"Po ożywionej, trwającej trzy tygodnie dyskusji Zgromadzenie Narodowe 26 sierpnia 1789 roku uchwaliło Deklarację [praw człowieka i obywatela], ale Ludwik XVI zatwierdził ją dopiero 5 października, późną nocą. Otóż [Hipolit] Taine opowiada, jak tego wieczoru w Wersalu, pod naciskiem tłumu przybyłego z Paryża ('tłuszcza, czyli naga siła, anarchiczna i despotyczna zarazem'), Zgromadzenie wysyła do króla deputację i jak następnie ta deputacja, prowadzona przez przewodniczącego Zgromadzenia, złożona z deputowanych i kobiet z ludu, pieszo, w błocie, w deszczu, przemoczona, dozorowana przez wrzeszczącą eskortę złożoną z mężczyzn uzbrojonych w piki, przemierza drogę od siedziby Zgromadzenia do królewskiego pałacu. Deputacja, przyjęta w końcu przez króla po pięciu godzinach nalegań i oczekiwania, 'wydziera mu, poza dekretem o zaopatrzeniu w żywność, z którym nie było trudności, bezwarunkowe zatwierdzenie Deklaracji praw i uznanie artykułów konstytucyjnych'.
(...) Na poparcie tego twierdzenia Taine cytuje w przypisie u dołu strony zeznanie świadka: 'Doszedłszy do Wolego Oka [poczekalni w pałacu wersalskim], gdzie było wielu ludzi, [świadek] zobaczył, jak z sypialni królewskiej wychodzi kilka kobiet ubranych jak przekupki, z których jedna, o ładnej buzi, trzymała w ręku jakiś papier i pokazując go, mówiła: Ha, tośmy, kurwa zmusiły drania, żeby zatwierdził'.
(...) W istocie jest to pogłoska fałszywa, która szybko się rozwiała, a może nawet z nieprzyjazną intencją zmyślone stwierdzenie. Czy jednak pogłoska, prawdziwa lub nie, nie zasługuje na uwagę historyka? Zawiera zawsze jakaś cząstkę prawdy, choćby dlatego, że świadczy o swoim własnym istnieniu i o tym, że była rozpowszechniana, na piśmie lub ustnie.
(...) Otóż ani Louison Cabry 'o ładnej buzi', ani żadna inna z kobiet wychodzących z sypialni królewskiej nie wymówiły tych słów upowszechnionych przez pogłoskę; nie znaczy to, że świadkowie, którzy je przekazali, ich nie słyszeli. Wytłumaczmy się z tej pozornej sprzeczności.
(...) Kobiety nie mogły oznajmić, że król zatwierdził Deklarację i (albo) artykuły konstytucyjne, z tego mianowicie powodu, że podczas ich audiencji o tej sprawie w ogóle nie wspomniano i była wciąż niezałatwiona. W żadnym momencie Mounier, doskonały prawnik, nie mieszał ze sobą dwóch odrębnych misji, powierzonych mu przez Zgromadzenie i dotyczących - przypomnijmy - jedna zaprowiantowania Paryża, druga 'bezwarunkowego zatwierdzenia' Deklaracji i artykułów konstytucyjnych. (...) Deputacja kobiet z własnej woli podniosła tylko problem zaopatrzenia w żywność i nie tykała w ogóle problemów konstytucyjnych.
(...) Sprawy, które dla Mouniera były jasne i wyraźnie od siebie oddzielone, niekoniecznie tak samo musiała rozumieć publiczność stłoczona przed pokojami królewskimi. (...) W zamęcie pod pokojami królewskimi każdy miał z pewnością prawo słyszeć, co tylko chciał; jednakże kolporterom pogłoski zdawało się, że słyszą to, co chcieli usłyszeć. Pogłoska, którą rozpowszechniali, była mianowicie zdecydowanie wymierzona przeciwko kobietom, Zgromadzeniu i konstytucji, a także przeciw samemu królowi. (...) Jeśli król działał pod naciskiem tych wulgarnych i nieokrzesanych kobiet, to nie miał swobody ruchów, a jego czyny nie miały żadnej mocy prawnej.
(...) Rzecz w tym, że fałszywa pogłoska oskarżająca kobiety, że zmusiły króla do zatwierdzenia Deklaracji i artykułów konstytucyjnych, bez względu na to, czy była bajką czy kłamstwem, zawierała jednak jakąś cząstkę prawdy. Kobiety z pewnością u króla nie wspominały wcale o konstytucji, ale 'bezwarunkowe zatwierdzenie' zostało wydarte królowi przypartemu do muru, lękającemu się nacisku ludowego i wojny domowej.
(...) Polityka rewolucyjna była domeną mężczyzn, ale w przeciwieństwie do innych rewolucyjnych tłumów ten z 5 października wyróżnia się licznym uczestnictwem kobiet. Ten masowy udział kobiet świadczy o tradycyjnym charakterze tłumu, lub też - jak kto woli - pokazuje, jak tłum tradycyjny przekształca się w tłum rewolucyjny i jak bunt zbożowy zaczyna spełniać nową funkcję polityczną. Tradycyjnie w buntach głodowych, tak miejskich jak wiejskich, kobiety zajmują pierwsze miejsce; ich obecność symbolizuje śmiertelne niebezpieczeństwo zagrażające samemu istnieniu ich rodzin, czy też całej wspólnoty. (...) [Na 5 października] zmówiły się z ust do ust, podczas sąsiedzkich rozmów na ulicy albo dzień wcześniej, po niedzielnej mszy.
(...) Im bardziej pytani świadkowie są wrodzy tłumowi, tym więcej w ich zeznaniach nienawiści, strachu, urojeń i sprzecznych pogłosek, zrodzonych przez dziwne widowisko zrewoltowanych kobiet, które na przeciąg jednego dnia zagarnęły dla siebie przestrzeń publiczną: drogi, ulice, place, a nawet salę Zgromadzenia. Jeśli wierzyć tym zeznaniom, wszystkie te kobiety były brudne, nędznie ubranie, obszarpane i pijane; ich nędza była tylko pozorna, bo pod łachmanami wiele z nich nosiło bogate stroje; nie były wcale kobietami z ludu, tylko kupnymi dziwkami, zabranymi spod Palais-Royal, miały białą cerę i wypielęgnowane ręce; unosiły spódnice i obiecywały żołnierzom, czego tylko zapragną, starając się ich znieprawić; jak istne furie miotały obrzydliwe groźby: 'chcemy spojrzeć Marii Antoninie prosto w oczy; Poliniakowa pierdoli ją palcem, a my ją wypierdolimy ramieniem, wsadzimy jej po łokieć!'; były uzbrojone w noże, a nawet sztylety naostrzone specjalnie, żeby zamordować królową. Zresztą - ile z tych kobiet było naprawdę kobietami? Wiele z nich było tylko przebranymi mężczyznami, mężczyznami bardzo silnymi, wybranymi specjalnie na tę wyprawę; spod spódnic wyzierały męskie buty, a kieszenie mieli pełne luidorów...
(...) Nigdy więcej, mianowicie, w żadnym z rewolucyjnych wydarzeń, kobiety nie odegrają roli porównywalnej z tą, którą odegrały owych październikowych dni 1789 roku między Paryżem a Wersalem."
B. Baczko, Rewolucja. Władza, nadzieje, rozterki, Gdańsk 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz