"Podczas gdy technologiczny optymizm miliarderów wywodzi się z politycznej prawicy i centrum, można go również napotkać na radykalnej lewicy, gdzie tak zwani akceleracjoniści przewidują w pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm na podstawie najśmielszych fantazji przedsiębiorców z Doliny Krzemowej, a samozwańcza 'lewica pronaukowa' wspiera logistyczną inżynierię najbardziej wyzyskujących przedsiębiorstw na planecie. Akceleracjoniści, jak często podkreślają, podzielają powszechny w tradycji marksistowskiej pogląd. Historycznie rzecz biorąc, marksiści nie byli krytyczni wobec technologii, nawet gdy technologia ta była wdrażana w miejscu pracy w sposób, który wydawał się szkodliwy dla pracowników. Dla wielu marksistów technologia jest w najgorszym przypadku neutralna: nie chodzi o samą technologię, ale o to, kto ją kontroluje - praca czy kapitał. A dla części z nich technologia, nawet gdy jest używana przez kapitalistów, jest dobrodziejstwem dla socjalizmu, tworząc warunki dla radykalnej transformacji tuż pod nosami szefów. Oznacza to, że ruch socjalistyczny powinien traktować rozwój technologiczny jako coś pozytywnego, nawet jeśli przynosi on negatywne konsekwencje w krótkim okresie.
Nie zgadzam się, zarówno z miliarderami, jak i z pro-technologicznymi marksistami, którzy są znacznie bliżsi moim własnym perspektywom politycznym i teoretycznym. Moim zdaniem technologia często odgrywa szkodliwą rolę w życiu zawodowym i w walce o lepsze życie. Rozwój technologiczny prowadzi do ogromnej akumulacji bogactwa, a wraz z tym do władzy ludzi, którzy wyzyskują pracowników. Z kolei technologia ogranicza autonomię pracowników — ich zdolność do organizowania się w celu walki z wyzyskiwaczami. Odbiera ludziom poczucie, że mogą kontrolować własne życie, że mogą ustalać warunki swojego świata. Jeśli interesujesz się losem tych ludzi i uważasz się za kogoś, kto chce bardziej egalitarnej przyszłości niż ta, którą może zapewnić obecny system, powinieneś krytycznie podchodzić do technologii i dostrzegać te momenty, w których ludzie, zwłaszcza w pracy, stawiali jej opór.To znaczy, że jest to książka o luddyzmie. To nie jest książka o luddystach, chociaż omawiam ich w pierwszym rozdziale. Interesuje mnie raczej polityka stojąca za ruchem utworzonym przez tkaczy z Anglii na początku XIX wieku, polityka, która zajęła bojowe stanowisko wobec technologicznej reorganizacji pracy podjętej przez wczesnych kapitalistów. Luddyści wierzyli, że nowe maszyny podważają ich źródła utrzymania i niszczą ich społeczności, a atakowanie tych maszyn było słuszną strategią w ich walce z tymi zagrożeniami. Wierzę, że warunki debaty nad pracą i przyszłością gospodarki w naszej obecnej chwili mogłyby skorzystać z takiej perspektywy, opierając się lepszym zrozumieniem tego, w jaki sposób luddyzm nadal przenika ruchy robotnicze aż do dnia dzisiejszego. Jest to, jak zobaczymy, niepohamowany, choć wciąż nieuświadomiony, duch miejsca pracy w XXI wieku.Jednym z moich celów dla napisania tej książki jest przekształcenie marksistów w luddystów. Podchodzę do tego na dwa sposoby. Po pierwsze, wydobywam pewien wątek myślowy z teorii marksistowskiej, wracając do samego Marksa, aby wykazać, że luddyzm jest intelektualnie zgodny z marksizmem. Ale ten projekt nie jest po prostu przedsięwzięciem filozoficznym. To raczej teoria marksistowska musi zostać poddana testowi historii, testowi rzeczywistych praktyk samych pracowników — tych działań, które zainspirowały teorię Marksa i pracę wielu najlepszych marksistów po nim. I w ten sposób odzyskuję również ważne zmagania, w których pracownicy skupiali się nie tylko na swoim przeciwniku klasowym (uosabianym przez szefów lub kierowników), ale również na maszynach wykorzystywanych w tej walce. Mój argument sprowadza się do tego: być dobrym marksistą to być również luddystą.Choć chcę przekształcić marksistów w luddystów, mam również inny cel: chcę przekształcić ludzi krytycznych wobec technologii w marksistów. Jeśli, jak twierdził Marks, idee panujące w społeczeństwie są ideami jego klasy panującej, to optymizm technologiczny rzeczywiście powinien być na szczycie. A jednak nasi miliarderzy i ich pochlebcy z Ivy League nie mogliby się z tym zgodzić. Ich beztroskie lansowanie optymizmu zaprzecza faktowi, że wśród osób o mniej niż astronomicznych środkach optymizm technologiczny słabnie. Coraz bardziej odwracamy się od technologii, które nasycają naszą pracę i wypoczynek, i myślę, że kryją się tu potężne możliwości polityczne, ale tylko wtedy, gdy ta perspektywa zostanie powiązana z szerszą krytyką systemu społecznego i ekonomicznego, w którym żyjemy: kapitalizmu. Teoria marksistowska oferuje wiele ważnych narzędzi do zrozumienia, jak działa kapitalizm i jak można go zmienić — narzędzi, którymi chcę się podzielić z ludźmi, którzy mogą nie uważać się za marksistów. W rzeczywistości mam nadzieję, że ta książka będzie przystępna dla osób bez większego doświadczenia w teorii marksistowskiej. Być może będzie ona Twoim wprowadzeniem do tradycji intelektualnej tak bogatej, różnorodnej i błyskotliwej, jak żadna inna, z jaką miałem okazję się zetknąć.Znaczna część naszej współczesnej krytyki technologii wywodzi się z romantycznego humanizmu - czy jest tak wprost nazywany, czy też nie - z poglądu, że technologia oddzieliła nas od jakiejś istotnej części nas samych, że odseparowuje nas od tego, co czyni nas naprawdę ludźmi. (...) Nawet gdybym wierzył w uniwersalną istotę człowieka (wyznaję szczerze: nie wierzę), to jej odzyskanie nie byłoby wystarczające. Problem z technologią nie polega po prostu na tym, że odseparowuje nas ona od Bycia lub autentycznych doświadczeń. W końcu na tak postawiony problem same firmy technologiczne chętnie odpowiadają sprzedawaniem jego rozwiązania: Google i Apple uruchomiły własne usługi mające na celu 'dobrostan', aby pomóc użytkownikom ograniczyć czas spędzany przed ekranem. Zamiast tego, bardziej fundamentalnym problemem technologii jest jej rola w reprodukcji hierarchii i niesprawiedliwości narzucanych większości z nas przez właścicieli firm, szefów i rządy. Innymi słowy, problemem technologii jest jej rola w kapitalizmie. W tej książce zamierzam pokazać, w jaki sposób technologia opracowana przez kapitalizm realizuje swoje cele: zmusza nas do większej pracy, ogranicza naszą autonomię, ogrywa nas i dzieli, gdy organizujemy się, aby walczyć. W odpowiedzi na to kwitnąca walka klasowa nieuchronnie będzie miała na celu walkę z maszynami współczesności. Dokumentuję momenty, w których tak właśnie się dzieje.Nie rzucam po prostu dobrych rad ruchom, mówiąc im, aby wyszły i zniszczyły maszyny. Próbuję pokazać, że to sami robotnicy wielokrotnie stawali się luddystami w walce. Dotyczyło to tak samozwańczych zwolenników króla Ludda z początków XIX wieku, jak i robotników w kolejnych dekadach. Dotyczyło to nawet niektórych z najbardziej biegłych technologicznie pracowników ery komputerów. Jeśli marksiści powinni cokolwiek zrobić, to studiować i uczyć się z historii minionych walk, odzyskać głosy z minionych ruchów, aby mogły one stanowić lekcję dla obecnych. Nasza teoria powinna czerpać swoją formę z tych walk, a nie pouczać je i karcić je ze swoich wyżyn.(...) W drugiej dekadzie XIX wieku Korona Brytyjska stanęła przed problemem. Niezadowoleni tkacze, rolnicy i inni pracownicy przemysłu tekstylnego rozpoczęli przedłużający się bunt przeciwko własności i państwu. Chodziło o nowe typy maszyn — ramę pończoszniczą, draparkę włókienniczą i ramę do strzyżenia — które mogły produkować i wykańczać tkaninę, wykorzystując ułamek czasu pracy wymaganego do tego wcześniej, przekształcając wykwalifikowany zawód w niskogatunkową pracę akordową. Płace gwałtownie spadły, a głód zaczął się pojawiać. Społeczności liczące tysiące osób były zagrożone przez ten wstrząs.Niektóre z tych technologii krążyły po Anglii i Francji przez stulecia, wielokrotnie wywołując gniew pracowników. Rolnicy od lat atakowali draparki: pod koniec XVIII wieku kilka fabryk w Leeds zostało publicznie zniszczonych. (Późniejsze dochodzenia prowadzone przez władze wymownie nie znalazły żadnych świadków wydarzeń). W niektórych przypadkach tkacze skutecznie odwoływali się do wcześniejszych decyzji rządowych chroniących ich środki utrzymania przed technologią.Niszczenie maszyn było tylko jedną z wielu technik stosowanych przez luddystów, zarezerwowaną do użycia przeciwko najbardziej nieprzejednanym właścicielom fabryk w ramach szerszej strategii zwiększania siły świata pracy. Tkacze powoływali się na króla Ludda w swoich próbach zbiorowego targowania się o stawki akordowe, które pozwoliłyby im przetrwać, oraz w swoich petycjach do władz rządowych o zadośćuczynienie. W jednym z listów wysłanych do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w 1812 r., podpisanym 'Biuro Neda Luda, Sherwood Forest', stwierdzono, że 'wszystkie sprzęty, niezależnie od ich rodzaju, przez które pracownicy nie są opłacani w monecie królestwa, zostaną niezmiennie zniszczone', jednocześnie ślubując ochronę sprzętów tych właścicieli, którzy ulegną żądaniom.Historyk Eric Hobsbawm, dokonując ponownej oceny motywacji luddystów do niszczenia maszyn, opisuje je jako 'zbiorowe negocjacje poprzez zamieszki'. Dla Hobsbawma 'wartość tej techniki była oczywista, zarówno jako środka wywierania presji na pracodawców, jak i zapewnienia niezbędnej solidarności pracowników'. Niszczenie maszyn było jedną z wielu broni, ale było też techniką czegoś innego: wykuwania wspólnej walki komunalnej. Hobsbawm uważa tę praktykę za całkowicie przystającą do początków XIX wieku. 'W tamtych czasach przedsocjalistycznych klasa robotnicza była tłumem, a nie armią' — pisze. 'Oświecone, uporządkowane, biurokratyczne strajki były niemożliwe'.Tutaj Hobsbawm podsuwa najważniejszą cechę luddystów: jego analiza przeorientowuje ramy dyskusji z donkiszoteryjnych rezultatów działania ruchu na kwestię składu klasowego. Koncepcja składu klasowego, będąca próbą ujęcia klasy w jej wymiarze ekonomicznym i politycznym, została opracowana przez włoskich teoretyków, takich jak Raniero Panzieri, Sergio Bologna i Mario Tronti, aby wyjaśnić nowe formy oporu młodych 'robotników masowych', pozbawionych umiejętności przez wprowadzenie nowych maszyn do fabryk. Skład klasowy odrzuca zatem pojęcie klasy jako istniejącej uprzednio kategorii empirycznej — to ujęcie, które można spotkać w typowym podręczniku do socjologii, gdzie po prostu patrzy się na czyjąś pracę lub dochód i określa się w ten sposób jego przynależność klasowa. Klasa w sensie marksistowskim jest raczej kształtowana przez samą walkę. Jak ujęli to autorzy czasopisma Zerowork z lat 70.: 'Dla nas, tak jak Marksa dawno temu, klasa robotnicza jest definiowana przez walkę z kapitałem, a nie [tylko] przez jej funkcję produkcyjną'.(...) Trzeba powiedzieć, że luddyczny sprzeciw wobec maszyn nie był wyrazem prostej technofobii. Jak zauważa Kirkpatrick Sale, wielu luddystów było tkaczami lub innymi wykwalifikowanymi pracownikami przemysłu tekstylnego, którzy obsługiwali własne skomplikowane narzędzia. Ich bunt nie był skierowany przeciwko maszynom jako takim, ale przeciwko społeczeństwu przemysłowemu, które zagrażało ich ustalonym sposobom życia, a maszyny były tu główną bronią. Powiedzenie, że walczyli z maszynami, ma tyle samo sensu, co powiedzenie, że bokser walczy z pięściami. Jak opisuje to Sale, bunty luddystów nigdy nie były skierowane po prostu przeciwko technologii, ale przeciw 'temu, co te maszyny reprezentowały: namacalnemu, codziennemu przejawowi, że musieli ulegać siłom pozostającym poza ich kontrolą'.Według Hobsbawma, aktywność klasy robotniczej w wydaniu luddystów należy rozumieć w kategoriach jej istniejącego składu technicznego; w rzeczywistości robotnicy nie byli jeszcze zorganizowani w zdyscyplinowaną masę, lecz byli raczej mieszaniną robotników pracujących we własnych domach i warsztatach, często przy użyciu własnych narzędzi. Fizycznie oddzieleni i bez ustalonych kanałów organizacji, często odnosili się do szefów zgodnie z indywidualnymi kontraktami, a zatem nie mogli angażować się w te rodzaje bojowości, które kojarzymy ze związkami zawodowymi złożonymi z pracowników masowych. Jednak Hobsbawm sugeruje coś więcej: że poprzez niszczenie maszyn, luddyści uformowali się jako klasa, tworząc więzi solidarności.Nie chodzi tu dokładnie o użycie, w heglowskiej wersji wykładni Marksa, terminologii, wedle której empiryczna 'klasy sama w sobie' przekształca się w upolitycznioną 'klasę dla siebie' — terminologii nigdy nieużywanej przez samego Marksa. Jak zauważa historyk Salar Mohandesi, podczas gdy pisarze tacy jak E.P. Thompson używali tego słownictwa do wykładnia klasy poza wulgarnym redukcjonizmem ekonomicznym, to pozostawia ona niewiele miejsca na zrozumienie nagłego objawiania się walk i wiąże te walki zbyt ściśle z odrębnym kulturowym sposobem życia. Zamiast tego możemy myśleć o działaniach luddystów i innych łamaczy maszyn jako o praktykach kompozycji politycznej. Robotnicy są organizowani i wyzyskiwani zgodnie ze swoim technicznym składem; następnie rozwijają formy walki niezbędne do przezwyciężenia swoich podziałów i walki z wyzyskiem.W przypadku luddystów byli to w dużej mierze niezależni pracownicy stawiający opór swojemu wcieleniu do fabryki, jednocześnie walcząc o zachowanie innych elementów swojego sposobu życia i swoich społeczności. Nie mogli się skomponować w sposób, w jaki mogliby to zrobić masowi robotnicy i nie ograniczali swojej walki do miejsca pracy. Zamiast tego klasa skomponowała się wokół zbiorowego mitycznego podmiotu — króla Ludda — i wykuła praktyki zanurzone w tajemnicy i solidarności w całej swej społeczności, aby podtrzymać walkę przy życiu i chronić jej bezpośrednich uczestników. Praktyki te rozszerzyły się na tajne przysięgi, więzy poufności — władze walczyły o to, by luddyści donosili na swoich towarzyszy — i praktyki literackie, takie jak pisanie piosenek, wierszy i listów. Zorganizowany atak na maszyny fabryczne i ich niszczenie nie były odosobnioną strategią, ale stanowiły samą strukturę walki, tkankę trzymającą tkaczy razem jako klasę. Była to praktyka solidarności.To właśnie ten punkt uchwycił historyk pracy Peter Linebaugh w swojej broszurze Ned Ludd i królowa Mab. Myśląc o polityce łamania maszyn jako formie solidarności — środku składu klasowego — Linebaugh łączy ze sobą wiele odosobnionych od siebie, ale współczesnych zmagań związanych z nawałnicą pierwotnej akumulacji rodem z początków XIX wieku. Kapitalizm został wzniesiony na serii grodzeń rozciągających się na całym globie, na niszczycielskim procesie porządkowania i dyscyplinowania życia oraz środków do jego podtrzymywania. 'Świat został wygrodzony' — pisze. 'Życie było zamykane, ludzie byli zatrzaskiwani'. Luddyści, walczący z ograniczaniem ich umiejętności przez 'maszyny szkodliwe dla wspólności', zajmowali tylko jeden front w ogromnej globalnej walce wybuchającej wzdłuż łańcucha towarowego bawełny, który rozciągał się przez ocean, obejmując jednoczesne bunty rdzennej ludności i niewolników w Nowym Świecie. W tych buntach ataki na technologię produkcji były powszechną taktyką. Powstańcy z plemienia Krików niszczyli krosna swych pobratymców, które reprezentowały nowe formy handlu towarzyszące wtargnięciu gospodarki plantacyjnej. A na polach plantacyjnych, gdzie powstawała bawełna, niewolnicy tak często niszczyli swoje narzędzia, że niszczyli produktywność gospodarki plantacyjnej i w konsekwencji właściciele 'kupowali wyjątkowo ciężkie narzędzia w nadziei, że przetrwają brutalne obchodzenie się z nimi'. Jak twierdzi Linebaugh, 'niszczenie narzędzi rolniczych przez tych, którzy nimi pracowali na amerykańskich plantacjach, wpisuje się w historię luddyzmu, nie tylko dlatego, że oni również byli niszczycielami narzędzi, ale dlatego, że podpadali pod atlantycką rekompozycję siły roboczej przemysłu tekstylnego'. Autor sugeruje, że w tych skoordynowanych zmaganiach ze wspólnym wrogiem tkwi zalążek wspólnej sprawy.Rehabilitacja dziedzictwa luddystów może stanowić ważne przedsięwzięcie w ramach współczesnej historiografii, ale jakie ma znaczenie dla walki z kapitalizmem? Tutaj powinniśmy zwrócić się do Marksa, największego analityka i krytyka kapitalizmu, i innych radykalnych pisarzy, którzy żyli w doniosłych zmianach technologicznych produkcyjnych w XIX wieku.(...) Istnieją argumenty na to, że Marks był technofilem. Starzec był z pewnością zafascynowany technologią, pisał o niej i prowadził wokół niej szeroko zakrojone badania, zgłębiając nowe wynalazki jako część swoich studiów. Czasami uważa się, że entuzjazm dla technologii był wyrazem jego opornego podziwu dla burżuazji, często połączonego z szerszym twierdzeniem, że kapitalizm jest koniecznym etapem na drodze do socjalizmu.(...) Sam Marks wypowiada się lekceważąco o 'prymitywnej formie' buntów luddystów. 'Wymagało to czasu i nabrania doświadczenia, zanim robotnicy nauczyli się odróżniać maszyny od ich wykorzystania przez kapitał, a zatem przenieść swoje ataki z materialnych narzędzi produkcji na formę społeczeństwa, która wykorzystuje te narzędzia'. Ale jednym z kamieni węgielnych poglądu samego Marksa na radykalną praktykę i tym, co sprawiło, że przez całe życie niechętnie przedstawiał programowe i taktyczne argumenty na temat kształtu przyszłego społeczeństwa egalitarnego, było jego przekonanie, że komunizm 'jest dla nas nie stanem, który należy wprowadzić, nie ideałem, którym miałaby się kierować rzeczywistość'. Raczej komunizm jest 'rzeczywistym ruchem, który znosi stan obecny'. To właśnie tej perspektywy Marksa — nie jako projektanta przyszłego społeczeństwa, ani nawet teoretyka niezbędnych podstaw socjalizmu, ale jako kartografa walki proletariatu — powinniśmy się trzymać w naszej obecnej chwili. Walki z maszynami były walkami ze społeczeństwem, które ich używało, a ponadto walki te miały szereg ważnych skutków dla składu klasy robotniczej. Bacznie wpatrując się w kształt naszego wyłaniającego się społeczeństwa technologicznego, oderwaliśmy się od tego, co dla Marksa było najważniejsze: jakie rodzaje walk ludzie toczyli z kapitalizmem, oraz jaką wiedzę i doświadczenie te walki nam przekazały.(...) Każdy, kto używa nazwiska Marks, aby opisać swoją politykę, musi wziąć pod uwagę, że marksizm jest teorią walki. Celem krytyki kapitalizmu Marksa nie było dostarczenie zestawu instrukcji zarządzania gospodarką, ale zidentyfikowanie sprzeczności i pęknięć - miejsc, w których prawdopodobnie pojawi się walka społeczna. Technologia jest ważnym miejscem tych walk: nie tylko bojowy sprzeciw wobec technologii jest faktem historycznym, ale może on podsunąć bardziej wyzwoleńczą politykę pracy i technologii — taką, którą łatwiej podbudowuje praca Marksa niż współczesne utopie postpracy.Zamiast wyobrażać sobie świat bez pracy, który nigdy nie nadejdzie, powinniśmy zbadać sposoby, na jakie historyczne walki artykułowały alternatywną relację do pracy i wyzwolenia, gdzie kontrola nad procesem pracy prowadzi do większej kontroli nad innymi procesami społecznymi, a celem pracy jest wzbogacenie człowieka, a nie abstrakcyjna produktywność. Co więcej, te walki wskazują na jedyny środek wyzwolenia od kapitalizmu: skład bojowej klasy, która atakuje kapitał we wszystkich jego różnorodnych dominacjach, także technologicznych.(...) Autonomiczne działania pracowników przeciwko kierownictwu i związkom zawodowym miały znamionować walkę z automatyzacją w okresie po II wojnie światowej. Podczas gdy związki zawodowe zalecały ostrożność i cierpliwość, pracownicy nie zwracali na nie uwagi, opuszczając miejsca pracy i dewastując maszyny. A na czele sprzeciwu wobec automatyzacji stali ci, którzy często byli marginalizowani przez oficjalny ruch robotniczy — kobiety i Afroamerykanie — ci, którzy wytworzyli część najbardziej trwałej, krytycznej wiedzy na temat nowych technologii.Walka z maszynami, którą Cornelius Castoriadis odnotował u robotników z Coventry, rozpoczęła się ponad dekadę wcześniej, jako część dramatycznej restrukturyzacji gospodarki przemysłowej podczas II wojny światowej. Chociaż termin ten nie zyskał powszechnego użycia aż do zakończenia wojny, triumf automatyzacji rozpoczął się od opracowania obrabiarek sterowanych numerycznie, które mogły zastąpić wykwalifikowanych maszynistów, potrzebnych dotąd w przemyśle ciężkim.(...) priorytetem produkcji w czasie wojny było utrzymanie spójności i kontroli, a nie oszczędzanie czasu lub zwiększanie zysków, chociaż popyt wojenny i kontrola płac napełniały korporacyjne kieszenie. Alternatywna forma automatyzacji, popularna wśród maszynistów, record-playback, nigdy nie była na poważnie rozważana, chociaż była również wydajna. W przeciwieństwie do sterowania numerycznego, metoda record-playback była analogowa, opierając się na dokładnym ruchu wykonywanym przez maszynistę, a więc nadal wymagała wprawnej ręki. Zamiast dążyć do lepszej wydajności, kierownictwo starało się odebrać maszynistom kontrolę nad produkcją.Planiści wojskowi i przemysłowcy odczuwali pilną potrzebę całkowitej kontroli w trakcie wojny. Amerykańska siła robocza osiągnęła szczyt nieokiełznania w latach 40. XX wieku, a liczba strajków liczona rocznie przekroczyła poprzedni szczyt osiągnięty podczas Wielkiego Kryzysu. Zakłady Forda doświadczały strajków średnio co drugi dzień. A strajki te były formą podwójnego nieposłuszeństwa: z jednej strony, wobec wojennych praw zakazujących strajków, a z drugiej, wobec zobowiązań związków zawodowych do powstrzymywania niepokojów. Co więcej, wyłonił się wyraźny wzór, w którym bunt pracowników przeciwko automatyzacji charakteryzował się dzikimi strajkami.Potrzeba absolutnej kontroli nad maszynami przenikała w tamtym czasie świat naukowy, który sam były koordynowany przez wojsko za pośrednictwem Biura Badań Naukowych i Rozwoju. Jedna z pojawiających się gałęzi badań obiecywała rozwiązanie tej zagadki w różnych dyscyplinach naukowych i inżynieryjnych poprzez odkrycie mechanizmów, które zapowiadały przyszłość samoregulujących się maszyn: cybernetykę. Cybernetyka, wywodząca się z greckiego słowa oznaczającego 'sterowanie', miała na celu opracowanie maszyn, które mogłyby odruchowo włączać 'sprzężenie zwrotne' do swojego działania. Innymi słowy, wyeliminowałyby potrzebę kontroli ludzi.Jednak zwiększona produktywność wynikała w dużej mierze z przyspieszenia procesu produkcji; koszty 'efektywności' ponosiły ciała pracowników i nędza tych, którzy zostali wrzuceni w stan bezrobocia. Niezadowolenie rosło. Gdy opór wobec automatyzacji wybuchał od dołu, był dokumentowany i teoretyzowany przez grupy marksistowskie, takie jak Socialisme ou Barbarie, które były odseparowane od głównych partii politycznych i związków zawodowych. Grupy te postrzegały swoje zadanie jako analizę faktycznie istniejących walk klasowych w miejscu produkcji. Prawdziwy socjalizm mógł wynikać tylko z tej walki, a nie z utopii wolnego czasu i obfitości, odkładanych w czasie w nieskończoność w negocjacjach między zbiurokratyzowanymi związkami zawodowymi a kapitalistami.W Stanach Zjednoczonych Tendencja Johnson-Forest, grupa robotników-bojowników, która oderwała się od amerykańskiego ruchu trockistowskiego, żywo interesowała się powojennymi transformacjami w miejscu produkcji i następującymi po nich starciami. Mając wielu członków osadzonych w fabrykach, JFT zrozumiało, że zwiększona produktywność została wyciśnięta z małych chwil przestoju, chwil wytchnienia od pracy, do których pracownicy się przyzwyczaili. Wydali broszurę The American Worker, w której opisali tę transformację w fabrykach samochodowych: 'Pracownik mógł palić papierosy częściej. Teraz musi spędzać cały dzień na obserwowaniu, zmienianiu i czyszczeniu narzędzi. Przerwy są krótsze. Koniec dnia sprawia, że pracownik jest bardziej wyczerpany, psychicznie i fizycznie'.W miarę pogarszania się warunków i ciągłych ustępstw ze strony biurokracji związkowej, pracownicy zaczęli działać na ślepo. A jedna seria dzikich strajków w szczególności przykuła uwagę występującej pod pseudonimem 'Forest' Raji Dunajewskiej, pisarki i aktywistki, która była wcześniej osobistą sekretarką Trockiego. Miesiącami w 1949 i 1950 roku górnicy opuszczali stanowiska pracy i zamykali kopalnie, organizując pikiety w odpowiedzi na wprowadzenie kombajnu górniczego— lub, jak mówili górnicy, 'zabójcy ludzi'. Był to pierwszy strajk przeciwko automatyzacji i Dunajewska dostrzegła w nim zalążek nowego rodzaju polityki radykalnej.(...) Podczas gdy kapitaliści, kierownictwo i przywódcy związkowi chwalili automatyzację jako siłę postępową, ci, którzy doświadczali jej bezpośrednio, mieli zupełnie inny pogląd. 'Jeśli jesteś tym, kto ją obsługuje', napisała Dunajewska, 'czujesz jej wpływ w każdej kości swojego ciała: jesteś bardziej spocony, bardziej zmęczony, bardziej spięty i czujesz się mniej więcej tak użyteczny jak piąte koło u wozu'.Dunajewska bezlitośnie skrytykowała 'biurokrację związkową' jako 'poddaną praniu mózgu', ponieważ stanęła po stronie kierownictwa przeciwko własnym pracownikom, podczas gdy fundament jej władzy został jej odebrany. 'John L. Lewis zignorował ich strajk generalny i zamiast tego ogłosił, że związek opowiada się za >>postępem<<. Siła robocza w kopalniach została dosłownie obcięta o połowę'. Kiedy automatyzacja zapanowała w przemyśle samochodowym, 'Reuther powiedział pracownikom samochodowym, aby pomyśleli o >>przyszłości<<, która przyniesie im sześciogodzinny dzień pracy… Tymczasem nie zaszła żadna zmiana w dniu pracy, odkąd pracownicy, dzięki własnym walkom prowadzonym przez dziesięciolecia, wywalczyli sobie ośmiogodzinny dzień pracy'. To był klasyczny idealistyczny błąd: 'malowanie przyszłości taką, jaka powinna być, zamiast mówienia o tym, jaka jest'. Podczas gdy Reuther obiecywał lepsze warunki życia i więcej czasu wolnego w zautomatyzowanej przyszłości, pracownicy zeznawali, że jest dokładnie odwrotnie. Jak narzekał jeden z pracowników samochodowych, 'Wszystko, co automatyzacja oznacza dla nas, to bezrobocie i przepracowanie. Jedno i drugie jednocześnie'. Jak bezlitośnie ujęła to Dunajewska: 'Robotnicy nie wdają się w abstrakcyjną argumentację na temat wypoczynku i dostatku w jakimś przyszłym, nieokreślonym czasie'.(...) Denby, pracownik fabryki samochodów w Detroit i redaktor Notes and Letters, zebrał relacje pracowników omawiających nowe technologie automatyzacji, w tym tych pracujących na liniach montażowych i w kopalniach, a nawet pracowników umysłowych zmagających się z nowymi technologiami komputerowymi. Był tak samo bezlitosny w swojej analizie, jak Dunajewska w swoich pismach o strajku górników, szczegółowo opisując brutalne tempo, wyczerpujące wymagania fizyczne i psychiczne oraz trudności związane z bezrobociem technologicznym spowodowanym przez nowe maszyny.Badania Denby'ego skłoniły pracowników do sformułowania wizji alternatywnych warunków pracy, które wielokrotnie pojawiały się w trakcie całego badania. Szczególnie interesujący dla Denby'ego był sposób, w jaki automatyzacja zniszczyła wszelkie mentalne zaangażowanie w pracę. Jak to opisał:'To, co odstrasza pracownika produkcyjnego, to fakt, że jest on zmuszony wykonywać pracę oderwaną od jego myślenia… Przed automatyzacją, gdy wprowadzano dużą zmianę i nową maszynę, musiano polegać na wiedzy i doświadczeniu pracowników, aby ta działała prawidłowo… Przez kilka tygodni czuliśmy się jak ludzie rozwiązujący wspólnie problemy, organizujący wszystko i poruszający się płynnie'.Pracownicy przeciwstawiali anomię zautomatyzowanego środowiska więziom społecznym i koleżeństwu, które rozwinęli wcześniej:'Kilka lat temu, gdy pracownicy mieli coś do powiedzenia na temat tego, jak szybko będą pracować i ile pomocy, ich zdaniem, będą potrzebować, jeśli firma będzie chciała zwiększyć produkcję, relacje między pracownikami produkcyjnymi były ludzkie. Mogli sobie nawzajem pomagać w pracy. Pracowali w sposób, który ułatwiał pracę w grupie każdemu. Dzisiaj automatyzacja nie pozwala nikomu pomagać innemu pracownikowi'.Podobnie jak Dunajewska, Denby była zaintrygowany sposobem, w jaki górnicy sprzeciwiający się automatyzacji 'odpowiadali na własne pytania, opracowując sposoby na zjednoczenie myślenia i działania'. Kolega Denby'ego z News and Letters, pracownik fabryki Andrea Terrano, wyraził to dosadnie:'Dlaczego ludzie zakładają, że automatyzacja to sposób, w jaki ludzie będą chcieli pracować w nowym społeczeństwie? Dlaczego zakładają, że liczy się tylko to, że pracownicy będą mieć kontrolę? Czy >>kontrola<< nad maszyną ułatwi pracę, czy uczyni ją mniej nudną? Czy praca nie będzie czymś zupełnie innym? Jeśli praca będzie czymś innym — związana z samym życiem — nie może być taka sama jak automatyzacja, która wykorzystuje ludzi jako część swoich operacji'.(...) Jak ujął to sam Denby, 'górnicy używają wyrażenia, które jest tak stare jak mechanizacja w kopalniach. Brzmi po prostu: >>Człowiek nie ma czego szukać przy maszynie, której nie może popsuć, kiedy tylko zechce<<.'Być może to pragnienie kreatywnych i społecznych relacji pracowniczych nigdzie nie było silniejsze niż wśród notorycznie bojowo nastawionych i ceniących sobie niezależność pracowników rozładunkowych w portach. Wspomnienia Stana Weira z życia dokera w Bay Area są poruszającą ilustracją kultury dokerów, gdzie ciężko wywalczona autonomia zachęcała do kreatywności, indywidualności, a nawet ekscentryczności. Według historyka ekonomii Marca Levinsona nieregularność pracy oznaczała również, że dokerzy mogli, jeśli tylko chcieli, wziąć wolne na własne zajęcia. Niebezpieczeństwa, niepewność i trudność pracy wytworzyły wyjątkową kulturę z silnymi więzami solidarności i mentalnością 'my przeciwko światu'. 'Dokerzy postrzegali siebie jako twardych, niezależnych mężczyzn wykonujących bardzo trudną pracę'. Dokerzy ubierali się, jak chcieli, opowiadali dowcipy i dyskutowali o polityce i filozofii. Jak opowiada Weir, 'obecnie istnieje uznany w kraju mały klub książki prowadzony przez samotnego dokera z San Pedro. Są wśród nich nauczyciele, artyści, agenci nieruchomości i poeci'. Pisarz Eric Hoffer pracował w dokach San Francisco przez dwadzieścia lat, w tym czasie napisał uznane książki, takie jak The True Believer, psychologię społeczną ruchów masowych. Natychmiast przychodzi tu na myśl opis autodydaktycznej i kreatywnej kultury przedfabrycznych tkaczy z północnej Anglii, odmalowany przez E.P. Thompsona: 'Każdy okręg tkacki miał swoich poetów-tkaczy, biologów, matematyków, muzyków, geologów, botaników'.I podobnie jak owi tkacze, dokerzy wiedzieli, że technologia jest gwoździem do trumny dla ich kultury intymności i niezależności. Wraz z nasyceniem doków technologią zmieniła ona strukturę pracy, a w zasadzie same porty. Wspólne doświadczenia, które łączyły dokerów w solidarności, uległy bałkanizacji, rozprzestrzeniły się na kilka różnych zawodów i różne związki zawodowe:'Maszyny spowodowały, że ramy przemysłu dokerskiego stały się płynne i bezprecedensowe. Konserwacja maszyn dokerskich nie wymaga już umiejętności riggerów morskich, ale elektryków i mechaników ciężarówek. Dźwigi nabrzeżne zwykle obsługują członkowie Związku Operatorów Maszyn. Ogromna ilość taboru kolejowego, który przemieszcza kontenery na placach rozrządowych, wymaga wykonywania pracy, która w niewielkim stopniu przypomina tradycyjną pracę dokerską. Związek Zawodowy Zawodowych Kierowców już z pewnym powodzeniem przejął część tej pracy;.Taki był wpływ 'konteneryzacji', czyli technologicznej standaryzacji transportu morskiego poprzez umieszczanie wszystkich ładunków w jednolitych metalowych skrzyniach. Kontenery były intermodalne: skrzynie można było ładować dźwigiem bezpośrednio na statki lub za pośrednictwem pociągów i ciężarówek. Oznaczało to koniec żmudnego załadunku i rozładunku towarów wykonywanych ręcznie, kawałek po kawałku, procesu tak czasochłonnego, że, jak ujął to dziennikarz Marco d’Eramo, 'statki spędzały zatem więcej czasu w porcie niż na morzu'. Konteneryzacja oznaczała znacznie mniejsze zapotrzebowanie na pracowników, co dokerzy zrozumieli natychmiast. Główne związki zawodowe pracowników portowych rozpoczęły negocjacje.Rezultatem tego było oddanie kontroli nad procesem pracy spedytorom, zarówno na zachodnim, jak i wschodnim wybrzeżu. Obowiązujące od dawna regulacje zostały po prostu odrzucone w celu zintensyfikowania pracy. Według relacji Weira, 'pierwszego dnia, w którym weszła w życie umowa mechanizacyjna, robotnicy portowi musieli pracować z ładunkami obsługiwanymi ręcznie, które były dwa razy lub więcej cięższe od tych, które były wciągane i wynoszone z luków poprzedniego dnia'. Wydajność w dokach wzrosła, ale za cenę ogromnych kosztów ludzkich. 'Wraz ze wzrostem produktywności rosły również wskaźniki wypadków. W latach 1958–1967 pracodawcy na nabrzeżu w USA zgłosili 92,3-procentowy wzrost liczby spraw o odszkodowania pracownicze, pomimo wysiłków zmierzających do wyeliminowania problemów z siłą roboczą'. Wyższe wskaźniki wypadków wynikały z utraty przez pracowników kontroli nad tempem i stylem ich pracy. Umowy o automatyzacji wynegocjowane między International Longshore and Warehouse Union (ILWU) a Pacific Maritime Association zniosły wcześniej wynegocjowane zasady pracy, w szczególności limit 2100 funtów na każdy ładunek podnoszony ze statku. Ta surowa zasada wcześniej uniemożliwiała próby przyspieszenia prac na nabrzeżu. Podczas gdy kierownictwo związku próbowało przekuć niepokoje w żądania płacowe, wśród szeregowych pracowników okresowo wybuchał opór przeciwko warunkom pracy, w szczególności przeciwko stresowi fizycznemu i bezmyślności zautomatyzowanej pracy.Konteneryzacja wywróciła system doków całkowicie do góry nogami. Nie tylko było potrzebnych mniej pracowników doków w portach kontenerowych, ale poprzez drastyczne skrócenie czasu załadunku i rozładunku, a tym samym znaczne obniżenie kosztów wysyłki towarów, potrzeba było mniej portów; wiele miast, w tym Nowy Jork, mogło tylko przyglądać się jak ich nabrzeża i związane z nimi społeczności zostają zdziesiątkowane w ciągu zaledwie kilku. Ale rewolucja nie zatrzymała się na nabrzeżach. Ponieważ transport towarów nie był już kosztowo nieopłacalny, produkcję można było zlokalizować wszędzie tam, gdzie koszty pracy były najniższe. Można to było również scentralizować, ponieważ nie było potrzeby, aby produkcja była zlokalizowana blisko konsumpcji. Konteneryzacja była niezbędnym warunkiem wstępnym dla tego, co stało się znane jako globalizacja, gdzie produkcja jest rozproszona wzdłuż odległych międzynarodowych łańcuchów dostaw.(...) Martin Glaberman, członek Johnson-Forest i pracownik przemysłu samochodowego, uważnie obserwował skutki automatyzacji w branżach, w których poziom bojowości był najwyższy: górnictwo, praca w dokach i produkcja samochodów. 'Powinno być jasne', napisał, 'że problem nie leży w niezdolności związków do znalezienia rozwiązania takich problemów, jak automatyzacja. To one narzuciły takie rozwiązania pracownikom'. W odpowiedzi na kapitulację związków, pracownicy wzięli sprawy w swoje ręce. Jak zauważył ironicznie Glaberman'Pracownicy nie mają żadnego uznania dla umów i nie mają złudzeń, że umowy można ulepszyć. Zwrócili się ku prowadzeniu własnych >>negocjacji<< na hali produkcyjnej. Linie montażowe mają tendencję do psucia się — i kto może powiedzieć, że śruba, która zablokowała linię, nie została przypadkowo upuszczona? Kto wie, czy lampki ostrzegawcze sygnalizujące zatrzymanie linii nie zostały spalone, lecz jedynie odkręcone, aby wydłużyć o kilka minut czas naprawy linii?'.Ten zwrot ku sabotażowi był dla Glabermana zarodkiem nowych i kreatywnych form walki, które odbywały się na hali produkcyjnej, 'poszukiwaniem nowych form organizacji, które byłyby odpowiednie dla ich potrzeb'. Według wielu relacji, poszukiwania te trwają w dokach do dziś. Na przykład w 2011 roku członkowie ILWU w Seattle i Tacoma uszkodzili wagony towarowe, wysypali zboże i atakowali okna kijami baseballowymi podczas sporu o kontrakt. W Vancouver w 2013 roku United Grain zamknęło doki pracowników ILWU w odpowiedzi na domniemane ataki na swój sprzęt: 'Celowe wprowadzenie metalowej rury o długości około dwóch stóp do [systemu] przenośnika taśmowego, a także celowe wprowadzenie mieszanki piasku i wody do przenośnika wagonów kolejowych'. Techniki te czerpią z nurtu walki trwającego od dziesięcioleci, który został wywołany przez wprowadzenie automatyzacji.(...) Rekompozycja siły roboczej podczas II wojny światowej oznaczała tymczasowe zyski w miejscu pracy dla czarnych pracowników, ponieważ zwiększona produkcja wojenna i masowy pobór do wojska oznaczały, że pracodawcy desperacko potrzebowali siły roboczej. Jednak rasizm i segregacja nadal były regułą. Delegowani do najniższych i najgorzej płatnych prac oraz odcięci od programów szkoleniowych i praktyk, które mogłyby zapewnić wyższy poziom umiejętności i większe bezpieczeństwo pracy, czarni pracownicy często byli pierwsi w kolejce, gdy następowali zwolnienia. Dlatego też w nieproporcjonalnym stopniu w połowie wieku stawali się ofiarami automatyzacji, która niszczyła 'nisko wykwalifikowane' miejsca pracy, a tym samym zwiększała bezrobocie wśród czarnych.(...) Radykalni czarni intelektualiści traktowali automatyzację jako poważny problem społeczny dla czarnych pracowników i ruchów wyzwoleńczych. Szeroko czytane badanie Roberta L. Allena na temat czarnego radykalizmu z lat 60., Black Awakening in Capitalist America, głosiło złowieszczo: 'Nie tylko sytuacja ekonomiczna czarnoskórych mas jest ponura, ale perspektywy są takie, że się ona nie poprawi, a wręcz przeciwnie, pogorszy. Wynika to częściowo z nieuregulowanego wpływu automatyzacji'. Allen przewidywał dalszą degradację władzy społecznej i warunków życia czarnoskórych w ciągu następnych dekad, prognozę tak oszałamiającą ze względu na jej pesymizm (jego książka została opublikowana w 1969 r., w szczycie radykalizmu w USA), jak i dalekowzroczność.(...) Była to analiza, którą Partia Czarnych Panter włączyła do rdzenia swojej filozofii organizacyjnej, która była ukierunkowana na organizowanie 'lumpenproletariatu': klasy odciętej od pracy najemnej. Jak wyjaśnił Eldridge Cleaver, lumpen, do którego należeli ci, 'którzy zostali wyparci przez maszyny, automatyzację i cybernetykę', stanowili prawdziwą sprzeczność w łonie proletariatu. Rzeczywiście, maszyny były częściowo odpowiedzialne za to rozwidlenie. Polaryzacja umiejętności oznaczała, że 'każda praca na rynku w dzisiejszej gospodarce amerykańskiej wymaga tak wysokiej złożoności umiejętności, jak praca w elitarnych cechach handlowych i rzemieślniczych czasów Marksa'. Ta elitystyczna konfiguracja pozbawiła część proletariatu jego rewolucyjnego zapału, elánu, który był teraz domeną wyrzutków technologicznych. Huey Newton rozjaśniał argumenty Cleavera w kategoriach strategii długoterminowej:'W tym kraju Partia Czarnych Panter, uważnie stosując metodę dialektyczną, uważnie obserwując trendy społeczne i ciągle zmieniającą się naturę rzeczy, widzi, że podczas gdy lumpenproletariusze stanowią mniejszość, a proletariusze większość, to technologia rozwija się w tak szybkim tempie, że automatyzacja przejdzie w cybernację, a cybernacja prawdopodobnie w technokrację… Jeśli krąg rządzący pozostanie u władzy, wydaje mi się, że kapitaliści będą nadal rozwijać swoje maszyny technologiczne, ponieważ nie interesują się ludźmi… Każdy pracownik znajduje się w niebezpieczeństwie z powodu kręgu rządzącego'.W międzyczasie czarni pracownicy, którzy pozostali na liniach produkcyjnych, sformułowali własną analizę automatyzacji. Wydajność wzrosła dramatycznie w ciągu ostatnich dekad, ale podczas gdy kierownictwo przypisywało zasługi maszynom, ci pracownicy wskazywali na niebezpieczne przyspieszenia, którym byli poddawani, co w fabrykach Detroit nazywali 'murzynozacją' [niggermation]. Obrażenia i zgony — dziesiątki dziennie, wskaźnik ofiar wyższy niż w wojnie w Wietnamie — oznaczały, że pracownicy postrzegali fabrykę jako strefę wojny. Ponieważ ich obawy dotyczące rasizmu i nowych technologii były ignorowane zarówno przez kierownictwo, jak i ugruntowane związki zawodowe, czarni pracownicy utworzyli bojowe grupy, takie jak League of Revolutionary Black Workers i Dodge Revolutionary Union Movement, skutecznie zamykając fabryki samochodów poprzez dzikie strajki.W środku tumultów lat 60. najważniejsze radykalne grupy czarnoskórych umieściły krytykę technologii w centrum swojej analizy i swojej polityki. Uznały, że technologiczna reorganizacja siły roboczej ukształtuje los ich zmagań. W aktualizacji Dziesięciopunktowego Programu Partii Czarnych Panter z 1972 r. ostatni punkt zakładał 'społeczną kontrolę nad nowoczesną technologią przez ludzi' dla realizacji żądań 'ziemi, chleba, mieszkań, edukacji, odzieży, sprawiedliwości, pokoju'.(...) Poza miejscem pracy feministki analizowały i upolityczniały nieopłacaną pracę gospodyni domowej, pracę społecznej reprodukcji, która była niezbędna dla kapitalizmu, ale wykonywana bez wynagrodzenia. Tutaj wyłaniała się inna dziedzina życia, w której technologia również obiecywała złagodzenie obciążeń i rozpowszechnienie darów wolnego czasu; i tutaj także te obietnice nie zostały spełnione.Gospodarstwo domowe od dawna budziło zainteresowanie naukowego zarządzania. W bestsellerze z 1948 r. Cheaper by the Dozen, dwoje z dwunastu dzieci inżyniera przemysłowego Franka Gilbretha, żarliwego ucznia Fredericka Taylora, opowiada zabawne anegdoty z życia domowego ich ojca. Gilbreth, wynalazca tak zwanych studiów nad czasem i ruchem, posiadał tak wszechogarniający entuzjazm dla porządku i wydajności, że uczynił je podstawą swojego stylu rodzicielskiego. W domu Gilbrethów nie można było zmarnować żadnej chwili. Kąpiele uzupełniano lekcjami języka niemieckiego, a sprzątanie stołu odbywało się zgodnie ze stoperem. W komediowym punkcie kulminacyjnym książki Gilbreth naciska na lekarza, aby wykonał zabieg usunięcia migdałków u wszystkich dwunastu dzieci, zgodnie z pozornymi spostrzeżeniami wynikającymi z jego badań nad czasem i ruchem.Podczas gdy książka i jej cieszącą się popularnością adaptacja filmowa z 1950 roku podkreślają zrozumienie, jakie Gilbreth miał dla rodzinnego humoru, socjologowie Tilla Siegel i Nicholas Levis wskazują, że można ją również odczytywać jako prorocze przedstawienie tego, jak racjonalizacja pracy szybko przenika do racjonalizacji sfery domowej. W rzeczywistości najbardziej wpływowi kapitaliści dobrze rozumieli to powiązanie. Henry Ford, zaniepokojony masowym oporem wobec swojej nowej linii montażowej, wiedział, że będzie potrzebował czegoś więcej niż wysokiej pensji, aby nakłonić pracowników do pracy w swoich fabrykach. Musiałby ukształtować podmiotowość pracownika daleko poza halą produkcyjną, co Antonio Gramsci uznał za 'potrzebę opracowania nowego typu człowieka, dostosowanego do nowego typu pracy i procesu produkcyjnego'. Stworzenie tego 'nowego człowieka' było zadaniem Ford Sociological Department, który przeprowadzał wywiady w miastach fabrycznych na temat organizacji życia domowego pracowników, zbierając szczegóły na temat wszystkiego, od spożycia alkoholu po nawyki seksualne. Ford kładł duży nacisk na standaryzację ról płciowych: odkrycie, że żona pracownika pracuje poza domem, mogło być podstawą do zwolnienia.Przykłady Gilbretha i Forda pokazują, że projekt racjonalizacji domu ma więcej wspólnego z potrzebami patriarchatu i kapitalizmu niż z potrzebami kobiet. To właśnie argument Selmy James i Mariarosy Dalla Costa wyłożony w książce The Power of Women and the Subversion of the Community, ich manifeście ruchu Wages for Housework z 1975 roku. W analizie James i Dalla Costy rezultatem projektu Ford miało być korzystne dla obu stron porozumienie między kapitalizmem a patriarchatem w konstrukcji rodziny nuklearnej. Rodzina nuklearna, jak zauważyły, zmuszała kobiety do wykonywania niezbędnej pracy, która nie musiała być rekompensowana przez kapitał, a harówka odtwarzała izolację kobiet i podporządkowanie ich męskiemu pracownikowi najemnemu. Dlatego 'utrzymanie rodziny nuklearnej jest niezgodne z automatyzacją tych usług. Aby je naprawdę zautomatyzować, kapitał musiałby zniszczyć rodzinę, jaką znamy'. Ponieważ praca domowa jest relacją władzy patriarchalnej, technologia nie wyzwoli kobiet. Zamiast tego ich czas będzie wypełniony większą ilością prac domowych: 'Wszyscy znamy to powiedzenie aż za dobrze: w domu zawsze znajdzie się coś do roboty'. Wnioskowały, że to feminizm, a nie technologia, uwolni kobiety od prac domowych.More Work For Mother, książka Ruth Schwartz Cowan z 1983 r., jedna z najbardziej uznanych historii technologii domowych, jakie pojawiły się w następstwie ruchu kobiecego, potwierdza tezy James i Dalla Costy na poziomie empirycznym. Podczas gdy oficjalny dyskurs — reklamy, artykuły prasowe, patenty — opowiada historię o mniejszym obciążeniu pracą gospodyń domowych, 'gdy dyskutują o tym ludzie, którzy faktycznie wykonywali prace domowe, lub ludzie, którzy obserwowali ludzi, którzy to robili, wydaje się, że nie stało się to ani trochę wygodniejsze — ani mniej męczące — w perspektywie całego stulecia'.Cowan, badając technologie domowe w latach 1860–1960, odkryła, że technologie domowe zamiast odciążać udręczone gospodynie domowe, objawiały tendencję do ułatwiania czynności domowych tradycyjnie wykonywanych przez mężczyzn. Innowacje, takie jak kuchenka gazowa i automat do mielenia mąki, uwolniły mężczyzn od rąbania drewna i mielenia zboża, dając im więcej czasu na pracę poza domem. Tymczasem kobiety przejęły większą część prac domowych: 'Ty [gospodyni domowa] dźwigałaś cały ciężar prac domowych. Dla twojego męża i dzieci dom stał się miejscem wypoczynku'. Według Cowan jednym z rezultatów mechanizacji prac domowych było drastyczne zmniejszenie liczby opłacanych pracowników domowych, przy jednoczesnym rozszerzeniu obowiązków domowych dla kobiety w domu. Wprowadzenie pralki zastąpiło poleganie na profesjonalnych praczkach — zamiast tego gospodynie domowe mogły wykonywać tę pracę za darmo. Mechanizacja pracy reprodukcji społecznej, w tym ujęciu, służy wzmocnieniu podziału pracy ze względu na płeć, a nie skróceniu czasu spędzonego na harówce. 'Końcowym efektem jest to, że gospodynie domowe, nawet te z najbardziej zamożnych klas (w naszym obecnie ogólnie zamożnym społeczeństwie), same wykonują prace domowe'.(...) W okresie powojennym automatyzacja stała się głównym punktem zapalnym dla rozmaitych ruchów radykalnych, niezależnie od tego, czy skupiały się one na dokach, fabryce czy domu. Podziały polityczne były wystarczająco jasne: pracownicy wielokrotnie buntowali się przeciwko tym nowym technologiom, podczas gdy związki zawodowe współpracowały z kapitałem, aby zdyscyplinować niepokorną siłę roboczą w jej nastawieniu do maszyn. Wraz z nasileniem się radykalizmu w latach 60. kapitał przyspieszył tempo zmian technologicznych w ramach masowej globalnej restrukturyzacji wokół różnych powstań wybuchających w całym porządku powojennym. W centrum tej zmiany znajdowała się konkretna technologia, którą kontrkultura powitała zarówno ze strachem, jak i fascynacją: komputer.(...) Komputery były częścią innej, głębszej restrukturyzacji w świecie pracy. Klasyczna analiza maszyn i procesu pracy autorstwa Harry'ego Bravermana, Labor and Monopoly Capital, zakończyła się gruntownym badaniem tej transformacji. Braverman uważał, że komputery przynoszą efekt typowy dla tayloryzmu, podobny do tego, jaki wywołało wprowadzenie automatyzacji w pracy fabrycznej:'Gdy komputeryzacja została osiągnięta, tempo zarządzania danymi stało się dostępne dla kierownictwa jako broń w obszarze kontroli. Redukcja informacji biurowych do ustandaryzowanych >>bitów<< i ich przetwarzanie przez systemy komputerowe i inny sprzęt biurowy zapewniają kierownictwu automatyczne rozliczanie wielkości obciążenia pracą i ilości wykonanej przez każdego operatora, sekcję lub dział'.Podobnie jak w fabryce, tayloryzm w biurze dążył do oddzielenia wiedzy od wykonawców, rutynizując i pozbawiając umiejętności pracowników biurowych, im bardziej autonomicznymi i afektywnymi cechami się wyróżniali. W przeciwieństwie do fabryki, podział ten służył zwiększeniu wysiłku fizycznego, a nie jego zmniejszeniu, ponieważ pracownicy stali się dodatkami do maszyn w zakresie tabulacji i kopiowania. Raport Międzynarodowej Organizacji Pracy z 1960 r. udokumentował skargi pracowników umysłowych na 'zmęczenie mięśni, bóle pleców i inne tego typu dolegliwości w wyniku nietypowego obciążenia związanego z obsługą maszyn'. A w książce Automation in the Office autorstwa Idy Hoos, opublikowanej w 1961 r., udokumentowano skargi pracowników na przepracowanie, towarzyszące tej zmianie. Według jednego z informatorów Hoos, 'kategorie prac, które zniknęły, to te, które wymagają umiejętności i osądu. Pozostały operacje tabulacji i dziurkowania kluczy, które stają się jeszcze prostsze, mniej zróżnicowane i bardziej zrutynizowane, ponieważ praca zostaje dostosowana do komputera'.(...) Shoshana Zuboff, socjolożka prowadząca badania etnograficzne w fabrykach i miejscach pracy na początku lat 80., była w dobrej pozycji, aby obserwować zmiany w procesach pracy przemysłowej spowodowane wprowadzeniem komputerów. Chociaż sama nie była marksistką, Zuboff uznała tę technologię za punkt zapalny walki klasowej. 'Nowa infrastruktura technologiczna', napisała, 'staje się polem bitwy technicznej, na którym menedżerowie wymyślają nowe sposoby na zwiększenie przewidywalności i kontroli, podczas gdy pracownicy odkrywają nowe metody samoobrony, a nawet sabotażu'.Zuboff uważała, że nowa fala komputeryzacji zawiera dwie powiązane ze sobą cechy. Ponieważ procesy pracy były automatyzowane przez technologie komputerowe, podążały one za dyktatem klasycznego tayloryzmu: kierownictwo używało maszyn do reorganizacji tych części procesu pracy, w których pracownicy zgromadzili odrobinę kontroli. Ale jednocześnie praca była automatyzowana, a komputery 'informatyzowały' ją, co generowało zapis procesu pracy w czasie rzeczywistym w formie danych. Jak zauważyła, 'programowalny sterownik nie tylko mówi maszynie, co ma robić — narzucając informacje, które kierują pracą sprzętu — ale także mówi, co maszyna zrobiła — tłumacząc proces produkcji i czyniąc go widocznym'.Z kolei informatyzowanie procesu pracy miało dwa powiązane ze sobą skutki. Z jednej strony, zmieniło strukturę samej pracy: jej ucieleśnione cechy, całą jej fenomenologię po stronie pracownika. Umiejętności w pracy były wcześniej definiowane przez mądrość zdobywaną poprzez fizyczne powtarzanie, rodzaj milczącej wiedzy zakorzenionej w nagromadzonej praktyce cielesnej, której wielu pracowników nie było w stanie wyrazić słowami, bez względu na to, jak duże było ich doświadczenie. Jednak wraz z wprowadzeniem maszyn, a zwłaszcza interfejsów komputerowych, które zastąpiły umiejętności pracowników, praca stała się zestawem abstrakcyjnych instrukcji, które pracownicy musieli interpretować i rozumieć poznawczo, a nie zestawem ucieleśnionych zadań.Ponieważ struktura tych nowych procesów pracy była bardziej psychiczna niż fizyczna, pracownikami w takich środowiskach nie można było zarządzać przy użyciu starych metod — tych, które polegały na dyscyplinie ich ciał, ich fizycznych ruchów. Aby zarządzać pracownikami w zinformatyzowanym miejscu pracy, menedżerowie musieli dyscyplinować umysły, aby wartości i pragnienia pracowników lepiej odpowiadały potrzebom firmy. 'W miarę jak praca, którą wykonują ludzie, staje się bardziej abstrakcyjna', zauważył Zuboff, 'potrzeba pozytywnej motywacji i wewnętrznego zaangażowania staje się tym bardziej kluczowa'. W jaki sposób pracownicy mogliby uwewnętrznić prerogatywy zarządzania? Jej przytomny wniosek był taki, że to sam komputer dostarczył również szczegółowego opisu zachowania każdego pracownika i ogólnego procesu pracy kierownictwu, spełniając najśmielsze fantazje poprzednich pokoleń naukowych menedżerów. A komputeryzacja, będąc czymś więcej niż narzędziem zarządzania, przekształciła miejsce pracy w panoptykon, tak jak opisał go Michel Foucault, gdzie środowisko całkowitego nadzoru wymusza internalizację dyktatów władzy. Wyrażona jako dane, władza staje się obiektywna - jest faktem, z którym nikt nie może dyskutować. Jak powiedział Zuboff jeden z pracowników:'W przypadku tych systemów nie ma wątpliwości. Wyniki są prawdą. Wnoszą prawdę do kierownictwa. Oznacza to, że menedżerowie naprawdę widzą, co się dzieje, i muszą się wziąć w garść i skupić na problemach. Tworzy to wspólną świadomość. Kończymy na wspólnej pracy, a nie na sporach o to, co naprawdę się wydarzyło'.Jednak podczas gdy komputery zrestrukturyzowały wiele punktów zapalnych konfliktów w miejscu pracy, nie były w stanie całkowicie wyeliminować konfliktu między pracownikami a kierownictwem. W cyfrowym, panoptycznym miejscu pracy walka przybrała charakter wywrotowy, co pracownicy nazwali 'pasywnym oporem', skupionym wokół zaciemniania, niewidzialności i, przede wszystkim, manipulacji komputerem. Przy użyciu odpowiednich haseł można było fałszować liczby; nawet gdy można było wykryć opieszałość, obwinianie błędów po stronie komputera stało się popularną i skuteczną techniką.(...) Kulturom hakerów przypisywano wszelkiego rodzaju politykę, od liberalnej po libertariańskią, od radykalnej po reakcyjną. I oczywiście hakerzy uczestniczyli w projektach politycznych płynących ze wszystkich tych stron. Ale polityka technologiczna hakerów jest skomplikowana i, co nieco zaskakujące, często dość luddystowska. Aby zrozumieć, dlaczego tak jest, musimy przyjrzeć się jednemu z najwcześniejszych przykładów walk o kontrolę technologiczną podejmowanych przez hakerów: ruchowi wolnego oprogramowania.Może się to wydawać sprzeczne z intuicją, a nawet paradoksalne, żeby kojarzyć niektórych z najbardziej entuzjastycznych i utalentowanych użytkowników technologii z tkaczami władającymi dużymi młotami przeciwko stosunkowo prymitywnym maszynom. Popularne przedstawienia hakerów, czy to młody Matthew Broderick używający komputera i modemu telefonicznego do zmiany oceny z biologii w filmie War Games z 1982 roku, czy hordy Anonymous noszące maski Guya Fawkesa, przedstawiają urządzenia cyfrowe i wiedzę techniczną jako źródło ich mocy. I tak, obraz niedopasowanego cyberprzestępcy został przekształcony w ekscentrycznego przedsiębiorcę z Doliny Krzemowej, który uwalnia swoje (tak, swoje własne) mistrzostwo technologiczne, aby na zawsze zmienić społeczeństwo. Zamiast rozwalać maszyny, hakerzy je przejmują. I w związku z tym powinni być jednymi z najmniej luddystycznych postaci na planecie. A jednak, jeśli spojrzymy na treść polityki hakerskiej praktykowanej przez faktycznie istniejących hakerów, wyłania się całkiem inny obraz. Daleki od celebrowania technologii - hakerzy są często jednymi z jej najważniejszych użytkowników i regularnie wykorzystują swoje umiejętności, aby podważać środki stosowane przez korporacje w celu racjonalizacji i kontrolowania zachowań użytkowników komputerów. Często są luddystami do szpiku kości.Jednym z najwcześniejszych i najbardziej wpływowych przykładów oporu luddystycznego ze strony organizacji hakerskiej jest ruch wolnego oprogramowania, kierowany przez niezależnego programistę Richarda Stallmana. Jak mówi Stallman, programiści rutynowo dzielili się kodem we wczesnym okresie, gdy oprogramowanie musiało być projektowane od podstaw. 'Kiedykolwiek ludzie z innego uniwersytetu lub firmy chcieli podłączyć się i użyć programu, chętnie im na to pozwalaliśmy', wyjaśnia w swoim manifeście Wolne oprogramowanie, wolne społeczeństwo. 'Jeśli widziałeś kogoś używającego nieznanego i interesującego programu, zawsze mogłeś poprosić o pokazanie kodu źródłowego, aby móc go przeczytać, zmienić lub żerować na jego częściach, aby stworzyć nowy program'. Udostępnianie i kopiowanie kodu stało się niezbędną praktyką w rodzącej się kulturze hakerów komputerowych i to taką, która promowała określony rodzaj pedagogiki, autonomii i produktywności.Rozwój komputerów osobistych doprowadził do wzrostu zapotrzebowania na oprogramowanie, co doprowadziło do powstania firm zajmujących się oprogramowaniem, które starały się sprostać temu zapotrzebowaniu, zamieniając oprogramowanie w towar przeznaczony do kupna i sprzedaży, a nie do tworzenia. Jednak plany przedsiębiorców, aby sprzedawać indywidualne kopie oprogramowania każdemu użytkownikowi, zderzyły się z powszechną praktyką kopiowania i udostępniania kodu, która w tym momencie była już głęboko zakorzeniona w kulturach hobbystycznych wczesnej informatyki. W 1976 roku jeden z tych przedsiębiorców, niejaki Bill Gates, napisał miażdżący list do społeczności hobbystycznej: 'Większość z was kradnie oprogramowanie. Za sprzęt trzeba zapłacić, ale oprogramowanie jest czymś, czym można się dzielić. Kogo obchodzi, czy ludzie, którzy nad nim pracowali, dostają zapłatę?'.Pod presją ze strony przemysłu oprogramowania Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych orzekł, że kod komputerowy podlega prawu autorskiemu, co stanowiło zagrożenie dla warunków pracy programistów takich jak Stallman, którzy regularnie kopiowali kod, aby przy nim majstrować. Nagle kopiowanie stało się przestępstwem. W odpowiedzi Stallman sformułował zestaw alternatywnych licencji oprogramowania, tzw. copyleft, zaprojektowanych w celu ochrony otwartego udostępniania kodu źródłowego. Kiedy oprogramowanie zawiera licencję GNU General Public, firmy Stallmana, przyjmuje dwie podstawowe zasady: użytkownicy mają prawo przeglądać i modyfikować kod, a wszelkie nowe programy zbudowane przy użyciu tego kodu muszą z kolei przestrzegać licencji GNU. Napędzane przez oddaną bazę hakerów i majsterkowiczów, licencje Stallmana przyczyniły się do rozwoju dużego i udanego — nawet komercyjnie — ekosystemu tak zwanego wolnego oprogramowania.Wolne oprogramowanie jest przykładem technologii luddystów: innowacji w interesie zachowania autonomii praktyków przed narzucaniem kontroli nad procesem pracy przez kapitalistów. Poprzez 'łamanie' praw autorskich do oprogramowania i kwestionowanie grodzonych i zastrzeżonych modeli biznesowych z nim związanych, wolne i otwarte oprogramowanie pomogło zachować niezależne i rzemieślnicze warunki pracy dla programistów przez dziesięciolecia. Oprócz uruchomienia ważnych projektów oprogramowania, takich jak system operacyjny Linux, ruch wolnego oprogramowania odegrał kluczową rolę w ustanowieniu niepatentowych języków kodowania jako standardu w branży, co oznaczało, że rozwój umiejętności, zamiast być kontrolowany wyłącznie przez duże korporacje, mógł odbywać się poprzez otwarte zaangażowanie społeczności.Udane zmagania ruchu wolnego oprogramowania pomogły również upolitycznić antypatię do praw własności intelektualnej, która nadal charakteryzuje kulturę cyfrową. Dlaczego zatrzymywać się na kodzie? Hakerzy przeszli od uwalniania oprogramowania do robienia tego dla wszystkich form treści medialnych, od gier po muzykę i filmy. Zarówno w swoich technologiach, jak i praktykach społecznych, ci cyfrowi piraci często przyjmowali starsze sposoby robienia rzeczy, zamiast sprzyjać akceleracji technologicznej.Wiele konfliktów, które ukształtowały historię Internetu — o własność intelektualną, o prywatność i nadzór, o kontrolę korporacyjną — jest słusznie postrzeganych jako walki wymierzone w subsumcję pod kapitał, podobne w strukturze do walk tkaczy z początków XIX wieku. Raz po raz wykwalifikowani użytkownicy komputerów mobilizowali się, aby chronić swoje ustalone autonomiczne sposoby tworzenia, wymiany i używania cyfrowych artefaktów, zamiast zachowywać się tak, jak życzyłyby sobie tego korporacje, takie jak Microsoft. W latach 90. sieć była domeną amatorów i hobbystów. Firmy generowały dochód z udostępniania dostępu do Internetu, ale gdy już go dostarczyły, zachowania użytkowników przebiegały swobodnie w przestrzeniach, które w większości były niekomercyjne: nieoficjalne strony fanów, słabo regulowane fora, bazy gier i oprogramowania dostępnych bezpłatnie. Był to okres formalnej subsumcji, w którym panowały ogólne kapitalistyczne nakazy wymiany towarów, ale indywidualne zachowania użytkowników pozostawały niekontrolowane. Jak zauważa brazylijska lewicowo-komunistyczna grupa Humanaesfera, 'infrastruktura fizyczna była własnością prywatną', ale 'treść społeczna, która wyłoniła się z tej infrastruktury fizycznej, była poza zasięgiem kapitału'.Ten sielankowy czas dobiegł końca, gdy po okresie szalejącej spekulacji pękła tzw. bańka internetowa, niszcząc biliony dolarów bogactwa wraz z wieloma wczesnymi modelami biznesowymi online. W tamtym czasie niektórzy komentatorzy rozważali nawet, że sam internet to nic innego jak tylko szum medialny. Jednak cyfrowego kapitalizmu nie dało się tak łatwo zatrzymać. Nowa technika akumulacji sieciowej pojawiła się, gdy ocalali w branży technologicznej zreorganizowali cyfrowe interfejsy i infrastruktury w to, co przedsiębiorca Tim O’Reilly nazwał 'Web 2.0'. (...) Web 2.0 wykorzystywać miała 'architektury uczestnictwa', dzięki którym 'użytkownicy realizujący własne >>egoistyczne<< interesy budowaliby zbiorową wartość jako automatyczny produkt uboczny'. Innymi słowy, aktywność generowałaby dane. Działo się to poprzez restrukturyzację samego przetwarzania za pośrednictwem Internetu.(...) Optymistyczna koncepcja 'uczestnictwa' O’Reilly’ego pobudziła wyobraźnię techno-optymistycznych intelektualistów, takich jak Clay Shirky i Henry Jenkins, którzy zapowiadali powstanie demokratycznej kultury popularnej 'mediów partycypacyjnych' online w formie blogów, remiksów i kreatywnych fandomów. Ale główna historia nie miała opierać się w takiej mierze na partycypacji, co na 'automatycznym produkcie ubocznym': danych użytkownika, które można było przekazać z powrotem do systemu, dostrajając go. Dane można było wykorzystać do racjonalizacji zachowań online, wydłużając czas trwania aktywności na platformie i czyniąc ją jeszcze bardziej produktywną i wartościową. To nie była demokracja, ale przekształcenie sieci w rozproszoną maszynę do kapitalistycznej produkcji wartości. Krytycy 'architektury uczestnictwa' Web 2.0, tacy jak teoretyk mediów Mark Andrejevic, proponowali, by rozumieć je raczej jako 'cyfrowe grodzenia' mające na celu ekstrakcję danych. Obecnie aktywność online większości z nas— od przewijania mediów społecznościowych po oglądanie starych teledysków i kupowanie skarpetek —śledzona jest przez dziesiątki, a czasem setki firm, które następnie wtłaczają tę aktywność do danych marketingowych.(...) Jak hakerzy zareagowali na tę sytuację? Po pierwsze, walczyli z kapitalizmem inwigilacji, opracowując technologie, które zwiększają i chronią prywatność użytkowników. Ponieważ subsumcja realna zachowań użytkowników opiera się na nadzorze i śledzeniu, aplikacje prywatności są kolejnym rodzajem technologii luddystów, która próbuje przywrócić sieć do stanu formalnej subsumcji, stosunkowo autonomicznej aktywności twórczej. Socjolog Maxigas dokumentuje wykorzystanie przez hakerów jednego z takich przypadków, rozszerzenia przeglądarkowego o nazwie RequestPolicy. RequestPolicy blokuje tak zwane żądania międzywitrynowe: takie jak osadzone reklamy Google lub śledzenie analityki danych, w których odwiedzana witryna zawiera treści z innej witryny bez powiadamiania użytkownika o tym fakcie. Ponieważ współczesne witryny są pełne takich treści pochodzących ze stron trzecich, RequestPolicy skutecznie rozbija sieć, uniemożliwiając nawigację stronom komercyjnym, co Maxigas określa jako 'próbę cofnięcia historii sieci: maszynę luddystyczną, która, jak mówią, >>niszczy<< podstawowe mechanizmy witryn'.Tak zwany dark web, w którym można kupić wszystko, od dawki kwasu po dawkę dla sąsiada, jest idealnym ucieleśnieniem etosu luddyzmu w kulturach high-tech. Dark web działa na protokole Tor, który zaciemnia aktywność użytkowników, kierując ją przez anonimową rozproszoną architekturę. Chroniąc aktywność użytkowników przed wzrokiem technologii śledzących, Tor zapobiega odsysaniu tej aktywności jako danych, a tym samym powoduje jej odtowarowienie. Oczywiście, ciemna strona sieci sama w sobie nie jest wolna od komodyfikacji: w rzeczywistości zakup i sprzedaż towarów i usług, często nielegalnych, jest w niej powszechna. Tak więc, dark web nie jest przestrzenią bez wymiany rynkowej, ale jest przestrzenią bez kapitalizmu nadzoru. Drobna wymiana towarów, zwłaszcza ta, którą idealizują libertariańskie teorie ekonomiczne, trwa, ale dzieje się to w izolacji od mechanizmów konsolidacji, które wpłynęły na los reszty sieci.Same witryny Tor wykazują niesamowite podobieństwo do wczesnej sieci z lat 90. Strony są utrzymywane indywidualnie, często się zawieszając. Stare smaczki systemu tablic ogłoszeń — samouczki hakerskie, historie o narkotykach, pliki tekstowe Anarchist Cookbook pełne podejrzanych przepisów na domowe środki odurzające i materiały wybuchowe — są tam wszechobecne. Wyszukiwarki działają słabo, jeśli w ogóle, więc nawigacja opiera się bardziej na linkowaniu krzyżowym i marketingu szeptanym. Wykorzystanie proxy przez Tor oznacza, że czas ładowania stron przypomina prędkości połączeń dial-up, co sprzyja prostemu i przejrzystemu projektowi stron HTML z ery hałaśliwych modemów. Dzięki Tor technologie luddystów prowadzą do estetyki luddystów.Zamiast pozostawiać rozwój technologiczny przedsiębiorcom, zakładając, że może on zostać przejęty hurtowo przez lewicowe formacje polityczne, Richard Stallman i inni technolodzy luddystów uznają, że technologia sama w sobie jest punktem zapalnym obecnych zmagań. Ponadto pokazują nie tylko, że zmagania z technologiami subsumcji mogą być zwycięskie, ale że mogą również oświetlić nam ścieżkę alternatywnego rozwoju technologicznego. Jednak kultura hakerska jest często przesiąknięta elitaryzmem, niefortunnym efektem ubocznym często występującym w kulturach rzemieślniczych opartych na merytokracji. Niewielu codziennych użytkowników będzie miało wiedzę techniczną niezbędną do tego, aby korzystać z Tora; jeszcze mniej będzie znosiło wywracanie poddanej subsumcji realnej sieci przez RequestPolicy.Istnieje pilna potrzeba zastanowienia się nad tym, w jaki sposób technologie luddystów mogłyby dotrzeć do większej liczby użytkowników Internetu i wpłynąć na nich, wykraczając poza najbardziej wykwalifikowanych entuzjastów, zwłaszcza że coraz więcej aktywności — w szczególności praca — przenosi się do przestrzeni online podlegających dynamice kapitalizmu inwigilacji.(...) Polityka deceleracji nie jest tym samym, co polityka 'powolnego stylu życia', popularna wśród zamożniejszych segmentów populacji: 'sposobów bycia', jak ujmuje to Carl Honoré w manifeście ruchu, In Praise of Slowness, który hołubi takie cechy jak 'spokój, ostrożność, otwartość, ciszę, intuicyjność, niespieszność, cierpliwość, refleksyjność, jakość ponad ilość'. Jakkolwiek przyjemna może być estetyka typu slow, nie wystarczy mi opieranie własnego argumentu na twierdzeniach, że konkretne tempo życia jest 'bardziej naturalne, bardziej ludzkie', ani nie staram się, jak czyni to Honoré, nadać systemowi kapitalistycznemu 'ludzkiej twarzy'. Argument za deceleracją nie opiera się na lepszym zaspokojeniu natury, ludzkiej czy jakiejś innej, ale na rozpoznaniu wyzwań, przed którymi stoją strategie organizowania klasy robotniczej. Ciągła rotacja rekompozycji i reorganizacji, którą badacz mediów Nick Dyer-Witheford nazywa 'cyfrowym wirem' współczesnego kapitalizmu, ledwo daje pracownikom czas na powrót na to, by mogli stanąć na nogi, nie mówiąc już o prowadzeniu walki. Deceleracja nie jest wycofaniem się do wolniejszego tempa życia, ale manifestacją antagonizmu wobec postępu elit kosztem reszty z nas. To hamulec bezpieczeństwa Waltera Benjamina. To kij wsadzany w szprychy.To znaczy, że mój argument nie opiera się na stylu życia, ani nawet na etyce; opiera się na polityce. Jednym z największych wyzwań, przed którymi stoi słaba i rozdrobniona lewica, jest to, jak skomponować siebie jako klasę — jak zorganizować różne sektory ludzi, aby zmobilizowali się na rzecz fundamentalnej zmiany społecznej. Wynika to ze zmian w technicznym składzie kapitału, które stwarzają nowe wyzwania dla polityki pracowniczej: erozję stabilnych miejsc pracy, wykorzystanie technologii cyfrowej do rozprzestrzeniania aktywności zawodowych w życiu społecznym, wprowadzenie niepewnej gospodarki >>na żądanie<<, ponowne wynalezienie tayloryzmu, ogromną finansową i ideologiczną władzę firm technologicznych. Poprzez luddyzm możemy rzucić wyzwanie niektórym z tych sił i, tak jak robotnicy w XIX wieku, zacząć odkrywać nasze wspólne cele — i naszych wspólnych wrogów.W ten sposób luddyzm nie jest po prostu sprzeciwem wobec nowych maszyn lub technologii, ale zestawem konkretnej polityk o pozytywnej treści. Luddyzm, inspirowany zmaganiami pracowników w miejscu produkcji, podkreśla autonomię: wolność postępowania, możliwość ustalania standardów, oraz trwałość i poprawę warunków pracy. Dla luddystów nowe maszyny były bezpośrednim zagrożeniem, dlatego luddyzm zawiera krytyczną perspektywę wobec technologii, która zwraca szczególną uwagę na związek technologii z procesem pracy i warunkami pracy. Innymi słowy, postrzega technologię nie jako neutralną, ale jako pole walki. Luddyzm odrzuca produkcję dla samej produkcji: jest krytyczny wobec 'efektywności' jako celu końcowego, ponieważ w pracy obecne są inne wartości. Luddyzm może się uogólniać: nie jest to indywidualna postawa moralna, ale seria praktyk, które mogą się rozprzestrzeniać i budować poprzez działania zbiorowe. Wreszcie, luddyzm jest antagonistyczny: przeciwstawia się istniejącym kapitalistycznym stosunkom społecznym, które mogą się zakończyć jedynie poprzez walkę, a nie przez czynniki takie jak reformy państwowe, rosnąca nadwyżka dóbr lub lepiej zaplanowana gospodarka.Mój argument za luddyzmem opiera się na fakcie, że luddyzm jest popularny, i na zasadzie, że radykalni intelektualiści powinni lepiej wsłuchiwać się w to, co mówią ludzie, niż próbują kierować ich myślami. Obecnie ludzie są praktycznie jednomyślni: chcą deceleracji. Sondaż Pew Research Center wykazał, że 85 procent Amerykanów opowiada się za ograniczeniem automatyzacji tylko do najniebezpieczniejszych form pracy. Większość sprzeciwia się algorytmicznej automatyzacji osądu w sprawach zwolnień warunkowych, aplikacjach o pracę i ocenach finansowych, nawet jeśli przyznaje, że takie technologie mogą być skuteczne. Pomimo wysiłków pop-akceleracjonistów, aby ponownie oczarować nas postępem technologicznym, nie żyjemy w czasach techno-optymistycznych.Luddyzm jest nie tylko popularny; może też po prostu działać. Carl Benedikt Frey, ekonomista, który wywołał panikę swoim twierdzeniem, że do 2034 r. zniknie 47 proc. miejsc pracy, niedawno przyznał, że widzi falę luddyzmu. 'Nic nie gwarantuje, że technologia będzie mogła zawsze rozwijać się bez przeszkód' — pisze. 'Jest zupełnie możliwe, że automatyzacja zostanie wzięta w polityce na cel'. Odnotowuje on różnorodne polityki luddyzmu z lewej strony: proponowany przez Jeremy’ego Corbyna podatek od robotów, redukcję zachęt podatkowych dla robotyki przez Moon Jae-ina, a nawet francuskie prawo 'biblio-diversity', które zabrania bezpłatnej wysyłki przecenionych książek, aby lepiej chronić księgarnie przed konkurencją ze strony Amazona. Historia jest pełna reform przeciwko najgorszym tendencjom rozwoju technologicznego - takich jak te, które będą ważnym elementem nadchodzącej deceleracji".
G. Mueller, Breaking Things at Work:The Luddites Are Right About Why You Hate Your Job, London and New York 2021.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz