansowali się oni od niewykwalifikowanych użytkowników w sprzeciwie wobec przynoszącego deskillingu Tayloryzującego się Internetu. To systemy P2P, które nie tylko zdają się budzić analogie z pewnego rodzaju komunizmem obfitości i nietowarowej wymiany horyzontalnej mającej na celu użytek – P2P, zamiast klienta-serwera, jak ujmuje to Dmitri Kleiner w Manifeście Telekomunistycznym – niosą ze sobą także najbardziej radykalny potencjał.

Przywodzi to na myśl rozważania Waltera Benjamina na temat wpływu technologii na produkcję kulturową. Jako pisarz, który sam często zmagał się z problemami finansowymi, Benjamin był bardzo świadomy rozdźwięku między lewicowymi intelektualistami a masami, z którymi byli związani politycznie: zajmowali oni 'pozycję między klasami' (Twórca jako wytwórca). Jednak nowe technologie masowej produkcji zagroziły temu podziałowi: 'coraz większa liczba czytelników stawała się pisarzami' wraz z rozwojem prasy. 'Tak więc rozróżnienie między twórcą a publicznością wkrótce straci swój podstawowy charakter… W każdej chwili czytelnik jest gotowy stać się pisarzem' (Dzieło sztuki w dobie reprodukcji technicznej). Ta utrata rozróżnienia oznaczałaby również upadek zawodu pisarza, ale proletaryzacja pisarza miałaby większy ładunek polityczny, ponieważ pisarze staliby się częścią klasy rewolucyjnej. Jednak 'nawet proletaryzacja intelektualisty prawie nigdy nie czyni go proletariuszem' (Twórca jako wytwórca): umiejętności własne intelektualisty oznaczają, że zawsze zachowa on pewne przywileje. Całkowite wyrzeczenie się jest niemożliwe; raczej intelektualista musi zdradzić swój status, zmieniając się 'z reproduktora aparatu produkcji w inżyniera, który widzi swoje zadanie w wysiłku dostosowania tego aparatu do celów rewolucji proletariackiej'. Ta zdrada nie następuje na poziomie indywidualnego zaangażowania i woli, ani nie następuje po prostu poprzez przejęcie istniejących środków produkcji, ale poprzez przekształcenie środków produkcji w wyniku ich reorientacji na bardziej ekspansywne i rewolucyjne cele.

To właśnie osiągnął Sean Fanning: przekształcił środki elitarnego pirackiego obiegu w zjawisko masowe, które wytworzyło sytuację, w której większość nagranej muzyki była wymieniana w sposób nietowarowy, w wyniku czego całe zastępy populacji zostały odcięte od istniejącego aparatu przemysłu muzycznego.

(...) Napster został ostatecznie zmiażdżony przez pozwy branży nagraniowej. (...) W odpowiedzi na to pojawiło się mnóstwo programów naśladowczych. Konkurencyjny program do udostępniania plików, Gnutella, został skonstruowany w całkowicie zdecentralizowany sposób: w przeciwieństwie do Napstera, nawet zapytania wyszukiwania nie były scentralizowane. Chociaż oznaczało to wolniej funkcjonującą sieć, twórcy Gnutelli mieli nadzieję, że uchroni to ich oprogramowanie przed odpowiedzialnością prawną za tego rodzaju naruszające prawa działania użytkowników, które doprowadziły do ​​upadku Napstera. Po tym, jak America Online przejęło Gnutellę, a następnie zamknęło ją z powodu obaw o zarzuty o piractwo, hakerzy dokonali inżynierii wstecznej programu i wydali wersje open source, które stały się podstawą dla wielu popularnych platform P2P. Ta proliferacja pirackich platform była tak zaraźliwa, że ​​nawet gdy RIAA skutecznie zmusiła firmę P2P LimeWire do demontażu swoich sieci, szybko pojawiła się 'piracka wersja' programu, której nawet sam LimeWire nie był w stanie powstrzymać. Trudno byłoby znaleźć bardziej doskonały przykład metafory wielogłowej hydry Redikera i Linebaugha. Te powstania nie wyłoniły się z samej technologii Internetu, ale z pracy i organizacji hakerów i piratów, którzy walczyli o utrzymanie systemów, dzięki którym pliki mogłyby być wymieniane w sposób niekomercyjny.

Sami piraci używali owej metafory hydry, aby opisać swoje taktyki. Właściciele Pirate Bay, najpopularniejszego publicznego trackera dla użytkowników protokołu BitTorrent, przyjęli wyraźnie antagonistyczne stanowisko wobec przemysłów treści, posuwając się nawet do publicznego publikowania wezwań prawnych do swojego zamknięcia, wraz ze swoimi odpowiedziami pełnymi wulgaryzmów. Zamiast szukać poparcia w Dolinie Krzemowej, Pirate Bay wyraźnie odrzuciło komercjalizację i nawiązało do przejawów transgresji, które charakteryzowały scenę warez. Jednak wyjątkowość nigdy nie była celem dla Pirate Bay. Na swoim blogu współzałożyciel Pirate Bay, Peter Sunde (brokep), wezwał do dalszej decentralizacji trackerów torrentów: 'publiczna wiadomość dla ludzi – załóżcie własne strony torrentów, sprawcie, aby internet był hydrą, jaką jest i musi pozostać. Jeśli powstaną setki stron, nie będzie można zamknąć ich wszystkich'. Hydra opisuje taktyczną strukturę nieformalnej organizacji piratów.

Dzięki BitTorrent i Pirate Bay rok 2007 okazał się szczytem pirackiego Internetu. Według badaczy Internetu z ipoque, 70% globalnego korzystania z Internetu pochodziło w tym roku z P2P. W dużej mierze wynikało to z faktu, że zdolność protokołu BitTorrent do obsługi dużych plików oznaczała, że ​​piractwo nie koncentrowało się już na małych fragmentach treści reprezentowanych przez pliki MP3, ale mogło teraz zająć się większymi mediami: całymi filmami fabularnymi. Stworzenie niekomercyjnego ekosystemu dóbr medialnych było przez pewien czas sukcesem. Jak opisuje to Andersson w swojej analizie The Pirate Bay, 'Innymi słowy, taktyczna natura konsumpcji jest coraz częściej zastępowana przez bardziej strategiczne instancje dystrybucji i konsumpcji, ponieważ sami użytkownicy przejmują większą kontrolę, a nowy porządek zyskuje trwałość'. Piractwo cyfrowe stało się szeroko akceptowaną praktyką, nawet gdy poszczególne systemy wielokrotnie padały ofiarą pozwów ze strony branży treści.

Kapitał nie tylko zdekomponował zagrożenie pirackie, wyłączając piratom serwery i ścigając uczestników procederu. Dokonał również rekuperacji pirackiej działalności, traktując piratów nie tylko jako przestępców, ale także jako nowy rodzaj odbiorców. Jednak niesławny przemysł muzyczny, który technologicznie boi się technologii - ten sam, który udaremnił lub sparaliżował szereg inicjatyw związanych z muzyką cyfrową - nie był motorem tej zmiany. Było raczej tak, że firma technologiczna Apple z powodzeniem przekształciła pliki MP3 w towar za pomocą sklepu iTunes. Apple był głównym beneficjentem wzrostu pirackiego ekosystemu MP3, który z kolei napędzał sprzedaż urządzenia do odtwarzania iPodów i innych technologii obejmujących nowe możliwości otwierane przez media cyfrowe.

Przekształcenie pirackich towarów, takich jak pliki MP3, w towary legalne za pośrednictwem iTunes nadal nie wystarczało, aby powstrzymać piractwo. Pliki MP3 mogły być ponownie wprowadzane do obiegu za pośrednictwem kanałów pirackich, nawet jeśli zostały zakupione legalnie. Próby wstawiania zabezpieczeń przed kopiowaniem do plików MP3 – tak zwanych 'systemów zarządzania prawami cyfrowymi' – okazały się niepopularne i kończyły się porażkami. Zamiast tego, inna technika zapoczątkowana przez piratów zapewnić miała przemysłom kulturalnym środki do ponownego przejęcia kontroli nad dystrybucją mediów.

W 2010 r. ipoque poinformował, że ruch BitTorrent nieznacznie się zmniejszył, podczas gdy strumieniowe przesyłanie multimediów, pochodzące ze stron typu 'cyberlocker', takich jak RapidShare i Megaupload, szybko wzrosło. Strony te nie wykorzystywały przepustowości ani miejsca na dysku twardym użytkowników do rozpowszechniania plików; zamiast tego pliki były hostowane na serwerach firmy i szyfrowane w celu zabezpieczenia firm przed karami za umożliwianie piractwa. Stanowiło to ponowne utwierdzenie się modelu dystrybucji 'klient-serwer': podczas gdy użytkownicy przesyłali pliki, serwery Megaupload hostowały całą zawartość i obsługiwały wszystkie żądania przesyłania strumieniowego. Jak opisuje to Nick Marx, 'usuwają element wymiany bezpośredniej P2P z udostępniania plików i ponownie wprowadzają pośrednika dystrybucyjnego między przemysłem a konsumentem'. Wraz z tym statusem pośrednika pojawiła się możliwość monetyzacji ruchu, w szczególności poprzez reklamy.

Ramon Lobato umieszcza cyberlockery i witryny linkujące w punkcie środkowym między nieformalnym i pozaprawnym piractwem P2P a formalnymi i legalnymi usługami, takimi jak iTunes: cyberlockery mogą przechowywać pliki w legalny i uznany sposób, ale zawierają również mnóstwo nielegalnych treści. 'Wzrost liczby szarych pośredników… [wrzuca] do miksu nowy zestaw komercyjnych i rzekomo legalnych usług, które działają na rzecz deformalizacji rynków mediów online, a jednocześnie otwierają nowe przestrzenie komercyjne i linie biznesowe'. W rezultacie 'kapitaliści karaluchy', tacy jak Kim Dotcom, właściciel Megaupload, czerpali ogromne zyski z szarej strefy streamingu, zanim oskarżenia zamroziły jego majątek.

Ale wiodące firmy działają w sposób zaskakująco podobny do karaluchów, takich jak Dotcom. Podczas gdy wiele prac naukowych i dyskusji na YouTube podkreśla jego generowaną przez użytkowników zawartość i stojącą za nią sieć amatorów, strona jest 'finansowo zależna od komercyjnie produkowanej treści', mimo że większość tej treści jest nieautoryzowana. Ze względu na scentralizowaną architekturę, dopóki YouTube szybko odpowiada na żądania usunięcia treści na mocy DMCA, składane przez posiadaczy praw, unika pozwów, mimo że wystawiony jest na silne bodźce do naruszania praw autorskich. 'Kluczem do przetrwania w tej części gospodarki dystrybucji online jest uczynienie swojej usługi tak atrakcyjną, jak to tylko możliwe dla użytkowników (w tym nielegalnych przesyłających), przy jednoczesnym uspokojeniu regulatorów i posiadaczy praw poprzez usuwanie tej treści na ich żądanie'. Według szacunków Lobato, wdrożenie systemów identyfikacji treści, liczników wyświetleń, gromadzenia danych i opcji monetyzacji stanowi próbę sformalizowania tego, co było w dużej mierze nieformalnym sposobem dystrybucji.

Ale była to jednostronna formalizacja. W miarę jak serwisy streamingowe zmierzały w kierunku działalności legalnej prawnie poprzez przestrzeganie praw własności intelektualnej i przestrzeganie wymogów ustalonych przez właścicieli tych praw, nadal polegały na - w dużej mierze - nieformalnej sile roboczej: niewidocznej dla państwa i większości przepisów, wykazującej posłuszeństwo lub zrozumienie dla praw własności intelektualnej i mającej niewielkie możliwości uzyskania wynagrodzenia. Większość osób przesyłających treści na YouTube nie zarobi żadnych pieniędzy na odbiorcach, których dostarczają do serwisu; nawet ci, którzy próbują zarabiać na przesyłanych treściach, podlegają zmiennym zasadom prawnym i obowiązkom, których w żadnym wypadku nie można rozumieć jako formalnych. Sam YouTube stwierdza na swojej stronie, że 'umowa partnerska YouTube nie daje żadnych gwarancji dotyczących tego, ile i czy w ogóle zostanie Ci zapłacone'. Użytkownicy muszą mierzyć się z ciągle zmieniającymi się warunkami korzystania z usługi, niewyjaśnionymi i nieuzasadnionymi usunięciami, nieprzejrzystością systemów płatności i ogólnym brakiem reakcji - tym wszystkim, co w formalnym stosunku pracy musiałoby być spełnione. Osoby przesyłające treści są określane jako 'partnerzy', przez co ci pracownicy, zarówno piraci, jak i prawowici użytkownicy, interpelowani są do bycia przedsiębiorcami, choć pozbawieni są jakichkolwiek praw własności. Jeśli okaże się, że treść narusza prawa, YouTube może po prostu odrzucić pracę pirata, zachowując jednocześnie wszelkie zyski wygenerowane wcześniej.

Obecnie pojawiły się już całkowicie sformalizowane usługi przesyłania strumieniowego, których wyraźnym celem jest odcięcie miejsc pirackich. Według Daniela Eka, założyciela usługi przesyłania strumieniowego muzyki Spotify (i niegdyś dyrektora generalnego klienta BitTorrent, uTorrent), 'głównym celem Spotify jest migracja nielegalnych użytkowników udostępniających pliki do jego usługi, przenosząc 15–25-letnich fanów muzyki do legalnego modelu, który inwestuje pieniądze w tworzenie nowej muzyki'. Stanowi to część szerszej techniki dystrybucji muzyki zwanej 'muzyką jako usługa': modelu, w którym 'dystrybucja pokrywa się z konsumpcją', tym samym omijając piractwo, które uzurpuje sobie prawo do legalnej dystrybucji. Ponieważ żadna muzyka nie jest przechowywana, kwestie praw użytkowania odbiorców, takie jak dozwolony użytek, nigdy nie wchodzą w grę. Zamiast tego użytkownicy płacą za czas dostępu do archiwów muzyki. W ten sposób streaming jest modelem rentierskim, który opiera się na ciągłym dostępie do serwerów – co oznacza również, że opiera się na ciągłym dostępie firmy do słuchacza. Ta 'niebiańska szafa grająca', jak nazywają ją Burkart i McCourt, potencjalnie ogranicza rolę muzyki jako praktyki kulturowej, zamieniając ją w kolejną gałąź biernej konsumpcji i agregacji danych poprzez przywiązywanie wszystkich zachowań użytkowników do serwerów korporacyjnych, eufemistycznie nazywanych 'chmurą'.

Chmura, czy to piracka, czy legalna, służy do dekompozycji mas P2P, przekształcając je w rozproszoną publiczność, która jest również cyfrową siłą roboczą produkującą duże ilości danych. W rzeczywistości modele przesyłania strumieniowego doskonalą zasięg badań rynkowych: można śledzić wszystkie zachowania konsumentów: czas, miejsce, czas trwania itd. I ten model okazał się skuteczny: Netflix, legalny streamer, zastąpił BitTorrenta jako największy pojedynczy fragment pasma w USA i jest obecnie głównym producentem treści kinowych.

Podsumowując, historia piractwa cyfrowego pokazuje, że praca piratów i ich walki były siłą napędową przekształcania Internetu w platformę dystrybucji mediów. Proces, w którym kapitał próbował sformalizować tę dystrybucję, był niezwykle konfliktowy i sprzeczny. Żądania korporacyjne przeciwstawiają się istniejącym praktykom kulturowym, różne sektory kapitału konkurują o kontrolę nad nowymi rynkami, a piractwo pozostaje widmem nawiedzającym uporządkowaną wymianę towarów online. Kapitał sukcesywnie udomowił środowisko online, dekomponując zagrożenie pirackie, atakując jego organizację (ściganie poszczególnych piratów, przejmowanie sprzętu), a także rozwijając nowe formy technologii, aby oskrzydlić piractwo. Ironią losu jest to, że sami piraci byli częścią tej innowacji.

(...) Szwedzki radykalny kolektyw artystyczno-polityczny Piratbyran (po szwedzku 'Biuro Piratów', parodia rządowego Antipiratbyran) zaproponował własną teorię piractwa w kategoriach radykalnego antykapitalizmu. W wypowiedziach Schwartza zapisanych na stronie Piratbyran można dostrzec nutę akceleracjonizmu: 'Najlepszą strategią jest ciągłe udostępnianie plików, próbkowanie, derywowanie, kopiowanie, uzyskiwanie lepszych połączeń szerokopasmowych/'odtwarzaczy mp3', abyśmy stali się jeszcze bardziej zależni od tych zjawisk, a nasze działania sprawią, że prawa autorskie zostaną wymazane do tego stopnia, że nie będą już potrzebne'. Nadmierna identyfikacja z cechami gospodarki kulturowej cyfrowego kapitalizmu ostatecznie doprowadzić ma do upadku systemu na gruncie sprzeczności wewnętrznych.

W ujęciu Piratbyrana P2P staje w antagonizmie do podobnie deterministycznego, jednostronnego modelu transmisji medialnej w przemyśle kultury. Jest to 'kontrproces pierwotnej akumulacji pozbawionej granic, poza ustaloną gospodarką pieniężną', odpowiadający na pierwotną akumulację kapitału, postępującą za pośrednictwem coraz bardziej restrykcyjnych praw autorskich. Piractwo rozbija bramy grodzeń rentierskich, chociaż to, co dzieje się później – ponowne utwierdzenie wymiany towarowej i konkurencji kapitalistycznej, jak chcieliby neoklasyczni schumpeterianie, lub transformacja zachodząca w stosunkach społecznych produkcji i konsumpcji mediów, jak pragnie tego Piratbyran – nie jest z góry przesądzone.

Teoretyzacje Piratbyran stoją na podobnym gruncie, co powstańcze ultralewicowe formacje teoretyczne zebrane pod kategorią 'komunizacji', takie jak Invisible Committee, Endnotes i Théorie Communiste. Te tendencje postawiły sobie za zadanie ponowne odkrycie i wzmocnienie form przyjmowanych przez współczesną walkę klasową, niezależnie od deklarowanej orientacji politycznej lub przynależności instytucjonalnej – w istocie, wydają się lgnąć do ruchów, w których nie ma wyraźnie wyartykułowanej polityki.

(...) Zamiast platformy politycznej lub utopijnego celu końcowego, komunizm manifestuje się dla nich jako dynamiczny i rozwijający się ruch proletariuszy, którego celem jest zniesienie kapitalistycznych stosunków społecznych. Aby uchwycić to poczucie ruchu, termin 'komunizacja' podkreśla, że to komunizm jest treścią walki i podkreśla możliwość natychmiastowego przejście od kapitalizmu do komunizmu. Jak ujmuje to Ben Noys, 'komunizacja pojmuje komunizm jako szczególną aktywność i proces', dla którego istotne są walki 'natychmiastowe, immanentne i antytożsamościowe'. Grupy komunizacyjne żywią ogólną niechęć do rzekomych organizacji klasy robotniczej, takich jak związki zawodowe i partie pracownicze, które kierują walkę na instytucje reformatorskie i historycznie przysłużyły się stabilizacji ogarniętego kryzysem kapitalizmu, a nie jego zniesieniu.

The Coming Insurrection autorstwa The Invisible Committee nadal przyciąga najwięcej uwagi spośród wszystkich grup komunizacji, prawdopodobnie ze względu na swój zapierający dech w piersiach język millenarystyczny (ich profil sprawił, że prawicowy gospodarz talk-show Glenn Beck zaprezentował go w swoim programie). Ten manifest ma na celu odzyskanie i celebrowanie aktów buntu, umieszczając je w konstelacji wyłaniającej się walki klasowej, która wykracza poza miejsce pracy. Zamiast przyjmować pozytywną tożsamość pracownika znajdującego towarzyszy na hali produkcyjnej, buntownicy znajdują siebie nawzajem poprzez 'codzienną niesubordynację'. Przestępstwo jest przedstawiane jako 'konieczna dyspozycja wobec oszustwa', wymagana do życia poza pracą najemną. Grabież staje się podstawą tworzenia nowych form reprodukcji społecznej: 'Każda praktyka stwarza terytorium… im więcej terytoriów zostanie nałożonych na daną strefę, im większa będzie cyrkulacja między nimi, tym trudniej będzie władzy nad nimi zapanować'. To podobna logika do twierdzenia Piratbyran, że ​​piraci wciąż kopiują i dzielą się.

To prawdopodobnie najbardziej romantyczna wersja komunizacji, podobna do Tymczasowych Stref Autonomicznych opisanych przez Hakima Beya. Noys wskazuje na paralele między The Coming Insurrection a radykalną teorią czerpiącą z 'tego, co wspólne', gdzie bezpośrednim zadaniem jest zapowiedzieć komunizm poprzez próbę życia nim, nawet gdy jest się otoczonym ze wszystkich stron kapitalistycznymi stosunkami społecznymi w formie pracy najemnej, utowarowienia i państwa. Wielu badaczy kultur cyfrowych postrzegało je w kategoriach dóbr wspólnych: że są 'gospodarkami darów', alternatywnymi wyspami na morzu kapitalizmu, gdzie towary są wymieniane bez zapłaty. Opinia Richarda Barbrooka jest tu reprezentatywna: te 'gospodarki darów high-tech' reprezentują 'anarcho-komunistyczną' subkulturę, która trwa w symbiotycznej relacji z kapitalizmem. Gary Hall wypowiada podobną myśl:

'ciekawe jest to, że potencjalna filozofia piracka zawiera się w rozwoju nowego rodzaju gospodarki i społeczeństwa: opartego w znacznie mniejszym stopniu na indywidualizmie, posiadaniu, nabywaniu, akumulacji, konkurencji, sławie i ideach wiedzy, badań i myśli jako czegoś, co należy posiadać, przekształcać w towar, komunikować, rozpowszechniać i wymieniać jako własność pojedynczych, niepodzielnych autorów'.

Realizacja owych alternatywnych ram wymiany destabilizuje szereg innych ideologii i praktyk uważanych za niezbędne do reprodukcji kapitalizmu: nowe społeczeństwo rodzi się w pęknięciach i lukach starego.

(...) Prefiguratywna polityka Invisible Committee została skrytykowana przez inne grupy komunizacji jako sprzeczna z antagonizmem w sercu ruchu proletariackiego. 'Nie ma «zewnętrza» ani «linii ujścia», jest tylko przemyślenie tej immanentnej sprzeczności i antagonizmu ukrytego w kapitalistycznym wyzysku pracy w celu wydobycia wartości' (Noys). Autorski kolektyw Endnotes wyraźnie wyklucza społeczności współdzielenia lub dóbr wspólnych jako podstawę komunizacji:

'Dla nas komunizacja nie oznacza jakiegoś ogólnego pozytywnego procesu «dzielenia się» lub «czynienia wspólnym». Oznacza ona konkretne rewolucyjne zniesienie stosunków własności konstytutywnych dla kapitalistycznych stosunków klasowych. Dzielenie się jako takie – jeśli w ogóle ma to jakieś znaczenie – trudno zrozumieć jako coś obejmującego zniesienie stosunków kapitalistycznych, ponieważ można łatwo wykazać, że różne rodzaje «dzielenia się» lub «czynienia wspólnym» odgrywają ważne role w społeczeństwie kapitalistycznym, w żaden sposób nie utrudniając kapitalistycznej akumulacji. Rzeczywiście, często są one niezbędne do tej akumulacji i konstytutywne dla niej: dobra konsumpcyjne dzielone w rodzinach, ryzyko dzielone za pośrednictwem ubezpieczenia, zasoby dzielone w firmach, wiedza naukowa dzielona za pośrednictwem publikacji akademickich, standardy i protokoły dzielone między rywalizującymi kapitałami, ponieważ leży to w ich wspólnym interesie. W takich przypadkach to, co jest wspólne, jest odpowiednikiem zawłaszczania i nie ma w tym sprzeczności. Dynamika komunizacji jako taka wiązałaby się ze zniesieniem takich form >>dzielenia się<<, tak jak wiązałaby się ze zniesieniem prywatnego zawłaszczania' (What are We to Do?).

Zasadniczo dzielenie się nie ma antagonistycznego wymiaru wymaganego od ruchu nastawionego na zniesienie kapitalistycznej formy wartości. Radykalny wymiar piractwa wynika z lekceważenia własności i państwa – jego ruchu jako negacji, a nie pozytywnych skutków 'dzielenia się plikami'. Rzeczywiście, termin 'dzielenie się plikami' można rozumieć jako rodzaj taktycznego posunięcia piratów, aby zdefiniować ich praktyki jako legalne i nieszkodliwe, a tym samym je udomowić. Perspektywa komunizacji ceni natomiast zdolność piractwa do wywracania i redystrybucji własności prywatnej, szkodzenia przedsiębiorstwom kapitalistycznym i destabilizacji podziałów między klasami. Taka działalność ma komunizm za swoją treść, jak wyjaśnia to Théorie Communiste:

'W toku walki rewolucyjnej zniesienie państwa, wymiany, podziału pracy, wszelkich form własności, rozszerzenie sytuacji, w której wszystko jest swobodnie dostępne dla zjednoczenie ludzkiej działalności – jednym słowem, zniesienie klas – to środki, które znoszą kapitał, narzucone przez same konieczności walki z klasą kapitalistyczną. Rewolucja jest komunizacją; nie ma komunizmu jako projektu i rezultatu, jest on sam swoją treścią'.

W swojej analizie zamieszek w Londynie w 2011 r. czasopismo SIC przedstawia diagnozę. Postfordowska restrukturyzacja kapitału i towarzysząca jej przedsiębiorczość klasy robotniczej skutecznie podzieliły klasę na jednostki - to triumf utwierdzony przez ideologię neoliberalną. To sprawiło, że klasa robotnicza przekształciła się ze zbiorowego podmiotu konfrontującego się z burżuazją w sumę proletariuszy, z których każdy jest indywidualnie powiązany z kapitałem i ze sobą nawzajem, bez zapośredniczenia w praktycznym doświadczaniu wspólnej tożsamości klasowej i organizacjach robotniczych, które reprezentowałyby klasę jako uznanego partnera społecznego, zaakceptowanego do uczestnictwa przy stole zbiorowych negocjacji.

Jednak walka klasowa nie jest po prostu dobrowolnym przedsięwzięciem, ale zjawia się nieustannie. Ponieważ 'reprodukcja relacji wyzysku jest sprzeczna', próby rozwiązania lub zakwestionowania kapitalizmu poprzez jego sprzeczności spontanicznie pojawiają się na powierzchni. To dlatego, że starsze organizacje lewicowe nie rozpoznały nowej sytuacji proletariackiej w postfordyzmie, zamieszki same w sobie nie zostały uznane za ruch komunistyczny. Istotnym faktem obecnej koniunktury dla komunizacji jest 'światowa prekaryzacja siły roboczej': sprzeczność między potrzebą kapitału, by znieść nieokiełznaną pracę za pomocą technologii, a jego nienasyconą potrzebą siły roboczej, osiągnęła punkt skrajny, w którym kwestionowana jest sama reprodukcja proletariatu. Walki stają się zatem walkami o reprodukcję, a nie o produkcję.

W poszukiwaniu środków reprodukcji, walki te często przybierają formę grabieży: 'Przywłaszczanie dóbr lub pieniędzy było przejściową praktyczną krytyką formy towarowej, ponieważ ci proletariusze ofensywnie brali to, czego potrzebowali, ale obiektywnie nie mogli tego zdobyć, a pod tym względem akt grabieży był równie ważny, jak łup'. Według SIC, dzięki tej praktyce 'buntownicy chwilowo kwestionowali formę towarową, ale robili to tylko na poziomie wymiany, ponieważ taki był zakres ich buntu'. Ta 'praktyczna krytyka' była często mylona, ​​nawet przez krytyków kapitalizmu, z rodzajem 'uprawnienia konsumenckiego', a tym samym zarzutem często obarczano piratów. W rzeczywistości, ujawnia ona teren walki w warunkach prekarności. Jest to teren naddeterminowany, z jednej strony, przez zwiększoną prekaryzację i zubożenie, a z drugiej strony przez wzmożoną obecność pracy strażniczej [mowa o pracy, która ma na celu pilnowanie i stabilizowanie grodzeń].

SIC krytykuje również sam bunt – w końcu nie doprowadził on do komunizmu. Dlaczego się nie powiódł? Po części dlatego, że łupy były odsprzedawane, co ponownie wprowadzało kapitalistyczną formę wartości. Walki muszą zostać uogólnione. 'Aby przezwyciężyć grabież na sprzedaż, istnienie wymiany musi być szeroko kwestionowane w uogólnionej walce komunizującej'. W pewnym sensie to właśnie osiągnęło powszechne piractwo. Ludzie nie tylko biorą to, czego potrzebują, ale, jak zauważyło wielu komentatorów, coraz bardziej gardzą płaceniem za muzykę. To sama forma wartości jest atakowana.

Podczas gdy SIC nie przedstawia żadnej teorii na temat tego, jak uogólnić taką komunistyczną walkę, piractwo dostarcza odpowiedzi, która jest zgodna z priorytetem Invisible Committee, jakim jest 'mnożenie nieprzejrzystości', co jest zgodne z maksymą Foucaulta, że ​​'widoczność jest pułapką' (Nadzorować i karać). Kody i kultury piractwa internetowego na jego najgłębszych poziomach upierają się, co do przymusowej anonimowości poprzez rozprzestrzenianie się darknetów, sieci cyfrowych, które maskują się coraz większymi poziomami bezpieczeństwa i tajemnicy. W kontrowersyjnym raporcie badacze Microsoftu doszli do wniosku, że darknety udostępniania plików są zasadniczo niemożliwe do całkowitego wyeliminowania:

'Wydaje się, że nie ma żadnych przeszkód technicznych dla technologii udostępniania plików peer-to-peer opartych na darknecie, które są coraz lepsze pod względem wygody, łącznej przepustowości i wydajności. Przyszłość prawna technologii darknet jest mniej pewna, ale wierzymy, że przynajmniej dla niektórych klas użytkowników, a być może i dla całej populacji, wydajne darknety będą istnieć'.

Z poziomu tych darknetów piraci posiadają zdolność do ingerowania w przepływy towarów informacyjnych w Internecie, zdolność, której nigdy nie można wyeliminować, a która opiera się na umiejętnościach i praktykach wypracowanych przez dziesięciolecia piractwa cyfrowego. Jest to sfera wolności i autonomii od państwa i, w pewnym stopniu, kapitalistycznych stosunków społecznych (wymiana towarów, zwłaszcza nielegalnych, kwitnie w darknetach). Z perspektywy komunizacji darknety są potencjalnym miejscem rozwoju zorganizowanych praktyk kwestionowania systemu kapitalistycznego poprzez świadomą i upolitycznioną samoaktywność użytkowników komputerów. Piractwo wyłania się zatem jako alternatywny układ pracy i konsumpcji, oparty na samozarządzaniu, dobrowolnym stowarzyszeniu i niekomercyjnych nagrodach, takich jak status. Status jest powiązany z umiejętnościami, cechą, która zachowuje piracką autonomię. W pewnym sensie, zorganizowane piractwo nie tylko przedstawia alternatywną wizję dla neoliberalnego kapitalistycznego Internetu, ale faktycznie ją osiąga, jednak tylko częściowo i tymczasowo. Piraci są swoim własnym niewidzialnym komitetem.

Oczywiście, możemy znajdować się u schyłku złotego wieku piractwa, ponieważ anonimowość jest coraz bardziej porzucana, a nowe usługi komercyjne powstały, aby ponownie wprowadzić relacje towarowe do konsumpcji mediów. I oczywiście, proletariat nie może się reprodukować tylko na darmowej muzyce i filmach. W ostatecznej analizie wady teorii komunizacji – jej niezdolność do odpowiedniego teoretyzowania aktywności politycznej wykraczającej poza zamieszki, jej brak zainteresowania konsolidacją zdobyczy antykapitalistycznych, jej wąskie skupienie na powstaniu kosztem jakiegokolwiek innego rodzaju aktywności – są również wadami polityki prowadzonej przez piractwo.

(...) Piractwo stanowi rodzaj odnawianej walki o własność, wędrownego antagonizmu zrodzonym nie ze świadomych motywacji politycznych piratów, ale ze sprzeczności konkretnego kontekstu politycznego i ekonomicznego: zakorzenionego w rosnącej automatyzacji, kontroli i militaryzacji. Podczas gdy organizacje polityczne wyrażające roszczenia piratów pojawiły się w miejscach takich jak Skandynawia, składają się one z mniejszości osób zaangażowanych w piractwo, a zatem nie reprezentują w pełni polityki pirackiej. Polityka piracka stanowi rzeczywisty ruch, taki, który nie ma precyzyjnych żądań ani rozwiniętych struktur organizacyjnych, ale taki, który pojawia się w pęknięciach i sprzecznościach cyfrowego kapitalizmu XXI wieku, w sferach produkcji i dystrybucji towarów. Nie można go łatwo pogodzić z rozbuchaną konkurencją kapitalistyczną, z socjaldemokratycznym reformizmem lub z bojowym antykapitalizmem. Jest to, ni mniej, ni więcej, ważna forma antagonizmu społecznego, zbiór technik, technologii i taktyk, które wyznaczają jeden z rodzajów rzeczywistego ruchu przeciwko ustalonemu porządkowi.

(...) W wywiadzie dla Vice Magazine, krótko po wyjściu z więzienia, Peter Sunde, jeden z założycieli The Pirate Bay, wyraża pesymizm w kwestii polityki internetowej. ;Porzuciłem myśl, że możemy wygrać tę walkę o internet' — stwierdza, odnosząc się do batalii o prywatność, autonomię użytkowników i niezależność od kontroli korporacyjnej. 'Myślę, że ludzie naprawdę muszą to zrozumieć. Przegraliśmy tę walkę'.

Rezygnując z walki o internet, Sunde twierdzi, że polityka powinna skupić się na 'prawdziwym świecie' 'skrajnego kapitalizmu': 'przestańmy traktować internet jakby był czymś innym, i zacznijmy skupiać się na tym, jak naprawdę chcemy, żeby wyglądało nasze społeczeństwo. Musimy naprawić społeczeństwo, zanim naprawimy internet'. To całkowite odwrócenie się od tej artykulacji polityki pirackiej, która wyłoniła się kilka lat wcześniej, a której założeniem było zachowanie swobód obywatelskich, a nawet reforma gospodarki kulturalnej, poprzez obronę internetu przed ingerencją państwa i kwestionowanie przepisów dotyczących własności intelektualnej.

(...) Porzucenie przez Sunde polityki opartej wyłącznie na Internecie na rzecz spraw przypominających bardziej tradycyjne lewicowe sprawy polityczne, takie jak zatrudnienie i władza korporacyjna, stanowi uderzający zwrot o 180 stopni w stosunku do 'kalifornijskiej ideologii' opisanej przez Richarda Barbrooka i Andy’ego Camerona: przekonania, że ​​sama technologia informacyjna 'wzmocni jednostkę, zwiększy wolność osobistą i radykalnie zmniejszy władzę państwa narodowego'. Jest to również, bardziej szczegółowo, przyznanie, że era masowego piractwa, jeśli nie dobiegła końca, to właśnie się kończy. Połączenie technologicznej restrukturyzacji dystrybucji mediów, ideologicznej indoktrynacji i skoordynowanych wysiłków prawnych, prowadzące do masowego pozbawienia umiejętności korzystania z komputerów w dużej mierze wyprzedziło piractwo. Nadszedł czas, aby zapytać, dlaczego projekt piracki, tak niespójny, a jednocześnie tak skoncentrowany, było nie było, zawiódł.

(...) W swojej krytyce Barbrook i Cameron zauważają podobieństwo polityki awangardy hakerów do 'demokracji Jeffersonowskiej'. (...) Idealnym, produktywnym układem społecznym dla Jeffersona byli drobni właściciele ziemscy i drobni producenci: farmerzy yeomani. Jefferson wierzył, że indywidualna samowystarczalność gwarantuje demokratyczne społeczeństwo. (...) Jednakże demokracja farmerów Jeffersona jest tylko jednym z wyrazów wiary w społeczeństwo zorganizowane na bazie drobnych producentów. W XIX-wiecznej Europie, gdzie większość ziemi była od dawna związana z dziedzicznymi majątkami, dużymi i małymi, ideał wolnego farmera miał znacznie mniejsze oddziaływanie. Bez wiary w obfitość ziemi nie byłoby iluzji pustej karty, na której można by stworzyć nowe społeczeństwo: musiałaby nastąpić jakaś rewolucyjna zmiana wewnątrz i przeciwko staremu. I dlatego to podobna, choć odrębna, filozofia polityczna pojawiła się we Francji wśród podobnej bazy społecznej rzemieślników – tych, którzy byli przyzwyczajeni do kontrolowania własnego procesu pracy i posiadania własnych narzędzi – którzy stanowili znaczną część francuskiej gospodarki. Ponieważ przywykli do zindywidualizowanego sposobu produkcji, wierzyli również, że samowystarczalność gwarantuje wolność i dobrobyt. Wiara, że ​​społeczeństwo powinno być zorganizowane na wzór drobnych indywidualnych producentów towarów, bez ingerencji państwa – wiara niezwykle pasująca do piratów i innych cyfrowych utopistów – znalazła swój najsilniejszy wyraz w ideach Pierre-Josepha Proudhona.

(...) Badacz zajmujący się zarządzaniem, Paul Adler, w dyskusji na temat polityki procesu pracy, podkreśla postępowy aspekt socjalizacji pracy - to kwestia tak zaniedbana przez badania organizacji, że sam autor charakteryzuje swoje stanowisko jako 'poglądu paleo-marksistowski'. Według Adlera badania procesu pracy skupiały się głównie na autonomii pracownika, przez co skłaniały się ku 'nostalgicznym żalom' za czasami niezależnych rzemieślników, czyli miały takie samo usposobienie jak te, które prezentował Proudhon. 'Autonomia jest jedynie odwrotnością współzależności', stwierdza, ale 'współzależność może przybierać formy oparte na przymusie lub współpracy'. To ostatecznie wyobcowane kapitalistyczne stosunki produkcji w formie własności prywatnej i systemu klasowego sprawiają, że współzależność wydaje się przymusowa: 'zamiast rozszerzającego się stowarzyszenia producentów stopniowo panujących nad swoją zbiorową przyszłością, ta współzależność pojawia się, przynajmniej na początku, w formie nasilenia przymusu ze strony quasi-naturalnych praw rynku wobec firm i korporacyjnej biurokracji wobec pracowników'. Uznanie uspołecznienia produkcji, a także uznanie współzależności, a nie walka z nią, jest podstawą dla polityki tworzenia bardziej egalitarnego świata.

Jednak nawet gdy kultura remiksu, samplowania i produkcja peer-to-peer wskazują na socjalizację produkcji kulturowej za pośrednictwem sieci cyfrowych, piraci i reformatorzy praw autorskich konsekwentnie powołują się na zasady Proudhona opisane powyżej. Opisując prawa własności intelektualnej jako prowadzące do 'monopoli' i 'gatekeeperów', a nie do zabezpieczania własności środków produkcji, autorzy tacy jak Lawrence Lessig i Cory Doctorow stawiają na pierwszym miejscu potrzebę utrzymania przez małych niezależnych producentów warunków pracy i maksymalizacji ich szans rynkowych. Jest to punkt widzenia, który widzi w Internecie silnik wzmocnienia indywidualnej pozycji przeciwko kontroli korporacyjnej na wielką skalę.

To wzmocnienie pozycji wynika z domniemanej zdolności Internetu do zakłócania korporacyjnych 'pośredników' za pomocą technologii, które działają 'peer-to-peer', eliminując w ten sposób wścibskich i wyzyskujących pośredników. W terminologii technicznej to zakłócenie jest określane jako 'dezintermediacja': usuwanie pośredników, często za pomocą technologii sieciowych. Geograf Mark Graham rozpoczyna swoje omówienie tej koncepcji od wskazania, jak dużą rolę odgrywa ona wśród teoretyków Internetu i rozwoju. (...) Propozycja Grahama na rozwiązanie problemu braku pośrednictwa polega na świadomym tworzeniu 'cybermediatorów', zaplanowanych 'pośredników', którzy pomagają małym producentom w dostępie do globalnych łańcuchów dostaw. Takie rozwiązanie, w świetle roli odgrywanej przez piractwo, jest zarówno ironiczne, jak i całkowicie właściwe. Ironiczne jest to, że skutki zrywania zapośredniczeń w Internecie wywołują próżnię wymagającą nowych i lepszych, bardziej zaawansowanych technologicznie pośredników, aby ją wypełnić. I jest to właściwe, ponieważ gospodarki pirackie, czy to organizowane dla zysku, z powodów politycznych, czy po prostu dla psoty, zawsze opierały się na 'cybermediatorach': piraci byli pierwszymi i przez pewien czas głównymi cybermediatorami dla mediów cyfrowych online. Zniesienie pośredników, strażników, mediacji, które, ogólnie rzecz biorąc, tak bardzo zajmuje rewolucjonistów internetowych, nigdy nie zostało osiągnięte. Coś zawsze stoi na przeszkodzie.

(...) Oznacza to, że obecnie zanikające już hasło pirackiej dezintermediacji - 'peer-to-peer' - zawsze było iluzją. W sieciach cyfrowych nie może zachodzić bezpośrednie połączenie z jednego komputera do drugiego. Pomiędzy peerami istnieją poziomy mediacji – protokoły, algorytmy, interfejsy, języki – często grupowane w pojedynczym pakiecie oprogramowania, czy będzie to Napster, czy klient BitTorrent. W rzeczywistości 'peer-to-peer' było ostatecznie nieudanym alibi zastosowanym przez Napstera w jego obronie przed zarzutami, że świadomie pomagał w naruszeniu praw autorskich. Napster zrzekł się jakiejkolwiek odpowiedzialności za działania swoich użytkowników: to, co robili między sobą, miało być ich prywatnym wyborem, nad którym Napster nie miał kontroli. Od tamtej pory hasło 'peer-to-peer' było używane jako alibi dla innych ściganych usług oprogramowania.

Dezintermediacja, przynajmniej w gospodarce kulturalnej, jest czymś przesadzonym, o ile nie mitycznym. Opiera się na fantazjach o bezpośredniości i niezależności, które są kamieniami węgielnymi szerszych ideologii indywidualnej 'wolności' przyznawanej przez komputery i sieci cyfrowe. Piraci nie zniszczyli pośredników, a jedynie opracowali technologie, które, jak mieli nadzieję, zastąpią przestarzałych pośredników, takich jak wytwórnie płytowe i organizacje branżowe w rodzaju Motion Picture Association of America (MPAA). Zamiast tego nowi komercyjni cybermediarzy, tacy jak Netflix i Spotify, przejęli tę rolę, a wielu artystów doświadcza większego wykorzystania i mniejszej władzy niż przed zakłóceniem przemysłu muzycznego i nadal jest zmuszanych do podpisywania niekorzystnych kontraktów nagraniowych. Jak fala piractwa mogła tak opaść?

(...) Niepowodzenie peer-to-peer wynikało z faktu, że w swojej gorliwości do atakowania i skutecznego zastępowania pośredników (nawet gdy się tego wypierano), błędnie zdiagnozowano zarówno skład klasowy pracowników twórczych, jak i źródło wyzysku - w analogiczny sposób jak Marks zarzucał to Proudhonowi. Ruch nigdy spójnie nie zakwestionował idei, że gospodarka kulturalna powinna funkcjonować podług drobnej produkcji towarowej i mitów twórczości artystycznej, które towarzyszą tym poglądom. Piosenka, film, obraz, nawet idea – nic z tego nie może powstać ex nihilo z romantycznego geniusza jednostki. Będąc uzależniona, jak u Proudhon, od figury pojedynczego drobnomieszczańskiego rzemieślnika jako siły napędowej stojącej za produkcją kulturalną, większość rozwiązań zgłaszanych przez komentatorów wpada w nieudane strategie Proudhona: zgodnie z którymi, gdyby artyści mogli posiadać to, co tworzą, i czerpać pełne zyski bez pośredników, takich jak wytwórnie płytowe, ich sytuacja uległaby poprawie.

Jednakże, podczas gdy związek między pracą twórczą a drobnomieszczańskim punktem widzenia produkcji, o którym mówiliśmy wcześniej, jest rzeczywiście trwały, to nie dotyczy on już dzisiejszej produkcji kulturalnej. Współczesna produkcja kultury w kapitalizmie, przygwożdżona do technicznego aparatu stworzonego z martwej pracy, przeznaczonego do produkcji towarów dla zysku, została uspołeczniona w ramach ogromnej globalnej 'fabryki' składającej się z warstw pracowników formalnych i nieformalnych działających w obiegach produkcji, dystrybucji i konsumpcji: w pewnym sensie, to właśnie tak próbowałem teoretyzować Internet w tej pracy. Wewnątrz globalnej fabryki kapitalistycznego Internetu 'artysta' jest specjalnym określeniem stosunkowo uprzywilejowanego pracownika, który wytwarza tylko część towaru kulturalnego.

(...) Postępowa polityka kultury cyfrowej uznałaby uspołecznienie pracy za fakt i zrozumiała, że ​​polityka musi z niego wypływać. Pracownicy kreatywni sprzymierzyliby się z innymi pracownikami w łańcuchu produkcyjnym jako klasa i utworzyliby rodzaje organizacji, takie jak związki zawodowe, które były narzędziami polityki klasowej, w celu kontrolowania środków produkcji, a nie tylko 'własnych' produktów. W obecnym ekosystemie mediów online może to oznaczać demokratyczną kontrolę nad platformami, architekturą techniczną dla tak dużej części cyfrowej produkcji kulturalnej. Wtedy aparat produkcji kulturalnej mógłby być kontrolowany demokratycznie, a nie przez despotyzm rynków i prywatny zysk. Rzeczywiście, ostatnie prace na temat 'platformowego kooperatyzmu', wyłaniające się z dyskusji o pracy cyfrowej, zerkają właśnie w tym kierunku (Schneider, Scholz), podobnie jak ma to miejsce w przypadku inicjatyw rozwijanych w ramach firm platform cyfrowych, takich jak Tech Workers Coalition, gdzie uprzywilejowani pracownicy cyfrowi rozpoznają innych pracowników, których praca jest równie niezbędna dla Internetu, i stają po ich stronie.

Piractwo zachwiało istniejącymi układami produkcji kulturalnej, ale w oderwaniu od jakiejkolwiek kompleksowej krytyki dominujących ideologii produkcji kulturalnej, żadna nowa polityka nie mogła wypełnić pustki. Piraci stworzyli potężnego, technologicznie ulepszonego molocha przeciwko własności intelektualnej, ale bez krytyki własności intelektualnej jako formy własności prywatnej, stare stosunki produkcji pozostały nienaruszone. Era P2P dobiegła końca; w istocie, nigdy się tak naprawdę nie zaczęła".

G. Mueller, Media Piracy in the Cultural Economy: Intellectual Property and Labor under Neoliberal Restructuring, New York and London 2019.