The small squalid Orwellian democracy
"But why is it so easy to be on equal terms with social outcasts? People have often said to me, 'Surely when you are with the tramps they don't really accept you as one of themselves? Surely they notice that you are different--notice the difference of accent?' etc., etc. As a matter of fact, a fair proportion of tramps, well over a quarter I should say, notice nothing of the kind. To begin with, many people have no ear for accent and judge you entirely by your clothes. I was often struck by this fact when I was begging at back doors. Some people were obviously surprised by my 'educated' accent, others completely failed to notice it; I was dirty and ragged and that was all they saw. Again, tramps come from all parts of the British Isles and the variation in English accents is enormous. A tramp is used to hearing all kinds of accents among his mates, some of them so strange to him that he can hardly understand them, and a man from, say, Cardiff or Durham or Dublin does not necessarily know which of the south English accents is an 'educated' one. In any case men with 'educated' accents, though rare among tramps, are not unknown. But even when tramps are aware that you are of different origin from themselves, it does not necessarily alter their attitude. From their point of view all that matters is that you, like themselves, are 'on the bum'. And in that world it is not done to ask too many questions. You can tell people the history of your life if you choose, and most tramps do so on the smallest provocation, but you are under no compulsion to tell it and whatever story you tell will be accepted without question. Even a bishop could be at home among tramps if he wore the right clothes; and even if they knew he was a bishop it might not make any difference, provided that they also knew or believed that he was genuinely destitute. Once you are in that world and seemingly of it, it hardly matters what you have been in the past. It is a sort of worldwithin-a-world where everyone is equal, a small squalid democracy-- perhaps the nearest thing to a democracy that exists in England".G. Orwell, The Road to Wigan Pier, Boston 1972.
Mała plugawa Orwellowska demokracja
"Dlaczego jednak tak łatwo udaje się doprowadzić do tego, żeby wyrzutki społeczne traktowały cię jak równego sobie? Często zadawano mi pytania: - Czy gdy przebywałeś wśród włóczęgów, to oni aby na pewno akceptowali cię i traktowali jak swego? Czy naprawdę nie zauważali, że się od nich w jakimś stopniu różnisz? nie słyszeli żadnych różnic w mowie? - i tak dalej, i tak dalej. Bogiem a prawdą, znaczna część włóczęgów (myślę, że dobrze ponad jedna czwarta) w ogóle nic nie zauważyła. Zacznijmy przede wszystkim od tego, że wiele osób po prostu nie słyszy różnic w potocznej wymowie i ocenia bliźnich wyłącznie na podstawie ubioru. Często, gdy żebrałem, pukając do kuchennych drzwi domków, byłem mocno zbulwersowany tym faktem. Zdarzały się czasem osoby wyraźnie zaskoczone moim 'inteligenckim' akcentem, lecz na innych nie robiło to najmniejszego wrażenia; widzieli, że byłem brudny i obdarty, i to im wystarczało. Poza tym włóczędzy pochodzą z rozmaitych zakątków Wysp Brytyjskich, gdzie różnorodność wymowy jest ogromna. Kumple przeciętnego włóczęgi mówią w najróżniejszy sposób, niekiedy dlań tak obcy, że rozumie je ledwo z trudem; ponadto ktoś pochodzący powiedzmy z Cardiff, Durham czy z Dublina, niekoniecznie wie, który rodzaj angielskiej mowy jest językiem 'kształconych'. W każdym razie ludzie posługujący się nim, rzadko, bo rzadko, ale zdarzają się wśród włóczęgów. Poza tym włóczędzy, nawet gdy są świadomi tego, że jesteście z 'lepszych' sfer, traktują Was na ogół całkiem zwyczajnie. Dla nich najważniejsze jest to, że - podobnie jak oni - Wy też 'jesteście w trasie'. A w ich świecie nie zadaje się zbyt wielu pytań. Jeśli zechcecie, możecie i wy opowiedzieć kumplom historię swojego życia (większość włóczęgów chętnie ją opowiada za lada zachętą), nie ma jednak żadnego przymusu, poza tym wszystko, cokolwiek opowiecie, słuchający Was przyjmą za dobrą monetę. Nawet biskup wpasowałby się w społeczność włóczęgów, gdyby tylko włożył na grzbiet odpowiedni przyodziewek, oni zaś, nawet gdy wiedzieli, że ktoś taki jest biskupem, nie robiliby z tego żadnych problemów, pod tym warunkiem wskaże, że wiedzieliby (lub też uwierzyliby), iż jest on autentycznym nędzarzem. Gdy już weszliście w ten świat, i gdy wydaje się Wam, że do niego należycie, Wasza przeszłość nie ma dla nikogo większego znaczenia. Jest to bowiem rodzaj światka w świecie, w którym wszyscy są równi; mała, licha [plugawa] demokracja - być może jednak coś, co jest w Anglii najbardziej zbliżone do demokracji".
G. Orwell, Droga na molo w Wigan, tłum. B. Zborski, Warszawa 2005, s. 187-189.