„Komonizm i jego koszty
Dyskurs dóbr wspólnych rozkwitał szczególnie bujnie w ruchu alterglobalistycznym, który w połowie lat 90. XX wieku wymierzył w kapitał swój pierwszy znaczący wybuch sieciowego oporu: 'cyberlewicy' (jak określił ją Wolfston), rozpowszechniającej wiadomości od Zapatystów z gór Chiapas po demonstracje zakłócające szczyty w Seattle, kwestionującej neoliberalizm zarówno w protestach ulicznych z gazem łzawiącym, jak i poprzez elektroniczne nieposłuszeństwo obywatelskie. Elastyczność dóbr wspólnych – która z definicji oznacza pewną inkluzywność – pozwoliła na swobodne mieszanie się ich artykulacji reformistycznych i rewolucyjnych.
Umieszczając ideę dóbr wspólnych w centrum swojej analizy, alterglobalizm wytworzył przestrzeń dla krytycznego myślenia w niekorzystnych warunkach naznaczonych przez upadkiem socjalizmu i wzrostem neoliberalizmu. Stworzył również, przynajmniej koncepcyjnie, a czasami praktycznie, język sojuszy między aktywistami rozwiniętego kapitalizmu, zmagającymi się z problemami pracy cyfrowej i komunikacji – teraz postrzeganymi jako dobra wspólne – a tymi spoza globalnego północnego zachodu i z enklaw rdzennych mieszkańców czwartego świata w obrębie pierwszego, którzy prowadzili konkretne walki o ziemię przeciwko trwającym procesom akumulacji pierwotnej. Idea dóbr wspólnych jako zestawu zróżnicowanych eksperymentów społecznych, które mogłyby być stopniowo i wykładniczo budowane przez samoorganizujące się i samowaloryzujące się zbiorowości, poza nużącym przedsięwzięciem wygrywania wyborów lub zniechęcającą perspektywą walki zbrojnej, wydawała się oferować wyjście z palety historycznych porażek i ślepych zaułków. Niektórzy altermondialiści, w tym niniejszy autor, pisali o 'komonizmie', definiowanym jako wyłaniający się obieg dóbr wspólnych, w którym różne typy niekomercyjnych form kooperatywnych łączą się ze sobą, aby się wzajemnie wzmacniać: dobra wspólne ekologiczne (woda, atmosfera, rybołówstwo i lasy); dobro wspólne społeczne (publiczne świadczenia na rzecz dobrobytu, zdrowia, edukacji itd.); dobra wspólne sieciowe (dostęp do środków komunikacji). Jeśli kapitalizm jawi się jako ogromne zbiorowisko towarów, to 'komonizm' oznacza namnożenie dóbr wspólnych.
A jednak myśl 'komonistyczna', taka jak moja, miała swoją cenę, prowadząc na własne teoretyczne i polityczne mielizny. Jednym z problemów było to, że wiele historycznych przykładów dóbr wspólnych – zwłaszcza tych, które istniały w feudalnej Europie – funkcjonowało jako podrzędne suplementy, a nie hegemoniczne alternatywy dla wysoce opresyjnych i wyzyskowych porządków społecznych. Niewzruszony opis pierwotnej akumulacji u Marksa uznaje zarówno brutalność feudalizmu z jego zakorzenioną arystokratyczną i monarchiczną władzą, jak i chciwość wczesnego kapitalizmu, który go zastąpił. Ale krytyczna myśl o dobrach wspólnych musiała walczyć z wrodzoną tendencją do romantyzowania dawnych dóbr wspólnych i uznać, że zbiorowa samoorganizacja może okazać się zaledwie komplementarna, a nie antytetyczna wobec opresyjnych struktur społecznych – to wniosek, który stanowi ostrzeżenie przed zakładaniem, że dobra wspólne i kapitalizm są z natury niekompatybilne ze sobą.
Oczywiście, myśl o dobrach wspólnych XXI wieku nie aspiruje do ponownego wprowadzenia przedkapitalistycznych dóbr wspólnych; wręcz przeciwnie, sięgnęła po ich przykłady po to, by znaleźć odpowiedzi na nagląco nowe i nowoczesne problemy, takie jak globalny kryzys klimatyczny lub potencjał i problemy sieci cyfrowych. Jednak historyczne przykłady dóbr wspólnych zarówno umożliwiały, jak i ograniczały wyobrażanie sobie przyszłych dóbr wspólnych. (...) zbyt często obieranie przedkapitalistycznych zbiorowości agrarnych za normatywny punktu odniesienia uniemożliwiało 'komonizmowi' sprostanie zakresowi i skali nowoczesnego państwa oraz wpisało się w trwające irytujące debaty lewicy na temat możności lub niemożności przekształcenia jego aparatu.
Platformy, okupacje i reakcja
(...) Do roku 2000 alterglobalizm napotykał coraz większe natężenie represji, z policyjnymi strzelaninami do demonstrantów w Genui i Göteborgu na czele. Jednak to, co rozbiło ruch, to 11 września i globalna wojna z terroryzmem. Atak na World Trade Center i Pentagon oraz późniejsze inwazje na Afganistan i Irak, ostudziły opór, zdominowały dyskurs polityczny, wciągnęły energię aktywistów w nieudane mobilizacje pokojowe i wytworzyły ogromny wir przemocy, w którym zniknęła obietnica, że 'inny świat jest możliwy'. Działania na rzecz dóbr wspólnych trwały nadal, ale ruch, który je proklamował, rozpadł się; minęła dekada, zanim porównywalna fala buntu społecznego przetoczyła się przez planetarny kapitalizm. Do tego czasu cyfrowy kapitał uległ już przeobrażeniu.
Libertariańska kultura dot-com, która rozwijała się równolegle, a czasami krzyżowała się z altermondialistycznym 'dot-komonizmem' również dobiegła końca w 2001 r., a jej bańka finansowa pękła w powodzi czerwonego atramentu. Kiedy kapitał cyfrowy w końcu odrodził się, przybrał świeże wcielenie, zdominowane przez gigantyczne oligopole mediów społecznościowych, wyszukiwarek i sieci telefonii komórkowej: Google, Facebook, Apple, Amazon, Microsoft. Ustanawiając nowe formy 'kapitalizmu platformowego' (Srnicek), przedsiębiorstwa te wyciągnęły wnioski zarówno z niepowodzeń dot-comów, jak i z radykalnych praktyk zainicjowanych przez komunikacyjne dobra wspólne. Promowały bezpłatne usługi, wspierały treści generowane przez samych użytkowników, klasyfikowały i rekomendowały pozycje zgodnie z osobistymi preferencjami, włączały oprogramowanie typu open source i wdrażały retorykę uczestnictwa i zakłóceń, aby wytworzyć pseudowspólne formy pozornie komunalnego cyfryzmu. W praktyce były one całkowicie powiązane z reklamą, sprzedażą towarów i gromadzeniem dużych ilości danych. W ten sposób dały one wczesny przykład dynamiki, którą później przeanalizował George Caffentzis: 'prokapitalistycznych', a nie 'antykapitalistycznych' dóbr wspólnych, dostarczających 'Planu B' dla neoliberalizmu.
Rozwój tych platform jest powszechnie celebrowany jako osiągnięcie natchnionych właścicieli, takich jak Brin i Page, Zuckerberg, Jobs, Gates, Bezos lub, przy zastosowaniu nieco szerszej optyki społecznej, innowacyjnej mocy rynku. Jednak ich wzrost byłby nie do pomyślenia bez polityki i praktyk państwa amerykańskiego, które w swoim splocie działań i zaniechań stworzyły warunki możliwości dla nowych oligopoli. Te warunki wstępne, stopniowo wprowadzane od czasu prywatyzacji szkieletu Internetu w latach 90. i późniejszego przyjaznego handlowi ustawodawstwa 'autostrady informacyjnej', obejmowały wyrzeczenie się przez państwo jakiejkolwiek roli w rozwijaniu wyszukiwarek lub form mediów społecznościowych jako narzędzi informacyjnych sektora publicznego. Obejmowało to również rezygnację państwa ze wszystkich znaczących prób powstrzymania nasilających się koncentracji kapitału; wdrożenie reżimu własności intelektualnej, który usankcjonował i przyspieszył transfer kluczowych innowacji technologicznych z uniwersytetów do sektora prywatnego; politykę fiskalną, która umożliwiła takim firmom jak Google, Amazon i Apple systematyczne unikanie płacenia podatków; paradygmat regulacyjny, który chronił kapitał cyfrowy przed odpowiedzialnością za nękanie online i mowę nienawiści oraz inne formy toksyczności, jednocześnie minimalizując możliwości jego nadzoru i zezwalając mu na gromadzenie danych. W tym ostatnim względzie państwo amerykańskie nie tylko zezwoliło na pojawienie się kompleksowego gromadzenia danych korporacyjnych, ale, jak ujawniła działalność Edwarda Snowdena dotycząca programu PRISM Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, zrekrutowało kapitał platformowy jako współpracownika w swoich systemach nadzoru po 11 września. Proces ten obejmował transfer technologii opracowanej przez służby wywiadowcze do korporacji cyfrowych, odnawiając i konsolidując tym samym kompleks militarno-przemysłowy, który leżał u samych początków Doliny Krzemowej, obecnie zaktualizowany na potrzeby epoki sieciowej.
Należący do korporacji, wspierany przez państwo, oligopolistyczny kapitalizm platformowy odegrać miał ważną rolę w kolejnym kryzysie kapitału. Krach na Wall Street w latach 2007–2008 i późniejsza recesja gospodarcza wydawały się dokładnie tym kryzysem, na który czekali komoniści. Kiedy w 2010 roku protesty przeciwko oszczędnościom, nierównościom, prekarności i kleptokracji zaczęły odbijać się echem po całej planecie – w dużej mierze jako okupacje typu 'zajmij plac' od Kairu po Kijów – ważna rola odgrywana przez sieci internetowe i telefonię komórkową w ich organizacji zdawała się spełniać oczekiwania komunikacyjnych dóbr wspólnych. Jednak zależność tych mobilizacji od platform korporacyjnych przynosiła tak zwanym facebookowym (czy też youtube'owym i twitterowym) rewolucjom pyrrusowe zwycięstwa. Aktywistyczne zastosowanie platform mediów społecznościowych umożliwiło szybkie, ale często chaotyczne i politycznie niespójne mobilizacje; dało okupantom widoczność, ale zawsze podatną na zalanie przez Kardashianki i koty LOL; podtrzymywało codzienną organizację okupacji, ale także (jak stało się to oczywiste w toku późniejszych cyberataków) poddawało uczestników nadzorowi. Podejmowano próby stworzenia witryn i narzędzi aktywistycznych, które unikałyby tych problemów, ale zasięgi sieciowe oligopolistów mediów społecznościowych zmarginalizowały te instrumenty. W miarę trwania cyklu okupacji agencje bezpieczeństwa państwa, zamiast próbować wyłączać Internet, tolerowały lub nawet zachęcały do jego używania, aby lepiej monitorować użytkowników, czyniąc z platform korporacyjnych cyfrową pułapką na myszy.
Potem nadeszło coś gorszego. Gdy 'facebookowe rewolucje' wygasły, zastąpiła je fala ruchów skrajnie prawicowych, reartykułujących kryzys gospodarczy kapitalizmu za pomocą rasizmu, mizoginii i etnonacjonalizmu. Ruchy te okazały się równie lub bardziej sprawne niż altermondialiści lub ruchy Occupy w tworzeniu alternatywnych sieci, łącząc je zarówno z głównymi mediami, jak i cyfrowymi centrami, rozpowszechniając zaraźliwe memy do starannie dobranych odbiorców. Przedsięwzięcia te były hojnie wspierane przez sponsorów-miliarderów, takich jak Mercers i bracia Koch, a zatem były w stanie w pełni wykorzystać rozwinięte militarnie technologie uczenia maszynowego i przetwarzania dużych zbiorów danych, aby w pełni wykorzystać zliberalizowane lub nigdy nieuregulowane środowisko cyfrowe. Ich zdolności zostały wykorzystane przez Steve'a Bannona do quasi-leninowskiej strategii przejęcia państwa, która w 2016 r. umieściła Trumpa na czele najpotężniejszego państwa kapitalistycznego na Ziemi, a dopełnieniem tego było objęcie przez Borisa Johnsona stanowiska premiera Wielkiej Brytanii w 2019 r. w wyniku kampanii Brexitowej. Sieci korporacyjne, których powstanie zależało od władzy państwowej, stały się środkiem przejęcia tej władzy.
Ani niepowodzeń ruchów Occupy, ani sukcesu późniejszych faszyzmów, neofaszyzmów i prawicowych populizmów nie można przypisać wyłącznie, ani nawet głównie, sieciom cyfrowym. Jednak fakt, że kapitał przetrwał swój największy kryzys od lat 30. XX wieku pomimo dostępności wysoce uspołecznionych sieci cyfrowych, wydaje się przeczyć pewnikom dotyczącym postępowych rezultaatów cyfryzacji, wieszczonych przez autorów takich jak Bauwens i Ramos. Cyfrowe dobra wspólne zostały rzeczywiście wchłonięte przez platformy korporacyjne i być może jest to nieodwracalne. Można powiedzieć, że są to pseudo-dobra wspólne czy też perwersyjne dobra wspólne, ale nie anuluje to problemu. Uogólnienie zdolności sieciowych do produkcji treści, a także ich odbioru i rozpowszechniania wiadomości w masowych globalnych konwersacjach w czasie rzeczywistym zostało zrealizowane w sposób, który nie tylko nie przyniósł emancypacyjnych rezultatów politycznych, na które liczyło wielu lewicowców. Poza tym, takie zdolności stały się narzędziem dla najbardziej reakcyjnych i atawistycznych sektorów kapitału, aby uzyskać kontrolę nad niektórymi z najpotężniejszych państw na świecie. Nic więc dziwnego, że odpowiedzi na tę katastrofę ze strony lewicy po krachu rewidują lub odrzucają dziedzictwo myśli komonistycznej.
Lewicowy populizm i postkapitalizm
Gdy fala okupacji opadła, niektórzy aktywiści zboczyli 'z ulic w stronę państwa', z ochotą przechodząc od horyzontalnych zgromadzeń do wertykalizmu podporządkowanego wyborom. Partie i frakcje partyjne, które wygenerowali, obejmowały hiszpańską Podemos, włoski Ruch Pięciu Gwiazd, francuską Francję Nieuległą, a w Wielkiej Brytanii Partię Pracy Jeremy’ego Corbyna. Można do tego dodać niemiecką Die Linke, choć była ona utworzona wcześniej. W USA Bernie Sanders i Alexandria Ocasio-Cortez odziedziczyli energię Occupy Wall Street w Partii Demokratycznej; w Kanadzie Québec Solidaire stoi w takiej samej relacji do Maple Spring. Niektóre z tych ugrupowań same określają się jako 'socjalistyczne' lub 'demokratyczno-socjalistyczne'; inne jednak musiały odróżnić się od starszych formacji socjalistycznych lub socjaldemokratycznych. Tak więc, choćby z braku lepszego określenia, będę mówić o 'lewicowych populizmach' (Mouffe), co oznacza partie wyborcze, które twierdzą, że reprezentują ludzi przeciwko wrogim, obcym interesom – interesom, które w prawicowych populizmach reprezentują liberalne elity lub zagraniczni migranci, w lewicowych populizmach utożsamiane są z korporacyjnymi oligarchiami.
Jedną z cech tych formacji był sposób, w jaki uczestnicy zastosowali umiejętności organizowania się online, nabyte w ruchach Occupy, do polityki wyborczej, tworząc 'partię cyfrową'. Inną był sposób, w jaki lewicowe populizmy, płynące na fali powszechnego 'techlashu' przeciwko cyfrowej manipulacji wyborczej, państwowemu nadzorowi, mowie nienawiści, naruszeniom prywatności i warunkom pracy w 'gig economy', zaproponowały programy polityczne dla reformy lub nawet zastąpienia kapitalizmu platformowego. Te programy mają wiele wątków: apele o regulację wypowiedzi i prywatności, propozycje antymonopolistyczne, alternatywne modele własności i inicjatywy na rzecz transformacji technologicznej w stronę 'postkapitalizmu'. Zbiorczo wysuwają one potencjalnie nowy 'paradygmat polityki' dla zarządzania kapitalizmem platformowym.
Niektóre aspekty tych programów, takie jak apele o regulację wypowiedzi w Internecie, stały się w ciągu kilku lat konwencjonalne, ponieważ partie centrowe i konserwatywne również odpowiadają na powszechną niechęć wobec Doliny Krzemowej. Nawet idea rozbicia cyfrowych trustów– Google, Facebooka i innych gigantów – która wcześniej wydawała się nie do pomyślenia, nagle stała się strawna, tak że propozycje Elizabeth Warren idące w tym kierunku rozwijały się jednocześnie z dochodzeniami prowadzonymi przez Departament Sprawiedliwości administracji Trumpa w sprawie praktyk antykonkurencyjnych. UE regularnie nakłada teraz grzywny na amerykańskich gigantów cyfrowych za naruszenia prywatności i praktyki antykonkurencyjne, nawet jeśli tylko na kwoty nieznaczące w stosunku do bogactwa karanych. Jakkolwiek dramatyczna jest ta nagła krytyka potęgi big techów, nie należy przeceniać jej radykalizmu. Prawo antymonopolowe nie jest antykapitalistyczne; raczej ma ono na celu utrzymanie tak zwanego wolnego rynku, wbrew jego autodestrukcyjnym tendencjom. Rozpad regulowanego monopolu telekomunikacyjnego AT&T jest czasami postrzegany jako akt założycielski neoliberalizmu.
Tam, gdzie lewicowe polityki populistyczne okazują się odważniejsze i gdzie ich związek z myślą komonistyczną jest najbardziej widoczny, promują one 'alternatywne koncepcje własności' wobec platform cyfrowych. Obejmuje to nowe formy nacjonalizacji, w tym wersje Facebooka dla sektora publicznego, wsparcie dla spółdzielni platformowych, programy kontroli miejskiej nad 'smart city' i plany publicznego zastosowania oprogramowania i sieci typu open source. Wszystkie te działania są często powiązane z apelami o ustawy o prawach pracowników cyfrowych i powiązane reformy świata lub planami, które zakładają przekazywanie pracownikom udziałów własnościowych w firmach, w których pracują.
Niektórzy lewicowi populiści idą dalej. Grupa myślicieli luźno związana z brytyjską Partią Pracy – Nick Srnicek i Alex Williams, Paul Mason i Aaron Bastani – twierdzi, że szybki rozwój gospodarki high-tech otwiera drogę do społeczeństwa 'postkapitalistycznego'. Preferowaną drogą jest automatyzacja sztucznej inteligencji (AI), eliminująca potrzebę pracy najemnej, która zostałaby zastąpiona powszechnym dochodem podstawowym (UBI) lub szeregiem powszechnych usług podstawowych (UBS): 'AI plus UBI/UBS' stało się czymś w rodzaju mantry dla lewicowych populizmów. Do tego często dodaje się pomysł, że zdigitalizowana gospodarka może, przy odpowiednim dostosowaniu praw własności intelektualnej, udostępniać coraz więcej darmowych dóbr i usług, ponieważ natychmiastowa reprodukcja dóbr cyfrowych zmniejsza koszty krańcowe do zera, a swobodnie dostępne dobra obejmować będą narzędzia do planowania wspólnotowego i komunalnego.
Lewicowy populizm przedstawia zatem amalgamat pomysłów na to, jak zmienić kapitalizm platformowy, niektóre z nich są skromne i coraz bardziej 'mainstreamowe', inne bardziej ambitne. Programy te odnoszą się do wezwania Murdocka do zwolenników dóbr wspólnych, aby zaangażowali się w kwestie dotyczące władzy państwowej, własności publicznej i regulacji. Rzeczywiście, uderzającą cechą lewicowego populizmu jest to, jak często ochoczo przyjmuje język dóbr wspólnych i uwspólniania. Jednak tym, co odróżnia go od altermondialistycznego 'komonizmu' i jego kontynuacji, takich jak w wydaniu Bauwensa i Ramosa, jest nowe ujęcie uwspólniania jako procesu kierowanego przez państwo. Milburn i Russell opowiadają się za odzyskaniem neoliberalnych partnerstw 'publiczno-prywatnych' poprzez tworzenie 'partnerstw publiczno-wspólnotowych'; zwolennicy zarządzania miejskiego 'smart city' wzywają do rozwijania 'City Data Commons'; Paul Mason mówi o potrzebie stworzenia przez państwo ram, w których 'przyjęte terminy, takie jak dobra wspólne i peer-production mogłyby być faktycznie realizowane'.
Biorąc pod uwagę liczne niepowodzenia ruchów horyzontalnych w ciągu ostatniej dekady, istnieją mocne przesłanki, że takie podejście świadczy o dojrzewającym realistycznym lewicowym myśleniu o sieciach. Jednak niesie ono ze sobą własne problemy. Jak dotąd żaden lewicowy populizm nie osiągnął zwycięstwa wyborczego, a losy jego partii i kandydatów gwałtownie się ważą. Co więcej, jak zauważa Broder, gdyby Corbyn lub Sanders wygrali wybory, ich trudności 'dopiero by się zaczęły' – punkt, którego ich najbardziej świadomi zwolennicy (do których należy Broder) są bardzo świadomi. Istnieje 'ponury bilans dokonań' rzekomo socjalistycznych rządów, które zamiast reformować lub znosić kapitalizm, same zostały przezeń 'zreformowane', aby stać się 'zwykłymi administratorami istniejącego systemu' (Broder). Powody, dla których tak się działo, były przedmiotem dziesięcioleci marksistowskiej debaty, toczonej od czasów Lenina, Luksemburg i Bernsteina do czasów Poulantzasa i Milibanda. Wyjaśnienia często formułowano w kategoriach klasowego pochodzenia polityków i urzędników państwowych, ale mocniejsze wyjaśnienie ma charakter strukturalne. W kapitalizmie dochody państwa zależą od kapitału narodowego. Uzyskiwanie ciągłej rentowność kapitału jest zatem 'imperatywem' dla rządów. Bez tego 'samo państwo by upadło' (Bolton i Pitt). Świadczy to o głębokiej sprzeczności w samym sercu programów wyborczych, mających na celu potajemne wprowadzanie polityk postkapitalistycznych do liberalnych demokracji kapitalistycznych.
Rzeczywiście, można argumentować, że większość lewicowych populizmów, jeszcze nawet przed wyborami, koncepcyjnie zawarła głębokie, wyprzedzające kompromisy z kapitalizmem. Zakładają one i opowiadają się za uspołecznianiem nowoczesności wysokich technologii. Lewicowe 'akceleracjonistyczne' idee społeczeństwa postpracy opartego na AI i UBI mogłyby być czynnikiem umożliwiającym rozwój kapitalistycznej AI na dużą skalę, zamiast stanowić dla niej alternatywę. I chociaż te polityki określane są jako 'postkapitalistyczne', to czasami są one niemal jednym tchem propagowane zarówno jako wiodące 'poza rynek', jak i jako sposób, w jaki kapitalizm może 'uciec' od stagnacji gospodarczej. Pomysł, że emancypacja społeczna jest tożsama z postępem wysokoproduktywnego, stechnologizowanego, usieciowionego społeczeństwa, jest dokładnie tym, co jest podważa dziś widmo globalnego kryzysu klimatycznego i innych kryzysów ekologicznych, a także krytyka ekstraktywizmu i niskokosztowej mikropracy formułowana z globalnego Południa. Zasadnicze pytanie dotyczy tego, w jakim stopniu inicjatywy polityczne na rzecz 'socjalizmu z iPadem' (używając określenia Johna McDonnella, kanclerza skarbu w gabinecie cieni Corbyna) są przystające do skali dzisiejszego kryzysu planetarnego. Lewicowo-populistyczna polityka tworzenia dóbr wspólnych przez państwo mogłaby zatem wywołać nowe fazy intensywnej walki społecznej o zakres i głębokość takiej oficjalnie nakazanej wspólności. Aby wyobrazić sobie miejsce sieci cyfrowych w takich konfliktach, powinniśmy zwrócić się ku innej linii analizy.
Komuny, zamieszki, hackowanie
Omawiając rezultaty działań ruchów 'okupacyjnych', Joshua Clover sugeruje, że zawierały one dwa niekompatybilne ze sobą aspekty: reformizm, postulujący zmiany w ramach liberalnej demokracji kapitalistycznej, oraz odmowę, odrzucającą jej podstawowe struktury. Napięcie między tymi dwiema opcjami często koncentrowało się na tym, czy stawiać 'żądania' (co, jak twierdzili niektórzy, oznaczało oczekiwanie, że system jest zdolny do sensownej odpowiedzi). Po tym, jak place opustoszały, to 'pęknięcie' dało o sobie znać w różnych ruchach. Lewicowy populizm ucieleśnia element reformistyczny. Zwykła odmowa, jak twierdzi Clover, przeistacza się w zamieszki.
Clover pisze z perspektywy teorii pkreślanej jako 'komunizacja'. 'Komunizacja' ma wspólne korzenie z 'uwspólnianiem', ale określa inną politykę. Dokładna definicja jest trudna, ponieważ termin ten obejmuje kilka, czasami przeciwstawnych sobie tendencji. Ponadto jest ezoteryczny; liczba zadeklarowanych 'komunizatorów' jest prawdopodobnie niewielka. Jednak idee, które rozpowszechniają, rezonują z zamieszki dziejącymi się w trakcie krachu i recesji i po nich. Komunizacja chwyta coś z 'ducha epoki', w sposób, w jaki dobra wspólne być może już tego nie czynią. Komunizacja nabrała rozpędu w często bagatelizowanych bitwach, blokadach i zamieszkach, które w wielu częściach świata towarzyszyły ruchom okupacyjnym. Ale sceny, które przywołuje dzisiaj, to trwające miesiącami zamieszki z udziałem Żółtych Kamizelek w Paryżu i miastach całej Francji, protesty przeciwko ekstradycji w Hongkongu, masowe rebelie w San Juan, stolicy Portoryko, i powtarzających się konfliktów przy ogrodzeniach i obozach internowania zamykających granice USA i Europy przed migrantami. To wszystkie te konflikty, w których sieci cyfrowe występują przede wszystkim jako broń używana tak przez siły bezpieczeństwa, jak i protestujących.
Jeśli punktem odniesienia dla dóbr wspólnych jest przedkapitalistyczne współdzielenie ziemi, to dla komunizatorów są to samorzutnie zorganizowane powstania społeczności przeciwko państwu i kapitałowi, z Komuną Paryską z 1871 r. jako prototypem. Ale teoria komunizacji i myślenie o dobrach wspólnych mają ze sobą punkt styczny: są nim zamieszki wymierzone w grodzenia. Nie dawne zwyczaje współdzielenia ziemi, ale wybuchy przemocy wymierzone w wywłaszczenie wzbudzają zainteresowanie antykapitalistycznych komunizatorów. Rzeczywiście, Clover proponuje ambitne przemyślenie form oporu społecznego. Zamieszki, charakterystyczne dla protestów ludowych w kapitalizmie handlowym i agrarnym, miały być jedynie tymczasowo zdystansowane przez strajki fabryczne w kapitalizmie przemysłowym, by następnie zostać wyparte, w regionach kapitalizmu postindustrialnego zdominowanego przez logistykę, komunikację i usługi, przez nowe formy buntu miejskiego, okupacji i blokad: zamieszki, zamieszki i jeszcze raz zamieszki. Dziś Clover pisze: 'Zamieszki nie tylko powracają do przeobrażonego świata, ale przeobrażają się same... zamieszki po zamieszkach zaczynają się teraz nie w spichlerzu, ale na komisariacie policji, dosłownie lub w przenośni... Coraz częściej współczesne zamieszki obierają za swojego bezpośredniego przeciwnika państwo, a nie gospodarkę'.
Dla teoretyków komunizacji twierdzenia o kapitale jako postępowym porządku, który poprzez uspołecznienie środków produkcji nieświadomie zwiastuje pojawienie się lepszego świata, wygasły wraz z końcem 'trzydziestu wspaniałych lat' powojennego boomu. To, co ujawniło się w krachu finansowym w latach 2007–2008, to rozkładający się kapitalizm, nieustannie dezintegrujący swoją klasę robotniczą pod rozmaitymi formami prekarnej pracy i nadwyżki ludnościowej. Jest to porządek, którego jedynym bodźcem do społecznej transformacji jest skrajność jego negatywności. W artykule Fire to the Commons Evan Calder Williams sugeruje, że w 'materialnej wspólnocie kapitału' (termin pochodzący od heterodoksyjnego teoretyka marksistowskiego Jacques’a Cammette’a, często używany przez komunizatorów) wszyscy jej mieszkańcy mają wspólną cechę, jaką jest podporządkowanie pieniądzom. Jedyną jednoczącą zasadą jest, paradoksalnie, podział na podstawie bogactwa, który segreguje ludzi na konkurencyjne klasy i frakcje klasowe. To, co alterglobalizm celebrował jako 'dobra wspólne', w rzeczywistości stanowi jedynie marginalne domeny życia społecznego, które kapitał 'trzyma w rezerwie', powracając do nich, wedle uznania, by wygrzebać z nich niewykorzystane zasoby lub aktywnie wspierać strefy eksperymentalne (komputery peer-to-peer z pewnością byłyby tego przykładem), które przynoszą innowacje finalnie konwertowane na strumienie przychodów.
Jeśli chodzi o cyfryzację, myśl komunizatorów nie odwołuje się do wyzwalających mocy oprogramowania open source lub fablabów. Zamiast tego koncentruje się na 'ofensywie cybernetycznej' (Tiqqun) rozpętanej przez kapitał przeciwko swoim populacjom - ofensywie, której front wyznaczają operacje wojskowe i policyjne, ale która swoimi głębszymi wymiarami obejmuje wykorzystanie zaawansowanej automatyzacji w celu dezintegracji władzy pracowniczej i kontroli społecznej poprzez wszechobecny nadzór. Teoria komunizacji jest sceptyczna wobec idei 'rekonfiguracji' systemów rozwijanych przez kapitał. Nie wyklucza to subwersywnego wykorzystania technologii cyfrowych, ale jedynie jako będących pod ręką natychmiastowych instrumentów wywołania 'niewidzialnej rewolty' (Tiqqun), do wykorzystania w hakowaniu i sabotażu, koordynacji taktycznej, nadającej ruchom nieprzejrzystość, niespodziewaność i nieprzewidywalność.
Aby nadać nieco konkretom tym surowym teoretycznym tezom, możemy rozważyć niezwykłą książkę Phila Neela Hinterlands: America’s New Landscape of Class and Conflict (2018), naukowe opracowanie geografii politycznej USA z początków XXI wieku, które jest również żywą, na poły biograficzną relacją autora ze spotkań z ruchami powstańczymi i zaangażowania w nie. Podróżuje on z wiejskiego zachodu USA, pełnego patriotycznych milicji toczących wojny lądowe z rządem USA, do aresztu za działalność w ruchu Occupy Seattle, po którym następuje odsiadka po wyroku więzienia, w trakcie której zajmuje się on opracowywaniem danych (studium przypadku degradacji pracy), praca w magazynie w strefach logistycznych na przedmieściach, wyprawa do Ferguson w celu wspierania powstania wywołanego przez Black Lives Matter, a podczas wycieczki do Chin bierze on udział w Ruchu Parasolek (poprzedniku dzisiejszych masowych powstań młodzieży w Hongkongu).
To opowieść wyzbyta jakiegokolwiek teleologicznego marszu ku emancypacji. Opowiada ona o serii zmagań między władzami korporacyjnymi i państwowymi oraz żywiołowymi ruchami eksplodującymi pod wpływem społecznego poniżenia i zubożenia. W tym krajobrazie amerykańskie podręczniki kontrrewolucji dotyczące 'konkurencyjnej kontroli' w spornych przestrzeniach wiejskich i podmiejskich stanowią równie dobry lub lepszy przewodnik niż lektura Marksa. Ultrasi kadr protestujących, zdolni do konfrontacji z policją i paramilitarnymi siłami bezpieczeństwa, odgrywają tu kluczową rolę; Neel uważa je za ziemski odpowiednik grup hakerskich, które w Egipcie w 2011 r. umożliwiły rebeliantom obejście blokady Internetu. Na ulicach Kairu i Ferguson telefony komórkowe mogą być niezbędne do koordynacji zamieszek, ale nie ma tam komunikacyjnych dóbr wspólnych - jest tylko cyberwojna.
Słabością teorii komunizacji jest jej krótkoterminowa spontaniczność. Chociaż wiele z jej wykładni przedstawia imponujące, szczegółowe historyczne periodyzacje zmieniających się wzorców wyzysku kapitalistycznego, to jeśli chodzi o teraźniejszość, komunizacja ogranicza się do natychmiastowego wybuchu niezadowolenia. Jej stanowcze odrzucenie 'programizmu' rygorystycznie nakazuje odstępować od snucia planów przyszłości, takich jak te oferowane przez komonizm i lewicowy populizm. Dostarcza ona niewiele wyjaśnień na temat tego, jak mogłaby działać współczesna komuna. Uznaje, że mogą mieć miejsce reakcyjne zamieszki (weźmy przykład Charlottesville) i że współczesne erupcje są pełne sprzeczności (weźmy Majdan albo Żółte Kamizelki), ale mimo to nadal stawia na wybuchową moc tkwiącą w takich wydarzeniach, aby rozbić kapitalizm. Skłania się ku ponuremu radykalnemu romantyzmowi.
Jednak ta celowo ograniczona perspektywa jest być może również siłą teorii komunizacji. Dostrzega ona niestabilny proces powolnego, brzydkiego rozkładu zaawansowanego kapitału, widząc w nim wzrost siły skrajnej prawicy, narastający chaos klimatyczny, niezadowalające ożywienie gospodarcze, obawy przed wojną oraz fragmentaryczne, pogubione i nieuporządkowane akty oporu - wszystko to zmieszane jest ze sobą w złożonym, nieprzewidywalnym gulaszu. Podkreśla znaczenie nieoczekiwanych i problematycznych wybuchów niepokojów i sugeruje, że ich wyniki, zamiast być zagwarantowane przez jakąkolwiek nieuniknioną logikę historii, mają w sobie element losowy i warunkowy: że przyszłość wykuwa się w walkach, w których oślepianie systemów nadzoru lub obchodzenie przerw w dostępie do Internetu ma większe znaczenie niż wzniosłe wizje 'w pełni zautomatyzowanego luksusowego komunizmu' lub proliferacji sieci peer-to-peer. I być może jest to stanowisko lepiej ugruntowane niż te zależne od długofalowych perspektyw postępu technologicznego, który miałby wieść do postkapitalizmu, czy też cyfrowego powrotu do odzyskiwanych dóbr wspólnych.
Konkluzja: profil czwarty
'To, co wspólne' jest, jako termin określający podstawy solidarności gatunkowej, czymś niezbędnym i w istocie definitywnym dla każdej polityki, która rości sobie prawo do ludzkiej emancypacji. Ale trudno powiedzieć, w jakim stopniu do obrania takiej polityki użyteczna jest pamięć o historycznych 'dobrach wspólnych' – to znaczy, o zbiorowościach agrarnych, które istniały przed pierwotną akumulacją. Ponieważ pomiędzy przedkapitalistycznymi dobrami wspólnymi a wszelkimi przyszłymi 'dobrami wspólnymi, które nadchodzą', leży nowoczesne państwo i jego rozległa terytorializacja reprodukcji społecznej. Przekroczenie tego terytorium, mając na uwadze losy socjalizmu państwowego, okazało się trudne dla antykapitalizmu XXI wieku.
Alterglobalizm, przypominając o historycznych dóbr wspólnych, często wykorzystywał pamięć o nich, aby zasugerować, że państwo można obejść, ominąć i podważyć z zewnątrz, poprzez oddolne eksperymenty i innowacje społeczne lub poprzez pomysłowość tkwiącą w wielościowym 'intelekcie powszechnym'. Ta tendencja była szczególnie silna w myśleniu o komunikacyjnych dobrach wspólnych. Rola hakerów w początkach sieci cyfrowych zachęcała do zawierzenia generatywnym zdolnościom oddolnej sile inwencji. W tym punkcie alterglobalistyczny aktywizm medialny znalazł pewien punkt wspólny z wczesną kulturą cyfrowych start-upów lub przynajmniej z transgresyjnym obrazem siebie, które kultura ta kultywowała.
Jednak ostatnie trzy dekady były świadkiem kształtowania sieci cyfrowych przez politykę państwową, która umożliwiła wzrost oligopolistycznego kapitalizmu platformowego i wygenerowała 'prokapitalistyczne' cyfrowe dobra wspólne. Były one również świadkiem wykorzystania tych platform przez skrajną prawicę jako narzędzia do przejmowania władzy państwowej. Ta podwójna katastrofa zawiodła 'komonistyczne' oczekiwania. Idea 'komunikacyjnych dóbr wspólnych', która stanowiła punkt odniesienia dla tak wielu radykalnych badań nad mediami i nadal inspiruje bieżące prace, jest zatem dziś kwestionowana przez nowe linie myślenia i działania. Obejmują one zarówno programy cyfrowego postkapitalizmu realizowane poprzez strategię przejęcie państwa przez lewicowe, populistyczne partie wyborcze, jak i - czasami zmierzające w zupełnie innym kierunku - nurty ulicznego oporu komunizującego przeciwko cybernetycznemu projektu kapitalizmu. Opcje te nie tylko zasadniczo rewidują lub całkowicie odrzucają 'komonistyczne' podejścia do cyfryzacji, ale często okazują się również mocno sprzeczne ze sobą.
W obliczu tego potrójnego podziału na komonizm, populizm i komunizację można sobie wyobrazić różne spekulatywne permutacje polityczne. Obejmują one marginalizację i tłumienie wszystkich trzech nurtów przez rosnący autorytarny kapitalizm i jego cyfrowo wzmocnione państwo; albo rozpad lewicowych partii populistycznych po serii porażek wyborczych (takich jak ta, którą Partia Pracy Corbyna poniosła pod koniec 2019 r.), katalizujący odrodzenie się ruchów horyzontalnych łączących komonistyczną inwencję i komunizującą bojowość; albo zwycięstwa wyborcze lewicowych populistów, które będą następnie atakowane z prawej strony, podżegając do komunizatorskiej rebelii, która zradykalizuje reformy w kierunku tworzenia głębszych rodzajów dóbr wspólnych; czy też zwycięstwa wyborcze lewicowych populistów, po których następować będą kompromisy z kapitałem, które rozniecą wybuchy komunizującej rebelii, przy czym sponsorowani przez państwo komoniści będą podzieleni; albo jeszcze bardziej apokaliptyczne scenariusze zrodzone z presji katastrofy klimatycznej, międzynarodowych działań wojennych i otwartych lub uśpionych wojen domowych. Biorąc pod uwagę te liczne możliwe koniugacje i pogłębiający się poziom wstrząsów społecznych, który ujawniły niedawne powstania miejskie w Hong Kongu, Santiago, Quito, Teheranie, Bagdadzie i innych miastach na całym świecie, można zakończyć jedynie wprowadzeniem do tryptyku komonistów, populistów i komunardów czwartej postaci, jak dotąd wyraźnie nieobecnej: figury 'komunistycznego' agitatora, zaczerpniętej od Marksa i Engelsa, w przypadku którego częścią jego pracy komunikacyjnej w walce antykapitalistycznej jest działanie 'wszędzie na rzecz łączności i porozumienia' całego ruchu, co jest pracą pilnie potrzebną od zaraz".
N. Dyer-Witherford, The state of the commons: commoners, populists and communards, "Popular Communication: The International Journal of Media and Culture", 2020.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz