wtorek, 5 listopada 2024

Za komuny było lepiej: komunalne Powstania Ziemi

"Kiedy Marks, przyglądając się z Londynu, czytał doniesienia o tym, co działo się na ulicach Paryża wiosną 1871 roku, wszystko wskazywało na to, że po raz pierwszy w życiu zaczął wyobrażać sobie, jak wyglądają zwykli ludzie pracy, gdy funkcjonują jako właściciele swojego życia, a nie jako niewolnicy płacy. W Wojnie domowej we Francji Marks należycie odnotowuje osiągnięcia ustawodawcze komunardów. Ale to forma, jaką przybierało ich życie, sztuka i zarządzanie ich codziennym biegiem spraw, przykuły jego uwagę i zmieniły ścieżkę jego własnych badań i pisarstwa w ostatniej dekadzie jego życia. Kwestie, którymi zajmował się w późniejszych latach, wyselekcjonowane przez niego materiały i szersze intelektualne, polityczne i geograficzne krajobrazy, które sam sobie nakreślił, uległy znacznym zmianom z powodu spotkania z formą komuny. Idee komunardów w 1871 r., choć mogły być wzniosłe, nie zaprzątały go. Liczyły się raczej praktyki komunardzkie — 'samo istnienie' Komuny, jak to ujął. Ciekawość i zdziwienie Marksa były zarezerwowane dla odkrycia i wdrożenia przez zwykłych ludzi, 'w końcu', pewnej formy: 'formy politycznej, w której mogło się dokonać wyzwolenie ekonomiczne pracy'.

Okazuje się, że ekonomiczna emancypacja pracy nie była celem aspiracyjnym ani nagrodą za dobre sprawowanie. W żywej, oddychającej postaci ludzi prowadzących życie poza jakimkolwiek spisanym scenariuszem, oparte na współpracy i stowarzyszeniu, w ich 'namiętnej współpracy' — to określenie Fouriera — ta emancypacja postępowała już materialnie w toku. Robotnicy chcieli zorganizować swoje życie społeczne zgodnie z zasadami stowarzyszenia i współpracy. Nadali temu pragnieniu nazwę 'komuna', nawiązując do hasła, które zaczęło rozbrzmiewać na spotkaniach robotniczych i w klubach w całym mieście pod koniec okresu Drugiego Cesarstwa.

(...) Podczas gdy Marks widział w Komunie Paryskiej z 1871 r. doniosłe wynalezienie nowej formy, Piotr Kropotkin, jak się zdaje, dostrzegał tu raczej ponowne odkrycie formy uprzednio istniejącej. Tak więc jedno z bardziej interesujących spośród wielu przemyśleń Kropotkina nad formą komuny pojawia się nie w jego pismach o powstaniu z 1871 r., ale raczej w toku jego długiej historii innego powstania francuskiego — wielkiego, jak je nazwał w tytule swojej książki La Grande Révolution, czyli: Wielka Rewolucja Francuska. Dusza rewolucji francuskiej z 1789 r., jej jedyny wigor, jak pisze, składała się z około sześćdziesięciu dzielnic wywodzących się bezpośrednio z ruchów ludowych i nieoddzielających się od ludu, dzielnic, które uczyniły z miasta Paryża rozległą powstańczą Komunę: 'nowością, którą [lud francuski] wprowadził do życia Francji, była Komuna Ludowa. Centralizacja rządowa nastąpiła później, ale rewolucja rozpoczęła się od zawiązania Komuny'.

Równie ważne jak dzielnice sąsiedzkie stolicy, jak jasno stwierdza Kropotkin, były komuny chłopskie na wsi. Kolejne powstania chłopskie odegrały ogólnie niedocenianą, ale decydującą rolę w radykalizacji procesu rewolucyjnego w latach 1789-1794. To właśnie te ostatnie siły ze wsi domagały się zniesienia praw feudalnych i zwrotu feudalnych ziem, które panowie i duchowni przejmowali od wsi od XVII wieku. W końcu, jak przypomina nam Kropotkin, głównym narzędziem wyzysku ludzkiej pracy w tamtym czasie nie była fabryka, która ledwie co istniała, ale ziemia. To na posiadaniu wspólnej ziemi skupiała się XVIII-wieczna myśl rewolucyjna. (To samo, mogłabym dodać, można powiedzieć o naszych czasach). Powstanie wiejskich komun na wsi, pisze, 'jest samą istotą, fundamentem wielkiej rewolucji'. W tym samym czasie Paryż 'wolał organizować się w ogromną komunę powstańczą, a ta komuna, tak jak komuna średniowiecza, podjęła wszelkie niezbędne środki obrony przed królem'. To Paryż jako komuna obalił króla, stał się bronią sankiulotów przeciwko rodzinie królewskiej i spiskowcom i podjął się zrównywania fortun. Dzielnice paryskie miały utrzymać inicjatywę rewolucyjną przez prawie dwa lata. Dzielnice były nie tylko 'prawdziwym centrum i prawdziwą władzą rewolucji', ale gdy zamarły, sama rewolucja dobiegła końca, ponieważ wówczas zaczął umacniać się rząd centralny.

Zarówno dla Marksa, jak i Kropotkina rewolucja jest nieodróżnialna od demokracji bezpośredniej w formie komuny, a demokracja ta jest powstaniem wykraczającym poza obecnie obowiązujące formy polityczne. To właśnie miał na myśli Marks, gdy mówił o Komunie Paryskiej jako 'na wskroś elastycznej formie politycznej'. Forma komuny, zarówno dla Marksa, jak i Kropotkina, jest jednocześnie tak kontekstem, jak i treścią rewolucji, lub, jak ujął to Kropotkin, 'niezbędnym otoczeniem dla rewolucji i środkiem do jej przeprowadzenia'.

Moim celem w tych krótkich rozważaniach nie jest podanie definicji formy, która w swojej przygodności, braku abstrakcyjnego wyrazu i ciągle niedokończonej naturze ledwo nadawałaby się do podjęcia takiego zadania. Forma komuny, jako forma, nie nadaje się do statycznej definicji, niezmiennej w czasie; nie rozwija się ona w ten sam sposób wszędzie na świecie. Nie jest ona pojęciem. W rzeczywistości jest ona nierozerwalnie związana ze swoimi różnymi historycznymi wcieleniami, z tym, co Marks mógłby nazwać jej różnymi 'roboczymi istnieniami', z których każde wyraża się w szczególnych warunkach teraźniejszości, w szczególnej sytuacji. I tak musimy patrzeć na jej historię, na historię rzeczywistych zmagań materialnych, aby odnaleźć tego rodzaju momenty alternatywnych kreacji i odtworzyć, najlepiej jak potrafimy, ich powiązania z inicjatywami i eksperymentami zachodzącymi w naszym własnym czasie - nie tylko ich własne, szczególne 'robocze istnienia', ale i złożone echa, jakie się w nich odbijają. Są to lokalne eksperymenty, które nie pozwalają się zdefiniować w kategoriach lokalnego szowinizmu. Tylko poprzez odtworzenie minionych sytuacji — ponowne umiejscowienie tego, co w rzeczywistości funkcjonuje jako bitwy specyficzne dla danego miejsca — możemy zacząć dostrzegać ich związek z innymi doświadczeniami, toczonymi w innym miejscu i o innym czasie.

W ciągu ostatnich kilku lat dynamiczne walki terytorialne, takie jak ZAD (skrót od 'Zone to Defend') w pobliżu wioski Notre-Dame-des Landes w zachodniej Francji, której przykład jest szeroko omawiany na kolejnych stronach, lub okupacje rurociągów w Ameryce Północnej, ożywiły pewne aspekty komuny jako formy i uczyniły ją swoją własną. Ruchy takie jak obrona lasu Weelaunee w Atlancie ('Stop Cop City') stanowią potężne interwencje przeciwko stale przyspieszającej destrukcji środowiska życia, która zachodzi wszędzie wokół nas. Ale istnienie tych ruchów dzisiaj — sam fakt ich istnienia — miało również drugorzędny, ale moim zdaniem nie mniej dramatyczny efekt, któremu przyglądam się w tej książce: zmieniły one to, co zauważamy w niedawnej przeszłości, a zwłaszcza w latach 60. i 70. Ta książka stanowi w dużej mierze refleksję nad nieplanowanym wpływem pamięci politycznej i tym jak zmienia ona rozumienie historii. Dzisiejsze zmartwienia ekologiczne budzą nowe echa niedawnej przeszłości, które z kolei zmieniają nasze rozumienie tego, co liczy się teraz. Współczesne walki o ziemię pomagają nam przepisać na nowo główne linie konfliktu od drugiej połowy XX wieku aż do naszych czasów. Zmieniają nasze rozumienie tego, co miało znaczenie wtedy i co ma znaczenie (lub co jest dla nas przydatne) teraz. Długofalowe walki toczone, czy to w latach 70. przez rolników i ich sojuszników w południowej Francji, czy to w pobliżu Tokio, aby zapobiec zagarnięciu ziemi na potrzeby rozwoju infrastruktury lub wojska, stają się widoczne i dzięki nim możemy dostrzegać walki definiujące naszą epokę.

W świetle współczesnych ruchów, obecny krajobraz teoretyczny również ulega rekonfiguracji. Antyproduktywistyczny marksizm z lat 70. w wydaniu myśliciela takiego jak Henri Lefebvre, w dużej mierze ignorowany w swoim czasie we Francji (choć nie w Ameryce), zyskuje nowy wydźwięk, w dużej mierze z powodu zainteresowania, jakie Lefebvre objawiał wobec centralnej kwestii dla rozumienia komunalnej formy życia codziennego: wobec czego wyraża ona niezadowolenie i wobec czego jest ona alternatywą. Teksty z lat 70., napisane przez niego i innych autorów, stają się na nowo użyteczne w naszych wysiłkach na rzecz przezwyciężenia logiki kapitalistycznej tu i teraz, poprzez odzyskiwanie przeżywanego czasu i przestrzeni.

Te regionalne historie zaczerpnięte z niedawnej przeszłości — jak również antyproduktywistyczna myśl lat 70. — są oczywiście bardzo cenne dla tych, którzy prowadzą okupacje terytoriów, tych, którzy, gdy to piszę, są w trakcie ponownego wynajdywania form życia wspólnotowego w przestrzeniach wiejskich, które zachowały szereg przedkapitalistycznych zwyczajów i praktyk. W drugiej części książki omawiam pewien zakres tych nieakumulacyjnych praktyk — obronę, przyswojenie, kompozycję, restytucję — opartych na bliskości z ziemią i związanych z utrzymaniem i figurą chłopa (paysan). Praktyki te, które stanowiły integralną część inteligencji politycznej ZAD w Notre-Dame-des-Landes, manifestują się obecnie na nowo w nieustającym ruchu, który wywodzi się z ZAD i który przywołuję w zakończeniu tej książki: Les Soulèvements de la Terre (Powstania Ziemi). Ten świeży ruch właśnie w tej chwili ustala zestaw priorytetów i w bardzo publiczny sposób przechodzi do ofensywy przeciwko przejmowaniu i grabieży ziemi we Francji i poza nią. Poprzez swoją kreatywność i elastyczność, poprzez jasne określenie wspólnego wroga, a przede wszystkim poprzez powtarzane gesty współpracy, różne grupy i jednostki, które tworzą ten ruch, stanowią wspólny front. I dostarczają nam jednej z najbardziej wyrazistych figur komuny jako formy, do jakiej mamy wgląd w naszych czasach.

(...) Pod koniec lat 60., podczas ogólnokrajowego strajku generalnego we Francji, który sam w sobie był częścią politycznego i społecznego przewrotu, jaki ogarnął cały glob, szczególny — rzeczywiście wyjątkowy — obrót wydarzeń z maja-czerwca 1968 r. w mieście Nantes wymaga dokładnego zbadania. Nantes było bowiem jedynym miastem we Francji, które odpowiedziało na ogólną zapaść usług publicznych podczas strajku generalnego, organizując coś w rodzaju równoległej administracji w celu zaspokojenia podstawowych potrzeb miasta i uczyniło to w alternatywny i wysoce praktyczny sposób. Z tego powodu samorządne miasto Nantes podczas tych kilku tygodni '68 jest powszechnie pamiętane jako 'Komuna w Nantes'.

(...) Pracownicy przemysłu lotniczego w fabryce Sud-Aviation pod Nantes byli pierwszymi w całym kraju, którzy zajęli swoją fabrykę; ich wzorcowa akcja zapoczątkowała serię takich okupacji w regionie, a następnie w całej Francji. Paysans w tym regionie, którzy od dawna utrzymywali sieci spółdzielczej dystrybucji żywności na własny użytek w tych trudnych czasach, zaczęli dostarczać żywność ze swoich gospodarstw strajkującym pracownikom i ich rodzinom po kosztach, a nawet za darmo. Nie tylko wykarmiono biedne rodziny, ale także omijano ogólnie przyjęte kapitalistyczne metody dystrybucji żywności, w dużej mierze organizowane przez pośredników, co wyraźnie podważyło ich niezbędność w całym procesie. Dystrybucję żywności koordynował centralny komitet strajkowy — rodzaj ludowego rządu odpowiedzialnego za działania w sąsiedztwie — od końca maja do początku czerwca, co pomagało koordynować zbiorową dystrybucję żywności i inne działania w sąsiedztwie.

(...) Być może najbardziej adekwatne porównanie z Komuną w Nantes z 1968 r. znajduje się daleko, ale ma miejsce w tym samym czasie, na ulicach Detroit, Oakland i innych dużych miast Stanów Zjednoczonych, gdzie członkowie Partii Czarnych Panter na rzecz Samoobrony przejęli zarządzanie czarnymi dzielnicami. Dzięki wydawkom śniadań w szkołach, piekarniach i innych oddolnych organizacjach społecznych, Pantery, jak sugeruje ich były działacz, Lorenzo Kom’boa Ervin, przekształciły swoje społeczności i dzielnice w komuny o władzy równoległej. Zarówno w Nantes, jak i w Oakland rewolucja była zakorzeniona w codziennym życiu. Czystość ideologiczna miała mniejsze znaczenie niż transformacja na poziomie codziennych rytmów, codziennych potrzeb i przyjemności. Biorąc zbiorową odpowiedzialność za zaspokajanie codziennych potrzeb ludzi, odzyskując codzienność poprzez walkę polityczną, dokonywali rewolucji na skalę, którą ludzie mogli rozpoznać.

(...) Sojusze między miastami i wsiami w regionie Loire-Atlantique w latach 60. i 70. są szczególnie uderzające, gdy przypomnimy sobie, że w 1871 r., podczas kolejnego eksperymentalnego tworzenia formy komuny, ogromne odległości i to, co Marks nazwał 'chińskim murem kłamstw', oddzielały paryskich komunardów od wszelkich towarzyszy, których mogliby napotkać w innych prowincjonalnych miastach Francji, lub od wszelkich potencjalnych towarzyszy (lub, w tym wypadku, środków utrzymania) zlokalizowanych na wsi. Oddzielenie Paryża od wsi i wychodzenie na jaw zdolności Wersalczyków do kontrolowania doniesień na temat tego, co działo się w stolicy, z jednej strony, i niezdolność Paryżan do przezwyciężenia blokady wojskowej, z drugiej, leżały u podstaw wielu komentarzy odnoszących się do trudności, z jakimi borykali się paryscy komunardzi, napisanych w trakcie i po powstaniu przez komunardów takich jak André Léo, Benoît Malon i inni. W latach następujących po masakrze komunardów, anarchistyczny geograf i ocalały z komuny Élisée Reclus starał się - szczególnie w swojej broszurze Do mojego brata chłopa (1899) - naprostować podejście, w ramach którego wiejskie sprawy i wiejscy pracownicy byli systematycznie pomijani w dyskursach i wyobrażeniach lewicy. Reclus coraz częściej uważał podział między pracownikami miejskimi i wiejskimi za najpoważniejszy dylemat, przed którym stoi lewica, dylemat znacznie wzmocniony przez niezdolność miejskiej lewicy do rozpoznania go jako problemu. Lewica nie potrafiła dostrzec, w jakim stopniu mieszkańcy miast zajmowali uprzywilejowaną pozycję w jej własnych analizach.

Aktywny udział podgrupy rolników z Nantes w maju 1968 r., paysans, którzy w rzeczywistości 'karmili' powstanie i utrzymywali jego uczestników przy życiu, stworzył możliwość, jeśli nie rzeczywistość, walki, która mogła trwać i stać się sposobem na życie. W La Conquête du pain (Zdobyciu chleba) (1892) Piotr Kropotkin wyobrażał sobie, jak długo mogłaby trwać Komuna Paryska, gdyby regiony sąsiadujące z miastem zostały przekształcone w kwitnące ogrody warzywne. Czas trwania ruchu wyraźnie zależy od jego zdolności do bezpośredniego zaangażowania po swojej stronie środków utrzymania. Oprócz zapewnienia łatwego dostępu do pożywienia, takie działanie prowadzi do zwiększonej zażyłości i wiedzy o otoczeniu. Udział paysans pracujących solidarnie ze studentami i strajkującymi robotnikami sprawił, że to, co wydarzyło się w Nantes '68, spełniło, choć na krótko, zarys fantazji Kropotkina, jako że mieszkańcy miasta i jego okolic żyli na co dzień w formie powstańczej komuny.

Integracja części populacji paysans z koalicją ludzi pracy uczyniła z Nantes być może najbardziej osobliwy przejaw podmiotowości relacyjnej, o której często mawia się, że leży u podstaw polityki lat 60. W Paryżu na przykład taka podmiotowość relacyjna została stworzona, przynajmniej w ujęciu Henriego Lefebvre'a, przez przypadek zrodzony z planowania urbanistycznego: studenci uczęszczający do nowo wybudowanego kampusu Uniwersytetu Paryskiego w Nanterre byli zmuszeni codziennie przechodzić przez algierskie bidonville, aby dotrzeć do i z przystanku metra. Lefebvre lubił wracać do tego przykładu ze względu na to, że stanowił on zwięzłą ilustrację dla jego teorii sprzeczności przestrzennej. Udowodniał on, jego zdaniem, że dialektyka była żywa i dobrze się rozwijała i objawiała się w takich witalnych doświadczeniach nierównomiernego rozwoju, które miały miejsce codziennie — i, powtórzę, tego rodzaju częstotliwość jest niezbędna — w każdym dużym środowisku miejskim. To były rodzaje doświadczeń, które dla niego niosły ze sobą pewne konsekwencje. Nierówności ekonomiczne, namacalne rezultaty państwowego wysiłku modernizacyjnego wprowadzonego po wojnie, wytworzyły nie tylko kontrastujące krajobrazy i środowiska życiowe, ale także bardzo różne temporalności: jak ujął to niemiecki filozof i krytyk kultury Ernst Bloch: 'nie wszyscy żyją w tym samym Teraz'. Nierówności przestrzenne i czasowe stały się namacalne nie tyle przez kontrast między poszczególnymi bytami, takimi jak 'funkcjonalistyczny kampus' i 'imigranckie slumsy', ile przez codzienne przeżywanie i doświadczanie ich rażącego zestawienia ze sobą. Kiedy codzienne dojazdy studentów na zajęcia zostały przerwane przez strajk, nowe trajektorie zaprowadziły ich do organizowania się w algierskich foyer (schroniskach robotniczych). Spotkanie dwóch tak odmiennych światów, ze wszystkimi pragnieniami, niezręcznościami, uprzedzeniami i złudzeniami, które są skutkiem takich ulotnych zderzeń, stanowiło istotę nowej świadomości politycznej, która narodziła się w 1968 roku.

(...) Na długo przed 1968 rokiem, nowa lewica rolnicza faktycznie zaznaczała swoją obecność w regionie Loire-Atlantique. Lata 40. i 50. XX wieku były szczytem działalności na przykład Jeunesse Agricole Catholique (JAC), ruchu broniącego interesów chłopów. 'To system kapitalistyczny oparty na zysku musi zostać zmieniony', pisał Bernard Lambert w artykule zatytułowanym 'Czy maszyna zwycięży nad człowiekiem?' opublikowanym w Jeunes Forces Rurales, szeroko rozpowszechnionym czasopiśmie JAC. '[System kapitalistyczny] uniemożliwia każdemu człowiekowi, niezależnie od jego urodzenia lub majątku, zajęcie miejsca w społeczeństwie na podstawie jego zdolności manualnych i intelektualnych'. Od początku lat 60. XX wieku regionalni rolnicy stali na czele powstania paysans przeciwko stale rosnącym kapitalistycznym i państwowym ograniczeniom dla ich sposobu życia. Dążyli do rozwinięcia formy autonomii regionalnej, a to oznaczało zerwanie ze związkami zawodowymi kierowanymi na szczeblu krajowym. Odnosząc się do nowych praktyk, które miały miejsce poza nadzorem i jurysdykcją związków krajowych, Lambert zauważył później w wywiadzie: 'Straciliśmy nawyk pytania naszych ojców duchowych w Paryżu, co powinniśmy myśleć o podejmowanych przez nas działaniach'.

(...) Gdzie indziej sugerowałam, że Les Paysans dans la lutte des classes [autorstwa Lamberta] można porównać z kanonicznymi tekstami rewolucyjnymi tamtej epoki, takimi jak Wyklęty lud ziemi Frantza Fanona i Druga płeć Simone de Beauvoir, i to nie tylko ze względu na szeroką dystrybucję w momencie jego publikacji. (Książka sprzedała się w ponad stu tysiącach egzemplarzy i została szybko przetłumaczona na język niemiecki, włoski i portugalski). Podobnie jak dwa pozostałe dzieła, książka Lamberta daje wyraz prawdziwie nowej podmiotowości politycznej, która została ujęta już w tytule. Nowa podmiotowość wyłania się na kartach książki Lamberta, aby towarzyszyć podmiotowości kobiet lub skolonizowanych w formie paysana: obrońcy ziemi. Pracując w krajobrazie i projektując go, znając dogłębnie konkretne środowisko, a zwłaszcza wiedząc, jak z niego korzystać bez nadużywania go, to paysan tworzy le pays [kraj]. Dzisiaj paysan pozostaje terminem autoidentyfikacji wybieranym przez wielu młodych rolników, przejmowanym na nowo i wyrażającym nowe wartości, choć był już terminem poniżającym, podczas gdy termin rolnik (agriculteur) jest postrzegany jako redukujący pracownika ziemskiego do rangi każdego innego producenta towarów. Podczas gdy współczesny rolnik żeruje na życiu, zmniejsza jego różnorodność i jest główną siłą w ekologicznej degradacji, paysan wnosi wkład do świata żywych.

Jeśli już, biorąc pod uwagę długą historię miejskiego stosunku do zakorzenionego wśród chłopstwa konserwatyzmu, jego izolacji i rzekomej niezdolności do organizowania się politycznie oraz jego ciągłych niepowodzeń w budowaniu solidarności nie tylko z robotnikami fabrycznymi, ale nawet między sobą, wydaje się, że to chłopi mogliby najwięcej zyskać na takim mariażu. 'Wżenialiby się' wtedy [w klasę robotniczą]. W końcu rolnicy mieliby być zacofani, desperacko trzymając się starych, przebrzmiałych sposobów postępowania, podczas gdy pracownicy miejskich fabryk żyć mieli już w nowoczesnej epoce historycznej. Jako główne elementy rozwoju i funkcjonowania kapitalizmu, robotnicy fabryczni byli w rzeczywistości jego muskularnym uosobieniem. Z drugiej strony chłopi, zdaniem wszystkich, od Włodzimierza Lenina po najbardziej zagorzałego kapitalistycznego modernizatora, byli elementami szczątkowymi, które miały zostać zmiecione wraz z upływem czasu. Byli reliktami do remontu lub wymiany. Jeden z takich zagorzałych modernizatorów, ówczesny minister obrony Michel Debré, głośno odwołał się do tego stereotypu, wyjaśniając, dlaczego rząd w pierwszej kolejności wybrał płaskowyż Larzac na miejsce poligonu wojskowego. Płaskowyż był, jego zdaniem, zamieszkiwany przez 'kilkoro rolników, garstkę, która nie wiedzieć czemu hoduje jakieś owce, żyjąc z grubsza tak jak w średniowieczu'.

Ale czym innym jest uznanie postępującej utraty centralnej pozycji zajmowanej przez francuskiego robotnika fabrycznego w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat, a czym innym twierdzenie, że chłop lub wieś mają w ogóle przyszłość. Aby do tego dojść, wymagana jest dość poważna zmiana perspektywy w odniesieniu do anachronicznej pozycji chłopa w stosunku do modernizacji kapitalistycznej, zwłaszcza po drugiej wojnie światowej. Badania literaturoznawcy Eraga Ramiziego nad figurą chłopstwa w literaturze europejskiej początku XX wieku wyraźnie pokazują, jak samo utrzymywanie się działalności chłopskiej i odrębnej gospodarki chłopskiej opierającej się w dużej mierze, jeśli nie całkowicie, na zagwarantowaniu utrzymania – uprawie roli i reprodukcji gospodarstwa, ludzi i żyjących w nim stworzeń w sposób nieakumulacyjny – wchodziło w niezgodę z miejskim kapitalizmem, której nie można wytłumaczyć samą przestrzenną odległością od miejskich ośrodków władzy. Rodzinni producenci rolni, którzy zajmują się głównie, jeśli nie wyłącznie, gospodarką na własne potrzeby, również uchodzili za nieprzystosowanych, zarówno jeśli chodzi o codzienne rytmy ich codziennego życia, jak i o ich wymiar dziejowy. Ich zakorzenienie w ziemi samo w sobie wskazywało, że ich troski w znaczący sposób wywodziły się z przeszłości, a zatem pozostawały w konflikcie lub kolidowały z troskami kapitalistycznej teraźniejszości: wzrostem, postępem, akumulacją, ruchem, szybkością i zmiennością. W tym sensie chłopi są dla Ramiziego ciągłym przykładem tego, co teoretyk kultury Raymond Williams nazwał siłami 'resztkowymi': 'w zasadzie ukształtowanymi w przeszłości, ale wciąż aktywnymi w procesie kulturowym'. W rzeczywistości są to pozostałości po ludziach – niosą ze sobą ślad minionych czasów, ale jest to przeszłość, która przetrwała w teraźniejszości. Często wypominany 'konserwatyzm' lub tradycjonalizm chłopów to czasami nic innego jak nieugięta determinacja wymagana od nich w obronie i zachowaniu przetrwania ich podstawowej jednostki zarówno produkcyjnej, jak i konsumpcyjnej: rodzinnego gospodarstwa rolnego. Dla nich jest to kwestia pozostania przy tym, co stare i działające. Z punktu widzenia miasta wykluczenie z dominującego procesu modernizacji sprawia, że ​​wydają się oni przestarzali, uchodzą wręcz za 'atawistyczne dziwactwa' – to określenie Ramiziego – a ich sporadyczne powstania i niezadowolenie są oznaką niekończącego się konserwatyzmu i niechęci do porzucenia starych zwyczajów. Lambert, który stał na pierwszej linii frontu prób mediowania między dwoma bardzo różnymi punktami widzenia na metropolię i wieś, był w pełni świadomy zakorzenionego charakteru takich stereotypów. Wydaje się, że często stawał przed trudnym, ale absolutnie niezbędnym zadaniem 'nadawania właściwej interpretacji politycznej działaniom, które często mogły wyglądać na bunty w stylu pużadystów'. W rzeczywistości to kluczowe dzieło edukacji politycznej znajdowało się dla Lamberta w sercu programu politycznego radykalnego chłopstwa. Z punktu widzenia lewicy miejskiej niewiele się zmieniło od czasów, gdy Elisée Reclus napisał swoją broszurę Do mojego brata chłopa. Niezadowolenie paysana mogło pojawiać się jedynie z oddali i być ujmowane jako wzrastający pużadyzm.

A co by było, gdybyśmy zamiast punktu widzenia miasta przyjęli perspektywę, którą socjolożki Maria Mies i Veronika Bennholdt-Thomsen nazywają 'perspektywą utrzymania'? Perspektywa utrzymania nie jest abstrakcyjnym modelem teoretycznym; jest to perspektywa wywodząca się z innej koncepcji 'gospodarki' – takiej, która jest zarówno starsza, jak i młodsza od kapitalizmu, i która czyni życie i utrzymanie bytu swoją główną zasadą. Perspektywa utrzymania stanowi orientację wyraźnie odmienną od tej wymaganej w przypadku produkcji towarowej, ponieważ obejmuje ustalenie, jak – i ile – chcemy produkować i konsumować, oraz wspólne organizowanie się w tym celu.

Perspektywa utrzymania oferuje możliwość wyobrażenia sobie i praktykowania innej gospodarki oraz tworzenia innych rodzajów relacji społecznych. Przekształca wykluczenie chłopstwa z dominujących mechanizmów modernizacji w nową drogę naprzód. Sprawia, że ​​fakt ich niecałkowitego podporządkowania relacjom rynkowym staje się otwarciem, potencjalnością, regeneracją. Sprawia, że ​​'utrzymanie' staje się synonimem nie niedoboru, ale obfitości. 'Resztka' może przecież, jak przypomina nam Williams, zachować 'alternatywny, a nawet opozycyjny stosunek do dominującej kultury'. Po prostu zderzając się z teraźniejszością i problemami teraźniejszości, przestarzałość pozostałości może przekształcić się w 'coś wyłaniającego się'. Ucieleśniając 'szczelinę, zerwanie, zderzenie', anachroniczność, według słów Ramiziego, może stać się 'zwiastunem nowego'.

W analizie Ramiziego transformacja następuje, gdy paysans nie są jedynie bezwładnymi figurami anachronizmu ('workami ziemniaków', jak nazywał ich Marks), ale stają się aktywnie, a nawet bezczelnie anachroniczni, gdy wykorzystują swój konflikt z teraźniejszością, by stać się, tak jak rolnicy z Larzac, aktywnymi muchami w smole lub piaskiem w kołach zębatych czołgów wojskowych. Zmieniają sytuację, gdy tylko stają na drodze lub odmawiają pozwolenia, by ich własne, całkiem odrębne rytmy czasowe zostały określone lub podporządkowane jednolitemu czasowi pracy nowoczesnej gospodarki kapitalistycznej. W końcu indywidualny zysk i konkurencja są obce gospodarce nastawionej na przetrwanie i kulturze chłopskiej w ogóle. Wiadomo, że elementy praktycznego komunizmu i solidarności organicznej przetrwały w rodzimym rolnictwie i praktykach chłopskich. Mały, autonomiczny hodowca utrzymuje produktywność, dostosowując się zarówno do tradycji, jak i do warunków naturalnych, takich, jakie zastał. Zasada produkcji w gospodarce chłopskiej polega na zaspokajaniu bezpośrednich potrzeb rodziny, a tym samym rozwijaniu i zachowywaniu autonomii rodziny. Jako repozytorium wartości użytkowych, a także wiedzy o ziemi i jej użytkowaniu, paysan jest źródłem pamięci i historii. (Z drugiej strony, wymiana nie ma historii.) Rolnictwo kapitalistyczne, którego jedyną perspektywą jest wycena i zysk, rozpuszcza odwieczne praktyki regeneracyjnego rolnictwa chłopskiego i całkowicie reorganizuje proces produkcji, jego warunki materialne i technologiczne, a także jego czasowość.

Świat rolnictwa jest szczególnie dobrze przygotowany do zrozumienia, kiedy cel ekonomiczny, do którego dąży społeczeństwo, powinien zostać potępiony ze względu na sposób, w jaki się go realizuje. Ze względu na swoje konkretne właściwości i warunki materialne, życie rolnicze jest konieczną podstawą każdej alternatywnej gospodarki, każdego alternatywnego społeczeństwa. W takim stopniu, w jakim paysans pozostają chronieni przed zmiennością i naciskami rynku kapitalistycznego, mogą być w mniejszym stopniu siłami kontrrewolucji lub repozytoriami jakiejś narodowej istoty, niż nosicielami alternatywnego zestawu praktyk i know-how — być może nawet strażnikami gospodarki opartej na wzajemności i wymianie wartości użytkowych. Ludzie, których Marks nazwał 'klasą reprezentującą barbarzyństwo w ramach cywilizacji', mogą całkiem dobrze zwiastować potencjał nowej przyszłości politycznej.

Dla Bernarda Lamberta punkt zwrotny rzeczywiście został osiągnięty, ucieleśniony w transformacji, którą chłopi-pracownicy z zachodu i farmerzy z Larzac wprowadzali w życie w latach 70. 'Nigdy więcej' – oświadczył w swoim przemówieniu do tłumów na płaskowyżu Larzac latem 1973 r. 'Nigdy więcej paysans nie będą po stronie Wersalczyków… Udowodniliśmy to'. Nigdy więcej paysans nie będą służyć jako narzędzia represji wobec komuny. Zamiast tego będą mierzyć się z jej trwałością, jej odrodzeniem.

(...) Od lat 60. rzeczywista walka między pracownikami a kapitałem mogła nie toczyć się w miastach, w sporach o żądania płacowe związków zawodowych i pracowników najemnych, o bezrobocie lub poziom generowania wartości dodatkowej. Bardziej znacząca bitwa, jak sugerują socjolożki Maria Mies i Veronika Bennholdt-Thomsen w The Subsistence Perspective, mogła mieć miejsce w formie wojny toczonej z chłopstwem na całym świecie, ciągłej pierwotnej akumulacji lub grabieży ziemi, która pozbawia ludzi nie tylko ziemi — chociaż ziemia, ostatecznie, jest tym, co jak powiedziałoby teraz wielu, ma największe znaczenie — ale także pozbawia ich środków produkcji i zdolności do zapewnienia sobie samym środków utrzymania: ich autonomii. Ziemia i sposób, w jaki jest wykorzystywana, to najważniejszy czynnik w alternatywnym społeczeństwie ekologicznym. Prawdziwa wojna kapitału toczy się przeciwko przetrwaniu, ponieważ przetrwanie oznacza jakościowo inną gospodarkę; oznacza, że ​​ludzie faktycznie żyją inaczej, zgodnie z inną koncepcją tego, co składa się na bogactwo, a co składa się na jego zaprzeczenie. Jest zorientowana na wewnętrzną wartość i interesy drobnych producentów, rzemieślników i chłopów. Polega ona na stopniowym tworzeniu struktury solidarności i życia społecznego budowanego poprzez wymianę usług, nieformalne spółdzielnie, współpracę i stowarzyszenia. Dąży do rozszerzenia sfer aktywności, w których racjonalność ekonomiczna nie sprawuje dominacji. Oznacza życie, które nie jest kształtowane i formowane przez rynek światowy, życie przeżywane na peryferiach świata zorganizowanego przez państwo i finanse. Oto zarys formy komuny.

Mies i Thomsen przypominają nam, że w miejscach takich jak Europa zwrot ku gospodarce akumulacyjnej na masową skalę na wsi nastąpił dopiero niedawno — w większości miał miejsce w latach 60. i 70. XX wieku. Jest to ważny punkt do poruszenia, ich zdaniem, ponieważ oznacza to, że perspektywa przetrwania łączy się organicznie z czasem i historią, które wielu z nas nadal bardzo dobrze pamięta, jeśli nie z naszym osobistym doświadczeniem. W tym świetle ZAD w Notre-Dame-des Landes nie był woluntarystycznym ćwiczeniem stworzonym od podstaw przez aktywistów anarchistycznych. Raczej, inteligencja polityczna ZAD leżała w jego zdolności do łączenia się z długą historią buntu i pragnieniami powstania chłopskiego na tym obszarze, tak jak ożywiła pamięć o walce w Larzac i innych walk o ziemię świeżej daty. Możliwość życia inaczej była tym bardziej wyobrażalna, że ​​niektórzy ludzie mogli pamiętać czasy, kiedy życie faktycznie było prowadzone inaczej. 'Inny świat jest możliwy' – to jedno z haseł z Larzac, ruchu, który według przewidywań Bernarda Lamberta miał stać się 'laboratorium lądowym i terenowym Francji'. Inny świat jest możliwy, ponieważ inny świat był możliwy – nawet całkiem niedawno.

W jednym z wcześniejszych esejów zwracałam uwagę, że istnienie ZAD, wraz z innymi dzisiejszymi walkami o ziemię, zmienia to, co jest dostrzegalne w niedawnej przeszłości, a zwłaszcza sposób, w jaki wizualizujemy sobie lata 60. i 70. Współczesna okupacja, taka jak ta w Standing Rock w latach 2016–2017, w której koalicja aktywistów kierowana przez rdzennych mieszkańców sprzeciwiła się umieszczaniu infrastruktury petrokapitalistycznej na plemiennych ziemiach przodków, przekształca i rekonfiguruje to, co jest widoczne w tych nie tak odległych czasach i nadaje nowe nazwy temu, co obecnie możemy zobaczyć i zapamiętać. Ekologiczne troski dzisiejszych czasów wybudzają echa niedawnej przeszłości, które z kolei rodzą nowe rozumienie tego, co ostatecznie liczy się w Historii – co naprawdę ma dla nas znaczenie teraz.

(...) Lata 60. i 70. możemy obecnie postrzegać jako moment, w którym sprzeczność między logiką rozwoju a logiką życia zaczęła być odczuwana przez ludzi na całym świecie jako podstawowa sprzeczność definiująca ich życie. Możemy mówić o tym jako o momencie przebudzenia, a może raczej ponownego przebudzenia, komunalnej nieświadomości. Od tego momentu wszelkie kolejne walki z nierównościami społecznymi musiały być w niezłomny i kreatywny sposób złączone z potrzebą ochrony życia i zachowania warunków życia na planecie. Nie mogło być żadnej polityki poza polityką ekologiczną; żadnej decyzji nie można było podjąć ponownie bez uwzględnienia samych warunków niezbędnych do utrzymania życia: składu atmosfery, jakości i ilości gruntów ornych, dostępności wody, poziomu zanieczyszczenia. Ruchy takie jak Les Soulèvements de la Terre (Powstania Ziemi) czy Stop Cop City przeorientowują horyzont walki politycznej w kierunku ochrony i zachowania życia. A forma, jaką przyjęły te ruchy, uwidacznia nowe polityczne rozumienie codzienności i sposób zarządzania wspólnymi sprawami. A wraz z tym wszystkim pojawił się nowy, a raczej nowy/stary sposób organizacji, oparty na pojęciu terytorium jako praktyki wytworzonej przez relacje osadzone w przestrzeni — lub w formie komuny.

Jakie praktyki łączą tak różne ruchy, jak Komuna Paryska z 1871 r., ZAD w Notre-Dame-des-Landes i walki Sanrizuka w Japonii, wykraczając poza wykorzystanie okupacji jako formy działania bezpośredniego?

1. Obrona

Pierwszą i najważniejszą z takich praktyk jest akt obrony per se, ucieleśniony, jak widzieliśmy, w postaci paysan, którego nazwa, etymologicznie, nosi ślad pojęcia obrony terytorium.

(...) Zeznania osób działających w Sanrizuka wskazują na wojnę między dwoma światami: z jednej strony państwo japońskie, w trakcie powojennego wysiłku kapitalistycznej modernizacji, które, podobnie jak wiele innych państw w latach 60. i 70., uczyniło industrializację najwyższą, być może jedyną, wartością narodową; z drugiej strony, rolnicy broniący tego, co uważali za wartości niezbędne do samego życia, narażeni na zniszczenie, gdyby zbudowano u nich lotnisko. Shima, chłop aktywny w walce, opisał konflikt w następujących słowach:

'My, chłopi, stracimy nasze schronienie… Czy to okazja do rozwoju wspaniałej Japonii, czy też niezliczone tysiące ludzi i gospodarstw domowych zostaną pogrzebane pod ziemią przez władzę państwa? Nie chodzi tu tylko o polityczną opozycję wobec lotniska z powodu braku porozumienia co do tego, co zrobić z przemysłem i rolnictwem. Tylko o to, że nasze życie, życie chłopów, życie rolników poświęconych uprawie ziemi, zostanie pogrzebane pod pasami startowymi i kurzem'.

Japońscy rolnicy wzięli na siebie odpowiedzialność przemawiania w imieniu spójności i integralności pradawnej wioski (kyodo tai) oraz zbiorowego, komunalnego ciała jej mieszkańców. Przywoływali długą tradycję powstań chłopskich od końca XVIII wieku do okresu Meiji, umieszczając własną walkę w historii obrony przed naruszeniem lub osłabieniem ich sposobu życia. Czerpiąc również ze specyfiki swojego regionu, obszaru naznaczonego przez stulecia silnymi tradycjami natywistycznymi i autonomią jego wiosek i przysiółków, chłop o imieniu Sannomiya wyróżnia defensywny charakter roli przyjętej przez chłopstwo:

'Chociaż jesteśmy rolnikami od czasów najdawniejszych, uważam, że dla nas najważniejsza jest ochrona lub pielęgnacja gruntów rolnych. W starodawnej wiosce stale dbaliśmy o ziemię i uważam, że warto o to walczyć. Uprawa jest również ważna. Czyż nie jest to powód, dla którego powinniśmy walczyć razem? Nasza historia rozgrywająca się wokół starodawnej wioski sprawiła, że ​​ta walka jest dla nas inna'.

Tutaj codzienny i sezonowy akt uprawy i odżywiania mieszkańców wioski odróżnia się od bardziej ogólnej i charakterystycznej roli obrońcy lub zarządcy gruntów rolnych i ich przyszłego wykorzystania. Od czasów starożytnych wiosek historyczna uprawa ziemi przez chłopów nadała im zarówno zaszczyt, jak i odpowiedzialność za jej opiekę, pieczę i obronę.

(...) Forma komuny, jako jednocześnie ruch polityczny i wspólne terytorium, taktyka i społeczność w trakcie tworzenia, jest w rzeczywistości niczym więcej niż próbą zdobycia terenu w historycznej walce przeciwko grodzeniu. Rzeczywiście, robi to dosłownie, zyskując teren: broniąc jakiegoś miejsca, nawet jeśli jest to nic ponad zubożałe dzielnice uznane za cenne i godne obrony przez Partię Czarnych Panter na rzecz Samoobrony (najlepiej zawsze nazywać ją pełną nazwą), w miastach takich jak Oakland i Detroit w latach 60.; lub ponure ronda na skraju miasta przekształcone w miejsca biesiadności przez 'żółte kamizelki”; lub uprawiane w połowie pola w Notre-Dame-des-Landes. Miasto, którego paryscy komunardzi bronili swoim życiem w 1871 r., było miastem wyczerpanym miesiącami oblężenia i wyrzeczeń. Hodowcy owiec z Larzac spędzili dziesięć lat broniąc, jak zdawał się sugerować Michel Debré, niczego więcej niż opustoszałego wapiennego płaskowyżu i archaicznego sposobu życia.

Opór, najprościej rzecz ujmując, oznacza pozwolenie państwu na ustalanie programu zmian. Obrona natomiast opiera się na czasowości i zestawie priorytetów generowanych przez lokalną społeczność w trakcie tworzenia.

Akt wyznaczania strefy do obrony czerpie swoją znaczną siłę polityczną ze sposobu, w jaki wprowadza w życie rodzaj 'przewartościowania wartości': miara używana do określania wartości strefy nie jest ani pomiarem rynku, ani niekoniecznie pomiarem programu państwa. Nie ma to nic wspólnego z żądaniem sprawiedliwszego podziału. Wyznaczenie czegoś, co w istniejącej hierarchii wartości miało wcześniej niewielką lub żadną wartość, jako warte obrony, podważa same kryteria, których używamy do mierzenia lub doświadczania dobrobytu; jest to ponowna ocena tego, co liczy się jako bogactwo, jak wygląda i jak odczuwany jest dobrobyt. Przekształca to, co naprawdę liczy się dla społeczności w trakcie tworzenia — czego jest ona gotowa bronić.

(...) Można zacząć od obrony lasu lub jakiejś nieskażonej ziemi. Ale w miarę trwania okupacji wszystkie nowe więzi społeczne, żywe uwikłania, solidarności wytworzone przez walkę stają się równie ważne, jak pogłębiona intymność z ziemią — to, co filozof Gaston Bachelard nazwał 'świadomością mięśniową' — intymność pielęgnowaną przez sezonowe rytmy pracy rolniczej w takim samym stopniu, jak przez związek z terenem, który rozwija się podczas potyczek z siłami porządku. Sama koncepcja terytorium, w całej swojej szczegółowości, pomaga wytworzyć środowisko, które, jak powiedział Raymond Williams, może być 'otrzymane, stworzone i przerobione', aktywnie ukształtowane i osiągnięte poprzez pracę, zabawę i walkę — jednym słowem, jak omówię poniżej, przyswojone.

2. Przyswojenie [appropriation]

Henri Lefebvre mógłby scharakteryzować temporalność funkcjonowania ZAD jako 'przyswojoną', w mocnym i bardzo szczególnym sensie, jaki nadał temu terminowi. 'Przyswojony czas' ma swoje własne cechy:

'Czy to normalny, czy to wyjątkowy, jest to czas, który zapomina o czasie, w którym czas się nie liczy i nie jest już liczony. Zdarza się to, niekiedy niespodziewanie, gdy jakaś aktywność przynosi spełnienie, niezależnie od tego, czy jest to aktywność banalna (zadanie, zajęcie), czy subtelna (medytacja, kontemplacja), spontaniczna (dziecięca lub nawet dorosła gra) lub wyrafinowana. Aktywność jest tu dostosowana do siebie i do świata'.

Czas można sprzedać, ale można go również przeżyć. Doświadczenie 'przyswojonego czasu' niesie ze sobą, z perspektywy czasu, wiedzę i wyrazistą świadomość nt. jego przeciwieństwa: rozpoznanie, że nie tylko agenda państwa i rynek kapitalistyczny organizują życie społeczne; aktywnie konfiskują organizację życia społecznego i pozbawiają nas szansy na zorganizowanie go na nasz własny sposób i w naszym własnym tempie.

'Przyswojenie' pojawiło się wcześnie jako istotna część przemyśleń Lefebvre’a na temat alienacji. Jednak przez całą swoją długą karierę nieustannie przekodowywał on swoje myślenie o tym procesie, aby zająć się różnymi kontekstami, które zaprzątały go w danych momentach, czy była to przestrzeń miejska, krytyka codziennego życia, czy ekologia. Rozwinięcie rozumienia procesu przyswojenia było w dużej mierze tym, co pozwoliło Lefebvre’owi zerwać z marksistowskim produktywizmem, teoretyzować miejsca polityczne poza miejscem pracy i odcisnąć swoje piętno, wraz z André Gorzem, Ivanem Illichem, Murrayem Bookchinem, Marią Mies i innymi, jako najważniejsze głosy w antyproduktywistycznej, ekologicznie zorientowanej teorii, która rozkwitła w latach 70. Lefebvre pisze:

'Ideologia wzrostu jest martwa: wcześniej trzymaliśmy się optymistycznej wiary w nieskończoną produkcję i produktywność: coraz więcej samochodów, więcej telewizorów, więcej pralek i kalkulatorów. Z tym samym optymizmem myśleliśmy, że wzrost gospodarczy prędzej czy później zaspokoi wszystkie nasze potrzeby: materialne i 'duchowe', jak mawiamy… wierzyliśmy – wciąż z tą samą ideologią – w sprzyjający charakter gigantycznych firm i przedsiębiorstw, w dobroczynny charakter wzrostu demograficznego i technologicznego. Ta ogromna konstrukcja ideologiczna powoli, ale nieuchronnie, rozpada się. Dlaczego? Z powodu niepokoju miejskiego, zniszczenia natury i jej zasobów, z powodu wszelkiego rodzaju ograniczeń, które paraliżują rozwój społeczny, nawet gdy umożliwiają wzrost gospodarczy… Wzrost dla samego wzrostu, od teraz, jest już skończony'.

Czytelnicy niezaznajomieni z Lefebvre’em mogą być zaskoczeni, że wygłosił te uwagi (w przemówieniu w Santiago w Chile) już w 1972 roku. Jednak lata 70. były momentem, w którym praktycznie wszystkie społeczności ludzkie znalazły się w globalnym systemie kontroli państwowo-kapitalistycznej w zamian, jak się wydaje, za obietnicę nowego poziomu bezpieczeństwa. Zakończenie tak zwanego kompromisu fordowskiego i zanik keynesowskiej regulacji w latach 70. zachodziły mniej lub bardziej potajemnie; skutki tych zmian nie zostały w pełni zarejestrowane ani nazwane aż do następnej dekady, kiedy ludzie zaczęli mówić o czymś zwanym 'neoliberalizmem'. Jednak już teraz, jak sugerują uwagi Lefebvre’a, skutki i reperkusje tego rozszerzonego cyklu kapitalistycznego wywłaszczenia były odczuwalne na poziomie codziennego życia, 'poziomie' ludzkiej egzystencji, na który Lefebvre od jakiegoś czasu zwracał swoją uwagę. Okres między uwolnieniem energii emancypacyjnych w 68 roku z jednej strony, a gromadzeniem się sił kontrrewolucji, namacalnych już w połowie lat 70., z drugiej strony, był naznaczony ponownym przebudzeniem się czegoś w rodzaju nieświadomości komunalnej. Duże i długotrwałe bitwy przestrzenne, takie jak te w Larzac czy Sanrizuce, działały jak kanarek w kopalni węgla, ostrzegając tych, którzy zwracali wówczas uwagę, o zmianie w kierunku gospodarki akumulacyjnej, która zachodziła na wsi na masową skalę. W tym samym czasie, w następstwie 1968 roku, we Francji i gdzie indziej, nastąpiła wyraźna ucieczka z dużych miast, głównie wśród młodych ludzi, którzy chcieli kontynuować egzystencjalną i społeczną przemianę, którą powstania 68 roku podsyciły na poziomie codziennego życia w formie eksperymentów życia wspólnotowego — w większości w zakątkach wiejskich, gdzie ziemia była tania. Niektóre z tych eksperymentów były ulotne; inne, jak Longo Maï czy Ambiance Bois (w pobliżu Limoges), trwały długo. Ale wyraźna zmiana perspektywy na rzecz wsi — lub, parafrazując Lefebvre'a, tego, co moglibyśmy nazwać 'prawem do wsi' — w tamtych czasach, potwierdza obserwację, że podczas gdy '68 był ruchem, który rozpoczął się w większości w miastach, to jego inteligencja i przyszłość zmierzały w kierunku ziemi/Ziemi (ziemi w znaczeniu gleby i Ziemi jako planety).

Lefebvre jest obecnie najlepiej pamiętany za swoją pracę nad urbanistyką, ale jego wczesne studia przybrały formę socjologii wsi, a przez całe życie utrzymywał on trwałe przywiązanie do górskiego regionu swojego dzieciństwa w Pirenejach. 'Zamiast pisać rozprawę filozoficzną na temat problemu filozoficznego, napisałem historię chłopstwa Pirenejów'. Ta historia — jego rozprawa doktorska — opowiadała o rozpadzie społeczności wiejskich pod wpływem kapitalizmu: postępującym pogarszaniu się 'starodawnej organizacji z jej delikatną równowagą między populacją, zasobami, powierzchniami' i 'rozpadem dawnej społeczności'. To, co socjolog i filozof Michael Löwy nazwał 'radykalnym romantyzmem' Lefebvre’a, ma swoje korzenie w przekonaniu Lefebvre’a o istnieniu 'pewnego ludzkiego spełnienia' (tego samego 'spełnienia', które, jak widzieliśmy wcześniej, zachodzi w 'przyswojonym czasie'), 'całościowego sposobu życia', w rytmach dawno minionych społeczności chłopskich na francuskiej wsi — całego cyklu sadzenia i zbiorów oraz wielkich świąt agrarnych. Podobnie jak przed nim William Morris, Lefebvre krytykował świat nowoczesny w imię przedkapitalistycznych, przednowoczesnych społeczeństw — być może w imię 'głośnego śmiechu chłopów'. To właśnie ten wybuch spontanicznego, radosnego śmiechu, tak odległy, jego zdaniem, od ironicznego i znużonego uśmiechu współczesnego mieszkańca miasta, skłonił go do napisania książki o Rabelais'em. W niezwykłym rozdziale pierwszego tomu Krytyki życia codziennego Lefebvre przywołuje ludzkie spełnienie w średniowiecznej przeszłości: 'Podczas chłopskich uroczystości każdy członek społeczności wykraczał poza siebie, by tak rzec, i jednym zamachem czerpał wszystko, co było energetyczne, przyjemne i możliwe z przyrody, jedzenia, życia społecznego oraz własnego ciała i umysłu'. Chłopskie świętowanie nie było wyjątkowym momentem w nudnym istnieniu; nie było niczym więcej (i niczym mniej) niż intensyfikacją pełni, spełnieniem samego codziennego życia: 'Święto różniło się od codziennego życia jedynie eksplozją sił, które powoli kumulowały się w samym życiu codziennym i poprzez nie'.

Lefebvre znalazł teoretyczne ujęcie tego rodzaju 'ludzkiego spełnienia' w Rękopisach ekonomiczno-filozoficznych Marksa z 1844 r. Tam, w kilku fragmentach, Marks wprowadza postać człowieka niewyalienowanego – 'całościowego' lub człowieka spełnionego. Postać 'całościowego człowieka' i utracone społeczności chłopskie z francuskiej wsi to dwa z trzech składników, których Lefebvre użył do sformułowania politycznego projektu rekonkwisty i dezalienacji - projektu, który wyznaczył ścieżkę, jaką podążał i jaką nazwał, w ślad za Marksem, 'przyswojeniem'. Trzecim składnikiem byli oczywiście komunardzi z 1871 r.

W młodzieńczych pismach Marksa przyswojenie pojawia się jako zmysłowa realizacja siebie w świecie przyrody. Poprzez praktykę społeczną człowiek przywłaszcza sobie przyrodę, ale przywłaszcza sobie również swoją własną istotę. Teoretyk Bertell Ollman daje nam pomocny przykład, by określić, co to może oznaczać: 'Aby >>uchwycić<< zachód słońca… nie trzeba go malować, pisać o nim, ani śpiewać. Staje się on nasz w trakcie jego doświadczania'. Nasza przyjemność z doświadczenia jest oznaką przyswojenia. Jednak dla Marksa wszelkie prawdziwe przyswojenie, 'rzeczywiste przyswojenie istoty ludzkiej przez i dla ludzi' może być tylko komunistycznym przyswojeniem. Człowiek 'przyswaja swoją wszechstronną istotę w sposób wszechstronny, a więc jako człowiek całościowy', tylko za pośrednictwem komunistycznych stosunków społecznych i końca własności prywatnej. 'Komunizm jako pozytywne zniesienie własności prywatnej - tej samoalienacji człowieka - i dlatego też jako rzeczywiste przyswojenie ludzkiej istoty przez człowieka i dla człowieka; dlatego też jako pełny powrót człowieka do samego siebie jako do człowieka społecznego'. Człowiek całościowy, to znaczy człowiek przed- lub postkapitalistyczny, jest istotą w pełni społeczną, w pełni zmysłową: 'człowiek w całym tym bogactwie jego istoty, człowiek bogaty, o głęboko i wszechstronnie wykształconych zmysłach'. W kapitalizmie, nękany alienacją, którą taki system ekonomiczny wytwarza, człowiek nie jest całościowy, lecz raczej okrojony, częściowy, okaleczony. W kapitalizmie przywłaszczanie sprowadza się do samych tylko interakcji i relacji własnościowych — jednostronnej, chaotycznej gratyfikacji mienia i posiadania.

W The Production of Space Lefebvre dokonuje szerokiego rozróżnienia między 'przestrzenią zdominowaną' ('niezmiennie realizacją projektu pana') a jej przeciwieństwem, 'przestrzenią przyswojoną'. Przestrzeń zdominowana to przestrzeń, która spełniła ekonomiczne życzenie - wytworzenia wymienności między miejscami. Podobnie jak grunty rolne, które przeszły proces przekształcenia, przestrzeń zdominowana stała się wroga ludzkiemu użytkowaniu:

'Im bardziej przestrzeń jest funkcjonalizowana — im bardziej całkowicie poddaje się wpływom tych >>agentów<<, którzy manipulowali nią tak, aby uczynić ją jednofunkcyjną — tym mniej podatna staje się na przyswojenie. Dlaczego? Ponieważ w ten sposób zostaje wyrwana ze sfery czasu przeżywanego, z czasu swoich 'użytkowników', który jest czasem różnorodnym i złożonym… Jednak to właśnie polityczne użytkowanie przestrzeni robi najwięcej, aby przywrócić wartość użytkową; czyni to pod względem zasobów, sytuacji przestrzennych i strategii'.

Transformacja społeczna jest nierozerwalnie związana z ideą tworzenia przestrzeni użytkowej: 'Wypracowana przestrzeń społeczna, złożona i zaspokajająca, jednym słowem przyswojona, a nie tylko zdominowana przez technologię i władzę polityczną'. To ironia, która nie została być może wystarczająco wychwycona, że ​​tak ważny tekst teorii antyproduktywistycznej jak La Production de l’espace, jest w tak dużym stopniu manifestem 'produkcji': 'przestrzeń przyswojona' musi zostać 'wyprodukowana'. Istnieje środek produkcji i istnieje produkt. Proces przyswojenia obejmuje rodzaj poesis, w szerokim znaczeniu tego terminu, jako tworzenia, które potwierdza centralną rolę estetyki w transformacji społecznej. W końcu najwyższym wyrazem aktywności przyswajającej jest dla Lefebvre'a, jak się wydaje, dzieło sztuki. Modelem produkcji niewyalienowanej jest twórczość artystyczna, a co za tym idzie, wszelka produkcja musi być przyjemna i artystyczna — jest ona rezultatem efektywnego uczestnictwa w kreatywnej konstrukcji przestrzeni. Przestrzenie przyswojone, takie jak fawele w Rio de Janeiro, 'przypominają, ale nie imitują' dzieła sztuki. 'Ogromne slumsy Ameryki Łacińskiej… te dzielnice czasami tak skutecznie porządkują swoją przestrzeń – domy, mury, przestrzenie publiczne – że wywołują nerwowy podziw. Można tu odnaleźć przyswojenie na niezwykle wysokim poziomie'.

Fawela jako przykład przestrzeni przyswojonej ukazuje, że forma komuny najlepiej rozkwita w szczelinach logiki kapitalistycznej, w jej niewypałach i na marginesach, w miejscach, o których ta ostatnia zapomniała lub które zlekceważyła, lub w chwilach, a nawet latach — jak w przypadku Notre-Dame-des-Landes — gdy państwo śpi. Ilustruje to również, w jaki sposób zmiana społeczna wynika w mniejszym stopniu z rozszerzenia kontroli nad życiem zawodowym, a bardziej z metamorfozy pracy lub rozszerzenia życia pozazawodowego poprzez odrzucenie etyki akumulacji. Podążając za Marksem, Lefebvre dokonał rozróżnienia między społeczeństwami charakteryzującymi się akumulacją i tymi, które nie są akumulacyjne. Przedkapitalistyczne formacje gospodarcze, takie jak rosyjska forma komuny chłopskiej — obszczina, która zaprzątała uwagę Marksa w latach następujących po Komunie Paryskiej — chociaż często produkowały nadwyżkę, były nastawione na prostą reprodukcję i były zatem przede wszystkim nieakumulacyjne. Zostały one również zintegrowane z naturalnymi, cyklicznymi rytmami i zmierzały w kierunku równowagi statycznej. W kapitalizmie, jako społeczeństwie akumulacyjnym, sfera ekonomiczna staje się dominująca i determinująca. Lefebvre rozszerzył rozróżnienie między społeczeństwami akumulacyjnymi i nieakumulacyjnymi na rozróżnienie między procesami akumulacyjnymi i nieakumulacyjnymi. Walkę o życie codzienne można by wówczas postrzegać jako walkę o to, by procesy nieakumulacyjne — pragnienia i popędy, których nie da się sprowadzić do nakazów ekonomicznych, takie jak spontaniczność, sztuka, zmysłowość — zwyciężyły. W przestrzeniach niezależnych od siły napędowej akumulacji czas płynie inaczej, oderwany od państwowych lub ekonomicznych imperatywów. Samą formę komuny można rozumieć jako zbiór procesów nieakumulacyjnych. Proces nieakumulacyjny, taki jak na przykład 'użytkowanie', a w szczególności użytkowanie ziemi pospołu, stoi w ostrym konflikcie z wymianą, ponieważ oznacza przyswojenie, a nie własność. 'Zamieszkiwanie' lub 'okupowanie' może być kolejnym takim procesem. Myślenie o naszym życiu z punktu widzenia miejsca, w którym żyjemy, zamieszkiwania miejsca i stawania się przez nie zamieszkałym, szczególnie teraz, w świetle zniszczenia środowiska, w którym żyjemy, jest jedną z odpowiedzi na pytanie, jak rozwinąć punkt widzenia, perspektywę, orientację, która nie jest orientacją ekonomiczną.

Przyswojenie oznacza 'użytkowanie', a nie własność;  to coś w rodzaju 'prawa użytku' w połączeniu z prawem do tworzenia lub poesis w szerokim znaczeniu immanentnej kreatywności społecznej, tworzenia i użytkowania, które ignoruje prawny i przestrzenny podział na moje i twoje.

Przestrzenie przyswojone tu i ówdzie, jako eksperymentalne formy 'własności społecznej', mogą, uniknąwszy własności, służyć za przykład. Za każdym razem i w każdym miejscu, w którym realizowane jest konkretne przyswojenie, może ono osiągnąć status przykładu, zmieniając nasze wyobrażenia o tym, co jest możliwe, dając nam praktyczne ilustracje tego, co może się rozwijać, jeśli racjonalność ekonomiczna nie będzie dominującym sposobem rozumowania. Świat zorganizowany dla handlu i zysku nie musi być jedynym światem. W ten sposób każda taka próba podsuwa nam akt samowyzwolenia, który staje się widoczny. Ale asymptotycznym horyzontem transformacji pozostaje wyplenienie prywatnej własności ziemi. Lefebvre nie widział żadnej odpowiedniej formuły na przeprowadzenie takiego wyplenienia poza swego rodzaju naruszeniami ideologii własnościowej dokonywanymi przez praktyki przyswajania. Kontrolę państwową uważał za katastrofalną, ponieważ przenosi prawa własności na państwo. Municypalizacja — za Murrayem Bookchinem — przenosiła te same problemy i niedogodności na inną skalę. Jego zdaniem jedyną odpowiedzią było coś w rodzaju tego, co zwykliśmy nazywać edukacją polityczną: powolne tworzenie nie tyle wspólnej wiary, co raczej wspólnej percepcji. Potrzebna była stopniowa socjalizacja ludzi jako całości, inspirowana przykładami przyswojonych przestrzeni lub komun, w kierunku zmiany ich orientacji. Forma komuny, jako przestrzeń, w której czas pracy przestał być dominującym czasem społecznym, a czas współpracy wypełnia pustkę, stanowiłaby jeden ze sposobów na rozwinięcie takiej orientacji, punktu widzenia, który nie jest punktem widzenia gospodarki. Jakościowy rozwój społeczny zostałby osiągnięty poprzez ekspansję systemów wartości — społecznych, estetycznych, ekologicznych — które są niezależne od logiki rynku, ponieważ jakikolwiek rodzaj 'dzielenia się' lub 'zasobów wspólnej puli' zakłóca płynny przepływ wolnej gry rynkowej i wydajności. Coś takiego jak komunizm powstaje wbrew nurtowi kapitalizmu, obok niego, a nie po nim — to znaczy nie w żadnej ciągłości z jego definicją świata: jego gigantyzmu, jego centralności i jego abstrakcji.

3. Kompozycja

Będąc jednocześnie mobilizacją i współdzielonym terytorium, forma komuny jest ruchem politycznym, który jest również kolektywnym opracowaniem pożądanego sposobu życia — środek staje się tu celem. Jako taka jest prawdopodobnie jedynym racjonalnym medium dla ludzi, aby ci mogli rozpoznać i zorganizować własne siły jako siły społeczne. (...) Jako forma jest zarówno specyficzna, to znaczy wyjątkowa, jak i nieskończenie transmutowalna; łatwo przekształca się, aby rozwijać się w różnych czasach i miejscach. To, co Kropotkin powiedział o społeczeństwie anarchistycznym, można równie dobrze powiedzieć o formie komuny: 'Nie krystalizuje się w pewną niezmienną formę, ale będzie nieustannie modyfikować swoje aspekty'. A jak te zmodyfikowane aspekty mogą wyglądać, można ustalić tylko w akcie ich realizacji, ponieważ komuna musi zostać uformowana lub skomponowana — musi nabrać kształtu, musi zostać zbudowana. Zawsze usytuowana w konkretnym miejscu, na terytorium, w sąsiedztwie, w lesie, w konkretnym środowisku, forma komuny polega na 'produkowaniu' przestrzeni, jak ujął to Lefebvre: budowaniu przestrzeni i miejsc w najbardziej dosłownym, pragmatycznym sensie tego terminu i dbaniu o ich codzienne funkcjonowanie. 'Zmień życie! Przekształć społeczeństwo! Te zasady nic nie znaczą, jeśli nie ma produkcji przestrzeni przyswojonej'.

(...) Tak więc, jeśli forma komuny polega mniej na rządzeniu, a bardziej na zaspokajaniu wspólnych trosk, to forma ta implikuje ciągłe zaangażowanie, właśnie nie w ustanawianie relacji i instytucji w ostatecznej, skostniałej formie, ale w budowanie z ciągłą, elastyczną otwartością na zbiorową improwizację i kreatywne i praktyczne konfrontacje z sytuacją, która wydarza się bezpośrednio pod ręką. Możemy myśleć o tym jako o otwartym projekcie, takim, który nas orientuje i kieruje w stronę horyzontu wykraczającego poza kapitalizm i poza państwową biurokrację. Przekształcalność formy ma wiele wspólnego z konkretnymi ludźmi, którzy tworzą każdą komunę i którzy, czyniąc to, nakreślają sposób życia, sposób utrzymania zgodnie z miejscem komuny, jej lokalizacją i historią jej lokalizacji. Co równie ważne, opracowują oni sposób życia zgodny z tym, jak ludzie tworzący komunę zdecydują o kształcie swojej emancypacji politycznej. Każda komuna jest budowana w sposób właściwy dla swej konkretnej przestrzeni — dla swych podmiotów, geografii, historii jej konfliktów i osiągnięć, swych atrybutów i wyzwań, a także wyzwań, które dopiero nadejdą.

(...) Ważne jest podkreślenie, co Lefebvre czyni bardziej ogólnie, braku jedności tożsamościowej lub ideologicznej w sercu takich koalicji. Wspólne formy 'zamieszkiwania' lub 'dzielenia użytkowania' — szczególnie ziemi — są bezpośrednio polityczne w sposób, który pozwala nam zerwać z modalnościami ideologii i tożsamościowości. (...) Kolektyw ZAD, Mauvaise Troupe, nadał nazwę procesowi utrzymywania różnorodności taktycznej w obliczu wspólnego wroga – nazwali go 'kompozycją'.

Kompozycja to tylko inna nazwa dla zbiorowego podmiotu utworzonego z wielu różnych typów ludzi zaangażowanych w tworzenie i kontynuowanie okupacji przez wszystkie jej liczne metamorfozy. Ma ona wyraźny związek z relacyjną podmiotowością polityczną, która charakteryzowała wcześniejsze ruchy lat 60. i 70., jak w trójstronnej koalicji omawianej wcześniej, która powstała w Nantes w 1968 r., gdy chłopi dołączyli do studentów i strajkujących robotników. (...) Kiedy ludzie o zupełnie różnym pochodzeniu i przekonaniach spotykają się pragmatycznie na co dzień, aby wykonywać zadania i opracowywać ciągle zmieniające się plany okupacji terytorialnej, powstaje coś w rodzaju wewnętrznie polemicznej wspólnoty politycznej. Kompozycja zaczyna się, gdy ludzie o różnym pochodzeniu, z różnymi sposobami myślenia, różnymi historiami i relacjami z ziemią, różnymi umiejętnościami, a czasami bardzo różną tolerancją wobec ryzyka decydują się działać razem, w domniemaniu równości, aby bronić terytorium. Nowy podmiot zbiorowy — wynik wzajemnych przemieszczeń i dezidentyfikacji oraz działań na równej stopie — powstaje zasadniczo poprzez praktykę, poprzez kreatywne, wspólne zaangażowanie w budowanie, obronę i podtrzymywanie okupacji przy życiu, dzień po dniu. Będąc rezultatem ogromnej inwestycji w organizację życia wspólnego, kompozycja obywa się bez wykluczeń opartych na ideach, tożsamościach lub ideologiach tak często spotykanych w radykalnych środowiskach, całej umęczonej sekciarstwem historii lewicy. Jako taka jest sposobem tworzenia świata, splatania nowego rodzaju solidarności — takiej, w której jedność doświadczenia liczy się bardziej niż rozbieżność opinii, i która wzmacnia również przekonanie Kropotkina, że ​​solidarność nie jest etyką ani moralnym poczuciem, ale raczej rewolucyjną strategią, a być może najważniejszą strategią ze wszystkich.

(...) Eklektyzm i nieporozumienia, które może to wszystko wywołać, są często czymś wyczerpującym, a nawet nabierającym na znaczeniu. Więc po co podejmować ten wysiłek? Ponieważ siła ruchu tkwi w nadmiarze tworzenia czegoś, co okazuje się czymś większym niż tylko sumą nas samych.

4. Restytucja

(...) Oczywiście, kiedykolwiek i gdziekolwiek pojawia się forma komuny, kwestia ziemi okazuje się zawsze tą centralną. Tak było z pewnością w ostatnim momencie przebudzenia nieświadomości wspólnotowej w latach 70., gdy miały miejsce bitwy pod Sanrizuką i Larzac, służące w tym eseju za motywy przewodnie. Centralność kwestii ziemi wynika częściowo z dwóch prostych faktów: po pierwsze, rodzaj autonomii potrzebny do rozwoju praktyk wspólnotowych jest przede wszystkim kwestią ziemi; a po drugie, alienacja od ziemi jest najbardziej prymarnym, pierwotnym źródłem alienacji, jakiej doświadczyli ludzie. Ziemia dostarcza zasobów dla pewnego stopnia samowystarczalności ekonomicznej poprzez wspieranie samoutrzymania — ekonomicznej półautonomii, która jest również półautonomią polityczną, ponieważ może reprezentować wyzwolenie nie tylko od samej pracy najemnej, ale także od światopoglądów, orientacji i form dominacji — psychicznych i innych — które wzmacnia praca najemna. Relacja z ziemią może służyć jako wsparcie dla promowania praktyk ekologicznych i może pomóc w pozbyciu się nawyków konsumpcjonizmu. Ziemia zapewnia przestrzeń lub fizyczne miejsce, w którym można budować wspólne życie. Ale ustanawia również historyczną kotwicę dla tej wspólności, punkt zborny dla czegoś takiego jak 'pamięć chłopska', która może rozkwitnąć z czasem. Pozwala całej tkance społecznej w jej intymności, wspólnej wiedzy i praktykach, symbolicznych znaczeniach, a nawet 'świadomości mięśniowej' terytorium i jego obszaru ewoluować, przypominać sobie, splatać i przekazywać. Ziemia to pamięć.

Jednak centralne znaczenie kwestii ziemi staje się dziś tak pilne z powodu rozpoznania — by odwołać się tylko do jednego z wielu uderzających i katastrofalnych przykładów — że ziemia uprawna przypadająca na osobę na planecie, do połowy tego stulecia, będzie stanowić jedną czwartą tego, ile było jej w latach 60. Skończona natura gruntów rolnych i przyspieszone niszczenie środowiska, w którym żyjemy, sprawiają, że kwestia ziemi staje się tematem niemożliwym do pominięcia w kontekście debat politycznych — i to decyzji zarówno egzystencjalnych, jak i politycznych.

Ale czy 'współdzielenie ziemi', jak ujął to Reclus, lub 'ziemia… będąca w posiadaniu całej społeczności… dla dobra ogółu', jak ujął to Morris, przekłada się koniecznie na całkowity koniec prywatnej własności ziemi po całej linii? Przynajmniej dla Lefebvre’a, całkowite zniesienie prywatnej własności ziemi było tym, co wcześniej nazwałam rodzajem horyzontu asymptotycznego — oddalającym się punkt, na którym można się skupiać, wobec którego można się orientować, a nie czymś, co można osiągnąć od razu, masowo, przez wszystkich i dla wszystkich wszędzie, w tym samym czasie. Lefebvre uważał, że erozję ideologii własnościowej można przyspieszyć poprzez edukację polityczną, a przede wszystkim dokonać tego w takim stopniu, w jakim kultywowanie i rozprzestrzenianie nieakumulacyjnych praktyk, takich jak przyswojenie, stałoby się — dobór słów jest tu celowy — wspólnym horyzontem. Ziemia, która wydaje się niewykorzystana, może zostać wykorzystana; można stworzyć, zbudować i odwiedzać wspólną przestrzeń do spotkań tam, gdzie takiego miejsca brakuje (jak niedawno pokazały to Żółte kamizelki, z wielkim sukcesem); obszar zagrożony zniszczeniem można obronić. W tym punkcie autorzy Prise de terre(s) są w pełni zgodni. Nie ma potrzeby czekać, piszą, na całkowity zwrot w gospodarce, aby dowartościować inne formy społecznego posiadania. Nie możemy ogłosić ani zadekretować końca własności prywatnej ani czekać, aż stanie się to w jakiś całkowity sposób. Nie czeka nas to na końcu długiej podróży pociągiem. 'Zalążki władzy komunalnej' i lokalnej solidarności', te miejsca, sojusze i współpraca, które już wcielają w życie inny zestaw stosunków własnościowych, pomagają w anihilowaniu własności prywatnej poprzez rozszerzanie sfer działalności, w których ekonomiczna racjonalność rynku nie przeważa.

Kiedy paryski komunard Arthur Arnould, pisząc kilka lat po Komunie w 1878 r., uznał centralne znaczenie kwestii ziemi i jej użytkowania dla każdej rewolucji politycznej, nie mówił o odzyskaniu posiadania ziemi w sensie własności, ale raczej o 'restytucji' ziemi dla kolektywu: 'Rewolucja społeczna, ogólnie rzecz biorąc, musi koniecznie przyjąć charakter kolektywistyczny, co oznacza, że ​​musi przejść do restytucji ziemi i wszystkich narzędzi pracy, kapitału lub innych, w ręce kolektywu'. W zakresie, w jakim leży to poza logiką akumulacji lub wywłaszczenia, wybór słowa 'restytucja' przez Arnoulda jest bardzo interesujący. 'Restytucja ziemi' mogłaby być odpowiednim hasłem dla wielu lokalnych walk na całym świecie, które starają się umieścić w centrum działań politycznych wysiłek przezwyciężenia alienacji od ziemi. Bez takiego zwrotu wobec zbiorowości, dodaje Arnould, 'państwo, które uważalibyśmy za zniesione, odnalazłoby się ponownie w każdej komunie'.

'Restytucja' zwraca uwagę na symbiotyczną relację między ziemią a tymi, którzy ją uprawiają - relację, która nie ma nic wspólnego z kolektywizacją w starym stylu radzieckim, ani z nacjonalizacją. Często używany w kontekście rdzennych zmagań o ziemię, termin ten przywołuje dziejową relację z ziemią — taką, która być może została utracona, brutalnie odebrana lub zapomniana, ale która nadal jest obecna w jakiejś formie, dostępna do ponownego rozbudzenia i przywrócenia poprzez ciągły proces ponownego uczenia się i ponownego wymyślania praktyk mających na celu zachowanie ziemi z myślą o przyszłych pokoleniach. Wiedza o tym, jak korzystać z ziemi, oznacza, innymi słowy, korzystanie z tradycji, które ją zachowały i broniły jej z myślą o przyszłych pokoleniach, w przeciwieństwie do obecnie dominującego sposobu roszczenia sobie i wykonywania prawa do jak najlepszego wykorzystania jej w sposób natychmiastowy. Są to praktyki, które rozciągają solidarność na zmarłych i odchodzących w sposób, który Elisée Reclus, być może lepiej niż jakikolwiek inny paryski komunard, potrafił wyrazić najpełniej. Ale z drugiej strony, te sposoby działania równie aktywnie przywołują tych, którzy przyjdą po nas. Twórcza praca minionych pokoleń nadała wspólne dziedzictwo, którym należy się zająć i które należy chronić. Zasoby świata, podobnie jak bogaty posag dostarczony przez przeszłą twórczą pracę, są wspólną własnością i powinny być zarządzane i pielęgnowane wspólnie.

(...) Współcześni komunardzi są również gotowi podjąć drugie ryzyko: przywoływanie do życia społeczeństwa, sposobu życia, który pozornie należy, podobnie jak samo chłopstwo, do innej epoki. Z ich perspektywy, po raz kolejny, przyspieszenie katastrofy ekologicznej związanej ze zmianą klimatu i gwałtowne zanikanie gruntów ornych coraz bardziej zaciemniają rozróżnienie między tym, co przeszłe, a tym, co przyszłe. W końcu forma komuny jest podstawowym, odwiecznym sposobem jednoczenia ludzi poprzez stowarzyszenie i współpracę. Obranie witalności i towarzyskości archaicznej formy, takiej jak komuna, wydaje się, jeśli już, zwiększać zdolność grup i jednostek do stawiania czoła nowym warunkom społecznym, ekonomicznym i ekologicznym współczesności. Jednak skuteczne przyswojenie takiego alternatywnego sposobu życia oznacza jego ożywienie i uczynienie go całkowicie współczesnym. Podczas gdy starodawna komuna była związana z obroną swojego konkretnego, zlokalizowanego miejsca, we współczesnym trybie jest ona transregionalna — to znaczy występuje w wielu regionach sfederalizowanych (ale niekoniecznie występuje wszędzie jako abstrakcja). Soulèvements opiera ją swoje działania na konkretnych miejscach zamieszkania, na regionalnych cechach szczegółowych i szczególnych potrzebach ludzi i form życia je zamieszkujących. W ten sposób działają w warunkach teraźniejszości tym lepiej, im bardziej ożywiają starodawne podejście, które najlepiej odpowiada przyszłości".

K. Ross, The Commune Form: The Transformation of Everyday Life, London and New York 2024.

sobota, 26 października 2024

'Pierdolą mnie watahy menszczyzn, przechodzą przeze mnie całe kontynenty'. Schizoanaliza lęków migracyjnych

"G. Deleuze: Wyszliśmy od uczucia – używam tego słowa celowo – ale i od wiedzy, że z psychoanalizą jest coś nie tak, że stała się ona pewną niekończącą się historią, która kręci się wokół samej siebie. Weźmy na przykład kwestię tego, jak psychoanaliza definiuje zdrowienie. Zdrowienie stało się tu znów niekończącym się procesem, w którym zarówno pacjent jak i lekarz kręcą się wkoło – koło, które, bez względu na wprowadzane modyfikacje, pozostaje kołem edypalnym. Zaczyna się tu od zachęty: proszę mówić, ale ostatecznie chodzi zawsze o ojca i matkę. Odniesienia wyłaniają się zawsze wokół osi edypalnej. Można powtarzać, że to nie jest kwestia rzeczywistego ojca i rzeczywistej matki, że chodzi tu raczej, nie wiem, o pewną strukturę nadrzędną czy coś takiego, że to kwestia porządku symbolicznego, że nie należy tego czytać na poziomie wyobrażeniowym – mimo wszystko jednak pozostaje się tu w granicach dyskursu, w którym pacjent jest po to, by mówić o ojcu i matce, a analityk słucha go i rozumie w kategoriach ojca i matki. To właśnie problemy, z których Freud, z pewnym niepokojem, zaczął zdawać sobie sprawę pod koniec życia: z psychoanalizą jest coś nie tak, coś zostało tu zablokowane. Psychoanaliza staje się, zaczął zauważać Freud, niekończącą się opowieścią, niekończącą się terapią, prowadzącą donikąd. Lacan był pierwszym, który wskazał, do jakiego stopnia należało zakwestionować pewne rzeczy. Jego odpowiedzią był dogłębny powrót do Freuda. My postąpiliśmy przeciwnie: wyszliśmy od wrażenia, że psychoanaliza znalazła się w zamkniętym kręgu familializmu, reprezentowanego przez Edypa. I tu dzieje się coś bardzo niepokojącego. Mimo że psychoanaliza zmieniła swoje metody, to zaraz wróciła na ścieżki najbardziej klasycznej psychiatrii. Michel Foucault wspaniale to wykazał. To właśnie w XIX wieku psychiatria zasadniczo powiązała szaleństwo z rodziną. Psychoanaliza zreinterpretowała tę więź, ale, co uderzające, sama ta więź pozostała nieruszona. I nawet antypsychiatria, która otwiera tak rewolucyjne i nowe kierunki terapii, obstaje przy tym zestawieniu szaleństwo-rodzina. Mówi się o psychoterapii rodzinnej. Znaczy to, że ciągle szukamy fundamentalnego wytłumaczenia zaburzeń mentalnych wśród determinacji rodzinnych typu mama-tata. I ostatecznie niewiele zmienia, że determinacje te są rozumiane w sposób symboliczny, jak funkcja symboliczna ojca czy funkcja symboliczna matki.

Myślę, że każdy zna wspaniały tekst tego obłąkańca, jak go nazywano, sędziego Schrebera. Pamiętniki sędziego Schrebera, nieważne czy nazwiemy go paranoikiem czy schizofrenikiem, roją się od rasowych, rasistowskich czy historycznych majaczeń. Schreber zmyśla kontynenty, kultury, rasy. Mamy do czynienia z dziwacznym rojeniem opartym na politycznych, historycznych i kulturowych treściach. Kiedy jednak przechodzimy do komentarza Freuda, cała ta warstwa odniesień znika, zostaje zgnieciona pod ciężarem odniesienia do ojca, o którym Schreber nawet nie wspomina! Psychoanalitycy powiedzą, że skoro nie wspomina, to właśnie to musi być ważne. My powiemy jednak, że nie spotkaliśmy się nigdy ze schizofrenicznym majaczeniem, które nie byłoby przede wszystkim rasowe, rasistowskie, polityczne, które nie rozbiegałoby się we wszystkie kierunki historii, nie obsadzałoby się w elementach kultury, nie opowiadało o kontynentach, królestwach, itd. My mówimy, że problem majaków nie jest problemem rodzinnym i że jeśli w ogóle dotyczy ojca i matki to tylko bardzo drugorzędnie. Prawdziwy problem dotyczy raczej nieobliczalnego przejścia między biegunem, jak by to powiedzieć, reakcyjnym lub wręcz faszystowskim, typu: ja należę do rasy wyższej, które w przypadku paranoicznych majaczeń powtarza się zawsze, a biegunem rewolucyjnym: Rimbaud, który orzeka „zawsze byłem niższą rasą”390. Nie ma takich majaków, które zamiast obsadzać się w historii, odtwarzałyby bzdury w rodzaju mama-tata. Zatem nawet na poziomie terapii i zdrowienia – zakładając, że chodzi o chorobę psychiczną – jeśli nie bierzemy pod uwagę historycznych odniesień uwidoczniających się w majakach i zadowalamy się kręceniem się wkoło między ojcem symbolicznym a ojcem wyobrażeniowym, to uprawiamy ostatecznie jedynie familializm i pozostajemy w ramach najbardziej tradycyjnej psychiatrii.

Oto przykładowy przypadek. Do gabinetu przychodzi kobieta. Wyjaśnia, że przyjmuje środki uspokajające. Prosi o szklankę wody. Następnie mówi: „Rozumie pan, jestem osobą o pewnej kulturze, skończyłam studia, bardzo lubię czytać, ale… aktualnie prawie cały czas płaczę. Nie mogę znieść metra. Kiedy tylko coś czytam, zaraz płaczę… Oglądam telewizję, widzę obrazy z Wietnamu, nie mogę już tego wytrzymać…”. Terapeuta pochrząkuje. Kobieta mówi dalej: „działałam w ruchu oporu, trochę, byłam listonoszką”. Terapeuta prosi o wyjaśnienie. „No tak, nie rozumie pan doktor? Szłam do kawiarni i pytałam na przykład: czy jest coś dla René? I dostawałam list do przekazania…” Terapeuta na dźwięk imienia René budzi się: „dlaczego mówi pani o René?” Cała historia po raz pierwszy zyskuje jego zainteresowanie. Dotąd kobieta mówiła o metrze, Hiroszimie, Wietnamie, o efekcie, jaki to wszystko miało na jej ciało, o swojej skłonności do płaczu. Terapeuta ma jednak tylko jedno pytanie: „René…, René… z czym kojarzy się to imię, René...?” René, czyli ktoś, kto się odrodził (re-né)? Chodzi o odrodzenie, renesans? Ruch oporu nie mówi lekarzowi niczego, ale renesans, odrodzenie, tu wracamy już na uniwersalne tory archetypu: „Pani chce się odrodzić!” Lekarz wreszcie się odnajduje, to w końcu jego kontekst. I zmusza pacjentkę, by opowiedziała o swoim ojcu i matce. 

To zasadniczy punkt naszej książki, zasadniczy i bardzo konkretny. Psychiatrzy i psychoanalitycy nigdy nie poświęcili należytej uwagi urojeniom. Wystarczy posłuchać jakiegokolwiek urojonego dyskursu: to Ruscy powzięli się na mnie, i Chińczycy, nie mam już śliny, wyruchali mnie w metrze, wszędzie roi się od mikrobów i plemników. To wina Franco, Żydów, maoistów: rojenie przemierzające całe pole społeczne. Dlaczego stosunek podmiotu do idei Chińczyka, czarnoskórego, białego, do idei cywilizacji, krucjat, metra, miałby pozostać bez związku z seksualnością? Psychiatrzy i psychoanalitycy nie rozumieją z tego absolutnie nic, a mimo to żałośnie bronią swoich nie dających się utrzymać pozycji. Kasują wszelkie nieświadome treści za pomocą przygotowanego zestawu bazowych wypowiedzeń: „Mówi pani o Chińczykach, co jednak z pani ojcem? – Mój ojciec nie był Chińczykiem. – Więc może któryś kochanek?…” Wykonuje się tu podobną represyjną robotę, jak sędzia w procesie Angeli Davis, oznajmiający, że „jej zachowanie da się zrozumieć tylko przez fakt, że była zakochana”. A co jeśli przeciwnie, libido Angeli Davis było właśnie libidem społecznym, rewolucyjnym? I jeśli Davis była zakochana właśnie dlatego, że była rewolucyjna? 

Oto, co chcemy powiedzieć psychiatrom i psychoanalitykom: nie macie pojęcia czym jest urojenie, niczego nie zrozumieliście. Jeśli nasza książka ma sens to przede wszystkim dlatego, że wychodzi w momencie, w którym wielu ludzi powoli się domyśla, że maszyna psychoanalityczna przestała działać. Dzisiejsze pokolenie zaczyna mieć serdecznie dość psychoanalitycznych schematów na każdą okazję – Edyp i kastracja, wyobrażone i symboliczne – które systematycznie wymazują wszelkie społeczne, polityczne i kulturowe treści problemów psychicznych.

(...) Psychoanaliza jest maszyną prefabrykowaną, od początku skonstruowaną tak, by powstrzymać ludzi od mówienia, czyli produkowania wypowiedzeń, które korespondują z nimi i z wypowiedzeniami grup, z którymi ludzie ci są powiązani. Kiedy poddajemy się analizie, mamy wrażenie, jakbyśmy rzeczywiście zaczęli mówić. I możemy sobie mówić, skoro maszyna analityczna jest skonstruowana tak, aby usunąć wszelkie warunki możliwości jakiegokolwiek prawdziwego wypowiedzenia. Cokolwiek powiemy, zostaje to pochwycone przez pewien system obrotowych bramek, maszynę interpretacyjną, w której pacjent nigdy nie ma dostępu do tego, co naprawdę chce powiedzieć. Pragnienie lub rojenie, (które na głębszym poziomie są jednym i tym samym), pragnienio-rojenie jest z natury libidinalnym obsadzeniem pewnego pola historycznego czy społecznego w ich całości. To, o czym się roi to klasy, ludy, rasy, masy, watahy... Psychoanaliza, operując pewną maszyną rozrywającą, podporządkowuje sobie dawny kod. Edyp, kastracja, powieść rodzinna – to elementy tego kodu. Najbardziej sekretne treści rojeń, te wszystkie dryfy w polu historycznym i społecznym zostaną tu złamane w taki sposób, żeby żadne urojone wypowiedzenie związane z zaludnianiem nieświadomego nie przedostało się przez tryby maszyny analitycznej. Twierdzimy, że schizofrenik ma problem nie z rodziną, nie z rodzicami, ale z całymi ludami, populacjami i plemionami. Twierdzimy, że nieświadomość nie jest kwestią pokoleniowej przynależności czy genealogii rodzinnej, ale populacji globalnej i że to wszystko właśnie okazuje się przez maszynę analityczną unicestwione. Podam tylko dwa przykłady: słynny sędzia Schreber, którego rojenia dotyczą niemal wyłącznie historii, wojen i ras. Freud nie bierze nic z tego pod uwagę i sprowadza obłęd swego pacjenta wyłącznie do jego relacji z ojcem. Drugi przykład to człowiek od wilków. Śni on o sześciu czy siedmiu wilkach, co z definicji stanowi watahę, czyli pewien typ grupy – Freud jednak myśli tylko o tym, jak przetrzebić tę wielość i wszystko sprowadzić do tylko jednego wilka, z konieczności odpowiadającego ojcu. Wszelkie zbiorowe wypowiedzenie pragnienia, które mogłoby dojść do głosu w rojeniach człowieka od wilków, zostaje zmiażdżone. Człowiek od wilków nie będzie miał możliwości wygłosić ani nawet sformułować żadnego z wypowiedzeń, które brałyby się z jego najgłębszych poziomów.

(...) Tak naprawdę tym, co w każdym z nas wytwarza wypowiedzi, nie jesteśmy my sami, w sensie podmiotów – to coś zupełnie innego, to wielości, masy i watahy, ludy i plemiona, zbiorowe układy, które przez nas przebiegają, które są wewnątrz nas, których jednak nie znamy, właśnie dlatego, że stanowią część samej naszej nieświadomości. Zadaniem prawdziwej analizy, analizy anty-psychoanalitycznej, jest odkrycie tych zbiorowych układów wypowiedzenia, tych kolektywnych splotów, tych ludów, które żyją w nas i każą nam mówić i które popychają nas do wytwarzania wypowiedzeń. To w tym sensie przeciwstawiamy całe pole eksperymentowania, eksperymentowania samotnego lub w grupie, wszelkim aktywnościom psychoanalitycznej interpretacji.

(...) Moje (...) twierdzenie, mówiąc w skrócie, celuje w dość szczególny stosunek sił, jaki ustanawia psychoanaliza. Wydana niedawno książka Castela, Le Psychanalysme, dość dobrze to pokazuje. Ten stosunek sił zawiązuje się w formie kontraktu – szczególnie wątpliwej liberalno-burżuazyjnej relacji, następnie dochodzi do „przeniesienia”, a potem kulminacji: zamilknięcia analityka. Bowiem jego zamilknięcie jest największą, a tak naprawdę najgorszą interpretacją. Psychoanaliza nie jest całkiem głucha – dosłyszała tu i ówdzie jakieś zbiorowe wypowiedzenia, dotyczące kastracji, braku, rodziny i wszystkie pod kapitalistyczne dyktando, a teraz próbuje przerobić ten lichy zbiór kapitalistycznych z ducha wypowiedzeń na indywidualne wypowiedzi samych pacjentów. Twierdzimy, że trzeba postępować dokładnie na odwrót, to znaczy wychodząc od rzeczywistych indywidualnych wypowiedzeń, stwarzać ludziom warunki, także warunki materialne, do wytwarzania wypowiedzeń własnych, by mogli odkryć rzeczywiście wytwarzające je układy zbiorowe.

Moje ostatnie twierdzenie jest takie, że jeśli chodzi o nas, to nie chcemy też podłączać się do żadnego rodzaju usiłowań, wpisujących się w perspektywę freudo- -marksistowską. A to z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że ostatecznie wszelka freudo-marksistowska inicjatywa sprowadza się, mówiąc ogólnie, do postulatu powrotu do źródeł, to znaczy świętych tekstów, ksiąg Freuda i Marksa. Nasz punkt wyjścia jest całkowicie różny: nie zwracamy się do świętych ksiąg, które trzeba by do- lub odinterpretować, ale odnosimy się raczej do sytuacji takiej, jaka jest – sytuacji aparatu biurokratycznego w marksizmie, aparatu biurokratycznego w psychoanalizie, podejmujemy próbę ich wywrócenia. Marksizm i psychoanaliza, na dwa różne sposoby, przemawiają w imieniu pewnego rodzaju pamięci, pewnej kultury pamięci, jak również, znów na dwa różne sposoby, opowiadają się po stronie pewnego postępu. Naszym zdaniem odwrotnie, należy przemawiać w imieniu pewnej pozytywnej mocy zapomnienia, w imieniu tego, co w każdym z nas niepostępowe, tego, co David Cooper tak trafnie nazywa naszym wewnętrznym trzecim światem. Druga rzecz, która odróżnia nas od wszelkich freudo-marksistowskich inicjatyw to fakt, że inicjatywy te stawiają sobie za zadanie pogodzić dwie ekonomie: ekonomię polityczną i ekonomię libidinalną lub pragnącą. U Reicha także znajdziemy przedłużenie tej podwójności i podobnej koncyliacyjnej inicjatywy. Z naszego punktu widzenia, przeciwnie, istnieje tylko jedna ekonomia. Naszym zdaniem problem prawdziwej anty-psychoanalitycznej analizy polega na pokazaniu, w jaki sposób nieświadome pragnienie obsadza różne formy w ramach tej ekonomii. Jedna i ta sama ekonomia jest i ekonomią polityczną, i ekonomią pragnienia.

(...) Psychiatria przez długi czas była dyscypliną normatywną, przemawiającą w imię rozumu, władzy i prawa, pozostającą w podwójnej relacji z azylami i sądami. Następnie nadeszła psychoanaliza jako dyscyplina interpretacyjna: szaleństwo, perwersja, nerwica – zastanawialiśmy się, co mają one „znaczyć”, od wewnątrz. Dzisiaj domagamy się praw nowego funkcjonalizmu: już nie „co to znaczy?”, lecz „jak to działa, jak to funkcjonuje?”. Jakby pragnienie nic nie znaczyło, ale było układem małych maszyn, maszyn pragnących, zawsze w określonej relacji z wielkimi maszynami społecznymi i maszynami technicznymi. Jakie są twoje maszyny pragnienia? Jakie są twoje maszyny pragnienia? W trudnym i pięknym tekście Marks zauważa konieczność myślenia o ludzkiej seksualności nie tylko jako o relacji między dwoma płciami, mężczyzną i kobietą, ale jako o relacji „między płcią ludzką a nieludzką”. Nie miał oczywiście na myśli zwierząt, ale to, co nieludzkie w ludzkiej seksualności: maszyny pragnienia. Psychoanaliza natomiast została najwyraźniej przy antropomorficznej idei seksualności, co widać nawet w jej koncepcjach fantazmatu i snu. Wzorowe studium, jak to zaproponowane przez Bénichou, odkrywające realne maszyny masochistyczne (mówić można także o maszynach paranoicznych, o realnych maszynach schizofrenicznych, itd.), wytycza drogi takiego funkcjonalizmu lub takiej analizy „nieludzkiej seksualności” w człowieku.

(...) Tylko pozostając homoseksualistą for ever, stając się nim coraz bardziej, będąc w tym coraz lepszym możemy powiedzieć „ostatecznie nikt nie jest homoseksualistą”. Warte to tysiąc razy więcej niż płaskie i mdłe orzeczenie, że homoseksualistą jest każdy, albo byłby nim, nieuświadomioną lub uśpioną ciotą. (...) Homoseksualność otworzy się na wszelkie możliwe nowe relacje, mikrologiczne lub mikropsychiczne, zasadniczo odwracalne, transwersalne, z niezliczoną ilością płci odpowiadającą ilości możliwych układów, a nawet nowych stosunków między mężczyzną i kobietą. „Ruchomość” pewnych relacji sadomasochistycznych, moce przegięcia, trzydzieści sześć tysięcy form miłości jak u Fouriera, czy n-płciowość (ani jedna, ani dwie płcie). Nie chodzi już o bycie kobietą ani mężczyzną, ale o wynajdywanie płci. Homoseksualista zaznać może przyjemności ze strony kobiety, jakiej zaznawał z mężczyzną i na odwrót (już Proust przeciwstawiał sobie wyłączającą homoseksualność Tego Samego i homoseksualność wieloraką, zawsze „zlokalizowaną”, która nie wyklucza żadnej formy komunikacji transseksualnej, z kwiatami i rowerami włącznie). Na wyjątkowo pięknej stronie poświęconej transom, Hocquenghem mówi o pewnej transmutacji zachodzącej między dwoma porządkami jako o intensywnym kontinuum wielu substancji: „To nie pośredniczenie między kobietą a mężczyzną, ani żadna uniwersalna mediacja, to części jednego świata przeniesione w inny, jak przechodzi się z uniwersum do uniwersum, równolegle, prostopadle lub na ukos. Czy raczej milion przechwyconych gestów, przeniesionych cech, sytuacji…” Nie zamykając się nigdy w tożsamości danej płci, homoseksualność ta otwiera się na utratę tożsamości, na „aktywny system nieekskluzywnych podłączeń wieloznacznego pragnienia”. W tym punkcie spirali widzimy, jak zmienił się ton – homoseksualiście nie chodzi już o uznanie, o stanie się podmiotem obdarzonym prawami (pozwólcie nam żyć, ostatecznie wszyscy są trochę homoseksualni… to homoseksualność roszczeniowa, homoseksualność uznaniowa, homoseksualność tożsamości, forma edypalna, w stylu Arkadii). Takie powinno być roszczenie nowego homoseksualisty, musi on w końcu móc powiedzieć: nikt nim nie jest, to nie istnieje. Bierzecie nas za homoseksualistów, niech będzie, my jednak jesteśmy już gdzie indziej. Nie ma już homoseksualnego podmiotu, ale produkcje homoseksualnego pragnienia i homoseksualne układy produkcji wypowiedzeń, od których roi się wszędzie, sadomasochiści i transy, zarówno w relacjach miłosnych, jak i w walkach politycznych. Nie ma już podmiotu-Gide’a, zagniewanego i wewnętrznie podzielonego, ani nawet podmiotu-Prousta, wciąż jeszcze obciążonego poczuciem winy, a już na pewno nie opłakanego Ja-Peyre fitte’a. Rozumiemy lepiej, jak Hocquenghem może znajdować się jednocześnie na całej spirali i mówić na raz: pragnienie homoseksualne jest czymś specjalnym, istnieją wypowiedzenia homoseksualne, homoseksualność jednak jest niczym, to tylko słowo, a jednak trzeba wziąć je na poważnie, z konieczności przez nie przejść, by wyjąć z niego wszystko inne w nim zawarte – nie będące przy tym nigdy nieświadomym psychoanalizy, ale postępowaniem naprzód pewnego seksualnego stawania się, które dopiero nadchodzi".

G. Deleuze, Bezludna wyspa. Teksty i wywiady z lat 1953-1974, przeł. J. Brzeziński, Kraków 2024.

Kapitalistyczne osuszanie wycieków i komunistyczny sposób produkcji pragnienia

"F. Guattari: '(...) Wszystkie cywilizacje i okresy miały swoje końce historii, rzadko kiedy rozstrzygające czy wyzwolicielskie. Ekscesy i chwilowe euforie nie są bardziej przekonujące. Wielu jest rewolucjonistów, którzy wysoko cenią cnotę odpowiedzialności i oznajmiają: oczywiście, zdarzają się ekscesy, 'w pierwszym stadium rewolucji', ale potem nadchodzi stadium drugie i wprowadza organizację, reguły funkcjonowania, wszystkie te poważne sprawy. Krótkie święta nie wyzwalają więc wcale pragnienia. Weźmy dyskusję Victora z Foucaultem z numeru Les Temps Modernes poświęconego maoistom. Victor zgadza się na ekscesy, ale 'tylko w pierwszej fazie'. Jeśli idzie o resztę, o sprawy poważne, Victor opowiada się za nowym aparatem państwowym, nowymi normami, ludowym systemem sprawiedliwości, z sądami, z ustanowieniem zewnętrznej wobec mas instancji, zdolnej rozwiązać ich sprzeczności. Znajdujemy tu ten sam stary schemat: oddzielenie się pseudo-awangardy zdolnej dokonywać syntez i uformować partię będącą zalążkiem państwa; zrekrutowanie pewnej dobrze wychowanej i wykształconej klasy robotniczej; i nieufność wobec całej reszty, stanowiącej tylko pewien osad, lumpenproletariat (znów to samo potępienie pragnienia). Same te dystynkcje są już sposobem osaczania pragnienia, z myślą o korzyści pewnej biurokratycznej kasty. Foucault odrzuca tę zewnętrzną instancję i stwierdza, że jeżeli w ogóle istnieje ludowa sprawiedliwość, to wymierzana jest ona z dala od sądów. Pokazuje on właśnie, że dystynkcja między awangardowym proletariatem i niesproletaryzowanym plebsem jest przede wszystkim rozróżnieniem narzucanym masom przez burżuazję i służącym jej zwłaszcza do miażdżenia wszelkich przejawów pragnienia, do marginalizowania pragnienia. Sprawa zamyka się w pytaniu o aparat państwowy. Czymś przedziwnym jest jednak wiara, że państwowy czy partyjny aparat mogą wyzwolić pragnienie. Opowiadać się za lepszym systemem sprawiedliwości, to tak jakby wierzyć w istnienie dobrych sędziów, dobrych policjantów, dobrych szefów, czystszej Francji, itd. Poucza się nas tu jednak i pyta, jak, jeśli nie przez partię, zjednoczyć chcemy lokalne walki? Jak chcemy sprawić by maszyna działała bez aparatu państwowego? Że rewolucja potrzebuje maszyny wojennej – to nie ulega wątpliwości, ale nigdy nie jest nią aparat państwowy. Pewne jest także, że potrzebne są pewne operatory analizy, analizy pragnień masowych – nie dające się jednak pomylić z żadnym zewnętrznym aparatem syntezy. Wyzwolone pragnienie to takie, które wyszło poza prywatny, indywidualny fantazmat. Pragnienia nie trzeba przystosowywać, socjalizować czy dyscyplinować, ale raczej tak je podłączyć, żeby mogło w sposób niezaburzony działać w pewnym społecznym ciele i produkować zbiorowe wypowiedzenia. Liczy się tu nie autorytarna unifikacja, ale raczej pewne nieskończone „rojenie się”: pragnienia w szkołach, fabrykach, dzielnicach, przedszkolach, więzieniach, itd. Nie chodzi tu o żadne przygładzanie czy totalizowanie pragnienia, ale o podłączenie go, na tym samym planie, do pewnych punktów zwrotnych. Dopóki upierać się będziemy przy dylemacie między bezsilną spontanicznością anarchii i biurokratycznym, zhierarchizowanym kodowaniem partyjnej organizacji, o wyzwoleniu pragnienia nie może być mowy'.

G. Deleuze: 'Oczywiście, że kapitalizm był i wciąż jest niesamowitą maszyną pragnącą. Przepływy pieniądza, środków produkcji, siły roboczej, nowych rynków – to wszystko nurty samego pragnienia. Dostrzegając, jakim zbiegiem przygodności był początek kapitalizmu, widzimy w nim wypadkową bardzo wielu pragnień, widzimy, że sama jego baza, sama jego ekonomia były nieodłączne od wielu zjawisk należących do poziomu pragnienia. Nawet jeśli chodzi o faszyzm, powiedzieć trzeba, że „wziął on na poważnie pragnienia społeczne”, łącznie z pragnieniem represji i mordu. Hitler ze swą błyszczącą faszystowską maszyną wywoływał wiele wzwodów. Jednak jeśli pańskie pytanie dotyczy raczej tego, czy kapitalizm był u swych początków rewolucyjny, czy rewolucja przemysłowa szła kiedykolwiek w parze z rewolucją społeczną, to wydaje mi się, że nie. Od swych narodzin kapitalizm powiązany był z dziką represją, od razu narzucał on swoją organizację władzy i swój państwowy aparat. Czy kapitalizm doprowadził do poluźnienia kodów i wcześniejszych stosunków władzy? Zgoda. Ale wcześniej zamontował już w szczelinach poprzednich reżimów tryby swojej własnej władzy, z władzą państwową włącznie. Zawsze to samo – pod tym względem nie jesteśmy wcale postępowi. Zanim jeszcze dana formacja społeczna zdąży się zawiązać, aktywny jest już jej aparat wyzysku i represji, na razie obracający się w próżni, ale gotowy do wejścia w materię. Pierwsi kapitaliści są jak drapieżne ptaki, które kołują w oczekiwaniu. Czekają na swe spotkanie z robotnikiem, który stawia się u nich, przeniknąwszy przez szczeliny starego systemu. To w zasadzie to samo, co nazywa się akumulacją pierwotną.

(...) To, co pan prezentuje to wciąż pewien marksistowski schemat: w pewnym momencie historii burżuazja stała się rewolucyjna, bo niezbędne było przejście przez fazę kapitalizmu, fazę rewolucji burżuazyjnej. To podejście stalinowskie i nie bardzo mądre. Kiedy pewna formacja społeczna się wyczerpuje i zaczyna rozlewać, uchodzić na wszystkie strony, wszystko zaczyna się rozkodowywać, wszelkiego rodzaju niekontrolowane przepływy zaczynają przeciekać – przykładem mogą być ucieczki chłopów w feudalnej Europie, wszystkie te fenomeny „deterytorializacji”. Burżuazja narzuca nowy kod, ekonomiczny i polityczny, dlatego da się odnieść wrażenie, że jest rewolucyjna. Nic z tych rzeczy. (...) Burżuazja nigdy nie łudziła się, kto jest jej prawdziwym przeciwnikiem. Jej rzeczywistym wrogiem nie był dawny reżim, ale wszystko to, co wymykało się jego kontroli i co ona z kolei postanowiła ujarzmić. Swoją moc zawdzięczała jedynie ruinie poprzedniego systemu. Mocy tej nie umiała jednak użyć inaczej, niż biorąc za wroga wszystko, co w dawnym systemie było rewolucyjnego. Burżuazja nigdy nie była rewolucyjna. Ona co najwyżej zleciła rewolucję. Zmanipulowała, skanalizowała, zrepresjonowała ogromną falę ludowego pragnienia. Kazała swemu ludowi wykrwawiać się pod Valmy'.

F. Guattari: 'Dokładnie. I to właśnie nas interesuje. Skąd biorą się te popędy, te dźwignie, ten entuzjazm, które nie dają się wytłumaczyć przez żadną społeczną racjonalność, które są zwichrowane, pochwycone przez władzę w momencie samych swych narodzin? Nie zrozumiemy sytuacji rewolucyjnej na bazie samych interesów. W roku 1903 rosyjska partia socjaldemokratyczna debatuje o możliwych sojuszach, organizacji proletariatu i roli awangardy. Nagle, choć wydawało jej się, że przygotowuje rewolucję, w wirze wydarzeń roku 1905 spada ze swego stołka i musi gonić za odjeżdżającym pociągiem. Doszło do pewnej krystalizacji pragnienia na poziomie społecznym, w toku sytuacji mało jeszcze zrozumiałych. To samo w roku 1917. Politycy znów musieli wskakiwać do jadącego pociągu, co akurat im się udało. Jednak żadna z tych rewolucyjnych tendencji nie umiała lub nie chciała wyrazić potrzeby takiej organizacji rad, która mogłaby pozwolić masom realnie zapanować nad swoimi sprawami i swoimi pragnieniami. Uruchomiono za to maszyny, zwane organizacjami politycznymi, które za swój wzór działania wzięły model wypracowany przez Dymitrowa na siódmym zjeździe Międzynarodówki – bazujący na melanżu ruchów ludowych i ich sektariańskiego ujarzmiania – i dochodzący zawsze do tych samych represyjnych rezultatów. Widzieliśmy to w roku 1936, 1945, w 1968. Sama aksjomatyka tych masowych maszyn przeciwstawia się wyzwoleniu rewolucyjnej energii. Ta chytra polityka wysoko dzierży czerwony sztandar, choć sama przypomina raczej agendę prezydenta republiki albo księży. Koresponduje to naszym zdaniem z pewną pozycją zajmowaną wobec pragnienia, z pewnym głębokim sposobem wyobrażania ja, osoby, rodziny. Dochodzimy więc do prostego dylematu: albo uda nam się wypracować nowe struktury, które pozwolą w końcu na fuzję kolektywnego pragnienia i rewolucyjnej organizacji, albo kontynuować będziemy obecną tendencję i, od represji do represji, dojdziemy w końcu do takiego faszyzmu, przy którym Hitler i Mussolini będą wydawać się śmieszni.

G. Deleuze: 'Félix (...) przed chwilą na to wskazywał: organizacja rewolucyjna musi przypominać maszynę wojenną, a nie aparat państwowy – musi być analizatorem pragnienia, a nie zewnętrzną syntezą. W każdym systemie pełno jest linii ujścia, ale i utwardzeń mających linie te blokować albo (co nie jest tym samym) jeszcze embrionalnych aparatów, które linie te integrują, przechwytują, zatrzymują, w ramach nowego systemu, jeszcze w fazie przygotowań. Należałoby przeanalizować krucjaty z tego punktu widzenia. Jednak pod każdym z tych względów kapitalizm charakteryzuje się czymś szczególnym: jego linie ujścia nie są jedynie trudnościami, z którymi musi się on zmierzyć, ale raczej warunkami jego funkcjonowania. Ukonstytuował się on na pewnym ogólnym rozkodowaniu wszystkich przepływów – przepływów bogactwa, pracy, języka, sztuki, itd. Nie odtworzył on kodu, ustanowił raczej rodzaj przeliczalności, aksjomatyki zdekodowanych przepływów na swej ekonomicznej podstawie. Związuje z sobą linie ujścia i gna naprzód. Powiększa stale swe granice i ciągle odnajduje się w sytuacji, w której osuszać musi nowe wycieki w kolejnych zaporach. Kapitalizm nie rozwiązał żadnego ze swych fundamentalnych problemów, nie potrafi nawet przewidzieć, jaki będzie wzrost gospodarczy danego państwa w skali jednego roku. Nie przestaje przekraczać swoich ograniczeń, zaraz jednak wpada na nie gdzieś dalej. Ląduje w sytuacjach odrażających jeśli chodzi o sposoby produkcji, wytwarzane życie społeczne, demografię, jego peryferia przebiegające przez kraje rozwijające się, jego wewnętrzne regionizacje, itd. Wszędzie, gdzie rozszczelniają się wciąż rozszerzane granice kapitalizmu, znajdziemy nawilżające go wycieki i ujścia. Ujście rewolucyjne (ujście aktywne, które na myśli ma Jackson, kiedy mówi „nie przestaję uciekać, uciekając jednak szukam broni”), jest zapewne czymś innym niż schizo- -ujścia, toksyko-ujścia, itd. To jednak właśnie problem marginesów – sprawić, by wszystkie linie ujścia podłączyły się do wspólnego planu rewolucyjnego. Przez kapitalizm przepływają więc linie ujścia o nowym charakterze, jak i rewolucyjne potencjały nowego typu. Widzi pan, jest jednak nadzieja.

(...) System taki jak kapitalizm przecieka na wszystkie strony, przecieka, a następnie osusza swoje ujścia, nakleja łaty, zawiązuje więzi, by powstrzymać nadmiar wycieków. Tu jakiś skandal, tu jakiś wypływ kapitału, itd. Są też jednak ujścia innego rodzaju: są komuny, ludzie marginesu, przestępcy, ćpuni, ujścia narkotyczne, ujścia wszelkiego rodzaju, ujścia schizofreniczne, ludzie uciekają i wyciekają na wszystkie możliwe sposoby. Nasz problem jest taki (nie jesteśmy przy tym tak głupi, by wierzyć, że jego rozwiązanie wystarczy do zrobienia rewolucji): mając do czynienia z systemem, który rzeczywiście przecieka z każdej strony i który jednocześnie nie przestaje za wszelką cenę blokować, represjonować i osuszać swoich ujść, jak sprawić, by ujścia te stały się czymś więcej niż tylko indywidualnymi próbami czy małymi wspólnotami, by stały się rzeczywiście pewną maszyną rewolucyjną? I dlaczego, aż dotąd, wszystkie rewolucje tak źle się kończyły? Nie ma rewolucji, w której nie byłoby już pewnej centralnej lub scentralizowanej maszyny wojennej. Nie będziemy się tarmosić czy bić na pięści, potrzebna jest pewna maszyna wojenna, która organizuje i jednoczy. Jednak aż do dziś nie było w polu rewolucyjnym takiej maszyny, która nie odtwarzałaby jednocześnie, na swój sposób, czegoś zupełnie przeciwnego, to znaczy aparatu państwa, samego organizmu zniewolenia. To właśnie problem rewolucji: w jaki sposób maszyna wojenna podtrzymać może wszystkie ujścia, w których pęka obowiązujący system, nie dławiąc ich i nie osuszając i nie prowadząc do odtworzenia aparatu państwa. Kiedy więc Jervis mówi, że nasz dyskurs staje się coraz bardziej polityczny, to ma rację, bo o ile w pierwszej części naszej pracy akcentowaliśmy pewne dualności, o tyle teraz poszukujemy nowych sposobów jednoczenia się, gdzie wspólnie włączyć się mogą na przykład dyskurs schizofreniczny, dyskurs ćpuński, dyskurs perwersyjny, dyskurs homoseksualny, wszelkie dyskursy marginalne, gdzie wszystkie te ujścia i te dyskursy zaszczepiają się na pewnej maszynie wojennej, która nie dąży do odtworzenia Państwa ani Partii. To także dlatego nie mamy już ochoty mówić o schizoanalizie, bo wracalibyśmy tu znowu do faworyzacji pewnego szczególnego ujścia – ujścia schizofrenicznego. Interesuje nas tu znalezienie ogniwa, co prowadzi znów wprost do problemu politycznego, który jest w przybliżeniu następujący: aż dotąd partie polityczne konstytuowały się raczej jako syntezy interesów, zamiast podjąć się analizy masowego i indywidualnego pragnienia. Albo, co wychodzi na to samo: partie polityczne konstytuowały się dotąd jako zalążki aparatów państwowych, zamiast konstruować niesprowadzalne do tych aparatów maszyny wojenne".

G. Deleuze, Bezludna wyspa. Teksty i wywiady z lat 1953-1974, przeł. J. Brzeziński, Kraków 2024.