Można ją napotkać w grupie pięknych zbirów i zbyt szybkich dziewczyn gromadzących się na rogu i podśpiewujących najnowszy kawałek [rag] albo stojącą przed sklepem Wanamaker i pożądliwie wpatrującą się w parę eleganckich butów wystawionych niczym klejnoty za szybą wystawową. Zobacz, jak w alejce wymija sprzedawcę piwa tam i z powrotem wraz z przyjaciółmi, zuchwała i śliczna w przecenionej sukience i jedwabnych wstążkach; patrz z podziwem, gdy zwisa do połowy z okna kamienicy, odgrywając role w dramie, którym żyje cały blok, kiedy przeciwstawia się przyciąganiu grawitacyjnemu. Wejdź na dowolną ścieżkę przecinającą rozległe miasto, a spotkasz ją, gdy ją przemierza. Osoby z zewnątrz nazywają ulice i zaułki, które tworzą jej świat, slumsami. Dla niej to po prostu miejsce, w którym przebywa. Nigdy nie trafiłbyś na jej blok, gdybyś też tam nie mieszkał, nie zgubił drogi lub nie był na wieczornej zabawie w poszukiwaniu przyjemności, jakie daje ta druga połówka miasta. Podglądacze podczas swoich wypraw do slumsów żywią się krwią getta, tęsknią za nim i brzydzą się nim. Socjolodzy i reformatorzy nie są wcale lepsi ze swoimi aparatami i ankietami, wpatrując się uważnie we wszystkie dziwne okazy.
Jej dzielnica miasta to labirynt plugawych zaułków i ponurych dziedzińców. To afrykańskie miasteczko, murzyńska dzielnica, strefa tubylcza. Włosi i Żydzi, choć tak bliscy, tu znikają. To świat ukryty za fasadą uporządkowanej metropolii. Niezniszczone jeszcze budynki i przyzwoite domy od strony ulicy skrywają zaułkową kamienicę, w której mieszka. Wchodząc wąskim przejściem w zaułek, przekracza się próg do hałaśliwego, nieuporządkowanego świata, miejsca definiowanego przez zgiełk, wulgarny kolektywizm i anarchię. To ludzki kanał ściekowy zamieszkany przez najgorsze żywioły. To królestwo ekscesu i bajeczności. To wyklęte środowisko. Jest to plantacja przeniesiona do miasta. To laboratorium społeczne. Getto jest przestrzenią spotkania. Synowie i córki bogatych przybywają tu w poszukiwaniu sensu, witalności i przyjemności. Reformatorzy i socjologowie przychodzą w poszukiwaniu tych naprawdę upośledzonych, nie dostrzegając w niej i jej przyjaciółkach myślicieli, ani planistów - nie zauważają też pięknych eksperymentów przeprowadzonych przez biedne czarne dziewczyny.
Dzielnica, dno, getto – to miejskie dobro wspólne, gdzie gromadzą się biedni, improwizują z formami życia, eksperymentują z wolnością i odrzucają przypisaną im egzystencję służebną. To strefa skrajnej nędzy i skandalicznego marnotrawstwa. W rzędach kamienic ci przyzwoici mieszkają w warunkach pokojowych wraz z tymi rozwiązłymi i niemoralnymi. Dzielnica murzyńska to miejsce pozbawione piękna i ekstrawaganckie w jego eksponowaniu. Wprowadzanie się do niej i poruszanie się po niej ustalają rytmy codzienności. Każda fala przybyszów przeobraża to miejsce — to, jak slumsy wyglądają, jak brzmią i czym pachną. Nikt się tu nigdy nie osiedla, tylko zostaje, czeka na lepsze i przejeżdża; przynajmniej taką ma nadzieję. To jeszcze nie jest ciemne getto, ale wkrótce pozostaną w nim sami czarni.
W slumsach brakuje wszystkiego oprócz sensacji. Doświadczenie jest przytłaczające. Straszliwe piękno jest czymś więcej, niż to, co można by było kiedykolwiek przyswoić, uporządkować i objaśnić. Reformatorzy robią sobie zdjęcia budynków, aneksów kuchennych, sznurów do bielizny i przybudówek. Umyka ich uwadze, obserwując ich z okna z trzeciego piętra alejki, w której mieszka, śmiejąc się z ich głupoty. Cykają zdjęcie Lombard Street, kiedy prawie nikogo tam nie ma. Zastanawia się, co ich tak fascynuje w tych sznurach na bieliznę i przybudówkach. Zawsze robią zdjęcia tych samych rzeczy. Czy bielizna bogatych jest o wiele lepsza? Czy bawełna tak bardzo różni się od jedwabiu i nie jest tak ładnie rozpostarta jak sztandar na ulicach?
Osoby z zewnątrz i pocieszyciele nie potrafią tego uchwycić, pojąć. Wszystko, co widzą, to typowa murzyńska uliczka, pozostają ślepi na wymiany spojrzeń i napady pożądania, które zaburzają treść podpisów umieszczanych pod fotografiami i wskazują na możliwość życia większego niż bieda, są głusi na zgiełk i wstrząsy, których nie może uchwycić kamera . Nie dostrzegają piękna i widzą tylko nieporządek, pomijając wszystkie sposoby, na jakie czarni tworzą życie i z samego zaspokajania potrzeb potrafią uczynić sztukę. Na wpół ubrana kobieta, przyodziana w podomkę i delikatną koszulę nocną, opiera się o framugę drzwi, ukryta w cieniu foyer, plotkując ze stojącą w progu dziewczyną. Życie intymne toczy się na ulicach.
Dziennikarze „Tygodnika Harpera” dają sobie upust w druku: „Nad Żydami, w tych samych kamienicach, pośród scen nieopisanej nędzy i tandetnych strojów, mieszkają Murzyni, wiodąc beztroskie życie skoncentrowane na przyjemności, zamieszaniu, muzyce, hałasie i dzikich walkach, które czynią z nich postrach zarówno dla białych sąsiadów, jak i landlordów”. Podniecony widokiem elegancko ubranych służących, woźnych i dokerów, windziarzy w zawadiackich kapeluszach czyszczących się na rogu i estetycznych Murzynów zadowalających się marnowaniem pieniędzy na ekstrawagancję, ozdoby i blask, socjolog nakłania ich, aby nauczyli się prawdziwej wartości dolara od swoich żydowskich i włoskich sąsiadów. Murzyni muszą porzucić luźne nawyki moralne, pobłażanie zmysłom i beztroski nadmiar, które są zwyczajami niewolnictwa. Teraźniejszość przymusowej niewoli rozwija się na ulicy i w domu, który został kompletnie zniszczony przez niewolniczy statek i rozwiązłe stado z plantacji, a teraz wali się ponownie, otwarty na objęcia ze strony przybyszy.
Zmysły są tu pobudzone i przytłoczone. Spójrz tam. Pozwól swoim oczom objąć to wszystko: przystojnych bandziorów stojących na dziedzińcu jak strażnicy; nieskromną wystawę trzech uroczych doniczek ustawionych na parapecie okna kamienicy, prześcieradła, chusteczki z monogramami, haftowane jedwabne rajstopy i bielizna prostytutki zawieszone na sznurze w poprzek alei, zaświadczające o istnieniu tajnych układów, samowolnych żyć, spraw cielesnych. Kobiety z paczkami obwiązanymi papierem i sznurkiem przemykają jak cienie. Ostre światło padające z ich pleców nie pozwala w nich dostrzec nic ponad sylwetki; wyabstrahowane ciemne formy zastępują to, kim naprawdę są.
Córki handlarza szmatami leniuchują na schodach prowadzących do mieszkania w piwnicy. Najstarsza z nich jest olśniewająca, siedzi pośród gruzów w swoim niedzielnym kapeluszu i brudnej sukience. Najmłodsza pozostaje tajemnicą i plamą. Słońce leje się po klatce schodowej, napierając na dziewczyny i oświetlając wejście do małego, zawilgoconego pokoju, wypełnionego towarami ojca: szmatami, papierami, odpadami, pracami na akord i wyrzuconymi przedmiotami odzyskanymi dla przyszłego użytku. Odwraca się plecami do kamery i unika schwytania.
Co możesz tu usłyszeć, jeśli się przysłuchasz: gardłowe tony jidysz zamieniające angielski w język obcy. Wypowiadane z okrągłymi, otwartymi ustami dźwięki Karoliny Północnej i Wirginii przeniknęły do szorstkiego języka miasta i zostały przekształcone przez rytm i takt północnych ulic. Wybuch śmiechu, salwa przekleństw, krzyki, od których wibrują ściany kamienic i trzęsą się podłogi. Tak, och, kochanie, jak dobrze! – ta słodka muzyka długiego jęku, która ucisza słuchaczy, podsłuchujących, którzy chcą więcej, mimo że wiedzą, że nie powinni. Pęd wrażeń: piżmowy zapach ciasno sprasowanych ciał tańczących w piwnicznym salonie; nieumyślne muśnięcie obcej dłoni o twoją, gdy przechodzisz przez dziedziniec; przebłysk sylwetek młodych kochanków skulonych w głębokim cieniu korytarza kamienicy; gwałtowny uścisk dwóch walczących mężczyzn; gryzący zapach bekonu i placków kukurydzianych smażonych na otwartym ogniu; wiciokrzew z wody toaletowej; klonowy dym unoszący się z fajki starego człowieka. Cały świat jest wtłoczony w jedną krótką przecznicę, zatłoczoną czarnymi ludźmi, odciętymi od prawie wszystkich możliwości, jakie daje miasto, ale wciąż upojonymi wolnością. Powietrze tętni możliwościami zgromadzeń, zebrań, kongregacji. W każdej chwili obietnica powstania, cud przewrotu: małe grupki, sami ludzie i obcy grożą, że staną się zespołem, by masowo podżegać do zdrady.
---
Na drzwiach sklepu nie ma żadnych widocznych znaków blokujących jego wejście, tylko brutalna odprawa "czarnuchów nie obsługujemy". Jeśli poczuje odwagę, wykrzyczy jakąś obelgę lub przekleństwo, wycofując się ze sklepu pod nienawistnym spojrzeniem ekspedientki i klientów. Może siedzieć, gdzie chce w tramwajach i w teatrach, nawet jeśli ludzie oddalają się od niej o cal, tak jakby była zakażona, kiedy wybiera miejsce obok nich, i może iść na wodewil albo do szafy grającej tego samego dnia co biali, chociaż jest tam bardziej zabawnie i łatwiej jej się oddycha, gdy są tam po prostu sami kolorowi - wtedy wie, że nie poczuje się urażona. Pomimo swobód miasta, nie ma tu lepszego życia niż w Wirginii, nie ma lepszej przyszłości do dorastania, nie ma możliwości dla kolorowych dziewcząt poza miotłą i mopem lub rozłożeniem szeroko nóg w naprawdę trudnych czasach. Wszystko, co istotne – gdzie chodzi do szkoły, jaką pracę może dostać, gdzie mieszka – jest podyktowane kolorem, który stawia ją na dole, a wszystkich innych na górze. Jako młoda dziewczyna próbuje wyśnić sobie inne życie, w którym jej horyzont nie ogranicza się do mundurka pokojówki i brudnego domu białej kobiety. W tym innym życiu nie musiałaby brać całego tego gówna, którego nikt inny by nie przyjął i udawać, że jest za to wdzięczna.
W tym mieście braterskiej miłości została zamknięta w nędznej strefie, której nikt poza Żydami nie mógłby ścierpieć. Nie jest to kolebka wolności ani wolne terytorium, ani nawet tymczasowe schronienie, ale miejsce, w którym irlandzki tłum prawie pobił na śmierć jej wujka za domniemane przestępstwo innego Murzyna; gdzie policja zaciągnęła ją do więzienia za bunt i zakłócanie porządku, kiedy kazała im iść do diabła, po tym, jak złapali ją na schodach jej budynku i kazali iść z nimi. Na rogu Drugiej i Bainbridge usłyszała, jak biały mężczyzna krzyczy: „Zlinczować go! Zlinczować!", po tym, jak minął go kolorowy mężczyzna, oskarżony o kradzież bochenka chleba z narożnego sklepu spożywczego.
Kiedy przybywa do Tenderloin, wybuchają zamieszki. Na rogu Czterdziestej Pierwszej i Ósmej Alei policjant powiedział: "Ty czarna suko, chodź no tu natychmiast!”. Następnie wyciągnął kobietę z korytarza, obił ją pałką i aresztował za awanturnictwo i zakłócanie porządku.
---
Paul Laurence Dunbar zauważył ją na Siódmej Alei i przestraszył się o los cywilizacji amerykańskiej. Spoglądając na tę dziewczynę pośród tłumu bezczynnych Murzynów, którzy tłoczyli się w alei, zastanawiał się: „Co z nimi zrobić, co zrobić dla nich, jeśli mamy ich powstrzymać przed zainfekowaniem naszej cywilizacji trucizną ich życia?". Nie są anarchistami; a jednak w tych pozornie beztroskich, śmiejących się tłumach kryje się straszne zagrożenie dla naszych instytucji. Chociaż nie czytała Boga i państwa [Michaiła Bakunina], ani Co to jest własność? [Pierre-Josepha Proudhona] czy Zdobycia chleba [Piotra Kropotkina], to niebezpieczeństwa, jakie stwarzała ona i jej podobni, były równie wielkie, jak ci przeklęci Żydzi Emma Goldman i Alexander Berkman. Wszystko w jej otoczeniu zmierzało do wymazywania poczucia moralności, każdy czyn rodził zbrodnię i zachęcał do otwartego buntu. Dunbar lamentował: gdyby tylko można było powstrzymać ich przed gromadzeniem się w mieście, „gdyby metropolia mogła ich zwymiotować z powrotem na południe, cała sprawa by się uregulowała”. Lepsze dla nich i dla nas ograniczenia południa niż „pozorna wolność, która szkodliwie rozkwita w samowolę”. Lepsze pola, domy ze strzelbami, zakurzone miasteczka i niekończący się cykl kredytów i długów, wszystko to lepsze niż czarna anarchia.
Przez większość czasu obietnica zdobycia miasta pełznie na niczym: kiedy woda w budynku przestaje płynąć, kiedy nawet w swojej najlepszej sukience nie może się powstrzymać od zastanowienia, czy aby nie pachnie jak wychodek, czy też oczywiste dla wszystkich jest, że jej majtki są postrzępione, kiedy jest tak głodna, że aż ślinka cieknie od zapachu fasolowej zupy unoszącej się z osiedlowej kuchni, wychodzi na ulice, jakby w poszukiwaniu prawdziwego miasta, a nie tej marnej imitacji. Stare czarne damy siedzące w oknach krzyczały: „Dziewczyno, dokąd ty się wybierasz?” Każda nowa deprywacja budzi wątpliwości, kiedy nadejdzie wolność; gdyby tylko pytanie, które łomocze jej w głowie – Czy ja mogę żyć? – było tym, na które mogłaby kiedykolwiek udzielić pewnej odpowiedzi lub powtórzyć je tylko w oczekiwaniu na coś lepszego niż to, znieść ból i nadzieję, piękno i obietnicę.
Drobna naga postać leży na arabeskowej sofie. Wpatrująć się w jej fotografię, łatwo pomylić ją z jakąś inną Murzynką, wrzucić do jednego worka ze wszystkimi dziewczynami-delikwentkami pracującymi na Lombard Street i Middle Alley, stracić ją z oczu wśród nadmiaru kolorowych kobiet w mieście, potępić i współczuć dziecięcej dziwce. Każda ma inną historię do podzielenia się. Fragmenty jej życia splatają się z historiami dziewcząt do niej podobnych i zupełnie do niej niepodobnych, opowieściami, które łączy tęsknota, zdrada, kłamstwa i rozczarowanie. Artykuł w gazecie myli ją z inną dziewczyną, myli jej imię. Fotografie kamienicy, w której mieszka, regularnie pojawiają się w aktach policyjnych i raportach organizacji charytatywnych, ale ledwo ją na nich widać, wyglądającą przez okno na trzecim piętrze. Podpis pod zdjęciami nie wspomina o niej, zwracając jedynie uwagę na ryzyko moralne wynikające z jednopokojowego aneksu kuchennego, złego stanu toalet i hałasującego szybu wentylacyjnego. Najbardziej znajome jest jej zdjęcie zrobione w atelier na poddaszu; taką wciąż pamięta ją świat. Gdyby jej imię zostało nabazgrane na odwrocie albuminowej odbitki, istniałby przynajmniej jeden fakt, który mogłabym przekazać z pewną dozą pewności, jeden szczegół, co do którego nie musiałbym zgadywać, byłoby o jedną przeszkodę mniej w odtworzeniu drogi tej dziewczyny przez ulice miasta. Gdyby fotograf lub któryś z towarzyszących mu w studiu młodych mężczyzn zarejestrował jej imię i nazwisko, być może udałoby mi się znaleźć ją w spisie ludności z 1900 roku lub dowiedzieć się, czy kiedykolwiek mieszkała w Schronisku dla Kolorowych Sierot albo tańczyła na scenie Lafayette Theatre, albo trafiła do Domu Magdalenek, gdy nie miała dokąd pójść.
Jej przyjaciele nie chcieli nic powiedzieć władzom; ale nawet oni nie wiedzieli, jak znalazła się w domu na obrzeżach Siódmego Okręgu ani co wydarzyło się tego popołudnia w pracowni fotograficznej. Irlandzka gospodyni myślała, że to czarnoskóra kucharka, siostrzenica Starej Margaret, i że zaniedbując swoją pracę, jak to miała w zwyczaju, zawędrowała z kuchni do studia. Stara Margaret, niespokrewniona z dziewczyną, wierzyła, że pan Eakins zwabił ją na strych obietnicą kilku monet, ale nigdy nie powiedziała, czego się wtedy obawiała. Pracowniczka socjalna przydzielona później do sprawy dziewczynki nigdy nie widziała tego zdjęcia. Obwiniła matkę dziewczynki i slumsy za wszystkie straszne rzeczy, które się wydarzyły, i wypełniła puste miejsca w formularzu historii osobistej, nie próbując wsłuchać się w żadną inną odpowiedź. Wiek pierwszego występku seksualnego był jedynym pytaniem bez pewnej odpowiedzi.
Z tych kawałków trudno było ustalić, od czego należałoby zacząć, a nawet jak ją nazwać. Fikcyjna wersja prawdziwego imienia pozwoliłaby uniknąć dylematu, ale nie go rozwiązać. Odsuwałaby tylko to pytanie: kim ona jest? Przypuszczam, że mogłabym mówić do niej Mattie, Kit, Ethel lub Mabel. Każde z tych imion pasowałoby i byłoby imieniem typowym dla młodej kolorowej kobiety na początku XX wieku. Istnieją inne imiona zarezerwowane dla tych ciemności: Słodziutka Śliwka, Brzoskwinka, Śliczna Baby i Maleńka – imiona przypisywane takim dziewczynom jak ona, które wskazują na przyjemności, jakie dają intymne czynności wykonywane w wynajmowanych pokojach i słabo oświetlonych korytarzach. Są też pseudonimy, tożsamości doklejane i odrzucone - dopisek Mrs. pospiesznie dodawany do nazwiska kochanka, nazwy pożyczone od ulubionej aktorki, by wymyślić sobie nowe życie, lub ochronny płaszczyk, jaki zapewnia nazwisko zmarłej kuzynki babci od strony matki – wszystko to po to, by wymknąć się prawu, nie wpisywać się do policyjnych rejestrów, trzymać przeszłość na bezpieczną odległość, zapomnieć o tym, co dorośli mężczyźni robili dziewczynom za zamkniętymi drzwiami. Imiona i historie zbiegają się ze sobą. Niezwykłe życie tej konkretnej dziewczyny splata się z losami innych młodych kobiet, które stanęły jej na drodze, dzieliły jej losy, tańczyły z nią w chórze, przebywały w pokoju obok w kamienicy w Harlemie, spędziły wspólnie sześćdziesiąt dni w przytułku, i obrałyby drogę na wspak przez miasto.
Bez posiadania imienia wystawia się na ryzyko, że nigdy nie ucieknie od zapomnienia, które jest losem pomniejszych żywotów i zostanie skazana na pozowanie do końca życia, pozostając niepozorną postacią dołączoną do historii wielkiego człowieka i zdegradowaną do pozycji przedmiotu w inwentarzu o numerze "304, afroamerykańskiej dziewczynki", w przeglądzie jego życia i pracy. Gdybym znała jej imię, mógłbym ją zlokalizować, dowiedzieć się, czy miała rodzeństwo, czy jej matka nie żyła, czy jej babcia „mieszkała” z białą rodziną, czy jej ojciec był sprzedawcą szmat lub robotnikiem dniówkowym, albo czy zniknął. Imię to luksus, na który jej nie stać – inni pozujący do zdjęć nie mają imion, ale można ich zidentyfikować; ona jako jedyna jest anonimowa.
Na tej wystudiowanej fotografii imię dziewczyny nie ma większego znaczenia niż jej pragnienie innego rodzaju. (Jedyne, czego byłam pewna, to to, że miała imię i życie, które wykraczało poza ramy, w jakie je schwytano). Kiedy wybuchł skandal i białe dziewczyny mieszkające w dużych rezydencjach z wpływowymi ojcami ujawniły rzeczy do czego zmusił ich ten artysta, nikt nie wspomniał o niej ani o żadnej innej czarnej dziewczynie. Wiele lat później, kiedy inny anatom, inny naukowiec, został znaleziony ze zbiorem nagich zdjęć kolorowych uczennic, nikt o niej nie pamiętał. Bez imienia było mało prawdopodobne, że kiedykolwiek znajdę tę konkretną dziewczynę. Liczyło się to, że była symbolem wszystkich możliwości i niebezpieczeństw czyhających na młode czarne kobiety w pierwszych dekadach XX wieku. Odmawiając podania imienia lub, być może, odmawiając jego nadania, reprezentuje wszystkie inne dziewczyny, które podążają jej ścieżką. Anonimowość pozwala jej zastąpić wszystkich innych. Drobna figura ustępuje chórowi. Cały ból i obietnice samowolnych należą do niej.
---
Nie takiego obrazka szukałam, gdy zabierałam się do opowiadania o rewolucji społecznej i przemianie życia intymnego, jaka dokonała się w czarnym mieście-w-mieście. Szukałam fotografii, które jednoznacznie przedstawiają, co to znaczyło żyć na wolności dla drugiego i trzeciego pokolenia urodzonych po oficjalnym zniesieniu niewolnictwa. Byłam spragniona obrazów przedstawiających eksperymenty z wolnością, które odbywały się w cieniu niewolnictwa, praktyki codziennego życia i ucieczki od egzystencji podsycane swobodami miasta. Piękne eksperymenty z wolnymi, miejskimi spiskami/parcelami przeciwko plantacjom [plots against plantations] kwitły, ale były niezrównoważone, udaremniane lub karane, zanim jeszcze zdążyły się zakorzenić. Szukałam fotografii ukazujących piękno i możliwości kultywowane w życiu zwykłych czarnych dziewcząt i młodych kobiet, które podsycały marzenia o tym, co mogłoby być możliwe, gdybyś tylko mogła uciec z domu niewoli. To archiwum obrazów, znalezionych i wyimaginowanych, zapewniłoby niezbędne antidotum na biczowane plecy, szkliste oczy wypełnione łzami, ciała rozebrane i napiętnowane lub uczynione groteskowymi dla białej przyjemności. Odrzuciłam zdjęcia policyjne i rodzinne albumy czarnych elit, które kształtowały swoje życie zgodnie z wiktoriańskimi normami i które W.E.B. Du Bois najlepiej określił jako zarobasów, jako utalentowane dziesiątki, jako białych o murzyńskiej krwi.
Przyjrzałam się uroczym portretom czarnej arystokracji wykonanym przez fotografa Thomasa Askewa, ale nie znalazłam tam młodych kobiet, których życie toczyło się na ulicach, w kabaretach i korytarzach kamienic, a nie w okazałych domach z salonami wyposażonymi w pianina i fotele na końcach skrzydeł ozdobione koronkowymi pokrowcami. Młode kobiety z seryjnymi kochankami, mężami w liczbie mnogiej i kobietami-kochankami także. Młode kobiety, które ubierały się jak Ada Overton Walker i Florence Mills, młode kobiety, które wolały ubierać się jak mężczyźni. Oglądałam obrazy w zbiorach miejscowych, kolekcje fotografii w archiwach miejskich, antologie czarnych fotografii, dokumentalne przeglądy slumsów, czarne portrety i zdjęcia grupowe eksponowane w murzyńskich budynkach i instytutach ekonomii społecznej na międzynarodowych wystawach i światowych targach. Przeglądałam tysiące zdjęć zrobionych przez reformatorów społecznych i organizacje charytatywne, mając nadzieję, że je odnajdę, ale się nie ukazały. Odwracały wzrok lub wymijały fotografa; gromadziły się na krawędzi zdjęć, wyglądały przez okna, wyściubiały nos przez drzwi i odwracały się tyłem do aparatu. Odrzucały narzucone im warunki widoczności. Wymykały się kadrowi i pozostawały uciekinierkami – urocze sylwetki i ciemne cienie, których nie dało się wcisnąć w siatkę opisu naturalistycznego czy taksonomię zdjęć ze slumsów.
Najczęściej przedstawiano młode matki; musiały siedzieć z dziećmi w zatłoczonych sypialniach i pokoikach z aneksem kuchennym, aby otrzymać obiecaną im pomoc: trochę mleka dla dzieci, wizytę pielęgniarki, bo najmłodszy był chory, pożyczoną parę butów, aby wyjść i znaleźć pracę. Matki musiały pojawić się na zdjęciach reformatorskich, a obrazy te zostały zebrane jako dowód w sprawie wytoczonej przeciwko nim przez pracowników socjalnych i socjologów.
Młode kobiety, które nie znajdowały się w rozpaczliwej potrzebie, nie były osiodłane przez dzieci i były wystarczająco dojrzałe, by powiedzieć "Hell no" i "Zejdź mi z oczu", uniknęły schwytania. Nieliczne zdjęcia młodych kobiet w wieku od szesnastu do dwudziestu trzech lat to zdjęcia grupowe zrobione z rodzinami lub z sąsiadami. Na tych zdjęciach nigdy nie wyglądały na dzikie, krnąbrne ani zbyt szybkie. Pomimo ich ulotnych gestów odmowy – opadniętych ramion, skośnych oczu i promiennego gniewu – zdjęcia te robią z nich klientki, typy i przykłady; zostają przekształcone w dokumenty społeczne i osoby statystyczne, zredukowane do ludzkiej narośli prawa społecznego i ekologii slumsów, nieodżałowane jako zdradzone dziewczęta-matki, opatrzone etykietą przypadkowych stworzeń o wątpliwym pochodzeniu. Beczki z popiołem ustawione wzdłuż ulicy, rozpadające się budynki i przyjaźnie nastawieni przybysze dominują te biedaczki i infantylizują je.
Znużyły mnie niekończące się zdjęcia białych prześcieradeł udrapowanych na sznurku, cieknących kranów, brudnych toalet i zatłoczonych sypialni. Wzdrygnęłam się na pokazie slajdów i oscylującymi obrazami przyczyn i skutków, przed i po, ruchem obrazów napędzanym przez moralistyczne narracje o rozwiązłości seksualnej, niewłaściwej opiece i niebezpieczeństwach saloonu, internatu i sali tanecznej. Wizualne klisze potępienia i zbawienia: czarno-białe kontrasty, towarzyska społeczność sąsiadów spoza linii koloru, przesiadywanie na werandzie, małżeństwo pozarasowe lub wzorcowa kamienica zajmowana przez monochromatyczną rodzinę tej samej rasy. Rezultaty były surowe: z jednej strony kostnica, więzienie i przytułek; z drugiej sprywatyzowane gospodarstwo domowe i suwerenność męża i ojca.
Ankiety i zdjęcia socjologiczne zrobiły na mnie wrażenie. Te zdjęcia nigdy nie uchwyciły pięknej walki o przetrwanie, nie ukazały alternatywnych sposobów życia ani nie oświetliły wzajemnej pomocy i społecznego bogactwa slumsów. Zdjęcia reformatorów i z badań socjologicznych dokumentowały tylko brzydotę. Wszystko, co dobre i przyzwoite, znajdowało się w ruinach zakazanych form przynależności i sposobów życia: miłość nie uznawana przez prawo, gospodarstwa domowe otwarte dla obcych, publiczna intymność ulic, upodobania estetyczne i umyślne ekscesy młodych Murzynów. Światy społeczne przedstawione na tych obrazach były celem zniszczenia i eliminacji. Reformatorzy używali słów takich jak „udoskonalenie”, „interwencja społeczna” i „ochrona”, ale nikt nie dawał się na to nabrać. Międzyrasowe slumsy zostały zrównane z ziemią i podzielone na jednorodne strefy absolutnej różnicy. Narodziło się czarne getto.
Podpisy pod fotografiami przekształcają je w obrazy moralizatorskie, uwypuklają biedę, porządkują i klasyfikują nieporządek. "Dzielnica Murzynów". Podpis wydaje się replikować obraz, aby wyszczególnić, co znajduje się w jego ramce, ale zamiast tego podpis wytwarza to, co się tam pojawia. Podciąga obraz pod tekst. Słowa dołączone do obrazu – nieestetyczne, połamane, stereotypowe – wydają się niemal częścią obrazu, jak zmięte prześcieradła czy deski zasłaniające wybite okna chaty. Podpisy indeksują życie ubogich. Słowa wprowadzają podział, są jak policja: "Dzielnica murzyńska". Ogłaszają pionowy porządek życia: "Uszkodzone dobra". Otwierają przestrzeń domową dla kontroli i kary: "Pokusa nadużycia w jednej izbie". Ogłaszają przestępstwo wynikające z rozwiązłych układów społecznych: "Osiem osób zajmuje jedną sypialnię". Zarządzają i segregują wymieszany tłum i reprezentują świat zgodnie z linią koloru: "Widok włoskich dziewcząt", "Chłopcy w czapkach" czy "Dwóch murzynów w drzwiach zniszczonego budynku".
Takie zdjęcia uniemożliwiały wyobrażenie sobie, że segregacja nie jest doborem naturalnym opartym na powinowactwie i że Jim Crow nie zawsze zwyciężał. Reformatorzy społeczni celowali w międzyrasową intymność, a nawet bliskość; problem dziewczyny i problem Murzynów pojawiły w tym samym czasie i w obu przypadkach wycelowały w wolność seksualną młodych kobiet. Towarzyszące im obawy przed rozwiązłością, degeneracją i międzyrasową intymnością seksualną doprowadziły do ich aresztowania i uwięzienia. Ulepszanie slumsów i zwalczanie występków miejskich rozszerzyły linię koloru w przypadku braku aparatu prawnego lub prawa ustawowego, które przeciwdziałałoby jej i było egzekwowane. Architektami i planistami segregacji rasowej w północnych miastach byli postępowi reformatorzy i osadnicy.
Fotografie zmusiły czarnych biednych do widoczności po to, by podlegali nadzorowi policji i charytatywy, sprawiając, że ci, którzy musieli się na nich pojawić, ponieśli ciężar reprezentacji. Na tych ikonicznych obrazach czarnoskórej biedoty miejskiej poszczególne osoby musiały zastępować obszerne narracje historyczne o postępie lub porażce Murzyna, służyć jako przedstawiciele rasy lub klasy, ucieleśniać i utożsamiać się z problemami społecznymi oraz zaświadczać o niepowodzeniu lub poprawie. Fotografie te rozszerzyły optykę widoczności i nadzoru, która ma swoje korzenie w niewolnictwie i zarządzanej logice plantacji. (Bycie widocznym oznaczało bycie pod obserwacją w celu wywyższenia lub ukarania, uwięzienia lub przemocy).
Niektórych rzeczy nie było widać na zdjęciach, jak trzy doniczki ustawione na parapecie, szalone kołdry zakrywające materace, Biblie zawinięte w koronki i perkal, ilustracje z katalogu sprzedaży wysyłkowej naklejone na ściany. Reformatorzy i dziennikarze byli skupieni na aneksie kuchennym. Nie wiedzieli, że foyer, schody przeciwpożarowe i dach to odcinek miejskiej plaży, dopóki bogaci nie przyjęli tej praktyki i spanie na dachach nie stało się modne. Nie wiedzieli, że sień i klatka schodowa to miejsca zbiórek, polana wewnątrz kamienicy, że kocha się w drzwiach. Nie ma zdjęcia korytarza, słabo oświetlonego migoczącą lampą gazową, która ukrywa wszystko to, co brzydkie. Nawet w ciągu dnia cienie są zbyt ciemne i zbyt głębokie, aby je uchwycić. Korytarz zapewnia schronienie podczas pierwszego pocałunku z języczkiem, miejsce spędzania czasu z przyjaciółmi, przestrzeń dla plotek i intryg. Tutaj najpierw poznajesz świat i rolę, do której zostałeś przydzielony, więc gryzmolisz "fuck" albo "wretched" na ścianie na klatce schodowej. Na korytarzu władze wywieszają prawa kamienic i regulamin budynku, a wytyczne równie dobrze mogą mówić: "Murzynie, nawet nie próbuj tu żyć". Korytarz jest w środku, ale ogólnodostępny. Policja wkracza doń bez nakazów i aresztuje każdego, kto ma pecha się napatoczyć i zostać złapanym. Jest to przejście, które prowadzi do dwóch pokoi, w których przebywasz z matką, ojcem, ciotką i dwiema siostrami. Twoja mama próbuje zamienić szare pokoje w dom, ustawiając zestaw do herbaty twojej babci, który jest zbyt fantazyjny na tym małym kuchennym stole; zestaw należał do białych, dla których pracowała. Powiedziała, że to prezent, ale kiedyś wymsknęło jej się, że byli jej to dłużni, zasłużyła na to i na wiele więcej. Kalendarz loży masońskiej i litografia Fredericka Douglassa ukrywają pęknięcie w tynkowej ścianie. Firana wisząca w oknie filtruje słabe światło późnego popołudnia. Mata stołowa w kolorze kości słoniowej, pokrywająca zniszczoną płytę kuchenną, potwierdza, że nawet w najgorszych miejscach można odnaleźć piękno. Cały ten wysiłek czyni to miejsce mniej strasznym. Nikt nie zapomina, że są tutaj, ponieważ są wykluczeni z innych miejsc, więc radzisz sobie i próbujesz rozwijać się w tym, co prawie nie nadaje się do życia. To jest Czarny Pas: jesteś tu zamknięty. Tłoczycie się tutaj i układacie sobie życie razem.
W korytarzu zastanawiasz się, czy świat zawsze będzie tak wąski jak ten, dwie ściany grożące ściśnięciem i zmiażdżeniem cię w nicość. Więc wyobrażasz sobie inne światy, czasami nawet nie lepsze, ale przynajmniej inne od tego. Ty i twoi przyjaciele knujecie plany ucieczki i porzucenia tego miejsca. To czarne wnętrze to przestrzeń do myślenia i działania, nauki i wandalizmu, miłości i kłopotów. Korytarz to salonik dla tych, którym udaje się mieszkać w ciasnych, ciemnych pokojach z niedostateczną ilością powietrza i którzy widzą światło słoneczne tylko wtedy, gdy wychodzą na frontowy ganek.
Jest brzydko i brutalnie i tu zostajesz. Nie ma znaczenia, że nie kochasz tego miejsca; kochasz mieszkających tam ludzi. Jest tu tak blisko domu, jak to tylko możliwe, jest się w przejściowym miejscu spoczynku, niemożliwym schronieniu dla tych, którzy są wypychani, popychani, zawsze przesiedlani. Zostają, ale nigdy się nie osiedlają. Korytarz to przestrzeń niespokojna oczekiwaniem i napięta siłą niezaspokojonego pragnienia. Jest strefą graniczną między wnętrzem a zewnętrzem dla przebywającego w getcie; reformator dokumentujący siedlisko biedoty przechodzi nie zauważając jej, nie dostrzegając, co można stworzyć w ciasnej przestrzeni, co innego niż uwerturę, profanację, nie zauważając naszych pięknych skaz i straszliwych ozdób. Ten korytarz nigdy nie pojawia się w pokazie slajdów. Wiedzą o nim tylko ci, którzy mieszkają w kamienicy.
Zostanie sfotografowany od środka dopiero po dziesięcioleciach. Dopiero w 1953 roku fotografia przekaże doświadczenie mieszkania w tych murach, rzuci okiem na stworzone tam światy życia, uchwyci zadyszkę podczas spaceru na czwarte piętro, dowie się z pierwszej ręki, że to, jak żyjemy i gdzie przebywamy, to wcale nie jest problem społeczny. Problemem jest nasz stosunek do białego świata. Nawet w pomieszczonku z aneksem kuchennym można odnaleźć radość par tańczących pod zawieszonym pod sufitem sznurkiem na bieliznę, nastolatków grających w karty i śmiejących się z przyjaciółmi, mężczyznę siedzącego przy kuchennym stole i pijącego herbatę z parującą filiżanką mocno przyciśniętą do policzka. Rozkoszować się uczuciem gorąca na twarzy, dotykiem porcelany na skórze.
Jak żyć i pilna potrzeba teraźniejszości - to może zostać dostrzeżone na innych obrazach, tych zagubionych i odnalezionych, wyobrażonych i oczekiwanych, jak fotosy zmontowane z niedokończonego filmu. Obrazy z ferrotypii wykonane na pikniku kościelnym. Kodaki na plaży na Coney Island. Zdjęcia zbyt szybkich czarnoskórych dziewcząt próbujących znaleźć drogę bez wyjścia, seryjne zdjęcie młodych czarnych kobiet pędzących do miasta, by uciec z plantacji i pragnących stworzyć wolne życie w kontekście nowych grodzeń. Są równie zdesperowane, by znaleźć drogę ucieczki z niewoli, jak spragnione nowych form życia. Obserwując ludzi przechadzających się aleją, grających w karty na schodach czy pijących wino na dachu, są przekonane, że Murzyni to najpiękniejsi z ludzi. Komunalny luksus czarnej metropolii, bogactwo tylko nasze, czarnego miasta w mieście, przekształca wyobrażenia o tym, czego możesz chcieć i kim możesz być, zachęcając do marzeń. Cholera, nie ma znaczenia, czy jesteś czarny i biedny, bo jesteś tutaj i żyjesz, a wszyscy ci ludzie wokół ciebie zachęcają i przekonują, abyś uwierzył, że też jesteś piękny. To zbiorowe dążenie do życia wolnego rozwija się w granicach karceralnego krajobrazu. Widzą, jak wznosi się mur wokół ciemnego getta, ale wciąż chcą być gotowi na dobre życie, wciąż chcą się przygotować na wolność.
---
Zdjęcie jest na tyle małe, że mieści się w dłoni. Nie jest to bujna srebrna odbitka, ale niedroga odbitka albuminowa o wymiarach 17/16 × 27/16 cala; mały rozmiar obwieszcza jej podrzędny status. Jest to obraz wymuszony, wykonany bez zgody opiekuna; jest to obraz, który ma klasyfikować, izolować i różnicować. To nie jest zdjęcie, jakiego by sobie życzyła i nie zostało ono zrobione na jej prośbę.
Odaliska, biała niewolnica, konkubina w haremie, leżący akt łączy dwie odrębne kategorie towaru: niewolnicę i prostytutkę. Sztywność ciała zaprzecza lubieżnej, półleżącej postawie, a płaskie, stalowe spojrzenie dziewczyny raczej nie stanowi zaproszenia, by patrzeć. Wycofuje się jak najdalej od obiektywu w róg sofy, tak jakby szukała schronienia. Jej bezpośrednie spojrzenie w obiektyw nie jest nagabywaniem widza, apelem o uznanie, spojrzeniem opartym na wzajemności. To spojrzenie zakłada, że nic nie jest wspólne dla tego, który został zmuszony do pozowania, i tych, którzy patrzą. Prywatnym życzeniem jest, aby wyrządzona krzywda nie była zbyt wielka i żeby było wyjście z tego pokoju i innych doń podobnych.
Jaką wiedzę anatomiczną odkrył Eakins lub jego uczniowie tego popołudnia w pracowni? Spotykali już wcześniej czarne ciała, głównie zwłoki w Jefferson Medical College. Ciała biednych murzynów, po które krewni nie sięgnęli lub których rodziny nie miały pieniędzy na godny pochówek, albo ciała wykradzione z cmentarza dla kolorowych. Było wokół tego kilka afer. Była żywym ciałem, a nie trupem, ale jej wizerunek nie przypominał innych zdjęć dzieci zrobionych w celu potwierdzenia lub zakwestionowania teorii rozwoju szkieletu lub określenia ruchu mięśni na kadrze. Mam nadzieję, że nie przyczepił jej elektrod, żeby obserwować ruch masy mięśniowej. Było mało prawdopodobne, że była tam przyzwoitka zajmująca się tą dziewczyną. Jaką wiedzę o świecie zdobyła tego popołudnia? Czy Susan Eakins była tam obecna? Zrobiła zdjęcie? Czy szeptała jej brzydkie rzeczy do ucha? Lub zachęcała ją, aby stała nieruchomo i ani drgnęła? Czy zrobiła to samo z siostrzenicami? Czy pomagała mu, czy przymykała oko na jego pracę? Trudno jest patrzeć na tę fotografię i nie myśleć o obrazach, które ją poprzedzały, i o obrazach, które nastąpią po jej wykonaniu. Powidoki niewolnictwa, które miały przypominać widzowi o władzy, jaką sprawuje się nad takim ciałem i o zagrożeniu wiszącym w powietrzu nad podmiotem, uchwyciły w swoich ramach różne straszne rzeczy, które można zrobić czarnej dziewczynie bez popełniania przestępstwa.
Czy dało się w ogóle opisać to zdjęcie? Zamienić moje słowa w tarczę, która może ją chronić, barykadę, która odwróci wzrok i zakryje to, co zostało odsłonięte?
Czy spodziewając się nacisku jego dłoni, zadrżała? Czy malarz przechadzał się nad kanapą i układała jej kończyny? Czy jego dłonie były duże i wilgotne? Czy pozostawili lepką pozostałość na powierzchni jej skóry? Czy czuła zapach potu, oleju lnianego, formaldehydu i ubrań noszonych przez zbyt wiele dni? Czy zauważyła kapcie, podartą koszulę i brudne spodnie, a potem się przestraszyła? Czy inne modelki odcisnęły swoje piętno na nierównej podłodze, oleistej patynie tapicerki i ostrym piżmowym zapachu?
Dziewczyna, która weszła na 1729 Mount Vernon Street, nie była tą samą, która odeszła. Pojawiły się pogłoski o innych dziewczynach: były białe, były córkami elity, więc doszło do publicznego oburzenia, a malarz została zhańbiony. Oszczędzono im tego: bycia odaliską, pozy dziwki i niewolnicy. Nie wymagano od nich patrzenia bezpośrednio w kamerę, zauważania jego wzroku i udawania, że go zapraszają. Inne dziewczyny mogłyby o niej wspomnieć, gdyby nie była czarna i biedna.
Wyszła z pracowni dokładnie tak, jak przyszła: w dół czterema piętrami schodów do prostokątnego ogrodu z rzędem rosnących w nim zakleśni, obok hydrantu, czterech kotów i psa setera, wychodząc przez drewniany płot z powrotem na Osiemnastą Ulicę, a następnie udała się w drogę powrotną do domu. Czy była w stanie wrócić do swojego życia, czy też ta ostatnia przemoc pozostawiła ślad, zapis tak niezatarty jak fotografia?
Spojrzenie mówi wszystko tym, jakiego rodzaju własnością jest kobieta – kobieta nie należącą do klasy zasługujących na ochronę, w przeciwieństwie do córy burżuazji, której seksualność jest prywatną własnością ojca, a potem męża, jest przeznaczona do użytku publicznego. Przyjemność, jaką daje wyparta napaść, graficzny obraz skrzywdzonej czarnej postaci, daje przeczucie, antycypację, że jej ciało, jej praca i jej opieka będą nadal przyjmowane i wykorzystywane; intymna praca gospodyni określi jej podporządkowanie. Jest to surowy i brutalny obraz, pomimo rzekomej mocy pobudzania. Czy przyjemność patrzenia opiera się na wyrzeczeniu się przemocy, naleganiu na sprawczość dziewczyny, zaproszeniu do spojrzenia sygnalizowanym jej bezpośrednim spojrzeniem w obiektyw? Czy warunkiem wstępnym tej przyjemności nie jest obojętność, która jest zwyczajową reakcją na czarny ból? A może przyjemność jest osiągana poprzez kultywowanie cierpienia i wyrządzanie krzywdy?
Odaliska to oskarżycielski obraz, który szczegółowo opisuje przemoc, jakiej może być poddane czarne ciało kobiety. To trwający obraz przemocy intymnej. Na jej drobnej sylwetce gromadzi się tyle czasu, że dziewczyna może liczyć sobie stulecia, dźwigając ciężar niewolnictwa i imperium, ucieleśniając tranzyt towaru, zszywając tożsamość niewolnicy i prostytutki. To wszystko sprawia, że nie może być dzieckiem. Fotografia fabrykuje jej zgodę na pokazanie się. W jaki sposób ona zgadza się na przymus? W jaki sposób przyjemność czerpana z obrazu napaści seksualnej wynika z zaproszenia wystosowanego przez dziewczynę? To obraz przypominający aukcję, plantację i burdel.
Jest to obraz, który stoi na drodze naszych wysiłków, aby go sklasyfikować. Sztuka? Nauka? Pornografia? Jest to zimny obraz, który pokazuje, co można wziąć i co można zrobić pod pozorem nauki i obserwacji. Osiągniętą i praktykowaną przemoc usprawiedliwia się jako studium Murzyna, jako lekcję anatomii. Jak opisać życie, które oscyluje między kategoriami domowniczki, kurwy, niewolnicy i truposzki? Czy widać, że jej życie jest rozporządzalne? Albo że podlega reżimowi brutalności tak znormalizowanej, że przemoc jest ledwo zauważalna? Jak uwidocznić tę przemoc, skoro zapewnia ona radość, suwerenność i integralność cielesną człowieka i pana?
Jej ciało jest odsłonięte, ale ukrywa wszystko. "Ciało się wystawia”, odpowiadając na żądanie, ale „nie ofiaruje siebie, nie ma w nim hojności”. Czy można dać to, co już zostało odebrane?
---
Co zdjęcie dziewczyny upozowanej na kanapie z końskiego włosia może nam powiedzieć o czarnym życiu na przełomie wieków lub o życiu młodych czarnych kobiet pędzących do miasta i desperacko pragnących wejść w nową epokę? Jak może antycypować czekające na nie przeszkody? W jaki sposób to zdjęcie może rzucić światło na splot niewolnictwa i wolności oraz rzucić okiem na przyszłość, która się wydarzy?
Patrząc na nią unieruchomioną na starej sofie z końskiego włosia, przygwożdżoną jak rzadki okaz na tle przewijającego się wzoru, z małymi ramionami przyciśniętymi do tułowia ciasno niczym podcięte skrzydła, myślę o dotyku, którego nie można było odmówić. W 1883 roku wiek zgody wynosił dziesięć lat. Nie było ustawowego prawa dotyczącego gwałtu, które karałoby to, co wydarzyło się w studiu, a gdyby takie prawo istniało, biedna czarna dziewczyna i tak znalazłaby się poza jego zasięgiem. Gdy gwałt lub napaść zgłoszono policji lub Towarzystwu Zapobiegania Okrucieństwu Wobec Dzieci, uwiedziona lub zgwałcona dziewczyna mogła trafić do szkoły specjalnej lub zakładu poprawczego, aby ją chronić lub ukarać za zbyt szybką dojrzałość lub nadmiar wiedzy. Przedwczesna seksualność dziewcząt dojrzewających zbyt wcześnie narażała je na uwięzienie i aresztowanie. Wczesna niemoralność negowała wszelkie roszczenia do ochrony prawnej. Problemem była niewinność (czyli dziewictwo), a nie wiek, w którym dziewczyna mogła zostać wykorzystana. Wczesna niemoralność oznaczała, że człowiek mógł robić, co chciał. Kolorowe dziewczyny zawsze uważano za niemoralne. (Jednym z argumentów przeciwko ustawowemu prawu dotyczącemu gwałtu uchwalonemu w latach 90. XIX wieku, które podnosiło wiek zgody w większości stanów do szesnastu lub osiemnastu lat, było to, że lubieżne murzyńskie dziewczyny wykorzystywałyby to prawo do szantażowania białych mężczyzn. Czarne dziewczęta stanęły przed prawem, ale nie były przez nie chronione.).
Jak wyraźnie widać na fotografii, jej ciało było już naznaczone historią skalań seksualnych, już napiętnowane jako towar. Jej dostępność do wykorzystania, do zranienia była podstawą panujących układów społecznych, w ramach których była formalnie wolna, a zatem i narażona na potrójne niebezpieczeństwo przemocy ekonomicznej, rasowej i seksualnej. Ta konieczna i rutynowa przemoc zdefiniowała powidoki niewolnictwa i określiła zasięg plantacji w getcie.
---
Patrząc na fotografię, można się zastanawiać, czy kiedykolwiek była dzieckiem. Czy w wieku dziesięciu lat nauczyła się wszystkiego o seksie, czego będzie potrzebowała? Czy w wieku dwunastu lat przestała się nim interesować? Czy znała kobiety pracujące na ulicy, panie z domów rozkoszy, słodkich mężczyzn, stręczycieli i złodziei, którzy mieszkali w jej bloku? Czy dowiedziała się tego wszystkiego przedwcześnie z powodu tego, co jej już zrobiono, czy też obserwując otaczający ją świat? Czy przemoc doznana w pracowni na poddaszu lub u sąsiada była nieodwracalna? Jeśli tak, w jaki sposób określiło to jej kurs? Czy przesłoniło możliwość autonomii seksualnej, czy też naznaczyło ją w sposób trwały? Czy to sprawiło, że przyrzekła sobie, że nigdy nie pokocha mężczyzny ani nie będzie szukać jego ochrony? Czy to spowodowało, że zatęskniła za czułym dotykiem, który byłby w stanie złagodzić i naprawić długą historię przemocy uchwyconej w jej pozie? Czy wywołało to to, że kochała gwałtownie i dziko? Czy to pomogło zdecydować, że nie chce być kobietą, ale też nie mężczyzną?
Patrząc na fotografię, można dostrzec symfonię gniewu drzemiącą w tej zatrzymanej postaci. Jest to obraz, którego nie mogę ani przyjąć, ani odrzucić. Trzeba przyznać, że trudno zacząć od wyznania, że przemoc nie jest tu wyjątkiem, ale wyznacza horyzont jej istnienia. To przyznanie, że nigdy nie mieliśmy przeżyć, a mimo to wciąż tu jesteśmy. Splot przemocy i seksualności, opieki i wyzysku nadal definiuje znaczenie bycia czarną kobietą. Jednocześnie musiałam wyjść poza fotografię i znaleźć do niej inną drogę. W jaki sposób ta martwa natura może dać nam utajony obraz, który może wyartykułować inny rodzaj egzystencji, zbiegowski obraz, który przekazuje wieść o wewnętrznych zamieszkach? Co zawierałby poruszony obraz życia młodej czarnej kobiety w Czarnym Pasie? Kamienicę. Wannę. Salę taneczną. Dom marzeń. Gdzie by się zaczynał? W Farmville w Wirginii? W ładowni statku, który przewoził jej prababkę z Bermudów do Norfolk? W parowcu, który przywiózł ją do Nowego Jorku? I jak by się skończył? Z nią tańczącą w Edmond's Cellar, śpiewającą w Clam House, sprzątającą pokoje w Hollywood Hotel, czekającą na pracę na targu niewolników na Bronksie albo odliczającą dni do zakończenia wyroku i otrzymania w prezencie dokumentów wolności? Czy seryjny obraz jej życia byłby okropny, piękny lub rozdzierający serce?
Na zdjęciach zrobionych z koleżankami na kościelnym pikniku na wybrzeżu Jersey czy przytulających swoją dziewczynę pod promenadą na Coney Island, dostrzegamy przebłysk tego innego życia, wsłuchujemy się w drugorzędne rytmy, które wymykają się prawu społecznemu i wymykają się panu, państwu i policji, choćby na jeden wieczór, na kilka miesięcy, w jej dziewiętnasty rok życia. Na przewidywalnych, ale jeszcze nie zlokalizowanych obrazach możemy dostrzec przerażające piękno samowolnego życia. Na takich obrazach łatwo wyobrazić sobie potencjalną historię czarnoskórej dziewczyny, która mogłaby potoczyć się innymi torami. Dostrzec przebłysk możliwości, poczuć ból tego, co może się wydarzyć. To jest ten obraz, którego próbowałam się trzymać.
---
Po roku spędzonym na patrzeniu na tę kolorową dziewczynę, pozującą nago, na starej sofie z końskiego włosia, postanowiłam prześledzić jej kroki w mieście i wyobrazić sobie wiele z jej żywotów. Podążając jej śladami i śladami innych młodych czarnoskórych kobiet w mieście, przeszłam przez Czarne Pasy Filadelfii i Nowego Jorku, czarne dzielnice i kwartały nazwane na cześć ich mieszkańców Małą Afryką Murzyńskim Rajem, lub na cześć ich aspiracji Mekką i Miastem Schronienia. Śledziłam błędne ścieżki i linie ucieczki, które w dziesięcioleciach od 1890 do 1935 zamykały granice czarnego getta. Ostatecznie ta historia stała się nie opowieścią jednej dziewczyny, ale seryjną biografią pokolenia, portretem chóru, poruszonym obrazem samowolnych.
Przez dziesięciolecia miałam obsesję na punkcie anonimowych postaci, a większość mojej intelektualnej pracy poświęciłam rekonstrukcji doświadczenia nieznanych i przywracaniu z zapomnienia pomniejszych żywotów. To był mój sposób na zadośćuczynienie za przemoc historii, napisanie listu miłosnego do wszystkich, którzy zostali skrzywdzeni i, choć nie byłam tego w pełni świadoma, był to sposób na liczenie się z nieuchronnym zniknięciem, które i mnie czekało. Wstrząs, jakiego doznałam patrząc na jej wizerunek, utwierdził mnie w przekonaniu, że muszę iść naprzód, nawet jeśli wątpiłam, czy kiedykolwiek ją odnajdę. Widziałam ją inaczej niż inni. Była dziewczyną stojącą u progu nowej ery, wyznaczanej przez skrajności – na dnie ery demokracji i progresywizmu. Wiek ten charakteryzował się wojnami imperialnymi, epidemią gwałtów i linczów, pojawieniem się prawnego i społecznego aparatu segregacji rasowej oraz antymurzyńskimi prawami rasowymi, które miały zainspirować nazistowskie ustawy norymberskie. Zamieszki na tle rasowym przetoczyły się przez cały kraj. W tym samym czasie reformy prawne i społeczne próbowały chronić słabszych przed drapieżnictwem kapitalizmu i wolnego rynku oraz ich niezbędnymi skutkami: biedą, bezrobociem i przemocą społeczną. Działacze polityczni i czarni radykałowie walczyli przeciwko odrodzeniu się rasizmu, który ogarnął naród i kwestionowali upośledzone obywatelstwo i bezprawność, które definiowały sytuację Murzynów. Kobiety zorganizowane w swoje kluby skupiły swoją uwagę na losie czarnych dziewcząt i kobiet, zdeterminowane, aby je chronić, bronić i podnosić na duchu oraz eliminować niemoralne nawyki, jakie były schedą po niewolnictwie.
Wyobrażałam sobie ją nie jako postać tragiczną czy zrujnowaną, ale jako zwykłą czarną dziewczynę, której życie jako takie zostało ukształtowane przez przemoc seksualną lub groźbę jej wystąpienia; wyzwaniem było wymyślenie, jak to przetrwać, jak żyć w kontekście ogromnej brutalności i rozwijać się w niedostatku i ubóstwie. Stan wyjątkowy był normą, a nie wyjątkiem. Jedyną różnicą między tą dziewczyną a wszystkimi innymi, które stanęły jej na drodze i poszły jej śladem, było to, że istniała fotografia, która sugerowała, że coś się wydarzyło, że codzienna przemoc nabrała statusu wydarzenia, kryminalistycznego obrazu aktu przemocy seksualnej, który w ogóle nie został uznany za przestępstwo.
---
Podążałam za nią od Filadelfii do Nowego Jorku, największe czarne miasta północy, potykając się ulicami Siódmego Okręgu, potem na Tenderloin, a potem na Harlem. Spotykałam ją wszędzie – na rogu, w kabarecie, na deptaku na Coney Island, w chórze; czasami nie zwracałam na nią uwagi. Innym razem headlinerzy i celebryci przyćmili ją, kiedy pozwolono jej przebywać w ich towarzystwie. Była trochę podobna do dziewczyny, którą spotkałam za pierwszym razem, i gdybym nie wiedziała o tym, co zaszło na strychu, o tym, że była zmuszana do spania w śmietniku, że została zgwałcona przez wuja, napadnięta przez sąsiada lub brutalnie potraktowana przez swojego pracodawcę, nigdy bym się tego nie domyśliła patrząc na nią. Był to wiek, kiedy murzyni byli najpiękniejszymi ludźmi, i w nie mniejszym stopniu dotyczyło to jej. Nawet jej przeciwnicy niechętnie to przyznawali. Trudno wytłumaczyć, co jest pięknego w dość zwyczajnej kolorowej dziewczynie, bez wyjątkowych talentów, z trudną do rozpoznania w tłumie twarzą, przeciętnej chórzystce, która nie jest predestynowana do bycia gwiazdą, a nawet bohaterką feministycznej opowieści. W pewnym sensie jest to rozpoznanie tego, co oczywiste, ale co jest odrzucane: piękna czarnej zwyczajności, piękna, które mieszka w i ożywia determinację do życia na wolności, piękna, które napędza eksperymenty w życiu na wspak. Obejmuje ono to, co niezwykłe i przyziemne, sztukę i codzienny użytek. Piękno nie jest luksusem; jest raczej sposobem na stworzenie możliwości w przestrzeni grodzeń, radykalną sztuką przetrwania, objęciem naszej okropności, transfiguracją tego, co dane. To chęć ozdabiania, skłonność do barokowości i umiłowanie nadmiaru.
W moich poszukiwaniach wkrótce spotkałam wszystkich innych, którzy kręcili się wokół niej — socjologa, reformatora mieszkalnictwa, kuratora sądowego, kobietę z klubu, pracownicę socjalną, śledczego ds. występków, dziennikarza i psychiatrę — wszyscy upierali się, że ich pogląd na nią jest prawdziwy. Jeden z nich zawsze tam był, stając mi na drodze, blokując mi drogę, ilekroć ją spotykałem. Żaden z nich nie wierzył, że rozkwitnie. Ich notatniki, monografie, akta spraw i fotografie wytyczyły trop, którym podążałam, ale czytałem te dokumenty pod włos, gmatwając i rozbijając historie, które opowiadali, aby opowiedzieć własną. Wymagało to ode mnie spekulacji, uważnego słuchania, czytania między wierszami, dbania o nieład i bałagan w archiwum oraz uszanowania ciszy. Oficjalne dokumenty uczyniły z niej kogoś zupełnie innego: przestępczynię, dziwkę, przeciętną murzynkę w kostnicy, niepoprawne dziecko i nieporządną kobietę. Na wykresie statystycznym, w ankiecie społecznej i na fotografii ze slumsów wydawała się taka pomniejsza, taka nieistotna. Wszystko inne miało duże znaczenie – stan kamienic, niebezpieczeństwa getta, moralne ryzyka związane z aneksem kuchennym, zagrożenie, jakie stwarzała zbyt duża liczba ciał wtłoczonych do ciasnych pokoi internatu. Profesjonalistom łatwiej było wyobrazić sobie, że jest martwa lub przegrana, niż myśleć, że może się rozwijać, że przypadek lub wypadek pozwolą jej rozkwitnąć. Musiałam uważać, aby sama nie wyrządzić jej krzywdy. Tylko chórzystki, wyrośnięte lesby, przystojni murzyni, kochanice, pedały i anarchiści wspierali jej eksperymenty w życiu na wolności. Była ich aniołem zemsty. Tylko samowolni docenili jej buntownicze zachowanie i dzikie nawyki oraz pragnienie stworzenia życia z niczego; tylko oni mogli dostrzec piękną intrygę przeciwko plantacji, którą prowadziła każdego dnia.
---
Faceci od przeprowadzek znaleźli w opuszczonym domu, pośród śmieci albuminowe odbitki. Mogło ich podniecić zdjęcie nagiej kolorowej dziewczyny leżącej na arabeskowej sofie i wcale nie przejąć się tym, czy jest już pełnoletnia. Płaskie piersi, wąskie biodra, grube uda, niedojrzałe dziecko zatrzymane w klasycznej pozie dziwki i konkubiny było równie dobrą podnietą, jak każdy inny nieprzyzwoity obraz. Kiedy przyjemność ustąpiła obojętności, fotografię wyrzucono i wrzucono na stos wraz innymi odpadkami z pracowni.
---
Nie takiego zdjęcia chciałaby ta dziewczyna. Ono nawet nie było do niej podobne. Oczy są płaskie i powściągliwe; twarde jak oczy dziewczyn pracujących na Middle Alley. Są oczami wyprzedzającymi czas i doświadczenie. Aby powstrzymać fotografa przed zbliżeniem się, próbowała sprawić, by jej wredne oczy trzymały go z daleka, oczy typu "ja ci pokażę", oczy z kamienia, a nie oczy dziwki, które mizdrzyły się – "Hej, mister" – i odmawiały – "Ja tego nie robię" – w jednym i tym samym spojrzeniu. Kiedy przeszło dziesięć lat później jej ścieżka przecięła się z tą należącą do Du Boisa, tęsknota w tych oczach ją zdradziła.
Kiedy konduktor ponownie poprosił ją o ustąpienie miejsca w damskim wagonie, odmówiła. Nie chciał przez to powiedzieć, że inne pasażerki sprzeciwiają się jej towarzystwu, ale po prostu kazał jej zwolnić miejsce i przejść do wagonu podlegającego segregacji. Póki nie próbował jej usunąć siłą, damy zakładały, że jest służącą podróżującą ze swoją panią, więc czuły się komfortowo z tym, że zajmowała miejsce w wagonie pierwszej klasy. Dopiero gdy wybuchł spór i brązowoskóra kobieta uparła się, że jej bilet pierwszej klasy uprawnia ją do miejsca siedzącego, białe damy wzdrygnęły się i zaczęły krzyczeć i rozkazywać jej "odejdź stąd", bo "nie miały zwyczaju siadać w jednym miejscu z murzynami". Wtedy jej obecność i wywołanie tak intymnego kontaktu zszargały im nerwy. Cierpienia wywołanego jej bliskością nie zmniejszała drobna postura czarnoskórej nauczycielki – miała kilka cali mniej niż pięć stóp – ani jej wyrafinowanie. Atrakcyjna dwudziestojednolatka była ubrana w stylowy lniany prochowiec. Urażenie kobiet i groźby unoszącego się nad nią konduktora nie osłabiły jej determinacji do kontynuowania podróży z Memphis do Woodstock w stanie Tennessee ani nie skłoniły jej do zwątpienia w jej prawo do zajęcia miejsca, za które zapłaciła. Oczy konduktora, szorstki ton jego głosu, a potem równie szorstkie dłonie nie wystarczyły do tego, by ją wyrzucić. Nie, nie ustąpiłaby. Konduktor próbował ją wyrwać z wygodnego, tapicerowanego krzesła, ale kiedy chwycił ją za ramię, zacisnęła zęby na atakującej ją zaciśniętej dłoni i ugryzła z całą siłą, na jaką było ją stać.
Była dumna z faktu, że dwóch dodatkowych mężczyzn było potrzebnych do pomocy konduktorowi w usunięciu jej. Walczyła jak tygrys. Chwycili ją za ręce i stopy, ciągnąc przez przejście, rozdzierając podróżny płaszcz. Trzymała się siedzeń, drapała i kopała, ale było ich zbyt dużo, a ona tylko jedna, sama. Biali pasażerowie stali na swoich miejscach i klaskali, kiedy została wyrzucona. Nie była damą. Nie była kobietą. Była murzynką. Wagon regulowany prawami Jima Crowa nie miał oznaczenia płciowego. Ida Wells wolała wyjść z pociągu, niż cierpieć upokorzenie wynikające z bycia w osobnym wagonie, który służył również jako wagon do palenia i picia dla białych mężczyzn. Zachowanie zabronione w wagonie pierwszej klasy było dozwolone w wagonie dla kolorowych. Biali mężczyźni palili w cuchnącym pojeździe, pluli na podłogę, pili alkohol, przeklinali, czytali sprośne magazyny, oglądali i molestowali kolorowe kobiety. Pewna młoda kobieta wspominała: „Byłaś zdana na łaskę konduktora i każdego, kto wszedł”. Ida była zaznajomiona ze „wszystkimi przeraźliwymi tragediami, jakie spotkały kolorowe dziewczyny, które zmuszone były podróżować samotnie tymi wagonami”. Takie było uzasadnienie w podróżowaniu wagonem dla dam.
Na szczęście nie miała siniaków, podbitych oczu ani poobijanych żeber. W przypadku panny Jane Brown, innej kolorowej kobiety, która została wcześniej usunięta z wagonu pierwszej klasy, proceder został po fakcie usprawiedliwiony zarzutem, że „nie była osobą godną szacunku”, ale „notoryczną kurtyzaną publiczną, uzależnioną od używania wulgarnego języka i obraźliwego zachowania w miejscach publicznych”. Szkody wyrządzone Idzie Wells były usprawiedliwione nie złą reputacją, ale jej statusem „niecałkiem człowieka”. Ciemna panienka i czarna krowa były dziwnie równoważne i wskazywały na kryzys kategorii, które uosabiały. Co z niej była za kobieta, jeśli w ogóle była kobietą? Pytanie było nie mniej prorocze ani pilne niż kiedykolwiek. Sto lat później przybrałoby mityczne rozmiary: Czyż nie jestem kobietą? Niepewność była tak nieunikniona, że nie miało większego znaczenia, że Sojourner Truth nigdy nie wypowiedziała takich słów. Jak doświadczyła bezpośrednio Ida Wells, kolorową kobietę można było nazwać prostytutką, przekląć jako „oszczerczą i brudną mulatkę” i pogrozić jej sterylizacją.
W drodze powrotnej do domu postanowiła wynająć prawnika i walczyć ze spółką kolejową w sądzie. Posłuszeństwo nie przychodziło jej naturalnie. Według jej własnego opisu była burzliwa, uparta i samowolna, co oznaczało, że była gotowa stawić czoła białym mężczyznom i prawu, a nawet całemu światu, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Nie pozostanie na swoim miejscu ani nie będzie kłaniać się rasie panującej. Kiedy podzieliła się tą historią ze swoim prawnikiem, jej głos nie łamał się z zażenowania, jakie miał wywołać brutalny incydent; raczej uwolniło to jej wrodzoną nieustraszoność i odwagę tak zaciekłą i niezłomną, że umożliwiło jej to zrobienie tego, czego „rozsądni” murzyni odmówili wykonać – konfrontacji, walki, bojkotu i przeciwstawienia się białej supremacji na wszelkich możliwych frontach. Zdradzała ją tylko skóra, gdy opowiadała, co się stało; zabolało ją, gdy przypomniała sobie ręce białych mężczyzn na jej ramionach i nogach, ciągnące ją w talii. Gorzki smak słów, które utknęły jej w gardle, mógłby wywołać u słabszej kobiety płacz lub wymioty, ale trzymała to wszystko w ryzach.
Konduktor i bagażowy mogli zrobić znacznie gorsze rzeczy, a prawo by na to zezwoliło. Znała z pierwszej ręki straszne rzeczy, które przydarzały się murzyńskim kobietom. Tego samego dnia przeczytała w "Appeal” artykuł o kolorowej kobiecie, która została zlinczowana w Richmond w Wirginii. W jej rodzinie też działy się straszne rzeczy. Wyraźnie pamiętała wymianę zdań między jej babcią Peggy a jej ojcem, Jamesem Wellsem, na temat starego pana i jego żony. Jej ojciec był potomkiem właściciela niewolnika, ale nie synem. Jej babcia wspomniała, że panna Polly, stara pani, chciała zobaczyć się z Jamesem i jego dziećmi. Gwałtowność odpowiedzi ojca zaskoczyła młodą Idę: „Do końca życia nie chcę widzieć tej staruszki. Nigdy nie zapomnę, jak kazała cię rozebrać i wychłostać dzień po śmierci starca, a ja już nigdy jej nie zobaczę". Ostre słowa jej ojca wywołały pytania, których nie odważyła się zadać babci, ale które wkrótce znalazły odpowiedź w przemocy seksualnej, która ogarnęła Południe. W The Free Speech Ida Wells pisała historie o uczennicach, służących i nauczycielach gwałconych, bitych i wieszanych. Kobiety jej rasy nie uniknęły wściekłości tłumu. Zliczyła okrucieństwa. Wykonała harmonogram zgonów. Potępiła rządy tłumu, lincz, przemoc seksualną i prawo białego człowieka, póki groźby śmierci nie zmusiły jej do ucieczki z Memphis i szukania schronienia na Północy
W salonach dobrze wyposażonych domów w Filadelfii i Nowym Jorku wymieniała z innymi czarnymi kobietami historie o zniewagach, nieprzyzwoitych propozycjach, nienawistnych spojrzeniach, pożądliwych oczach, groźbach ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Na Północy też nie było schronienia. Same słowa „kolorowa dziewczyna” czy „murzynka” brzmiały niemal jak zarzut. Nie była w modzie. Każdy hołd składany w sanktuarium kobiecości rysował linię koloru, która na zawsze umieszczała ją poza jego mistycznym kręgiem. Razem opowiadały sobie te historie tonem znużonym światem, ale bez wstydu – traktowano je mniej życzliwie niż bezpańskiego psa, traktowano mniej delikatnie niż muła, były brutalnie doświadczane i porzucane przez prawo. Potem były historie, które uciszyły salę: o kobiecie z Nowego Orleanu zamordowanej za to, że mieszkała z białym mężczyzną w roli męża; o gospodyni zlinczowanej za kradzież Biblii; o matce powieszonej obok syna za błahy zarzut; o żonie naczelnika poczty, pani Baker, która w tłumie straciła męża i córeczkę, rozwścieczonego, że murzyn przyjął pracę białego człowieka; o trzynastoletniej dziewczynie, Mildrey Brown, zlinczowanej w Columbii; o ośmioletniej Maggie Reese, zgwałconej w Nashville; o Lou Stevens, powieszonej na moście kolejowym za zabójstwo białego kochanka, który ją wykorzystał; i tak alej. Krwawy rekord nigdy się nie skończył. W ciągu sześciu lat zamordowano tak ponad tysiąc murzynów. Wszystkich okropnych rzeczy, których ona i inni ocaleni nigdy nie zapomną, bez względu na to, jak bardzo by się starali.
Pijąc herbatę i jedząc kruche ciasteczka, kobiety planowały, jak zapobiec takim sytuacjom, wspólnie marzyły o kraju, którego obywatelkami mogłyby być, rozważały wady i zalety afrykańskiej emigracji, opłakiwały zmarłych. Ida Wells opisała atuty karabinu Winchester i doszła do wniosku, że samoobrona była jedyną ochroną dostępną czarnym kobietom. Lepiej zginąć walcząc z niesprawiedliwością niż zginąć jak pies lub szczur w pułapce. Zdanie, które napisała o wyjętym spod prawa bohaterze, filozofie ze strychu, Robercie Charlesie, można z powodzeniem odnieść do niej. Była już zdecydowana sprzedać swoją skórę tak drogo, jak to tylko możliwe, na wypadek gdyby została zaatakowana.
Delikatny brzęk porcelanowej filiżanki ustawionej delikatnie na spodku, zarys srebrnej łyżeczki starannie ułożonej na wzorze Wedgwooda zdawały się ogłaszać – Wciąż tu jesteśmy. To szmer, muzyka, która ożywiała ich mowę. Ciągle tutaj. Nie pozwalały, by łamały im się głosy, a oczy błyszczały od zimnych faktów, od brutalnej kalkulacji życia i śmierci. Tylko my i my, wciąż tutaj, pozwalałyśmy im popełniać jedno okrucieństwo po drugim, nie załamując się przy tym.