Prekariat średniowiecza, grodzenia gospody i warsztatu
"Wymaganie dowodów pochodzenia w szeregu pokoleń od ślubnych rodziców zamykało w praktyce drogę do rzemiosła licznym rzeszom bezdomnego proletariatu. Wymaganie pochodzenia od wolnych przodków uniemożliwiało wstęp do cechowego rzemiosła tym wszystkim, którzy pochodzili od poddanych włościan. Za 'nieuczciwe' uchodziły zwłaszcza te zawody, w których włościanie napływający do miast najłatwiej mogli znaleźć przytułek, jako też niektóre rzemiosła uprawiane na wsi poza cechami i wreszcie zawody rekrutujące się głównie z warstw upośledzonych ludności miejskiej. Maurer jako takie 'nieuczciwe' zawody wylicza: owczarzy, młynarzy, płócienników, a dalej pachołków sądowych i miejskich, polowych, grabarzy, stróżów nocnych, nadzorców, żebraków, zamiataczy ulic, czyścicieli strug miejskich, oprawców i katów, jako też celników, flecistów i trębaczów, a niekiedy też balwierzy i usługę w łaźniach.
(...) Każda walka na większą skalę, a więc i walka klasowa, nie może być prowadzona bez organizacji. A więc i czeladnicy również byli zmuszeni do zrzeszenia się.
(...) Przeważającą formą organizacji czeladników były bractwa kościelne, a obok nich stałe zebrania w gospodach. Pierwsze służyły przeważnie celom wzajemnego wspierania się, gospody zaś były ogniskiem oporu przeciw majstrom i zwierzchności.
(...) Każdy cech miał swoją gospodę. 'W gospodach wyrodziły się walki między cechami a patrycjuszami; gospody były siedliskami agitacji demokratycznej' (Stahl). (...) Tę samą rolę, jaką gospody cechów odgrywały w walce przeciwko patrycjuszom, zaczęły odgrywać gospody czeladników w walce z cechami. Nic dziwnego, że te gospody w miastach na schyłku średniowiecza stawały się obiektem najzaciętszych walk. Władze miejskie starały się znieść je zupełnie. (...) wszędzie w XIV i XV w. gospody czeladników są zakazane. Te zakazy wciąż się powtarzają.
(...) Rzeczywiście, zakazy okazały się bezskuteczne; wszędzie w XV wieku widzimy, że pod naciskiem czeladników padają jedna po drugiej zapory wystawione przeciw nim; zdobywają oni uznanie związków, wstępowanie do nich staje się obowiązkowe. Związki rosną w siłę.
(...) Przy tak małej liczebności [miast] było rzeczą naturalną, że czeladnicy jednego rzemiosła znali się osobiście. Wzajemne stosunki ułatwiała jeszcze ta okoliczność, że należący do jednego rzemiosła lubili mieszkać na tej samej ulicy, która też często od tego rzemiosła otrzymywała nazwę i niekiedy po dziś dzień ją zachowała. Oprócz tego w XV i XVI wieku nie nastał jeszcze 'miły' zwyczaj odgraniczania robotników w warsztatach od świata zewnętrznego na sposób więzienny za pomocą zakratowanych lub zamazanych białą farbą okien. O ile na to pozwalał klimat, lubiono pracować przed domem na ulicy, a przynajmniej przy otwartych drzwiach i oknach. Nie potrzeba było gazet i wieców, by się porozumieć co do wspólnych wystąpień. A biada temu, kto by śmiał się wyłamywać z solidarności! Wszak pojedynczy robotnik nie tylko w swej pracy, ale i w stosunkach towarzyskich był ściśle wiązany ze swymi kolegami.
Wędrówki zaś czeladników nadawały im ruchliwość w porównaniu z ociężałymi majstrami i prowadziły do ścisłego związku solidarnych stowarzyszeń czeladniczych w różnych miastach. W razie strajku nie było napływu z innych miast! (...) Czeladnicy zaś mieli zawsze stosunki i wiadomości ze wszystkich stron; nie czuli się obywatelami miasta, w którym pracowali; spędzili na wędrówkach tyle lat, że nie było to dla nich nic niezwykłego, gdy wypadało spakować tłumok i wziąć do ręki kij wędrowca. W razie sporów z majstrami z łatwością wychodzili całą ławą z miasta przy dźwięku piszczałek i trąb, rozkładali się z obozem w sąsiednim mieście i gdy chciano zawrzeć z nimi pokój, z zasady żądali zapłacenia ich długów w szynkach tego miasta.
(...) O ile cięższa jest walka dzisiejszego proletariatu! Przy każdym strajku, przy każdych wyborach, wszędzie, gdzie chce osobiście wystąpić w obronie swej sprawy, żona i dzieci muszą ponosić skutki jego postępowania. W małych miastach, gdzie robotnicy, bez gazet i wieców, mogą się łatwo porozumieć, względy na rodzinę czynią ich powolnymi władzy przedsiębiorców. W wielkich zaś miastach robotnicy nie znają się wzajemnie; aby się porozumiewać, potrzebują prasy, wieców i stowarzyszeń; porozumiewanie z ust do ust już nie wystarcza do wytworzenia spójni, tej jednomyślności, jaka wobec scentralizowanej przewagi kapitału jest konieczna w większej jeszcze mierze niż wobec drobnych majstrów rzemieślniczych."
K. Kautsky, Poprzednicy współczesnego socjalizmu, Warszawa 1949.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz