"W czasie oficjalnie przysługujących im przerw robotnicy intensywnie odpoczywali. (...) Dopełnieniem odgłosów jedzenia był co najwyżej szelest przewracanej strony gazety lub podawanego komuś wycinka prasowego. (...) Oficjalne przerwy składały się zatem wyłącznie z aktywności służących produkcji: były wykorzystywane do regeneracji sił, których robotnicy potrzebowali do spędzenia kolejnych godzin przy wiertarce, frezarce czy obrabiarce. Produktywne przerwy były więc częścią pracy fabrycznej. Z perspektywy samych robotników oficjalne przerwy były niezbędne do przeżycia i stanowiły zarazem okazję do wspólnego spędzenia czasu.
Nielegalne przerwy miały zupełnie inny charakter. Organizując je sobie, robotnicy zrywali zarówno z obciążeniami i przymusem systemu fabrycznego, jak i z kieratem pracy i produktywności. (Po)wstrzymywanie się od pracy wbrew przepisom i harmonogramowi musiało prowadzić do zakłóceń procesu produkcji. O dozie oporu można mówić w sytuacjach, gdy robotnicy milcząco zawłaszczali kilka minut przewidzianych na pracę, rozpoczynając ją trochę później, czyszcząc maszyny przed ich wyłączeniem lub też zaczynając mycie wcześniej, niż pozwalał na to regulamin. Dużo częściej jednak poszczególnym robotnikom udawało się oddalić na chwilę ze stanowiska pracy lub zniknąć bez słowa. Niektórzy ucinali sobie drzemkę przed otrzymaniem nowego zlecenia lub dostarczeniem brakujących części, inni nieśpiesznie udawali się do toalety. Tego typu zawłaszczania czasu pracy czy też wygospodarowywania chwili dla siebie w oczywisty sposób zakłócały bądź niweczyły starania fabrykantów i majstrów, aby cały czas spędzony w fabryce poświęcony był produkcji i aby nie zmarnowała się ani sekunda. Obowiązujące kolejno w zakładach coraz bardziej szczegółowe i restrykcyjne regulaminy pracy sugerują, że akty ich cichego naruszenia przez robotników w coraz większym stopniu traktowane były jako forma oporu robotniczego.
Czymś zgoła innym jest robotnicza samo-wola. Dostrzeżemy ją w nieśpiesznym krążeniu po halach fabrycznych, rozmowach czy oddawaniu się marzeniom. Najczęściej jednak samo-wola wyrażała się poprzez kontakt fizyczny z kolegami lub przekomarzanie się. Innymi słowy, samo-wola była formą zarówno '(po)bycia u siebie') ('Bei-sich-selbst-sein'), jak i 'bycia z innymi' ('Mit-anderen-sein'). W ten sposób robotnicy chcieli nie tyle zakłócić proces produkcji, ile raczej zignorować go i na chwilę zapomnieć o stworzonym przez kierownictwo fabryki regulaminie.
Nielegalne przerwy były wieloznaczne i ambiwalentne. Dawały szansę na wyrażenie, a czasami wręcz zamanifestowanie sprzeciwu. Jednocześnie były przejawem zdystansowania się nie tylko wobec władzy kapitału, lecz także - a może przede wszystkim - wobec wszelkiego rodzaju napięć, wszelkiego rodzaju walki przeciwko ograniczeniom własnych potrzeb i interesów. Tym samym nielegalne przerwy można odczytywać jako próby zamaskowania bezpośredniej, zmysłowej 'samozatraty', podejmowane w danej chwili i na chwilę, bez konieczności kalkulowania ich ewentualnych konsekwencji. W takich momentach robotnicy byli u siebie i mogli 'wyłączyć się' - choćby na kilka chwil, a może i sekund.
Nawet jeśli samo-wolne przerwy trwały tylko chwilę, to dawały robotnikom możliwość działania wedle ustalonych przez nich reguł. Jak widzieliśmy, wszystko wskazuje na to, że preferowanym językiem wyrażania samo-woli był kontakt fizyczny. Czasami samo-wola przybierała też subtelne formy werbalne. Nieustannie starając się o 'bycie u siebie', pracujący razem zwracali się do siebie po imieniu i per 'ty'. W ten sposób sygnalizowali wzajemny respekt, jeśli nie wręcz braterstwo, a także podkreślali wyjątkowość własnej grupy i jej odrębność wobec innych kolektywów. Do ich członków zwracano się z dystansem, stosując formalne 'pan'. (...) Socjalistyczne organizacje robotnicze nigdy nie brały tego aspektu fabrycznej codzienności na poważnie. Uznanie, które nie przekładało się na wysokość wypłaty, traktowały raczej jako czczą gadaninę, czyli coś równie nieistotnego jak zwykłe 'przekomarzanie się' czy wygłupy. Przyjęte przez związkowców założenie, jakoby jedyną motywację do pracy stanowiły zarobki, pomijało fakt, że myślenie większości robotników osadzone było właśnie w świecie przeżywanym.
(...) Przekomarzanie się, podkreślanie własnej pozycji i eksponowanie różnic społecznych - wszystkie te zachowania odzwierciedlały i wyrażały określone potrzeby robotników. Pozwalały zatem - choć na chwilę - przyswoić sobie na nowo czas i przestrzeń. W tych działaniach dochodziły do głosu najróżniejsze motywy i cele: sprzeciwiano się przełożonym, domagano się przestrzegania prawa lub walczono o ludzkie traktowanie. Czyniono to jednak w taki sposób, by nikogo nie narazić na niebezpieczeństwo. (...) Robotnicy przemysłu maszynowego skutecznie zabiegali o swoje interesy, nieraz wręcz bojowo, ale jedynie na poziomie warsztatu; to na tej płaszczyźnie przyswajali na nowo czas i zasoby materialne - od 'odpadów' po narzędzia. A przez akty samowoli stanowczo wyrażali swoje nadzieje i życzenia, lęki i obawy. Na swój sposób uczestniczyli aktywnie w dystrybucji i redystrybucji zasobów i 'szans życiowych' (Max Weber): zachowywali się tym samym i działali politycznie.
Te rozpoznania pozwalają sformułować dwie tezy o polityczności w życiu codziennym 'bezpośrednich producentów' (Karol Marks):
1. Walcząc o wysokość swoich zarobków, codzienne utrzymanie i przetrwanie, robotnicy nie działali wyłącznie interesownie, ani politycznie (by całościowo zmienić system produkcji przemysłowej). (...) Myślenie w kategoriach albo-albo pomija (i tu, i w wielu innych kontekstach) sposób życia samych robotników.
2. Przynajmniej w rozwiniętych społeczeństwach przemysłowych istnieją zróżnicowanie, a czasem odrębne lub wręcz sprzeczne areny polityki i polityczności. Polityzację prywatności, czyli wzajemne powiązania między interesami, potrzebami i samo-wolą, z reguły mylnie interpretowano jako 'prywatyzację polityki'. Każdodzienna polityka (...) nie wykazuje jednak oznak depolityzacji. Wręcz przeciwnie, możemy w niej rozpoznać rozliczne formy nowej dystrybucji zasobów materialnych i emocjonalnych, a także czasu życia i szans życiowych. Tego typu podział dóbr niezauważenie relatywizował arenę formalnej polityki, czyli tego rodzaju polityki, która regulowała i dystrybuowała zasoby na szczeblu krajowym. Innymi słowy: polityka państwowa była konfrontowana z polityką samostanowioną przez robotników.
(...) Ponownego przemyślenia wymaga tym samym ideał robotniczego szacunku, honoru i uznania. Idee kryjące się za tymi pojęciami - podzielane zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety - nie były ani niewyraźnym odbiciem drobnomieszczańskich marzeń i idylli, ani deformacją świadomości klasowej. 'Honor' był raczej wypadkową interpretacji i doświadczeń robotników, a zarazem wpływał na to, jak zabiegali oni o codzienne przetrwanie. (...) Dlatego też walka o przeżycie nielegalnymi sposobami - na przykład kradzież jedzenia, węgla czy drewna - nie była traktowana jako działanie godne potępienia lub niehonorowe. Wyraźnie pokazuje to nagminna wówczas praktyka 'podwędzenia', którą na przykład hamburskiego portu analizował Michael Grüttner. Zapewnienie podstawowych warunków bytowych lub polepszenie sytuacji materialnej i statusu społecznego wzmacniało dumę, którą demonstracyjnie okazywano w kontaktach z sąsiadami i kolegami z pracy oraz z 'podoficerami i oficerami kapitału' (Karol Marks) i państwa w fabryce, na ulicy i w gospodzie.
Każdodzienna polityka nie przejawiała się wyłącznie w postaci oporu i nie była skierowana tylko i wyłącznie przeciwko rygorystycznym wymogom, przymusowi lub jawnemu 'odgórnemu' uciskowi. Samo-wola ujawniała się najłatwiej i przede wszystkim w spotkaniach w gronie kolegów z fabryki, przyjaciół i krewnych. Można wręcz powiedzieć, że była stałym elementem aktywności grupowych (np. w klubach sportowych) czy najróżniejszego rodzaju zgromadzeń, towarzyszyła na przykład tworzeniu się kolejki w karczmie (w przypadku mężczyzn) czy plotkom przy kawie (w przypadku kobiet). W sytuacji zarówno bezpośredniego nieposłuszeństwa, jak i samo-woli decydujące znaczenie miała możliwość (po)bycia 'u siebie' i 'dla siebie'. W tego typu kontekstach interwencje bądź groźby rządzących (lub ich przedstawicieli), policji, dyrektorów czy brygadzistów były - przynajmniej na moment - w dosłownym sensie odległe do tego stopnia, że można było o nich po prostu zapomnieć.
(...) Polityzacji prywatności towarzyszył w Cesarstwie Niemieckim proces oddalania się mas od scentralizowanej polityki warstw panujących i 'oficjalnej' opozycji, jaką była socjaldemokracja. (...) Na znaczeniu zyskały wówczas oddolne ruchy społeczne, takie jak strajki uliczne i 'rozruchy' (...) czy protesty przeciwko obniżeniu pensji robotniczych. (...) Za 'rozruchy' byli rzekomo odpowiedzialni tak zwani ludzie nieporządni ('unordentliche Leute'), rekrutujący się z osób pracujących dorywczo i bezrobotnych. To za ich sprawą demonstracje kończyły się rabunkami i plądrowaniem, przez co ich uczestnicy nie mogli wykazać się 'dyscypliną rewolucyjną'. Socjaldemokraci i działacze związków zawodowych nie podzielali wprawdzie opinii władz, natomiast zgodnym chórem ostro potępiali tego typu 'ekscesy motłochu'.
(...) Ignorowanie areny polityki państwowej i polityki partyjnej nie musi więc oznaczać, że zależni i zdominowani nie mieli żadnej koncepcji alternatywnej organizacji społeczeństwa; tego typu koncepcje były jednak mocno osadzone w ich uprawianej prywatnie i samo-wolnej polityce. Symptomatyczne pod tym względem są odpowiedzi górników, robotników przemysłu włókienniczego i metalowego udzielone w ankiecie przeprowadzonej w 1910 roku (...). Okazuje się, że wielu spośród ponad pięciu tysięcy robotników, którzy odpowiedzieli na ankietę, wyraziło życzenie, by 'móc najeść się do woli', ale też marzenie o tym, by nabyć mikroskop, zobaczyć 'iskrę bożą' lub pragnienie, aby na świecie 'nie było wojen'.
Działające wówczas organizacje socjalistyczne nie rozpoznały tego problemu. Pytanie, 'jak mogę dotrzeć do ludzi, aby nakłonić ich do wstąpienia do partii lub związków zawodowych?', pozostawało dla nich w najlepszym razie kwestią czysto techniczną lub taktyczną. Wymownym, a przy tym typowym potwierdzeniem tego stanu rzeczy było zalecenie z poradnika dla związkowców, aby w trakcie wizyt w domach potencjalnych członków zwracać się do nich per 'ty'. Autorzy tego instruktarza byli najwidoczniej przekonani, że ta forma komunikacji automatycznie przywoła bogactwo doświadczeń i wywoła skojarzenia, które starano się promować, tak jakby proste użycie tego ważnego i wymownego symbolu mogło zasypać przepaść dzielącą biurokratyczno-związkową politykę od polityki samo-woli".
T. Lindenberger, A. Lüdtke (red.), Eigen-Sinn. Życie codzienne, podmiotowość i sprawowanie władzy w XX wieku, Poznań 2018.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz